sobota, 26 czerwca 2021

Od Pinezki - "Różowe Słońce i Milczący Księżyc" cz.2

Wielobarwna wadera ocknęła się w niezwykle przyjemnie urządzonej jaskini, wypakowanej po brzegi kolorowymi materiałami, ręcznie malowanymi na drewnie obrazami oraz przeróżnymi ziołami wywieszonymi w wolnych przestrzeniach na ścianach i suficie, których jednak nie było za wiele. Zapewne innym osobom takie przystrojenie miejsca zamieszkania wydawałoby się przesadne, przytłaczające wręcz, ale Nere'e zdecydowanie podobała się ilość jaskrawych kolorów. Być może dlatego, że sama była kolorowa i jaskrawa, kto wie.

Ból, jaki wcześniej odczuwała, zniknął gdzieś niczym zdmuchnięty kurz, nie pozostawiając nawet śladów, co było dziwne, ale nie zamierzała tego kwestionować. Wiele rzeczy w jej małym świecie było dziwnych, gdyby miała zastanawiać się nad każdą z nich od natłoku myśli pękła by jej głowa. Ważniejsze w tym momencie było, kto ją uratował, bo jak dotąd słyszała tylko kroki tej osoby i czuła dotyk jej dłoni. Zobaczyć go nie było okazji, nawet teraz, gdy się rozglądała, nie mogła go znaleźć. Rozwiązała sznurek, którym tajemniczy jegomość łaskawie przywiązał ją do jednego miejsca, żeby nie odleciała i ruszyła na zwiady po przystrojonej jak na festiwal jaskini.

Z początku nie znalazła nic. Odkryła jedynie, że choć jaskinia była całkiem duża, to jej mieszkaniec - bądź mieszkańcy - zdołał znaleźć wystarczająco farb, drewna i tkanin, by przystroić praktycznie każdy kąt tego dziurska i nie pominąć choćby jednego kawałka ściany. Podłogę zasłaniały cały czas dywany zrobione ze zwierzęcego futra (trochę martwiący widok z perspektywy raczej ładnego wilka), w niektórych miejscach wisiały bądź leżały pomalowane we wzory z dalekich krain czaszki różnorakich zwierząt, nawet wilków (jeszcze bardziej martwiący widok), a wisienkę na torcie stanowiły ludzkie bronie porozrzucane w nieładzie po kątach, w większości poniszczone, ale niektóre wydawały się być w idealnym stanie, o ile nie były nawet funkiel nówka (to już w ogóle napawało serce młodej wilczycy strachem). Można się zastanawiać, czy ten ktoś nie przyniósł sobie kolejnego trofeum do przystrojenia szalonego domu. Chociaż gdyby taki miał pierwotny plan to chyba nie zawiązałby ją na łatwo odwiązywalny supeł łatwym do przegryzienia sznurkiem, co? Citlali nie była pewna, co o tym myśleć. Żałowała, że nie ma tutaj nikogo z rodziny, kto mógłby poradzić, co powinna zrobić, ale hej! Była już dorosła, co nie? Musi sobie sama radzić. Jak to tata często mówi, ufaj swoim jelitkom. Instynkt jest najwierniejszym przyjacielem, jakiego będziesz mieć w całym swoim życiu.

Cudze kroki zwróciły jej uwagę, więc oczywiście bez namysłu zwróciła głowę w ich stronę, bo to wcale nie tak, że ten ktoś mógł chcieć zrobić jej krzywdę. Ale nie, osoba, która stała przed nią, miała przyjazny wyraz twarzy, uśmiechała się, machając ogonem. I do tego była inną waderą, o ciemno-niebieskiej, żywo zabarwionej sierści, nogach o wyblaknięto marchewkowych skarpetkach sięgających stawów łokciowych i skokowych, oraz dużo jaśniejszym ogonie i wewnętrznej części uszu. Pomarańczowe oczy patrzyły się z pewną radością, jakby widziały kogoś znajomego wśród tłumu na targowisku. Jelitka podpowiadały Pinezce, że akurat tej osoby absolutnie nie trzeba się bać, pomimo że nie jest wybawicielem z zatrutej polany. Ale może go zna. Na to jest duża szansa.

– Cześć! – przywitanie, jak wymagała tego etykieta, jako pierwsze wypadło z ust. – Co tu robisz? Mieszkasz tutaj?

Nieznajoma energicznie pokiwała głową w potwierdzającym geście. Dziwne, czyżby nie mówiła? Chyba nie jest tak trudno odpowiedzieć "tak"?

– Fajnie... Jesteś w stanie pomóc mi się wydostać? Muszę wrócić do domu... A przy okazji! Jestem Pinezka! – przedstawiła się z dumą lewitująca.

Na twarzy obcej pojawiło się zmieszanie. Wciąż się uśmiechała, i jakby potwierdzająco kiwała głową, ale jedocześnie dreptała dookoła i rozglądała się, jakby kogoś szukając. Chodziła ostrożnie po dywanach, niektóre omijając łukiem, co dało Pinezce do myślenia, że chyba trafiła do domu pełnego pułapek. Dobrze, że nie chodziła, przynajmniej do żadnej nie wpadła.

Gdy tak skupiała się na krokach wadery, poczuła niespodziewanie czyjąś obecność. Przypominało to zmianę w polu elektromagnetycznym otoczenia albo różnicę ruchu powietrza, choć subtelne, wystarczająco wyraźne, by biała zwróciła na to uwagę. Z niemałym zaskoczeniem stwierdziła, że obok niej ktoś stoi. Była pewna, że nie słyszała, jak nadchodzi, a jednak ten ktoś znajdował się koło niej, wpatrując się w nią niebieskimi oczami, ulokowanymi w przypominającej kocią głowie. Wilczyca odskoczyła z krzykiem.

– Ej, nie strasz! – skarciła obcego, otrzepując nastroszone jak igły jeża futro. Chyba powinna być milsza, ale na przeciwko dwumetrowego, łysego kota stojącego na tylnych łapach nie zamierzała pokazywać miękkiej strony. To była taktyka wyuczona przez Wayfarera - mając naprzeciwko siebie kogoś znacznie większego, nie pokazuj strachu ani skruchy. Niech to oni poczują się niepewnie w twoim towarzystwie.

– Wybacz, nie takie było moje zamierzenie. – Głos stworzenia zdawał się być złożony z kilku innych głosów, a jednocześnie pojedynczy. Jakby połączyć kilka damskich i kilka męskich głosów w jedno, a do tego nadać im strochę nienaturalny efekt. A do tego głos nie pojawiał się z ust, a od razu istniał w głowie wadery. Stwór nie poruszał nawet ustami. Dziwne. Cała ta istota była po prostu dziwna, ale tak naprawdę z tego powodu Pinezce od razu wydawała się... bliższa. Jakby mieli się odnaleźć i zaprzyjaźnić, bo tak nakazały gwiazdy. Dwa dziwadła o dziwnej przeszłości i dziwnych właściwościach. – Jak się czujesz? – zapytało. – Trucizna zdążyła głęboko się zakorzenic, zanim po ciebie przyszedłem.

– Ech, bywało lepiej, ale nie jest też źle. Swoją drogą, Pinezka jestem. Właściwie to Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka, ale to imię jest za długie, więc wszyscy po prostu mówią mi Pinezka. A ty jesteś?

– Zuva. A moja niema przyjaciółka nazywa się Ealasaid [czyt. Jalaseć]. Miło nam cię poznać, Pinezko.

– Mi też miło! A, i dziękuję za uratowanie mnie, bo wnioskuję z wypowiedzi, że to ty mnie stamtąd wyciągnąłeś. Także dzięki. Chyba bym tam umarła, gdybyś po mnie nie przyszedł.

– Ależ proszę. Choć twoja reakcja na chemikalia obecne w powietrzu jest co najmniej zastanawiająca, nie spotkałem jeszcze nikogo, kto tak silnie reagował.

– Widać jestem wyjątkowa, jak zawsze zresztą. – Uśmiech pojawił się na ustach Pinezki. Kątem oka wielobarwna zauważyła, że Ealasaid przysiadła się nieco dalej i przysłuchuje się z zaciekawieniem rozmowie. Pewnie była ciekawa, co z tego wszystkiego wyniknie. Oby przyjaźń, zaśmiała się w duchu wadera. – Ale twoje imię też jest wyjątkowe. Oba wasze imiona. Skąd jesteście?

– Ealasaid pochodzi z wysp kilka tygodni drogi na zachód. Moje imię natomiast... Moje imię zostało mi nadane przez dobrego przyjaciela. Wcześniej byłem bezimienny. – Coś przypominającego uśmiech wykrzywiło kocią twarz, wyraźnie wspominając jakieś minione wydarzenia. Ta reakcja zaciekawiła Zendayafiri, ale jak na razie wolała o nic nie pytać.

Granatowa wilczyca, jak dotąd siedząca w ciszy, zaczęła skrobać pazurem o podłogę pomiędzy dwoma dywanami. Zwróciło to uwagę rozmawiających dziwadeł.

– Ealasaid pyta, czy chciałabyś może dołączyć do nas na porę obiadu. Dzisiaj mamy smażonego na wolnym ogniu dzika.

– Obiad? No pewnie! Znaczy się, yy... – przez moment lewitująca się zmieszała. – Bardzo chętnie do was dołączę. Umieram z głodu. Mogłabym zjeść łosia z kopytami!

– Świetnie. Zapraszam więc tędy.

Zuva prowadził towarzyszące wadery, a Ealasaid przyłączyła się Pinezki i zaczęła stroić miny. To był chyba jej sposób na rozmawianie i, szczerze mówiąc, absolutnie działał. Strażniczka szybko poczuła się swobodnie, niemal jak u siebie w domu i powoli nawet przestawała żałować, że nie przywiązała się na czas snu, tak jak teoretycznie powinna to zrobić.

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz