Świat zakręcił się na chwilę aby potem przystanąć. Delta przesuwał swoimi łapkami mokrej trawie. Uciekał, a noc towarzyszyła każdemu jego krokowi. Ogień pożerał kolejne drzewa ciągnąc w niebo smugi czarnego nieprzejrzanego dymu, który opadał na chmury dusząc świat. Kolejne lasy upadały pod niebezpiecznym żywiołem. I nic nie szło po jego myśli. Wszystko miało być idealne, zaplanowane, ostatecznie zakończone, a jednak nic, ale to nic się nie powiodło. Po raz kolejny umarło tyle osób, które na tą śmierć nie zasługiwały, a on sam uciekał od przeznaczenia, czując jak małe łapki coraz to wolniej suną po tym świecie. Zatrzymał się będąc kawał drogi od świata który zdążył już pokochać całym sercem, a który był dla niego życzliwy. Domy Komu spłonęły wraz z zarazą, w której skąpał ich ostatkami sił potwór. Ale... jak to właściwie się stało? Dlaczego znowu musiał spłoszony uciekać niepomyślną ścieżką, którą obrał mu los.
Odkrycie broni przeciwko nosicielowi wzbudziło popłoch i radość. Wiedziano, że niewiele czasu zajmie temu potworowi zjawienie się w małej wiosce, zważając że szczenię wilka było tym czego szukał wraz z tajemniczym lekiem. Planowanie zaczęło się od razu. Starszyzna zebrała się opracowując skuteczne ataki i sposoby na jakie można by zrzucić białą maź na monstrum, a Delta został kompletnie z tego wyłączony, chociaż zemsta i śmierć miała dotyczyć przede wszystkim jego. Dlatego szczeniak bał się bardziej niż kiedy spojrzał chorobie pierwszy raz w oko. Nie miał ochoty umierać, ba! Był na to 100 lat za młody! Nie osiągnął jeszcze nawet roku, a przyszło mu zmierzyć się z przeszłością i teraźniejszością pełną ponurych barw dymu i krwi swoich bliskich. A teraz nie miał kompletnie wpływu na swoje czyny i był zależny od tego przedziwnego gatunku Zająców, które niewiele mogły wiedzieć o jego przeżyciach i uczuciach. "Bo przecież taki mały szczeniak nie wie nic o życiu", a on wiedział już za wiele. Skulony pod skórą jakiegoś stworzenia leżał na swojej torbie trzymając ja kurczowo w łapkach. Była to jego jedyna ostoja spokoju nie pozwalająca mu ześliznąć się w odmęty szaleństwa i rozpaczy. W końcu chciał żyć i nie chciał aby ten dar został mu odebrany.
Kiedy nadszedł dzień nazwany " Obliczem" Delta
ukrywał się dalej w jednym z domów. W niewielkiej fiolce znajdowała się
mikstura. Pocałunek śmierci, który przysporzył mu tyle kłopotów, a za razem
odrobiny ulgi w całym tym zamieszaniu. Zmieniająca kolory substancja
pochłaniała jego kłopotliwe myśli niczym najlepszy terapeuta. Odetchnął
cichutko słysząc rwącą serce ciszę, która niebezpiecznie dźwięczała w jego
uszach. Było w niej coś nietypowego. Jakby pogoda właśnie zbierała się na
ulewną burzę, a świat miał zacząć trząść się w posadach. Jego uszy zastrzygły
szukając choćby jednego dźwięku w tej próżni, który nie należałby do jego
drobnego ciałka. Jednak jedyne co słyszał to własną krew krążącą po żyłach i
niespokojny oddech pobudzany tą nietypową sytuacją i napięciem. Podniósł się
niepewnie na łapach, a upadające z jego pleców futro poniosło się echem między
ścianami. Nie rozumiał niczego co działo się wokół niego. Takiego spokoju nie
było nawet przed śmiercią jego watahy, którą cudem opuścił żywy. No właśnie.
Cisza. Użerała go coraz bardziej i mocniej. Przerażony i pchany instynktami
powoli szedł w kierunku drzwi. Ciche szuranie i krzyki przebiły się nagle przez
zastane powietrze drażniąc jego uszy i powodując nagłe piszczenie. Spojrzał na
okno, które przykryło się pomarańczową poświatą. Do świtu pozostał rzut beretem
jednak światło to nie przypominało słońca. W dodatku zapach jaki wszedł do
domku przez szybkę był mocny i drażniący, a Delta znał go doskonale. Ogień.
Wypadł przez drzwi zarzucając na swój bok torbę. Dzikie płomienie właśnie
pożerały kolejne drzewa w oddali, a komu biegali w panice po swojej wsi. W
dodatku drzewa zaczynały zachowywać się dziwnie. Coraz mocniej przypominały
Delcie czarne mary z koszmarów nocnych, które miewał od czasu do czasu.
Czerniały i to nie pod wpływem ognia. Jakby natura chciała ostrzec ich przed
czymś znacznie groźniejszym niż nieokiełznany żywioł. Delta przemknął pod
łapami zajęczych przyjaciół i ruszył do bezpiecznej kryjówki wśród korzeni
natury. Jednak zbliżając się przysnął. Drzewa na prawdę zaczynały czernieć i
pokrywać się mazią, która była powodem rozpadu tysięcy niewinnych żyć i
powstania umieralni w wiosce Komu. Mały wilk cofnął się o krok i rozejrzał
czując jak powietrze gęstnieje i chłodnieje, pomimo ciepła bijącego od ognia,
który zbliżał się nieubłaganie. Jego oddech zamieniał się w parę jakby nadeszła
ponownie zima. Warczenie rozerwało powietrze, aby potem zamienić się w śmiech.
Potwór zbliżył się do szczeniaka od tyłu i gdyby nie nagły impuls, który kazał
Delcie biec wielkie, w połowie zgnite szczęki zacisnęłyby się na jego karku,
zabijając na miejscu. Jego małe łapki uderzyły parę razy o ziemię a gardło
zaskowyczało w wyrazie czystego strachu. Nie chciał umierać i powtarzał to
sobie w głowie niczym magiczne zaklęcie, które miałoby go ochronić przed
spotkaniem z niebiosami. Niezadowolony ryk rozległ się kilka metrów za nim i
wtedy też popłoch w wiosce stał się większy. Delta nie widział ratunku innego
niż bieg w kierunku ognia. Płomienie mogły zatrzymać wroga i pozbyć się go na
dobre. Jednak zaraz potem mózg Delty zaskoczył i przypomniał sobie że przecież
nie może dalej uciekać. Ma broń, którą może użyć aby ocalić się w przyszłości i
pozbyć problemu raz na dobre, raz na zawsze. Odważnie odwrócił się mierząc
spojrzeniem potwora który właśnie pluł mazią na wszystkie strony raniąc i
zarażając bezbronne i nieprzygotowane Komu. Delta wydobył dwie fiolki. Jedna z
nich mieniła się kolorami tęczy i wszystkich możliwych zieleni, a druga
pozostawał gęsta i biała. Otworzył tą drugą wykonując zaskakująco trafny jak na
szczenię rzut. Fiolka wpadła w oko monstrum, który zaskoczony wydał z siebie
wysoki pisk cofając się o krok, aby potem rozedrzeć świat i jego spokój swoim
rykiem bólu. Lek zaczął już wyżerać jego ciało, jednak to było tak niewiele.
Jego masa ciała znacznie opóźniała działanie przeciwstawnej masy. A przez swoją
zuchwałą próbę Delta został teraz obrany za cel. Więc szczeniakowi nie
pozostało za wiele do wyboru. Otworzył fiolkę Pocałunku Śmierci i chlusnął nim
na zbliżającego się potwora odskakując i zrywając się do biegu zaraz po tym.
Monstrum przez chwilę stało groźnie warcząc, ale zaraz potem maź na jego ziele
zaczęła bąblować.
Słowami nie dało się
ująć bólu który go ogarnął. Wściekłość wezbrała w nim na spółkę z przerażeniem.
Ten szczeniak tak jak we wszystkich przepowiedniach zepsuł jego plan i rządzę
władania światem. Światem, który miał umrzeć pod jego łapą i plagi jaką niósł
ze sobą gdzie by sie nie zjawił. A to wszystko dzięki swojemu największemu
wrogu, który zwabił go do siebie jako przyjaciela. Zdradził to co kochał ,aby
stać się tyranem rządzącym światem. Tyle niewinnych istnień upadło pod jego
potęgą, a ten mały pokurcz śmiał znaleźć niezawodną broń, która niszczyła jego
zatwardziałe serce od środka. Czuł jak z każdym krokiem w kierunku wilka tracił
siły. Jak zostawiał za sobą czarną maź, która spływała z jego przeżartego
trucizną ciała odsłaniając resztki skrzydeł i otwartą czaszkę myślącą
nieistniejącą myślą. Przestawał widzieć na brakujące oko, a drugie wracało do
stanu zanim stał się potężny. Ponownie pozostawał zdany na inne zmysły jak
niegdyś przy swoich bliskich. Szalał. Jego wnętrze próbowało bronić się przed
nieuniknionym jednak brak kleju jakim była choroba sprawiała że wszystko
rozpadało się na jego oczach. Brązowa sierść wychodziła spod coraz to rzadszej
cieczy spływającej w kałuże, które tworzyły się przy jego łapach. kości bielały
coraz bardziej a dreszcze wstrząsały jego ciałem.
-będziesz miał życie na sumieniu szczeniaku.- jego głos także zelżał i
pozostawał przypomnieniem tych dobrych lat zanim pochłonęła go chciwość ,a
których nie musiał tracić gdyby wtedy odszedł i odrzucił propozycję wroga,
którego i tak zabił niedługo potem. Nosiciel postawił jeszcze jeden krok aby
paść na ziemię pożarty własnymi uczuciami i brakiem krwi oraz choroby, która
napędzała jego ciało do życia. Uszło z niego ostatnie słowo niezrozumiałe dla
ludzkości. Wtedy nadszedł ogień.
Delta zachwiał się na łapach patrząc na pobojowisko. Jednak niewiele czasu pozostawało mu do reakcji. Większość Komu leżała poraniona i zarażona. Musiał im pomóc nawet jeśli całe lekarstwo przepadło w najlepsze. Musiał znaleźć jakiś sposób. Dym zaczynał go jednak przyduszać coraz bardziej i drażnić drogi oddechowe. Kichnął. Raz, drugi. Jego ostatnia przyjaciółka, wielka dowódczyni, teraz słaba i wsparta na włóczni powstała na chwilę. Z jej boku krew lała się nieustannie spadając wodospadem na udo i ciągnąc się w dół do ziemi wraz z grawitacją. Trawa przybierała kolory pomarańczy i purpury coraz szybciej a ciepło nasilało się z każdą sekundą. Delta przysunął głowę do ziemi chcąc uchronić sie chociaż odrobinę od niesionego porywistym wiatrem dymu. Jednocześnie posłał przerażone spojrzenie starszej Komu.
-Uciekaj szczęśliwe szczenię. Uciekaj Delto. - nie rozumiał.
Przecież mógł pomóc. Znał recepturę na pocałunek Śmierci. Nie była to ciężka
mikstura. Przecież mógł ich... - nasze życie już się skończyło. Twoje jest
jeszcze młode i nawet nie rozkwitło. Uciekaj! Już! Bo sama cię zabiję!-
szczenię nie ruszało się chwilę. Komu rzuciła w jego kierunku włócznią, która
wbiła się w ziemię obok jego boku. Przestraszony zaczął biec. Jego łapki
omijały jak najwięcej krwistych kałuży mieszających się z deszczem, który bez
sukcesu próbował gasić wielki pożar. Ciała leżały poszarpane i pochłaniane
przez czarną plamę pośród trawy, która rzedła z każdą sekundą jak myśli Delty.
Nie było dla nich ratunku. Jego oczy zaszkliły się, a zaraz potem łzy zostały
wypuszczone wolno. Bieg nie zaprzestał mieć miejsca, jednak rozmazana wizja nie
ułatwiała manewrów między drzewami. Płomienie nadal stanowiły wielkie
zagrożenie dla łatwopalnego szczenięcego futerka, więc działające na pełnych
obrotach instynkty poruszały łapami podczas kiedy umysł oddawał się celebracji
rozpaczy.
I zatrzymał się dopiero daleko. I rzeczywiście, wszystko to co się stało
wydawało się takie nierealne. Noc przykryła świat, jednak tam w dole ogień
rozpalał wszystko do czerwoności, a jego aura dochodziła aż tu rzucając długie
cienie, które niczym węże wiły się po ziemi strasząc ugryzieniami i śmiercią. W
dodatku kolory i wszystkie odcienie czerwieni zaszczycały szczenięce oczy. Ten
jeden kolor, który tylko bardziej pobudzał jego i tak zmarnowane już uczucia. Płac
nie zatrzymał się ani na chwilę podczas całego biegu. Adrenalina nadal krążyła
przez jego serce, więc patrzył chwilę na zostawianą za sobą przeszłość licząc
na przychylność świata i uciekł. Uciekł od przeszłości, która i tak nie miała
go zamiaru zostawić. Nie ważne jak daleko by odszedł, nie pozbędzie sie jej tak
łatwo.
Deszcz zgasił ogień.
Wielkie płaty spalonych drzew i węgiel leżały na ziemi. Choroba zniknęła pod
światem, przemielana teraz przez ziemię, na której spoczęło tyle niewinnych
żyć. Płomień odpowiedzialny za to spustoszenie jednak zadrwił sobie z przyrody.
Tlił się jeszcze niczym jeden niepozorny szczegół pośród tego tragicznego
widoku. Zbielały szkielet wystawał spod popiołów, a w jego źrenicy błyszczało
się odrobinę życia. Niewiele potem niebieska kreska przesunęła się lustrując
świat i powstając powoli. Sploty nieznanego nikomu do tej pory materiału łączyły
jego kości i stawy. Szkielet wstał, zagubiony w tym wielkim świecie. Nie
pamiętał nic, nic a nic poza pewnym szczeniakiem, który wydał mu się jakiś
dziwnie bliski. Nie przeznaczone mu było jednak nigdy odzyskać o nim pamięci,
ale poszukiwanie nie oznaczało wcale niczego złego. Swoje pierwsze krok postawił
w stronę gór. Km był? Jak się nazywał? Chociaż tyle ciał wiedzieć, jednak nawet
tym nie obdarzył go los. Pozostawił za sobą spustoszałe połacie lasu i pól. Musiał
znaleźć szczenię z rozmytego obrazu, bo coś podpowiadało mu że to jedyna osoba,
która cokolwiek o nim wie...
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz