Kolejny dzień zaczął się równie ekscytująco, jak poprzedni. Wyskoczyłam z jaskini jak z procy i wzięłam głęboki oddech, zaciągając się wszystkimi pobliskimi woniami, od których natężenia aż zakręciło mi się w głowie.
Ćwiczenia niczym szczególnym nie różniły się do tych, które przeprowadziłam ostatnim razem. Zbiegłam z naszej dużej góry, dotarłam na łąkę i pobiegałam trochę w kółko, nie mogąc nacieszyć oczu pięknem świata. Ach, byłam jeszcze tak niewinnym i przeuroczym szczenięciem... dużo więcej nie należało ode mnie wymagać.
„Chyba pora wracać”, pomyślałam, choć myśl tę szybko przyćmiło rozczarowanie. „Wcale nie weszłam do lasu”, zauważyłam w duchu. Ostatni raz spojrzałam w niebo i postanowiłam odłożyć wojaże na następny dzień, względnie wieczór. Żar lał się z nieba strumieniami, a pragnienie coraz wyraźniej dawało o sobie znać. Gdzieś z tyłu dosłyszałam nawet wołanie rodzeństwa. A może po prostu znowu się kłóciło, trudno powiedzieć. Szczególnie w takiej brygadzie szczeniaczków. Beznamiętnie zawróciłam i już po kilku minutach, ponownie wspinałam się po początkowo trawiastym, a następnie piaszczystym zboczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz