piątek, 4 czerwca 2021

Od Kary – ”Rezerwat” cz. 15

- Jakie straty ponieśliśmy? – spytał generał przychodząc tego ranka do głównej Sali monitoringowej. Większość pracowników wróciła na święta do domów, jedynie niektóre jednostki, najwięksi pracoholicy zgodzili się na pracę w ten grudniowy czas.

- Ostatecznie w trakcie eksperymentu i po nim, w wyniku głodu zmarło trzynaście wilków. – powiedział najstarszy z pracowników, wdowiec, bezdzietny. Nawet nie miał po co wracać do domu na Boże Narodzenie.

- Głównie były to jednostki słabe, stare lub po chorobach lub wypadkach. – dokończył za niego kolega z biurka obok. Urodzony ateista, największy pracoholik firmy. Wolne brał raz do roku, gdy wyjeżdżał na miesiąc w dzicz, żeby odciąć się od świata zewnętrznego. Obserwował wtedy zwierzęta żyjące na wolności. Pomimo młodego wieku, jego doświadczenie i wiedza były prawie że nie do zastąpienia. Prawie, ponieważ każdy wie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Są tylko tacy, którzy potrafią się utrzymać.

- Czyli osiągnęliśmy założony cel. – podsumował Fiodorow, biorąc łyka trzymanej w lewej ręce kawy. Jeszcze chwile patrzył na rozległe ekrany i wyliczenia, z których rozumiał ledwie połowę. – Jakieś postępy w sprawie… tego osocza?

- To płyny mózgowe Generale. – poprawił go delikatnie starszy pracownik. – Na tą chwile nie mamy dobrych wyników, ale lada moment będziemy mogli rozpocząć próbne operacje.

- To świetnie. – odparł zadowolony Fiodorow. Wszystko szło zgodnie z jego planem, nawet jeśli niektóre sprawy trwały dłużej niż z początku przypuszczał. – Oby tak dalej Panowie. – odwrócił się i już miał wracać do swojej kwatery, gdy zawrócił nagle gwałtownie.

- Jeszcze jedno. Ile już minęło od ostatniej fali?

- Trzy miesiące, Generale.

- Dobrze… Dobrze… Za tydzień rozpocznijcie kolejną. Może tym razem jakiś wirus?

Fiodorow zostawił swoich pracowników z kolejnymi zadaniami, a sam wrócił do domu, gdzie jego żona i dzieci czekały z kolacją Wigilijną. Cała jego rodzina była dumna, że prowadził coś tak ważnego jak Rezerwat przyrody zagrożonych wyginięciem gatunków i robił wszystko by te biedne zwierzęta zostały na ziemi dla przyszłych, młodszych pokoleń. Dosłownie wszystko.

---

Minęły dwa miesiące zanim wszystko wróciło do normy. Większość wilków szybko zapomniała o głodzie czy braku sił. Treningi wróciły do łask, a dawno nieużywane mięśnie w końcu mogły zostać zaspokojone tak długo wyczekiwanym wysiłkiem. Tylko ja i Magnus byliśmy ciągle w amoku, starając się pogodzić ze śmiercią matki. No… może to tylko ja byłam w amoku. Mój brat zaczął wracać do życia, polował, często wychodził wieczorami, raz nawet słyszałam jak z kimś rozmawiał. Nie byłam pewna czy mnie to cieszy, czy smuci. W końcu po stracie swojej ukochanej dochodził do siebie półtora roku, a teraz? Przeleżał ze mną w jaskini dwa dni, podejrzewam z resztą, że tylko dlatego, bo głupio było mu mnie zostawiać od razu.

- Karaaa! – usłyszałam pewnego wieczoru wołający mnie głos. Od raz wiedziałam kto to, dlatego udawałam, że nic nie słyszę i zwinęłam się mocniej w kłębek, mając nadzieje, że wytarty dołek pode mną zdoła mnie zasłonić.

- Wstawaj Ruda! – Malfoy wszedł do jaskini jak do siebie i stanął nad moim małym, zwiniętym ciałem. – Wstawaj, bo zabiorę Cię siłą. – ton jego głosu zmienił się na ostrzejszy, ale ja wiedziałam, że basior nigdy nie zrobiłby mi krzywdy i wcale nie użyłby wobec mnie siły. Podniosłam lekko łapę z pyska, pokazując i otwierając jedno oko. Spojrzałam na przybysza beznamiętnym wzrokiem, po czym ostentacyjnie obróciłam się do niego tyłem, poprawiając ułożenie w wyżłobionej w ziemi dziurze.

- Zaraz zawołam Korteza… - kolejna nic nie znacząca groźba.

- Też mi coś. – szepnęłam pod nosem, co lekko rozjuszyło i rozbawiło mojego rozmówce.

- Co tam szepczesz? Panie i Panowie oraz wszystkie inne płcie świata! Ta niemowa przemówiła! – jego donośny głos rozszedł się po całej jaskini wywołując ciarki na moim ciele. Wzdrygnęłam lekko i sapnęłam ospale, zmęczona już całym tym przedstawieniem. Czy nikt nie potrafił zrozumieć, że chciałam być sama? Magnus mógł siedzieć w zamknięciu kilka miesięcy, nawet prawie rok, a ja? Nawet ćwiartki roku nie dostałam, żeby oswoić się z żałobą po najważniejszym wilku w moim życiu.

Zamknęłam oczy i postanowiła ignorować dochodzące do mnie głosy. Przed jaskinią zebrało się kółeczko adoracji, rozważające sprawę mojego zastania i niechęci do życia. Zanim się zorientowałam, byłam już w krainie snów, która w tym momencie bardziej stała się krainą moich wspomnień sprzed głodu i śmierci matki. Mało wtedy rozumiałam, ale nikt nie miał mi tego za złe. Matka dawała z siebie wszystko, żeby mimo swojego wieku i chorób, dać mi wszystko czego potrzebowałam. Pragnęłam wrócić do tych momentów ze swoich wspomnień i dziękować tej waderze, aż do utraty sił. Życie jednak nie było tak proste i wspaniałe jak mi się wydawało. Pytanie tylko, czy warto tkwić w miejscu, czy przełknąć ból i ruszyć dalej… na to chyba musiałam odnaleźć odpowiedź sama.

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz