- Jakie straty ponieśliśmy? – spytał generał przychodząc tego ranka do głównej Sali monitoringowej. Większość pracowników wróciła na święta do domów, jedynie niektóre jednostki, najwięksi pracoholicy zgodzili się na pracę w ten grudniowy czas.
-
Ostatecznie w trakcie eksperymentu i po nim, w wyniku głodu zmarło trzynaście
wilków. – powiedział najstarszy z pracowników, wdowiec, bezdzietny. Nawet nie
miał po co wracać do domu na Boże Narodzenie.
-
Głównie były to jednostki słabe, stare lub po chorobach lub wypadkach. –
dokończył za niego kolega z biurka obok. Urodzony ateista, największy
pracoholik firmy. Wolne brał raz do roku, gdy wyjeżdżał na miesiąc w dzicz,
żeby odciąć się od świata zewnętrznego. Obserwował wtedy zwierzęta żyjące na
wolności. Pomimo młodego wieku, jego doświadczenie i wiedza były prawie że nie
do zastąpienia. Prawie, ponieważ każdy wie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Są
tylko tacy, którzy potrafią się utrzymać.
-
Czyli osiągnęliśmy założony cel. – podsumował Fiodorow, biorąc łyka trzymanej w
lewej ręce kawy. Jeszcze chwile patrzył na rozległe ekrany i wyliczenia, z
których rozumiał ledwie połowę. – Jakieś postępy w sprawie… tego osocza?
-
To płyny mózgowe Generale. – poprawił go delikatnie starszy pracownik. – Na tą
chwile nie mamy dobrych wyników, ale lada moment będziemy mogli rozpocząć
próbne operacje.
-
To świetnie. – odparł zadowolony Fiodorow. Wszystko szło zgodnie z jego planem,
nawet jeśli niektóre sprawy trwały dłużej niż z początku przypuszczał. – Oby
tak dalej Panowie. – odwrócił się i już miał wracać do swojej kwatery, gdy
zawrócił nagle gwałtownie.
-
Jeszcze jedno. Ile już minęło od ostatniej fali?
-
Trzy miesiące, Generale.
-
Dobrze… Dobrze… Za tydzień rozpocznijcie kolejną. Może tym razem jakiś wirus?
Fiodorow
zostawił swoich pracowników z kolejnymi zadaniami, a sam wrócił do domu, gdzie
jego żona i dzieci czekały z kolacją Wigilijną. Cała jego rodzina była dumna,
że prowadził coś tak ważnego jak Rezerwat przyrody zagrożonych wyginięciem
gatunków i robił wszystko by te biedne zwierzęta zostały na ziemi dla
przyszłych, młodszych pokoleń. Dosłownie wszystko.
---
Minęły
dwa miesiące zanim wszystko wróciło do normy. Większość wilków szybko
zapomniała o głodzie czy braku sił. Treningi wróciły do łask, a dawno
nieużywane mięśnie w końcu mogły zostać zaspokojone tak długo wyczekiwanym
wysiłkiem. Tylko ja i Magnus byliśmy ciągle w amoku, starając się pogodzić ze
śmiercią matki. No… może to tylko ja byłam w amoku. Mój brat zaczął wracać do
życia, polował, często wychodził wieczorami, raz nawet słyszałam jak z kimś
rozmawiał. Nie byłam pewna czy mnie to cieszy, czy smuci. W końcu po stracie
swojej ukochanej dochodził do siebie półtora roku, a teraz? Przeleżał ze mną w
jaskini dwa dni, podejrzewam z resztą, że tylko dlatego, bo głupio było mu mnie
zostawiać od razu.
-
Karaaa! – usłyszałam pewnego wieczoru wołający mnie głos. Od raz wiedziałam kto
to, dlatego udawałam, że nic nie słyszę i zwinęłam się mocniej w kłębek, mając
nadzieje, że wytarty dołek pode mną zdoła mnie zasłonić.
-
Wstawaj Ruda! – Malfoy wszedł do jaskini jak do siebie i stanął nad moim małym,
zwiniętym ciałem. – Wstawaj, bo zabiorę Cię siłą. – ton jego głosu zmienił się
na ostrzejszy, ale ja wiedziałam, że basior nigdy nie zrobiłby mi krzywdy i
wcale nie użyłby wobec mnie siły. Podniosłam lekko łapę z pyska, pokazując i otwierając
jedno oko. Spojrzałam na przybysza beznamiętnym wzrokiem, po czym ostentacyjnie
obróciłam się do niego tyłem, poprawiając ułożenie w wyżłobionej w ziemi
dziurze.
-
Zaraz zawołam Korteza… - kolejna nic nie znacząca groźba.
-
Też mi coś. – szepnęłam pod nosem, co lekko rozjuszyło i rozbawiło mojego
rozmówce.
-
Co tam szepczesz? Panie i Panowie oraz wszystkie inne płcie świata! Ta niemowa
przemówiła! – jego donośny głos rozszedł się po całej jaskini wywołując ciarki
na moim ciele. Wzdrygnęłam lekko i sapnęłam ospale, zmęczona już całym tym
przedstawieniem. Czy nikt nie potrafił zrozumieć, że chciałam być sama? Magnus
mógł siedzieć w zamknięciu kilka miesięcy, nawet prawie rok, a ja? Nawet ćwiartki
roku nie dostałam, żeby oswoić się z żałobą po najważniejszym wilku w moim
życiu.
Zamknęłam
oczy i postanowiła ignorować dochodzące do mnie głosy. Przed jaskinią zebrało
się kółeczko adoracji, rozważające sprawę mojego zastania i niechęci do życia. Zanim
się zorientowałam, byłam już w krainie snów, która w tym momencie bardziej
stała się krainą moich wspomnień sprzed głodu i śmierci matki. Mało wtedy
rozumiałam, ale nikt nie miał mi tego za złe. Matka dawała z siebie wszystko,
żeby mimo swojego wieku i chorób, dać mi wszystko czego potrzebowałam.
Pragnęłam wrócić do tych momentów ze swoich wspomnień i dziękować tej waderze,
aż do utraty sił. Życie jednak nie było tak proste i wspaniałe jak mi się
wydawało. Pytanie tylko, czy warto tkwić w miejscu, czy przełknąć ból i ruszyć
dalej… na to chyba musiałam odnaleźć odpowiedź sama.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz