Obudziłem się w swojej dużej jaskini, która była największą jaka była, większa nawet od tej, którą miał alfa. Postanowiłem upolować coś na śniadanie. Szybko złapałem jelenia i zjadłem go całego. Został tylko szkielet. Potem poszedłem do alfy. Była ładna pogoda, Agrest siedział przed swoją jaskinią i miał dziwną minę.
- Wyglądasz dziwnie. - powiedziałem i popatrzyłem na niego dokładniej. On też na mnie spojrzał.
- Wydaje ci się. - odpowiedział, nie patrząc w moją stronę. Chyba chciał coś ukryć. Nie zapytałem o co chodzi. To jego sprawy.
- Widziałeś ostatnio Mandusa? - zapytałem i wyrwałem źdźbło trawy, które wetknąłem sobie do pyska. Zacząłem je żuć, ale miało dziwny smak, więc wyplułem.
- Chyba odleciał do ciepłych krajów. Zima jest. – odpowiedział i uśmiechnął się. Nie wiedziałem, co ma na myśli. Odszedłem. Szybko zrobiło się ciemno, postanowiłem odwiedzić Lunę. Księżyc świecił bardzo jasno dzisiaj. W świetle księżyca Luna wyglądała najładniej.
- Podobasz mi się. - powiedziałem i spojrzałem w jej oczy.
- Ty też jesteś fajny. - powiedziała i usiadła na ziemi. Patrzyliśmy chwile na księżyc.
- Oprowadzić cię po terenach watahy? Dopiero wczoraj dołączyłaś.
- Hihi czemu nie. - zaśmiała się i poszliśmy oglądać watahę.
Pokazałem jej swoje ulubione miejsce.
- Lubię tu siedzieć.
- Rzeczywiście, ładnie tu.
- Nie chcesz tu ze mną pobyć całą noc?
- Nie. Chyba już pójdę.
<Luna? Nie idź proszę...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz