sobota, 19 czerwca 2021

Od Kali CD Hyarina - ''Szkarłatny Tulipan''

Wypowiedzenie posłuszeństwa personelowi jaskini było aktem zupełnie zaskakującym i niespodziewanym na tyle, że sama śmiała deklaracja i wszystko, co nastąpiło zaraz po niej, wydawało się waderze tworem niemal surrealistycznym. To tak, jakby jeden z jej niepewnych snów przebił się przez granicę jej zmęczonego umysłu, jakby była to skorupka jajka i stopił się z rzeczywistością, opętując silne ciało jej srebrnowłosego ukochanego. I może właśnie ta nierealność sprawiała, że prozaiczny niemal gest urastał w jej oczach do rozmiaru cudu.  
Przez długi czas nie potrafiła uświadomić sobie, jak mogło do tego dojść. Podczas gdy ona starała się - przynajmniej oficjalnie - przestrzegać narzuconych odgórnie zasad i warunków oraz nie rzucać się zbytnio w oczy przełożonym, mając tym samym nadzieję na szybki powrót na wolność jej i jej drogiego towarzysza (a przynajmniej w ten sposób lubiła tłumaczyć sobie wypełnione apatią depresyjne epizody, jakich nabierała z czasem pobytu w zamknięciu), Hyarin po prostu przeciwstawił się całemu światu, nie martwiąc się o nic więcej, jak tylko o ich szarą teraźniejszość i obmierzły status quo. To tak, jakby nagle zburzył mur, na który ona bezskutecznie próbowała wspiąć się dniami i nocami.  
A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że absolutnie nie spodziewała się podobnego gestu po basiorze, którego, jak się zarzekała, znała lepiej niż kogokolwiek innego. Nie wiedziała, jak tego dokonał, ale była mu za ten gest dozgonnie wdzięczna i wiedziała, że pójdzie za nim jak za przywódcą, nieważne co by zrobił. Czuła się, jakby nagle obudził ją z długiego snu. Pozwolił wyrwać jej się z apatii i tragicznej nudy kreślonej kręgiem pozbawionych sensu zasad i sztywnych harmonogramów.  
Był jak znak od losu. Przyjemne orzeźwienie. Zapowiedź wiosny.  
Ciągle dziwiło ją to, jak bardzo niesamowita była rzeczywistość u boku Hyarina. Każdy kolejny dzień, od ich pierwszego spotkania, poprzez noc, której czerń zdecydowali się poplamić czerwienią oraz każdą ponurą godzinę jej smutnego następstwa, przynosił jej coraz to nowe rodzaje adrenaliny, od których beznadziejnie zdążyła się uzależnić. Te uczucia, które sprawiały, że każdego dnia rodziła się na nowo - odkrywając kolejne aspekty siebie i kształtując w sposób chaotyczny, bijący po oczach, brzydki - ale tak cudowny. Była niczym rzeźba w nowoczesnym muzeum, całokształt niespokojnych uczuć, które pchają do ostatecznego czynu poprzez pola minowe.  
Nic z tego nie miało sensu. Wiedziała to doskonale i dlatego tak nienawidziła swoich myśli. Nieraz chciała przyłożyć łapy do uszu i wrzeszczeć, póki nie straci siły, kiedy mózg podsyłał jej kolejną refleksję na temat rzeczywistości, podczas gdy myśli i teorie nie były w stanie niczego zmienić. Czuła, że z każdym dniem coraz bardziej wariuje, coraz bardziej zatapia się w pustkę, a z jej pleców wyrastają skrzydła, pozwalające jej wznieść się wysoko ponad świat, połączyć z powietrzem, z morzem, z niebem. Nie rozumiała swoich myśli, ale uczucia... chociaż równie zagmatwane, były realne i bliskie.   
Chciałaby całe życie poświęcić tym emocjom.  
Czy tak właśnie  
wygląda  
wolność? 

 

– Kali? 
Czyjś głos zakradł się do niej od tyłu i wykorzystał okazję, by położyć swe chłodne łapska na jej zapadniętych ze zmęczenia ramionach, sprawiając, że na jego dźwięk podskoczyła lekko na swoim miejscu. Drżąc niespokojnie, błyskawicznie obiegła wzrokiem ściany pomieszczenia, jakby próbując sobie przypomnieć, gdzie się znajdowała i który był obecnie dzień. 
– Wszystko dobrze? – Poczuła na sobie wzrok złotych oczu, którego siła momentalnie wbiła ją w ziemię. Przełykając nerwowo ślinę, uśmiechnęła się, na tyle spokojnie i beztrosko, że aż sama siebie zaskoczyła naturalnością gestu, który, choć oczywiście fałszywy, był bardziej wynikiem chwili niż jakiegokolwiek planowania. 
– Aha – pokiwała głową, z tym samym uśmiechem chwytając materiał szalika, który w luźnym uścisku zwisał jej bezpiecznie na szyi. – Jestem tylko... trochę zmęczona. – Ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu, ziewając lekko jakby na potwierdzenie swoich słów w kolejnym teatralnym geście. 
Szary basior pokiwał głową, jakby taka odpowiedź wystarczyła, by go usatysfakcjonować. Przyglądając mu się w milczeniu spojrzeniem zaspanych oczu, wadera zauważyła, że on również sprawiał wrażenie głęboko wyczerpanego. Zastanawiało ją tylko, dlaczego? Pomimo usilnych starań, nie mogła przypomnieć sobie niczego, co mogłoby stać się powodem takiego stanu. 
– Jak sytuacja? – spytała z udawaną beztroską, przecierając oczy, by za chwilę przeciągnąć się jak kot na szorstkim materiale szarego posłania. 
– Nic nowego – uświadomił ją towarzysz. – Od kiedy Ry wyszedł, nikt więcej się nie pojawił. 
– Oh. – Wadera posmutniała wyraźnie, napinając mięśnie w momencie nerwowego zawahania, jakby nagle wróciły do niej zagubione na rozdrożach półsnu niewygodne wspomnienia. – No tak. 
Basior przyglądał jej się z góry, wykrzesując w swych oczach złote iskry ciekawości spoza zasłony przytłaczającego zmęczenia. Wadera odetchnęła głęboko, hałaśliwie, tuląc do serca materiał o barwie nocnego nieba. 
– Przepraszam cię za niego – powiedziała z wahaniem, by za chwilę umilknąć, kiedy uświadomiła sobie, że nie ma absolutnie żadnego pomysłu, jak dalej poprowadzić tego rodzaju wypowiedź. Dopiero po chwili obezwładniającej ciszy zdecydowała się kontynuować: – Ry jest specyficzny, ale... jestem pewna, że jeśli zrozumie, jakie szczęście daje mi bycie z tobą, jeszcze będzie nam błogosławił.  
Ledwo skończyła mówić, pokręciła nagle głową, zaciskając dyskretnie kły, kiedy poczuła, że w jej oczach zaczynają zbierać się łzy. 
– Przepraszam cię. – Pociągnęła nosem, po czym podniosła wzrok, by podarować basiorowi nieśmiały, ale ciepły uśmiech. – To kłamstwo. Rozmowy w tym przypadku na nic się nie zdadzą. 
– Więc co powinniśmy zrobić? – Głos basiora był cichy jak szept wiatru. W połączeniu z nieruchomą, smukłą sylwetką, jego postać sprawiała w tym momencie prawdziwie dumne, posągowe wrażenie. W porównaniu z nim wadera czuła się jak mały, roztrzęsiony szczeniak. I może właśnie to ulotne wrażenie stało się bezpośrednim zapalnikiem kolejnej reakcji. 
– Działać – rzuciła, szybkim ruchem ocierając łzy. 
Zeskoczyła z posłania, a położywszy łapy na chłodnej posadzce, rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu. Natrafiwszy wzrokiem na dwie nietknięte dotychczas porcje mięsa, uśmiechnęła się delikatnie. 
– Przynajmniej nie planują wziąć nas głodem – rzuciła radośnie, odnajdując spojrzenie złotych oczu basiora.  
Była to oczywiście spontaniczna próba zażartowania, by trochę ocieplić przygnębiającą atmosferę, ponieważ jednak po krótkiej chwili wadera sama czuła się bardziej zażenowana niż rozbawiona tego rodzaju komentarzem, natychmiast powróciła do działania, podnosząc tacę i przyglądając się jej z każdej strony. Widocznie niezadowolona z efektu, odrzuciła ją na bok, przyłożyła łapę do pyska, jakby przez chwilę intensywnie się nad czymś zastanawiała, po czym ni z tego, ni z owego podniosła kawałek mięsa z ziemi i wgryzła się w niego energicznie, jakby nie jadła od dłuższego czasu. 
Przez chwilę przeżuwała głośno, zupełnie nie zwracając uwagi na obecność basiora i jakiekolwiek maniery, po czym, przełknąwszy mięso, odetchnęła głęboko i potarła łapami o siebie. 
– Porozmawiam z nim – rzuciła. – Z Ry’em. 
– Co takiego? 
Wadera odwróciła się na pięcie i otworzyła szeroko usta, jakby chciała powtórzyć ten sam komunikat co najmniej dwa razy głośniej, zatrzymał ją jednak subtelny protest basiora, który w porę wyczuł, co się szykuje. 
– To nie tak, że mam coś przeciwko temu pomysłowi, ale sama niedawno zauważyłaś, że rozmowa... 
– Nie przywiązuj tak dużej uwagi do tego, co mówię – przerwała mu z beztroskim uśmiechem, mocniej otulając się swoim szalikiem, jakby przygotowując się tym samym na nadejście nieuniknionego. – Co prawda to, co chcę zrobić, nie będzie należało do najłatwiejszych, dlatego całus na szczęście byłby w tym miejscu jak najbardziej wskazany. 
Basiorowi daleko było jednak do flirciarskiego nastroju. 
– Co znowu kombinujesz? – zapytał z kamiennym wyrazem pyska. 
Kali zawahała się na moment, przerywając zabawę z szalikiem. 
– Nie martw się o mnie. Nie chcę zostawiać cię w tyle – powiedziała spokojnie, poważniejąc momentalnie pod wpływem wspomnień na temat ostatniego razu, kiedy próbowała ruszyć ich sprawę samodzielnie. – Nigdy już tego nie zrobię. Ale... proszę, daj mi tę szansę. Stój z boku i wesprzyj mnie, jeśli będzie taka potrzeba. – Uśmiechnęła się ciepło, chociaż w głębi serca zdecydowania wolała, żeby impulsywny Hyarin pozostał z daleka od nadchodzącej rozmowy. Ale przecież nie zawsze wszystko szło zgodnie z planem i nie wszystko można było mieć pod kontrolą. Według niej to właśnie było w tym wszystkim najpiękniejsze. 
Uzyskując cichą aprobatę ze strony towarzysza, wadera pokiwała głową w geście determinacji, jakby chcąc tym samym dodać sobie odwagi, po czym pomaszerowała w kierunku wyjścia, ostrożnie wyglądając poza ich mały pokój. Przebłyski nocnego nieba na końcu korytarza wprawiły ją w dziwny stan pomiędzy zachwytem a przerażeniem, niemal zdmuchując sprzed jej oczu obrany przed momentem cel. Ponieważ jednak podjęła już decyzję, pokręciła lekko głową, żeby otrzeźwieć, po czym zaczęła wołać: 
– Ry.  
Z początku jej głos był słaby jak szept, dopiero za drugim, trzecim razem zaczął przybierać formę stanowczego żądania, jaką starała się ukształtować. I chwilę później, zgodnie z oczekiwaniem, wysoka postać cicho jak cień przesunęła się przez korytarz, rzucając na jego ściany zniekształcone, drgające obrazy niczym postacie z koszmarnego snu, jakby na znak nadciągającej katastrofy.  
– Kali. – Pomimo spokoju, jaki słychać było w jego głosie, ładne oczy basiora przesiąkły nieudolnie ukrywaną nerwowością. Przybysz sprawiał wrażenie nawet nie smutnego, ale roztrzęsionego, jakby dosłownie jedna chwila dzieliła go od wybuchnięcia płaczem. Tak skrajnie różnił się w tym od Hyarina, a jednak waderze zdawało się, że głęboko w środku towarzyszą im te same uczucia. Zastanawiała się, co jest przyczyną tego martwego obrazu w oczach wszystkich, których kochała. Czy to naprawdę ona sama była temu winna?  
Pokręciła głową, błagając siebie w myślach o chwilę skupienia. Omiótłszy basiora wzrokiem od góry do dołu, od czubka błękitnej czapki do krańca przydługich łap, o które plątała się końcówka źle zawiązanego szalika.  
A więc był tutaj, zauważyła. Pomimo późnej godziny nie poszedł do domu. To zdecydowanie podejrzane, biorąc pod uwagę jego wcześniejszą rozmowę z medyczką zasłyszaną przez Hyarina.  
– Musimy porozmawiać – zaczęła, starając się zabrzmieć w miarę śmiało.  
– Jeszcze raz? – Głos basiora był dziwnie oschły, zupełnie jakby zbyt mocno starał się ukryć uczucia, narażając się tym samym na przesadną sztuczność.  
– Jeszcze raz. – Wilczyca pokiwała głową. Odsuwając się gładko od ściany, o którą dotychczas się opierała, wykonała zamaszysty gest łapą, serdecznie zapraszając basiora do środka niewielkiego lokum, które dzieliła z kronikarzem.  
Ry zmierzył ją wzrokiem, jakby węszył w tym zaproszeniu zasadzkę, po czym odkaszlnął stanowczo i, naciągając mocniej błękitną czapkę, wmaszerował do pomieszczenia z podniesioną głową. Nie przeszedł więcej niż kilka kroków, zatrzymując się mniej więcej na środku pomieszczenia, gdzie przysiadł wyprostowany. Wymienił spojrzenia z Hyarinem, który podniósł się z posłania tak szybko, jak tylko biały wilk pojawił się w wejściu. Milcząc, Ry podniósł łapę na wysokość szalika, skąd, jak spodziewała się Kali, chciał wyciągnąć ukrytą paczkę papierosów, po chwili jednak porzucił ten zamiar. Westchnął dyskretnie, kładąc z powrotem obie łapy na ziemistej posadzce.   
Przeczuwając rosnące napięcie między dwójką jej kochanych chłopaków, Kali wbiegła do środka, gdzie, próbując jeszcze uspokoić atmosferę kilkoma ciepłymi uśmiechami, usiadła naprzeciw białego basiora, zapowiadając tym samym początek negocjacji. Domyślając się, że jej brat jest pełen urazy i przez to jeszcze mniej rozmowny niż zazwyczaj, pierwsza wyciągnęła na stół swoje karty.  
– Co muszę zrobić, żeby jak najszybciej się stąd wydostać?   
Zauważyła, że basior zadrżał lekko, kiedy dotarł do niego sens jej słów.  
– Myślałem, że będziemy rozmawiać o sprawie tych pokoi. – Umilkł gwałtownie, widząc, że jego siostra kręci stanowczo głową.  
– O tym już rozmawialiśmy. Ty, Flora, Vitale - nikt z was nie jest chętny pójść na jakiekolwiek ustępstwo. Podobnie jak ja i Hyarin nie zamierzamy bawić się półśrodki. Sprawa stanęła w martwym punkcie. Koniec. Finito. Sprawa zamknięta.  
– Więc chciałabyś...   
– Przepraszam, Hyarin – powiedziała, ani na moment nie zdejmując jednak spojrzenia z dwubarwnych oczu swojego brata. – Próbowałam, ale... jeśli jedyną szansą na to, żebyśmy mogli być razem, jest odzyskanie wolności... To będę na ciebie czekać.  
Zadrżała, czując, jak szary cień porusza się za jej plecami.  
– Ry! – zwróciła się do brata. – Wybacz mi to wszystko. Byłam w błędzie. Proszę, zabierz mnie na wolność. Zrobię, co chcecie, ale... nie wytrzymam tego dłużej! – Ze łzami w oczach rzuciła się białemu basiorowi na szyję.  
Nie pamiętała, co działo się podczas kilku kolejnych sekund.  
Kiedy jednak oprzytomniała, poczuła, że stoi pod ścianą, a w łapie trzyma nóż. Opuściła spojrzenie, by lepiej mu się przyjrzeć.   
Piękny. Zakrzywiony. Z kościaną rękojeścią.   
Błyszczał się ładnie, kiedy obracała go w drżącej ze strachu łapie.  
– Kali! – Podniosła oczy, słysząc krzyk swojego brata, który właśnie podniósł się z ziemi i skoczył w jej stronę, dając jasny sygnał, że czas się kończy.  
Zaszlochała niezgrabnie, przyciskając nóż do szyi.  
– Stój. Bo to zrobię. Naprawdę to zrobię. – Jak na życzenie, basior zatrzymał się, wpatrując się w nią rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. – Hyarin, ty też. Nie zbliżaj się! – krzyknęła, dostrzegając na powrót szarą sylwetkę basiora gdzieś pośrodku całego tego chaosu.  
Być może to prawdziwa desperacja w jej oczach i głosie, a może dawne uczucie, które kiedyś ich łączyło. Niemniej z jakiegoś powodu dwójka samców zamarła na swoich miejscach, w napięciu oczekując na rozwój wydarzeń.  
Wadera oddychała głęboko, wciąż nie będą w stanie uwierzyć w to, czego dokonała. Wbrew pozorom, jakie mogła sprawiać jego smukła sylwetka i mocno niezdrowy styl życia, Ry był całkiem silnym basiorem, przewyższając ją kilkukrotnie pod tym względem, dlatego musiała postawić wszystko na jedną kartę, jaką był element zaskoczenia. Nawet jeśli udało jej się zmylić basiora i ukraść nóż, który zazwyczaj trzyma obok paczki papierosów, nie mogła pozwolić, by wilk się do niej zbliżył, bo z pewnością bez trudu byłby w stanie ją obezwładnić. Więc jeśli choćby najmniejszy szczegół pójdzie niezgodnie z planem, być może naprawdę będzie musiała użyć pięknego narzędzia. Desperacja krążyła w jej żyłach, dając siłę do działania.  
– Kali, odłóż ten nóż! – Krzyk jej brata mógł sugerować, że czuje podobne do niej emocje. – To nie są żarty.  
– Masz rację, to nie są żarty. To jest ultimatum. – Sklejone potem włosy wpadały jej do oczu, utrudniając widzenie. Czuła na twarzy swój ciepły oddech, kiedy śmiała się cicho ze smutnej patetyczności postaci, którą musi odgrywać. A może którą naprawdę się stała?  
– Nie zrobisz tego – rzucił półgłosem, zapewne nawet nie rejestrując, że te słowa opuściły jego usta.  
– Jesteś tego pewien? Rozejrzyj się. Wiesz, gdzie teraz jesteśmy? Czy znajdowałabym się tutaj, gdybym była całkiem zrównoważona psychicznie?  
– Ja... – jęknął basior, po czym zaklął głośno przez ściśnięte zęby. To wszystko było jego winą. On dał się podejść, zgodził się na rozmowę, przyszedł na nią zupełnie sam, wniósł niebezpieczne narzędzie do pokoju, w którym przebywali niebezpieczni więźniowie. Poważna lista błędów jak na kogoś, kto w teorii zajmuje się przestrzeganiem prawa. Ale czy można go winić? Z pewnością zachowałby się inaczej, gdyby nie chodziło o jego kochaną siostrę.  
Ry jest dobrym wilkiem. To Kali mogłaby w tym momencie dodać zdradę do długiej listy swoich grzechów, gdyby naprawdę taką prowadziła.  
– Ja... wiedziałem, że to się tak skończy. – Biały basior usiadł na ziemi, spokojny, pokonany. Zasłonił oczy czapką, jakby do reszty wstydził się wszystkiego, co zrobił. – Jakie są wasze warunki? – wyszeptał, jakby nie był w stanie uwierzyć, że naprawdę doszło do tego, co widział przed swoimi oczami.  
Kali podniosła grzywkę, by posłał Hyarinowi porozumiewawcze spojrzenie. Czego mogli żądać, teraz, kiedy nadeszła ta chwila? Ich kluczowym priorytetem była wolność, ale nawet Kali wiedziała, że to proszenie o zbyt wiele.  
– Wspólny pokój – wyszeptała, jakby nagle zaczęły opuszczać ją siły. Łapa, w której trzymała nóż, nieustannie drżała. Wadera bała się, że zaraz upuści narzędzie.  
Ry zaśmiał się pod nosem.  
– Teraz? Kiedy na liście najbardziej niebezpiecznych pacjentów poszybowałaś o kilka miejsc w górę i powinnaś trafić do najbardziej odizolowanej izolatki, na jaką stać to cholerne stado? Wiesz, że prawdopodobnie zabraliby ci wszystkie meble i przedmioty i spałabyś na gołej ziemi? Wiesz, że powinnaś być pod kluczem albo pod strażą? A wyobraź sobie, że to te z bardziej optymistycznych scenariuszy. – Kali w przerażeniu patrzyła, jak szybko zmieniają się obrazy na jego twarzy. – Poza tym, nawet jeśli ja się zgodzę, myślisz, że to będzie cokolwiek znaczyło? Myślisz, że to wszystko skończy się tutaj?  
– To już twoje zadanie. – Jej głos drżał. Nabrawszy powietrza w płuca, wysiliła wszystkie mięśnie, by zmusić się do uśmiechu w tak podłej sytuacji. – Przekonaj ich wszystkich. Florę. Vitale. Dyplomacja, słonko, dyplomacja – powiedziała, przesuwając nóż delikatnie po swojej szyi, tak jak skrzypek przesuwa smyczkiem po instrumencie, by wygrać delikatną, kojącą nutę. Wadera zapewne nie miała żadnych zadatków na wirtuoza, ponieważ melodią, którą stworzyła, był nieprzyjemny ból. Czerwona wstęga wyjrzała spod jej futra.  
– Dobrze, już dobrze! – Ry zdawał się wyjątkowy rozwścieczony faktem, że tak szybko został ponownie zepchnięty w ramiona desperacji. – Tylko odłóż ten nóż! Ja... ja... – westchnął, zamykając w jednym subtelnym geście i rozpacz, i irytację. – Przekonam ich.  
Wadera zgodnie z życzeniem opuściła łapę, ciągle nie wypuszczając jednak z kurczowego uścisku swojej rozpaczliwej przepustki do lepszego miejsca. Wiedząc, że wygrała, chciała się uśmiechnąć; odszukała nawet wzrokiem swojego towarzysza, ale w tym momencie ogarnęło ją tak wielkie zmęczenie, że jedynie opadła po ścianie na zimną posadzkę. Dysząc głęboko, patrzyła, jak jej brat odchodzi. A potem, choć ze wszystkich sił starała się przed tym bronić, zamknęła oczy. 



– Myślisz, że kiedyś mi to wybaczy?  
Leżąc na łóżku, wpatrywała się w sufit, tęsknie wyciągając do niego łapę, jakby próbowała chwycić się zabłąkanych pod kopułą gwiazd. Z największą burzą już za nimi, nerwowa atmosfera powoli opuszczała jaskinię, pozostawiając ich w próżni dusznego spokoju. Emocje powoli odparowywały znad zmęczonych ciał, wspinając się po cienkich nitkach do odległego nieba.  
Po wszystkim, co przeżyła, nawet szorstkie posłanie, które czuła pod sobą, wydawało się miękkie jak jedwab, w którym można zatonąć. A co najważniejsze, on był przy niej.  
Nie dawniej niż godzinę temu Ry pojawił się u nich ponownie, oddychając ciężko i zarzekając się, że wszystko było już załatwione. Mogli pozostać razem. Nie wiedziała, ile było w tym prawdy i na jak długą chwilę dadzą im spokój, ale mimo wszystko chociaż przez jedną noc chciała uwierzyć w to, że wszystko dobrze się skończyło. Może dlatego zdecydowała się oddać nóż, chociaż z perspektywy czasu mógłby okazać się im niezwykle przydatny. Może to jakaś zagubiona pozostałość kodeksu moralnego. A może chęć zadośćuczynienia za swoje winy.  
– Myślę... nie wiem – odezwał się szary basior, nerwowo poruszając się na miejscu, jakby próbował znaleźć wygodniejszą pozycję do ułożenia ciała. – Szczerze, nie potrafię zrozumieć, dlaczego chciałabyś szukać u niego wybaczenia. Ale jeśli tego właśnie pragniesz... Wierzę, że znajdziecie drogę do porozumienia.  
– Myślisz, że poradzi sobie z tym sam? Beze mnie...  
– Pewnie. – Stanowczy głos basiora sprawił, że natychmiast poczuła, jak z jej serca uwalnia się przynajmniej połowa uzbieranego tam ciężaru. – Poza tym, z tego co widziałem, całkiem nieźle dogaduje się z Florą. Myślę, że może teraz na nią liczyć.  
– Och, prawda. – Przez pysk Kali przebiegł wyraz zdumienia, jakby do tego momentu zupełnie zapomniała o wspomnianym przez basiora fakcie. – Ma Florę. – Uśmiechnęła się do sufitu w wyrazie nagłej ulgi. – Mam nadzieję, że będą razem szczęśliwi. Życzę im tego, ale nawet Flora nie będzie w stanie wiecznie znosić jego dziwactw.  
– Nie sądzisz, że za bardzo się o niego martwisz? Jest dorosły. To nie tak, że jesteś jego matką czy coś...  
Wadera zachichotała cicho.  
– Może masz rację. Po prostu, kiedy patrzę tak na niego... Czasem boję się, że pewnego dnia znajdę go zwisającego z gałęzi drzewa na swoim pięknym szaliku. Dlatego zawsze staram się być tak blisko niego, ale... – Zawahała się. – Chyba masz rację. Oczywiście, że masz. – Rozpromieniła się szybko. – To nie tak, że potrzebuje mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę. To nie tak, że jestem mu coś winna i że jego szczęście jest ważniejsze od mojego. A jeśli kiedyś rzeczywiście coś sobie zrobi... To nie będzie moja wina, prawda?  
– O-oczywiście, że nie. – W głosie basiora było słychać zawahanie. Wadera odniosła krótkie wrażenie, że bardziej niż jakiegokolwiek rodzaju wewnętrzna niepewność, spowodowało ją jej nagłe ożywienie, a jednak była obecnie zbyt szczęśliwa, by w jakikolwiek sposób móc się tym przejmować.  
– Oczywiście... – powtórzyła z radością. – Dziękuję, Hyarin. – Zaśmiała się cicho, po czym z ciepłym uśmiechem polizała jego policzek.  
Wiele razy, kiedy w przeszłości próbowała wyobrazić sobie ten moment, bała się. Przerażała ją wizja tego, że nie będzie wiedziała, co ma powiedzieć. Okazało się, że jej obawy były całkowicie nieuzasadnione. Bo kiedy nadeszła odpowiednia chwila, słowa same układały się w jej ustach, a potem bardzo szybko straciły na znaczeniu, przypominając przekwitłe róże.  
Koniec końców, zawsze lepiej odnajdywała się w czynach.  
I może właśnie dlatego, kiedy tej nocy leżała obok śpiącego basiora, nie mogąc nawet na moment zamknąć oczu, w pewnym momencie cicho jak cień wyplątała się spod ramion szarego wilka i ostrożnie zeskoczyła z posłania. Przez chwilę w całkowitym milczeniu przypatrywała się miłości swojego życia, obracając w łapach gruby i szorstki przydziałowy koc. Po chwili wahania, która mogła trwać nie dłużej niż ułamek sekundy, zarzuciła materiał na głowę bezbronnego basiora.
Z całej siły, jaką potrafiła z siebie wykrzesać, przyciskała do łóżka drgające ciało wilka, który zdążył się obudzić i z szaleńczą zaciekłością walczył teraz o oddech. Łzy spływały po jej twarzy grubymi strugami, a mimo to gdzieś głęboko w sercu czuła nadzieję, że kiedyś jej za to wybaczy.
I właśnie to uczucie pozwalało utrzymać jej drżące łapy na miejscu.  


< Hy? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz