wtorek, 22 czerwca 2021

Od Kawki CD Kenai'a - "Promyki Letniego Świtu. Złoty Środek."

Słyszę cię?
Czy to tylko głuche milczenie?
Widzę?
A może to przywidzenie?
Zamiast wspomnienia, mylące skojarzenie?

Słyszysz.
Trucizna wsiąka w suchą ziemię,
Myśli kaleczą zmizerniałe ciernie,
A myśli moje, czy wygłuszysz?
Nie czekasz?
A może to na mnie czekałeś, może to ja, niewinne marzenie?

Słyszysz mnie?
Czy to mocniejsze uderzenie serca?
Widzisz?
Czy to mój wierny odtwórca?
Zamiast zamyślenia, pijane rozkojarzenie?

Widzę.
We wszystkich słowach złoty środek,
I w każdym zdaniu trochę złota,
Lecz próżnej żółci widzieć nie chcę.
Zamieńmy ją
W przewodnik do niejednej duszy.

Ktoś wychodzi z centrum,
Ktoś staje na uboczu,
Popatrz, znowu szukają się dwa małe aniołki.
Z tyłu bezpieczna większość,
Z przodu mała niewiadoma,
W którą stronę pójdzie?

Ktoś, kto nigdy nie był w centrum,
Ktoś niewzruszony, jak skała,
Popatrz, we własnym, wewnętrznym świecie.
Niedostrzegalnym pośród niskich krzewów,
Rozmytym wysoko, na niebie,
Gdzie skończy, gdzie się ukryje?

Staje przed nią, nie widzi,
A w mętnych źrenicach otwierają się wrota.
Dostrzegł, zapukał z lekkim drżeniem,
Nie patrz, nie szukaj, a poczuj, przybyszu,
Wybierz. Na krótką chwilę zboczyć ku większości,
Albo żyć długo, ale na uboczu.

Słyszałaś?
Czy to wołanie, czy psie skomlenie?
Widziałaś?
Dziesiątki stóp skaczących po naszych sercach?
Czekaj. I słuchaj Słoneczko. I miej baczenie.


Był pewnego razu taki dzień, gdy trzy małe szczenięta wędrowały przed siebie, lasem. Dlaczego w ogóle o nim wspominam? Czy mało jest dni, gdy jakieś tam, trzy małe szczenięta biegają po łonie natury? Zapewne każdego dnia, gdzieś na świecie, jakieś leśne szczenięta chodzą po lesie. A jednak, jeśli słuchacie mojej opowieści, warto wspomnieć o tamtym dniu i tamtej trójce. Tak się złożyło, że dzień ten był bowiem jednym z dni, które zmieniły nie tylko życie Kanny i Kenai'a, ale także i moje. To jest, tego trzeciego kółka u dwukółki, które z jakiegoś powodu zamiast zostać w domu, podreptało wtedy za nimi.
- Hej, rozdzielmy się! - zawołała bordowowłosa, kawowa waderka, z wyższą niż zazwyczaj egzaltacją skręcając w jakąś niewyraźną, leśną dróżkę między krzewami jałowca. Brat oczywiście, nie zważając na jej krzyk, pobiegł za nią. A siostra wzięła sobie słowa do serca. Zatrzymała się i przekrzywiła łebek, przez chwilę rozmyślając, w którą stronę powinna się udać. Ostatecznie zwyciężył kierunek, w którym jeszcze chwilę wcześniej podążali wszyscy troje.
Nie zaszła daleko. To znaczy, zaszła: stanowczo za daleko wybrali się bez opieki, we trójkę. Sama jedynie dokończyła dzieła, zapędzając się w swoim niewinnym postanowieniu odnalezienia własnoręcznie owego znaku z niebios, chociażby, i chyba głównie, po to, żeby dać rodzeństwu do zrozumienia, że lepiej trzymać się z nią, niż bez niej. Szła więc dalej, krokiem raźnym i prędkim pomimo rosnącego zmęczenia, aż nie wyszła na sporą polanę. Ta zwieńczona była pokaźnych, a wręcz niewyobrażalnych jak na jej własną maleńkość rozmiarów grotą, wyjściem zwróconą na północny wschód. Dziewczynka zawahała się, widząc, że nie jest sama. Nieznajomy basior ze skrzyżowanymi ramionami i przymkniętymi oczyma, opierając się grzbietem o jedną z wystających ponad ziemię, zewnętrznych ścian jaskini, wygrzewał się w ostatnich docierających tam promieniach słońca.
- Cirrus uncinus. Czy jest coś piękniejszego na letnim niebie? - dosłyszała głos, którego źródła nie była w stanie zlokalizować.
- Znaczy, chmura? Bezchmurne niebo też jest ładne - odpowiedział szary wilk, sennie otwierając jedno oko.
- Agrest, masz swoją ulubioną chmurę?
- Litości, czemu miałbym mieć? Dla mnie wszystkie są podobne.
Coś sprawiło, że po zasłyszeniu fragmentów rozmowy, zwyczajnej i przyjaznej, małe nóżki w końcu zgodziły się pewnym siebie krokiem ponieść Kawkę jeszcze kilka kroków naprzód. Odchrząknęła i już przygotowywała się, aby wygłosić jakieś uprzejme powitanie, gdy wyprzedził ją w tym napotkany osobnik. Ostrzegawcze ukłucie niepokoju zatliło się w małym serduszku, ale niemal od razu zniknęło gdzieś w odmętach niepamięci.
- Dzień dobry, czy to nie córka Ciri i Admirała?
Coś poruszyło się w trawie. Błękitny smok wylegujący się wcześniej na wznak, podniósł się i oparł na jednym skrzydle. Mała Kawka rozpogodziła się na nowo, gdy tylko dostrzegła, z czym, a może z kim ma do czynienia.
- Tak, to Kawka.
Przyjemne uczucie spełnionego pragnienia zalęgło się w niej tak szybko, jak szybko umknęło, zastąpione przez pełną oburzenia myśl, że ktoś, chociażby był nie wiadomo jak pięknym i tajemniczym znakiem z niebios, śmiał znać jej imię, jeszcze zanim się poznali. I zamiast grzecznie przytaknąć i jeszcze raz z grzeczności oznajmić kim jest...
- Kim jesteś, nie znam cię - rzuciła wprost do niego, bezbarwnym tonem i niespokojnie zmarszczyła nosek.
- A ja cię znam.
- Naprawdę? - to przeciętnie bystre pytanie, zanim się spostrzegła, wydostało się z jej pyszczka. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

Ciemność.
- Nie mam pomysłu.
- Kawka.
- Dlaczego akurat "Kawka"? - mruknął Admirał nieprzyjemnym tonem, jakby obruszył się na sam dźwięk tego imienia.
- Jest... ładne - Mundus wzruszył ramionami, a jego uśmiech nieco zblakł.
- Przypomina mi o matce - basior sam nie wiedział, dlaczego zdobył się na tak dogłębne wyznanie. Ale stało się. Z tyłu dobiegło ciche westchnienie siedzącego obok Szkła.
- Tak - odpowiedź była lakoniczna i bezbarwna.
- Zresztą jest żółta. Można nadać jej jakieś pasujące imię.
- Musztarda?
- Spadaj.
- Więc jak ją nazwiecie?
- Kawka - wypalił wilk i mało delikatnym ruchem odsunął szczenię na bok.
- Teraz ja. - Ciri przysunęła do siebie jednego z potomków, zanim jej towarzysz zdążył go dotknąć.
- Masz już pomysł? - Admirał widząc, że wilczyca nieodwołalnie przejęła pałeczkę, cofnął łapę poprawił swoją pozycję, po czym jakby od niechcenia podrapał się za uchem.
- Irys. Pasuje, prawda? - zapytała ciepło.
- Ta... - Basior już zdążył przekierować uwagę na kolejnego szczeniaka, piszczącego zawzięcie i skarżącego się całemu światu, że turlając się po ziemi, potoczył się trochę dalej, niż reszta, od matki. - A tego nazwę... - Nastała dłuższa chwila ciszy, w każdym jednak fragmencie tej uczty dla uszu dało się słyszeć agresję. Och, gdyby ktoś z obecnych przerwał teraz wielkiemu Admirałowi, chyba wyskoczyłby na niego z kłami. A przynajmniej był tego pewien przez całe swoje nieszczęsne życie. - Cyklamen!
- Cyklamen? - powtórzyła Ciri - ciekawie.
Trójka wilków kończyła jeść kolację.
Cmokanie i ciche popiskiwanie gromadki nowonarodzonych szczeniąt, mimo silnego wiatru obijającego się o ściany jaskini, na pustym, pagórkowatym terenie, roznosiło się dużo dalej, niż mogłoby wśród leśnych drzew. Tamten dzień był nie do końca udany, toteż wszyscy, którzy przebywali w jaskini zadowalali się milczeniem - czynnością mniej wymagającą, a równie znaczącą, co rozmowa.
Tamtego popołudnia, wraz z gośćmi w liczbie uszczuplonej o jeden, przybyła do jaskini wiadomość, która, choć może nie grobowa, jakoś popsuła ogólny nastrój.
Względna cisza przerwana została przez bordowej maści basiora imieniem Admirał, który trochę z przymusu, po celnym trafieniu łokciem swojej życiowej towarzyszki, nadobnej wadery i mojej matki, Ciri, a trochę przez grzeczność, burknął:
- Dzięki za pomoc.
Płowy wilk podniósł na niego wzrok, utkwiony wcześniej w jelenim boku.
- To oczywiste, jeśli mogę wam jakoś pomóc, pomagam.
- Tato, naprawdę rozumiemy, że masz... macie w jaskini wojskowej swoje obowiązki - wilczyca z wahaniem uzupełniła słowa leżącego przy swoim boku, dodatkowego, większego od siebie buraczanego szczeniaka, który kontent, na nowo zajął się obgryzaniem kości.
- Gdybyście czegoś potrzebowali, pamiętajcie, że możecie na nas liczyć - powiedział chyba bardziej dla zabicia zapadającej po każdym kolejnym zdaniu ciszy, niż dla faktycznego zapewnienia, które było tyle szczere, co banalne.
Ponieważ rozmowa nie nabierała tempa, wilk szybko zebrał się do wyjścia, gdzie już czekał na niego ostatni gość jaskini w górach, skrzydlaty okaz drugoplanowości. Opuścili jaskinię sami, trochę inaczej, niż jeszcze przed kilkoma dniami. Szkło, nie zdążywszy wyjść z roli powiernika rozmowy, postanowił rozwiać milczenie jeszcze raz.
- Ciekawe, co tam u...
- Wiesz, nieszczególnie mam teraz chęć rozmawiać o Wronce - przerwał cicho ptak.
- Kiedy ja naprawdę wiem co czujesz, przyjacielu. Mnie też zostawiła. To moja córka.
- Ciebie...? Też? To ty, Szkiełko, pierwszy... Zresztą czy to ma teraz znaczenie... To nie jest niczyja wina. Ani twoja ani jej, ani moja. 
Wymienili krótkie i poniekąd wyprane z emocji spojrzenia, tak, że chyba nikt oprócz nich nie byłby w stanie odczytać stojących za chłodnymi oczyma uczuć.
- Czy wszystkie dziewczyny są takie? Raz na całe życie, wiesz co to znaczy? - Mundus w zamyśleniu popatrzył na towarzysza. 
- Aż za dobrze.
- Ach, no tak.
- Czasem wydaje mi się, że wszystkie. To znaczy, dziewczyny - sprostował wilk. - Jeśli nie trzymasz jak pająk muchy, to prędzej czy później ucieknie. Miałem na myśli... Nie bierz tego zbyt dosłownie, co? 
Szary lotnik zaśmiał się z charakterystyczną, nieco nerwową intonacją. 
- Jak tego, że wszystkich przestępców powinno się likwidować? Hipokryzja to jednakowo drugie imię nas wszystkich*.

Patrzyłam na smukłe stworzenie, wysoko zadzierając łebek. Dość szybko moje drobniutkie, szczenięce mięśnie zaczęły odmawiać dalszej współpracy, więc opuściłam głowę i odwróciłam się na pięcie, w duchu oskarżając mego rozmówcę o bycie za wysokim. Jednak gdy stałam na tamtej polance, o krok od powrotu skąd przyszłam i wyruszenia na poszukiwanie rodzeństwa, przed oczyma stanął mi obraz ich: szukającej razem dwójki, która przybywa w to samo miejsce, zaraz po mnie, a potem nie wierzy, gdy mówię, że to ja jako pierwsza odnalazłam nasz błękitny znak z nieba. W mojej główce zapanowała władzą bezwzględną i tyraniczną, jedna myśl: Tak nie będzie.
- Litości, chodź ze mną. Musimy znaleźć moje rodzeństwo, dobrze?

< Kanna? >

* Patrz: "Motyl Nocny". Tak, cały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz