- Ciri... - Patrzyłem na nią ogromnymi oczyma. Czekała na mój kolejny ruch, widziałem to w jej naprężonych mięśniach i sztywnych kończynach. A oczy zdradzały myśli nas obojga. - To wszystko strasznie dziwne. Najpierw byliśmy tu, potem uciekliśmy. A teraz znów jesteśmy tu...
Tym razem jej źrenice i lekko przekrzywiona głowa sugerowały, że nie do końca rozumie.
Czy zamierzałem porzucić swoje plany? O nie, w żadnym razie. Być może tylko, ze względów praktycznych, trochę przesunąć je w czasie. Wiadomość, którą usłyszałem tak nagle i tak przy okazji, zupełnie zwaliła mnie z nóg, jeśli nie dosłownie, to przynajmniej w bardzo stanowczym, niedosłownym wymiarze. Na przemian burzyły się we mnie zaskoczenie, niepewność co dalej, gdzieś tam przetoczył się również gniew. Przetoczył i zanim zdążył zniknąć najwyraźniej się zatrzymał, zapalając w mojej głowie zapałkę, która rozbłysła nagle ostrym płomieniem.
Przez chwilę zastanawiałem się, jak zareagować, jeśli mam już wyklarowany pogląd na sprawę, a razem z nim jednak i kilka wątpliwości co do możliwych skutków wprowadzenia w życie adekwatnej reakcji.
Ostatecznie przekonałem się, że moja natura jest zbyt gwałtowna, bym potrafił powstrzymać słowa i czyny bez wyraźnej przyczyny. Obejrzałem się jeszcze na stojącą najbliżej nas osobę, a okazała się nią Kara, ta Kara, mamuśka, którą najchętniej razem z ukochanym mężem wysłałbym do ostatniego kręgu piekła. Siódmego, dziewiątego, czy ile ich tam było. Jejmość odwzajemniła moje spojrzenie i odbiła piłeczkę w sposób, jakbym był zakurzoną kupką sierści jakiegoś dwutygodniowego trupa.
- I co? Co tak wygina cioteczki pysk? - burknąłem zjadliwie - Może najwyższy czas się przewietrzyć? Przyszli rodzice potrzebują chwili prywatności, do ciemnego grzyba.
Rozsierdzenie w jej oczach przeistoczyło się w czysto gatunkową białą gorączkę. Coś jednak sprawiło, że było mi zupełnie obojętne, kto i jak zareaguje. Świadomość czegoś kształtującego się w macicy mojej towarzyszki, dokładając do tego fakt, że do jasnej, byłem tego ojcem (!) wzbudziło we mnie dziwne poczucie jeszcze większej wszechmocy, niż wcześniej sądziłem, że cokolwiek może.
- No, już! Chcemy zostać sami! - powtórzyłem dużo głośniej. Kara chyba nie planowała wykonać pożądanej czynności, ale skłoniły ją do tego bynajmniej nie moje słowa, a jakaś dochodząca z zewnątrz prośba, ułożona najpewniej przez czwartego gościa jaskini w górach. Zanim szczęśliwie nas opuściła, wilczyca zwróciła się do mnie w jeszcze kilku, niewybrednych słowach i zakończyła oświadczeniem:
- Twoja matka się o wszystkim dowie, Admirał. I niczego nie ukryję, niczego!
Fuknąłem, wypinając pierś. Czyż nie kpię sobie z niej, jak z wszystkich innych? Matka, matka nie ma już znaczenia, teraz mam przy sobie inną, matkę moich (!) dzieci.
- Posłuchaj, Ciri. - Nie tracąc czasu, przysiadłem się do niej. - Ja... trudno mi to określić.
Popatrzyliśmy sobie w oczy, z zupełnie innymi, nowymi uczuciami. Stan ten nie trwał jednak długo, musiałem bowiem przejść do rzeczy, by nie zmarnować całego życia na bezproduktywne gapienie się na samicę. Zwłaszcza teraz. Teraz, gdy w przenośni i dosłownie zaklepałem sobie miejsce u jej boku. - Słuchaj, nie czuję się chyba w pełni gotowy, żeby zostać ojcem.
Zdawało mi się, że jej oczy w ułamku sekundy nabrały diametralnie zmienionego wyrazu.
- Słucham? - wycedziła, zawieszając głos jakby w oczekiwaniu.
- Znaczy, wiesz, ja mam dużo pracy. Nie będę miał czasu na bawienie dziatek, chyba sama rozumiesz. To ważna praca.
- Achpil ostatnio stanowczo ją zakończył.
- Właśnie! - Uniosłem brwi. - Teraz udowodnię mu, jak się mylił. O, jak bardzo się mylił - wstałem i przestąpiłem z nogi na nogę, aby spożytkować nadmiar energii.
Ciri podniosła głowę nieco wyżej i wzięła płytki wdech.
- Ach... ty. No tak - rzuciła enigmatycznie, a po krótkiej przerwie dodała - zatem co proponujesz?
- Wiesz, chcę, żebyśmy mieli te dzieci. Naprawdę. Ale może lepiej, żebyś zamieszkała, na razie, na powrót u swoich rodziców? Co ja mówię, oczywiście, że lepiej. Twoja matka ma już doświadczenie z bachorami, pomoże ci.
- Admirał - jej głos załamał się w ledwie słyszalnym punkcie. Odruchowo zastrzygłem uchem. - Ty słyszysz co mówisz? To... nierozsądne - zdusiła w zarodku jakieś inne słowo, byłem tego niemal pewien. Ale wydała z siebie tylko owo plastikowe zakończenie. - Nie mogę teraz zamieszkać z rodzicami.
- Histeryzujesz - mruknąłem. - Jakoś całe życie dawałaś sobie z nimi radę. Tam ci będzie... na pewno lepiej, a ja nie umiem opiekować się ciężarną.
Przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt.
- To... to co? - bąknąłem.
- Adek, nie.
- Jak chcesz - zawarczałem. Jej pewność w głosie zaczynała mnie irytować. - Ale tu nie zostaniesz! - przebiłem każde jej stanowcze słowo. - Zamieszkasz... w takim razie u mojej matki. Ona też ma doświadczenie w odchowie szczeniąt i sporo miejsca u siebie. Każę jej pomagać ci we wszystkim.
- Adek... - jej głos stał się bezbarwny. Nie ulegało wątpliwości, że gdzieś tam wewnątrz była rozdarta.
- Będzie ci tam dobrze, wygodnie - a ja, korzystając z tego, postanowiłem jednoznacznie przeforsować swoje postanowienie. - I nawet lepiej, będę cię częściej odwiedzać. Z gór na naszą polankę są dwa kroki. Dzisiejszą noc możesz spędzić tutaj, jutro cię odprowadzę. Jak chcesz, to przejdziemy się przy okazji do łowców, żeby załatwić ci jakieś dodatkowe porcje z polowań. Lepiej żebyś nie próbowała przemęczać się bez potrzeby - dodałem, równie apodyktycznym tonem.
< Ciri? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz