środa, 16 czerwca 2021

Od Delty CD Paketenshiki - "Noce i Dnie"

To był genialny pomysł jednak wykonanie go z tą dwójką przy boku było z lekka...ciężkie. Delta miał swoje niezwykłe sposoby do wkradania się do ludzkich siedzib jednak zawsze robił to sam. Jego drobna postura z łatwością pozwalała przemykać mu z cienia do cienia. Umiejętności wspinaczki po drzewach ułatwiały wchodzenie przed kominy, okna, dziury w dachu, a i nawet wspinaczkę bo nierównych ścianach domów. Jednak teraz niewiele mu to dawało gdyż dwa lisy zamierzały poprowadzić całą wyprawę. Spuścił po sobie lekko uszy w przestrachu jak wcześnie chcą zacząć całą akcję.

    -Pobudzimy wszystkie psy we wsi w ten sposób- próbował przemówić im do rozsądku, ale niewiele to dało. Został zbyty jednym ruchem łapy przez podekscytowane samce. Jego płuca zapiekły nieprzyjemnie od dyszenia przez nagromadzający się stres, więc wypuścił z ust długie westchnięcie i poddał się. Nie miał już więcej nic do powiedzenia i właściwie nie czuł się na miejscu idąc za rudzielcem i jego przyjacielem z dzieciństwa. Jednak wytrwale starał się przebrnąć przez bariery niepewności postawione przez jego umysł, aby móc w spokoju kraść. Delta skrzywił się też nieco. Dawno tego nie robił i adrenalina powoli napływała do jego żył wzmacniając czujność i wyostrzając zmysły i impulsy. Poza tym teraz kradzież wydała mu się taka... nieprzyzwoita. Jednak co on mógł powiedzieć o nieprzyzwoitości? Patrząc na swoją przeszłość nie miał nawet prawa kwestionować wyboru o "pożyczeniu" jakiegoś ładnego kamyczka z ludzkiego sklepu. Chwilę zajęło im dotarcie do pagórka niedaleko większej wsi. Delta stąd mógł dostrzec bar, co nie było spotykane za często po wsiach. Do tego wiele ulic ciągnęło się w niewielkiej dolinie niczym węże. Sklepy i zapachy z nich docierały aż tutaj i Delta mógł wyczuć zioła, jego małego konika. Pośród smrodu wywarów z wrotyczu i pokrzywy, słodkie zapachy chabrów i róż po gryzącą w nos miętę Delta wyczuł też płomyk. Zaskoczony nie zważając na towarzyszy zbliżył się jeszcze kawałek węsząc i wytężając wzrok. Ten śliczny z pozoru bezużyteczny kwiat stanowił nieodłączną część pewnego wywaru, który był bardzo dobry na... swoistą dolegliwość. Delta wiedział, że jego nagłe pobudzenie dostrzegli jego towarzysze. Paki zaciekawiony zbliżył się w jego stronę, żartobliwie zginając się na nogach aby dorównać mu wzrostem.

    -Co tak węszysz? - sam zaczął się przy nim rozglądać. Delta posłał mu nieco zirytowane spojrzenie i westchnął.

    -Medycyna.- odpowiedział krótko i cichutko przemknął w najbliższe krzaki zostawiając ich w tyle. Wtedy też przystanął sobie i zajrzał na nich. Słońce jeszcze nie zaszło, ale widocznie zbliżało się do horyzontu uporczywie chcąc już zakończyć swoją pracę i przekazać niebo księżycowej pani.

    -Idziecie?- mruknął nieco głośniej. Oboje zaraz potem znaleźli się przy jego boku. Zbliżali się krok po kroku, krzak po krzaku coraz bliżej pierwszego domostwa, tuż na skraju. Wtedy też Delta zadał ważne pytanie

    -Czy któryś z was wie, który to budynek?- nastała cisza przerywana tylko rozmowami z głębi budynków i cichym pomrukiem z pobliskiej budy. -Nie? Cudnie- Delta rozejrzał się niespokojnie. Z sercem na ręku przylgnął do budynku i ruszył wzdłuż ściany zlewając się z cieniami i nocą jakby oboje byli jego drugą skórą noszoną od lat. Sprawnie przemknął przy ludzkich stopach, które niespodziewanie pojawiły się w progu. Jednak nie stracił zimnej krwi, a zastygł w kompletnym bezruchu jak tylko je minął. Nie śmiał ruszyć nawet oczyma aby nie zachwiać swojego kamuflażu.  Nie wiedział też że Paki i Soda podążają za nim. Dlatego kiedy ruszył się i skrył za domostwem, między jednym, a drugim budynkiem z łomoczącym sercem, a ta dwójka pojawiła się obok mało nie padł na zawał. Jednak nic nie powiedział, nie komentował, nie było na to czasu i siły. Szybko przemieszczali się po wsi, aż w końcu zdecydowali się rozdzielić. Więc Delta korzystając z okazji szybko namierzył kwiatki kradnąc je razem z całą doniczką i skupiając na kamieniach. Kamienie. Kamienie. Chwilę krążył po wsi starając się nie obudzić psów i nie stanąć w żadnym kręgu światła wypadającego przez okna. Chociaż on pół biedy. Wywali się na brzuszek i poudaje szczeniaczka. Martwił się o przyjaciół. Jeśli złapią ich... cóż. Ludzie nie są zbyt litościwi względem lisów.
W Pakiego wpadł na skrzyżowaniu dróg, a zaraz potem oboje znaleźli Sodę patrzącego się w okna domów.

    -To ten!- dało się usłyszeć z jego ust. Kiedy odwrócił się aby dostrzec resztę na jego pryszczu zawitało pytające spojrzenie - A ten chwast?- wskazał na kwiat. - Po co/

Delta warknął cicho odkładając doniczkę.

    -To żaden chwast. To ... ważny kwiat. Ja... pożyczyłem sobie go ... na trochę.- westchnął ujmując to w ten sposób w słowa. Paki prychnął z rozbawieniem słysząc jego tłumaczenia, ale oboje odpuścili sobie złośliwości zaglądając w okna.

    -Jak wejdziemy do środka? - spytał czarny lis.

    -Hymm... możemy spróbować otworzyć drzwi, albo ro...- Paki przerwał w pól słowa widząc jak klamka w środku przesuwa się powoli, a Delta gapi się na nią jakby zabiła mu rodzinę. Po chwili też mogli wszyscy trzej wkraść się do wnętrza przez otwarte okno.

     - Ty się jednak od czasu do czasu do czegoś przydajesz krasnalu- zaśmiał się Paki aby zaraz potem zostać ugryzionym w ogon, który przyciągnął do siebie. Wilki zmierzyły sie wzrokiem.

    - Który ładniejszy?- z tego mordowania się wzrokiem wyrwał ich Sodrokniwa trzymający dwa małe kamyczki. Delta zbliżył się zaglądając mu na łapy i z uśmiechem wskazując na mały czarny kamyczek z zielonymi kropkami.

    -Eh. Jak już tu jesteśmy może weźmy coś... dużego? - zaproponował Paki.

    -.... - Delta zajrzał na niego - Paki chyba będzie lepiej wiedział, który polubi jego siost..- zanim skończył wypowiedź do pomieszczenia wszedł pies warcząc gardłowo. Paki właśnie miał w zębach wybrany przez niego kamyk. Wszyscy trzej spojrzeli na nowego przybysza.

    -Uciekamy

Musiało ty wyglądać dość nietypowo kiedy przechodzący obok sklepu mężczyzna z dzieckiem patrzyli na trzy dzikie zwierzęta wypadające przez okno, a za nimi ujadający już w najlepsze pies. Każdy innej wielkości. Wilk o zaskakującej, rudej sierści, jakiś szczeniak i lis. Dwa trzymające kamienie, a ostatni doniczkę z chabaziem. Oboje dwunożni stanęlisobie patrząc jak to nietypowe zbiegowisko oddala się biegiem w popochu. Ale co mogli zrobić?

 

Odetchnęli po tak długim biegu dopiero w lesie gdzie mogli usiąść sobie i uspokoić oddechy. Delta czuł się przerażony, sparaliżowany, ale Paki zaczął się śmiać w głos. Mały wilk spojrzał na niego jak na wariata.

    -Dawno się tak nie bawiłem! - wytłumaczył widząc ten wzrok. Delta jedynie pokręcił głową w niedowierzaniu i wstał.

    -Pokaż naszą zdobycz!- Soda doskoczył do rudzielca, który miał przed sobą ten nieszczęsny kamień, który kosztował ich sporo czasu, gdyż księżyc powoli wznosił się na swoje najwyższe miejsce na niebie i był go bardzo bliski. Paki trącił łapą czarny z wierzchu, spory kamień odwracając go na drugą stronę. I jak ciemna skorupa nie była ni jak imponująca tak kolory jakie odbijały się w księżycowym świetle po jego wielobarwnej stronie były zachwycające. Błękit, złoto i fiolety błyszczały małymi srebrnymi brokacikami, na szarym kamiennym tle, tak typowym dla zwykłego głazu. Delta przejechał pazurem po powierzchni i zaskakująco nie zobaczył niczego na nim. Kolory pozostawały na swoim miejscu, wpojone w kamień niczym kości w skórę.

    -Na pewno się jej spodoba!

 

<Paki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz