- Gdzie biegniemy? - zapytała, próbując przebić się głosem przez ogłuszający szum wiatru.
- Do lasu - zgodnie ruszyłyśmy do najbliższego zejścia z plaży. Wśród drzew było przyjemnie cicho. Grube pnie z łatwością zatrzymywały wicher. Na początku zaczęłyśmy od drobnego truchtu w ramach rozgrzewki. Potem znacznie podkręciłyśmy tempo. Czułam, jak ciepło rozlewa się po moim organizmie. Krew docierała do każdej, najmniejszej komórki, dając jej tlen. Miałam wrażenie, że po każdym dniu, działało to jeszcze sprawniej. Oddech skracał się po dłuższym czasie, a mięśnie, choć dawały się we znaki, nie odmawiały posłuszeństwa. Gdy byłam gotowa, kiwnęłam głową Karze.
- Do tamtego powalonego drzewa. - wskazała na konar, znajdujący się przed nami. Odliczyłyśmy wspólnie: "trzy, dwa, jeden" i zaczęłyśmy się ścigać. Treningi w towarzystwie zdecydowanie mi służyły. Motywacja była tak silna, że ciało bez trudu się jej podporządkowało. Szaleńczy bieg był napędzany jednym pragnieniem: zwycięstwa. Poczułam każdy mięsień, dopiero gdy dotknęłam celu. Następne kilka sekund próbowałam złapać oddech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz