Dzień był piękny. Przyroda wokoło szeleściła swoimi głosami i harmoniami pełnymi wiatru, jaskółek, kruków, gołębi, a nawet gdzieś z głębiny cienia dobiegało wesołe ziajanie jelenia szukającego swojej wybranki. Wszystko to oświetlane było ciepłymi promieniami serca i gdyby Delta nie wiedział że patrzy na prawdziwy świat mógłby powiedzieć, że to najpiękniejszy namalowany obraz. Jednak nie było płótna, nie było farb ani pędzli. Jedynie matka natura chrzciła ten dzień swoim dobrym humorem i ciepłem lejącym się falami z nieba, aby ten mógł osiąść na ziemi i krążyć między żywymi stworzeniami przynosząc jedynie większe dawki euforii i beztroski. Tak właśnie czuł się Delta leżący leniwie na kamieniu po środku jakiejś niewielkiej polany. Jego przyjaciel, z którym przeszedł taki kawał drogi aktualnie poznawał swoje rodzinne terytoria na nowo brodząc w znanych i nieznanych nowościach swoich bliskich aby nacieszyć swoje serce i duszę. A on, został porzucony na tą chwilkę. Nie przeszkadzało mu to jednak zupełnie. Nie czuł się jak w domu pomimo gościny i tak łudzącego podobieństwa lisich nerek do tej jego własnej. Nie była to jego rodzina. Jednak uśmiech i radość Pakiego wystarczyła mu aby samemu nie żałować samotności, która i tak towarzyszyła mu przez życie na każdym kroku, a ta pozorna miłość której doświadczał musiała zadowalać jego żyły i zasilać serce do dalszego brnięcia przez życie.
Słońce grzało jego kark co chłoną i przyjmował z wielką przyjemnością pozwalając aby spokojny sen bez sennych marzeń i sprzeczek pochłonął go na kilka minut, zanim szelest krzaków nie przebudził jego zaskakująco czujnego umysłu. Jego uszy zastrzygły szybko przecinając zastane powietrze, a powieki podniosły się leniwie. W swojej pracy w końcu niewiele miał takiego lenienia się dlatego jego ciało korzystało z tego stanu bezczynności haustami niczym zziajany atleta po przebiegnięciu maratonu. Nie uniósł nawet głowy kierując się jedynie oczyma w kierunku dźwięku wydanego przez naturę. Spomiędzy lekko gęstniejących krzaków i zieleniących się liści wysunęła się pewna dobrze znana wilkowi kita, a wraz za nią dwie kolejne, a po lepszym przyjrzeniu się, którego Delta de facto nie potrzebował, można było dostrzec i szczupłe ciało młodego wilka. Teraz jednak 4 letni ex podróżnik oderwał pysk od kamienia aby z szerokim uśmiechem spojrzeć na całokształt wychowanka lisów. Zaskoczył się jednak spotykając w obrębie swojego wzroku dwie postacie. Paki podszedł do niego majtając kitami. Jego sprężysty krok odbijał się na zielonej trawie, a w krok za nim podążała mniejsza postura.
-H-hej Paki- przywitał się mniejszy wstając już na dobre. Rozciągnął też swoje zastane mięśni, a kości strzyknęły mu w stawach kiedy wyciągał przed siebie łapy niczym kot naginając grzbiet.
-Hej Delta. Słuchaj.. ymm.. To mój przyjaciel Sodokniwa i ...potrzebujemy twojej pomocy?- nie wiedział czy wilk bardziej pytał czy prosił czy rozkazywał. Jego ton plątał mu się w zaspanym umyśle kodując tylko znaczenie jego słów, których intonacja kompletnie zaburzyła się w drodze do umysłu.
-Tak?- odpowiedział niepewnie pytaniem nie wiedząc czego od niego oczekują. Dopiero teraz miał też czas przypatrzeć się drugiemu gościowi, który nerwowo przeskakiwał z łapy na łapę. Jego czarne futro wybijało się na tle zielonego krajobrazu i zaburzało jego harmonię jednocześnie dopełniając jej brakujące elementy i tworząc nieidealną ale zgodną całość. - Pomogę
-Cudownie.
Delta siedział zdezorientowany w cieniu. Paki i Soda siedzieli przed nim także skryci pod drzewami, które coraz gęściej obsypywały w kwiaty i liście, przekrzykując się pomysłami. Pomiędzy ich słowami przeplatały się także elementy poezji wypowiadane w sposób szybki i niedbały jakby chcąc dojść do swojego morału w pośpiechu i nieporządnie pozostawić po sobie niesmak niedociągnięć. Taką poezją mały wilk określiłby też całą tą 'burzę mózgów", której towarzysze od niego zażądali. Przegadując się wzajemnie i warcząc i piszcząc ze śmiechem i entuzjazmem aby zaraz się rozmyślać i rozpaczać w głos nie zwracali na niego większej uwagi, więc i Delta tego nie robił. Wyrwany z błogiego snu bliski powrotu do przyjemnych stepów lub historii pustyni gdzie słońce grzało w podobny sposób jak dzisiaj, nie miał zwyczajnie siły na wyłapywanie kolejnych, zapewne bezsensownych pomysłów dwójki kamratów. Tak było przynajmniej do czasu kiedy nie padło pytanie, które pobudziło jego płochliwe serce do szybszego bicia.
-Co o tym sądzisz Delto? - melanistyczny lis zwrócił się do niego bezpośrednio widocznie będąc zachwyconym kolejną ideą, która przybyła pod jego czaszkę.
-Nie słuchałem. - przyznał się bez bicia- Za dużo ode mnie wymagacie. Przekrzykujecie się jak ludzie na targu, a to przecież tak niepotrzebne. Żaden z was nawet nie wytłumaczył mi w czym mam wam pomóc. - odparł spokojnie. W końcu nie miał się czym ani stresować ani ekscytować jak pozostała dwójka.
-Oh... no tak! - Pakiego olśniło, że ich pośpiech nie służył granatowemu wilkowi za dobrze. - Chodzi o to że ten oto mój drogi przyjaciel żywi wielkie uczucia do mojej siostry i... myślimy jak mu pomóc..no wiesz...
-Wyznać uczucia jak mniemam?- oboje pokiwali mu głowami przytakując na tak trafne słowa.-Nie możecie po prostu wysłać go tam na rozmowę?
-Mymm... Myśleliśmy bardziej nad ozdobionym ołtarzykiem, może jakieś liany z kwiatami między drzewami. Muzyka, kwiaty, księżyc w pełni i tylko oni!
-A muzyka to się sama zagra nie?- westchnął granatowy basior. Paki zamrugał oczyma i usiadł spokojniej. Rzeczywiście ten plan miał parę...małych niedociągnięć
-Na serio. Kwiatek w pysk i idź z nią pogadaj. Nie zdobędziesz serca kobiety lepiej niż prostymi wyznaniami i szczerością. Zwłaszcza kogoś takiego jak Skinka.- zaczął ponownie swoją ścieżkę.
-Taaa. Jakbyś ty mały gnomie kiedykolwiek miał kobietę. - dogryzł mu rudzielec.
-Miałem więcej kobiet w życiu niż ty Yira w łóżku. - odgryzł się od razu i oboje zamilkli na chwilę.- Zresztą. Niech Soda wybierze. - zwrócił się do czarnawego lisa.
-Ale...ym... to może...
<Paki? Nie czekałeś jednak długo bo mam wenę a ty farta :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz