Jej słowa zbiły mnie z tropu. W pierwszej chwili chciałem krzyknąć, oburzyć się, może nawet złapać ją za skórę na szyi, przyciągnąć z powrotem do siebie, chociażby tylko po to, by popatrzeć jej naprawdę głęboko w oczy, zbesztać, w jakiś sposób dać do zrozumienia, że to ja tu dowodzę i to moje zdanie jest wyznacznikiem jakości. Setki ostrzegawczych, czerwonych lampek, błyskały agresywnie ze wszystkich ścian i mechanizmów w mojej głowie. Drżące na wietrze, skrzące się kabelki przegrzanych aparatów rozbijały moją uwagę na malutkie punkty, niepołączone jeden z drugim i zupełnie uniemożliwiające skoordynowaną, pewną siebie reakcję. Idąc po najmniejszej linii oporu, zmarszczyłem brwi, żeby przynajmniej wyglądać stanowczo i srogo.
- Co ty wyprawiasz, Ciri? - Z braku lepszego pomysłu, popatrzyłem na nią jak na wariatkę. Zdałem sobie sprawę, że w tej sytuacji, to moja ostatnia broń, zanim w ruch pójdą kły, pazury i wszystko, czym można wygrzebać sobie, kochance albo całemu związkowi głęboki grób. To nie tak, że nie byłem tego świadomy!
- Uważasz, że się przesłyszałam? - odparła ostro, ostrzej, niż ja, co rozsierdziło mnie do końca.
- Nie kochasz mnie? Chyba nie możesz mnie kochać, jeśli wygadujesz takie rzeczy! Wybacz, kochanie, ale to po prostu bzdury. Dobrze wiesz, że nie chcę źle, nie chcę cię stracić. Ja... może źle się wyraziłem, ale aż nie chce mi się wierzyć, że możesz mówić takie rzeczy. Oczywiście, że jesteś dla mnie najważniejsza. - Gniew stopniowo przycichał. Powolnie poruszyłem nogami, by w kilku krokach znaleźć się przy niej. Bliskość jej ciepłego ciała przyprawiła mnie o przyjemne dreszcze. Gdy jednak nie dostrzegłem w jej oczach tego, co bym chciał, a było to, powiedzmy, bezwarunkowe pragnienie zgody, skumulowane we mnie emocje rozgorzały na nowo. Już nie pomagało nawet przygryzanie warg od środka i zgrzytanie zębami, z podświadomym pragnieniem, by nagle znalazła się pomiędzy nimi jakaś piszcząca ofiara.
- No, słucham. - Wilczyca stanęła do mnie frontem i zastygła w hardym oczekiwaniu.
- Zatem posłuchaj. Chciałem dla ciebie dobrze. Dla nas dobrze. Ty miałabyś spokój i dobrą opiekę, a ja nie musiałbym martwić się o... o nasze dzieci... i ciebie... że wasze warunki tutaj byłyby złe i źle znosisz mój brak czasu... i mógłbym skupić się na pracy - starałem się brzmieć tak przekonująco, na jak tylko było w stanie wypluć słowa moje ściśnięte z nerwów gardło. - A ty tego nie rozumiesz, dobrze, dobrze, nie musisz tego rozumieć. Ale nigdy nie sugeruj mi, że jestem egoistyczny, czy też zależy mi tylko na swojej wygodzie!
- W porządku, słyszę już, słyszę. - Przymrużyła oczy i mruknęła dosyć neutralnym tonem. - Czekam na coś jeszcze.
- Co? Przepraszam? Przepraszam! A teraz nie wygłupiaj się i wracaj. - Złapałem ją za łapę i pociągnąłem z powrotem w głąb groty. - Nie będziesz biegać po nocy. Ani narażać naszych dzieci.
Noc minęła w miarę spokojnie, o ile nie liczyć wymiany jeszcze kilku niezgodnych ze sobą zdań. Na szczęście niespodziewanie uaktywnił się we mnie istnie niezmordowany mówca i tłumaczyłem jeszcze długo, jakie miałem zamiary i że najgorszym wyjściem jest odejście od drugiej osoby, choć naprawdę się ją kocha, a po prostu nie potrafi zrozumieć.
Zasnęliśmy obok siebie, a jednak z jakąś chłodną rezerwą, dzielącą nas jak szklana ściana. A potem wstał nowy dzień, letni, a w ciepłym świetle poranka obudziliśmy się my. Wystarczyło kilka słów, jakaś drobna uwaga Ciri, rzucona niemal mimochodem, bym na nowo uspokoił się, pewny, że wszystkie głupie myśli już uciekły z jej uroczej główki i mogłem znów przerzucić się na roztrząsanie wytworów swojego własnego, wewnętrznego świata, zamiast gadać i gadać do niej jak do kozy na miedzy.
- Przepraszam. No naprawdę, jeszcze raz przepraszam - burknąłem siadając obok niej, gdy przycupnęła w wyjściu z jaskini, by podziwiać piękno wstającego dnia.
- Rozumiem - odrzekła lakonicznie. Nie byłem pewien, jak najlepiej byłoby takie słowa odczytać, więc po prostu skrzywiłem się tak, by przypadkiem nie dostrzegła.
- Idziesz na polowanie? - zapytałem, żeby zdążyć przed jej myślami. Nie podobało mi się życie w niepewności i ciągłe zastanawianie się, kiedy nawiąże do wczorajszej rozmowy. A spodziewałem się, że zrobi to prędzej czy później. Jak to dziewczyna.
- Nie wiem. Zobaczę, czy Tiska i Magnus się wybierają. Jeśli tak, to pójdę z nimi.
- Nie powinnaś! - na jej słowa zareagowałem przesadnie energicznie. - A jeśli coś się stanie, uderzysz się w brzuch? Zarodki odkleją się od ściany macicy? Wścieklizna! Bądź poważna, jeszcze zarazisz się tym cholerstwem i zniszczysz życie sobie, mnie i naszemu potomstwu, jeszcze zanim w ogóle przyjdą na świat. Zostań tutaj, ja pójdę. Jeśli tak się już pokłóciliśmy o te nasze dzieci, niechże się ich chociaż doczekamy - rzuciłem żartem, po czym w mgnieniu oka posłałem sobie myślowe stuknięcie w czoło. Ach tak, doprawdy skutecznie odciągałem je myśli od tego tematu.
A jednak wilczyca nie wydawała się zdenerwowana. Chyba nawet zdobyła się na delikatny uśmiech, który nieco rozgrzał moje wnętrzności.
- Idę - powiedziałem więc już zupełnie rozluźniony i na pożegnanie, bez ostrzeżenia cmoknąłem ją w czoło, czując się jak wzór dobrego partnera.
Było późne popołudnie, gdy, w dużo gorszym i spadającym z każdą chwilą nastroju, ostatecznie wróciłem do jaskini z niczym. Ponieważ moje stanowisko nie pasowało do żadnej grupy i nie czułem specjalnego związku z kimkolwiek oprócz matki, która swoją drogą zazwyczaj nie wzbudzała we mnie uczuć innych niż poirytowanie i politowanie, często zamiast polować, na obiady, czy też obiadokolacje, które stały się praktycznie jedynym moim porządnym posiłkiem, chodziłem na północ, by żywić się pozostałościami po innych członkach watahy. Może dlatego nigdy nie nauczyłem się reguł współpracy, niezbędnych do zwoływania grupy lub podłączać się pod nią na polowanie.
- Jutro - oświadczyłem z wejścia - jutro pójdę do łowców, żeby przydzielili nam jakieś racje żywnościowe. - Z niezadowolonym mruknięciem położyłem się pod ścianą.
- Nie ma potrzeby - odpowiedziała z cienia, o tej porze dnia okrywającego większość jaskini.
- Co ty, znowu się obrażasz? Dziś nie mogłem niczego znaleźć, czasem się zdarza.
- Nie o to chodzi. Rozmawiałam z... no, nieważne. Pamiętasz chyba ostatnie rozporządzenia alfy dotyczące tej wścieklizny? Według niej przysługują nam dodatkowe porcje - mruknęła.
- Ach. To świetnie. W takim razie dziś zdrowotna głodówka, a jutro już nakarmią nas łowcy.
- Admirał, powinieneś zapolować razem z nimi. Jesteś młody i silny.
- Obudził się w tobie duch "Ku chwale Ojczyzny"? Mówisz prawie jak nasz skrzydlaty przyjaciel na swoim kazaniu o rozporządzeniach alfy.
- Nie będą nas wiecznie utrzymywać, kto nie pracuje, ten nie je. Muszą wykarmić resztę, a nie chcę, żebyśmy zostali bez pomocy gdy naprawdę nie będę mogła polować. Jeśli ty nie chcesz, ja pójdę. Jutro, z samego rana.
- Nie żartuj - prychnąłem, kładąc się obok niej. Westchnąłem i dodałem po chwili przerwy - no dobra. Pójdę, żebyś była spokojna. Będę polować z nimi, a ty pilnuj siebie i naszego potomstwa. Nie wiem co z moją pracą naukową, ale niech ci będzie.
< Ciri? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz