czwartek, 9 lipca 2020

Od Cuore - "Błędne Koło", cz. 2

Do tamtej pory pozostał na świecie tylko jeden wilk, który mógł pozwolić sobie na przekroczenie pewnych granic. Chociażby podczas wspólnych ćwiczeń, kiedy jeden z drapieżników nagle zamieniał się w ofiarę. Gdy spotykaliśmy się na terenie gór, jedynie jego bursztynowe oczy odcinały się od jasnego, a w słońcu już niemal promieniującego piasku. Właściciel czterech wilczych łap szybko doganiał mnie na ziemi, a po chwili zaczynaliśmy walczyć, przy okazji doszczętnie marząc się w pyle lub igliwiu.
"Szanuj swoje pióra", mówił mi rozum na samym początku. Tłumacząc sobie, że są mocne, odpychałem te myśli na wszystkie możliwe sposoby. Potem pozostała refleksja bardziej ponura.
"Przecież i tak nie latasz".
Mam przed oczyma, jak biegł naprzód, wyobrażając sobie, że jest szybszy, niż ktokolwiek inny. Szybszy od wiatru i dźwięku. Jak odpychał surową ziemię i w trakcie skoku wyciągał przednie łapy do nieba, euforią tłumiąc chyba wszystkie swoje myśli. A ja stałem z boku i uśmiechałem się, próbując choć przez chwilę nie podążać za nim interpretacją, próbując nie próbować niczego analizować. Kiedy udawałem, że potrafię tak jak on, cieszyć się z zupełnie pustej chwili.
A gdyby tak na chwilę pozostawić za sobą zasady? Co by się stało?
Minęły tamte dni ogrzewane ciepłymi promieniami. Mieliśmy wtedy inny rok i inne doświadczenia za sobą i przed sobą.

Zawsze lubiłem czas, gdy wilki dorastają. Dopiero wtedy okazywało się naprawdę, jakie są i do czego ostatecznie doprowadziło ich dzieciństwo. Jeszcze raz zaczynało się coś wspaniałego.
Jego brata poznałem później i od początku miałem wrażenie, że czegoś mu brakowało. Może właśnie tego, odpowiedzialności. Może ojcostwo było tym, co mogłoby obudzić w nim zwykłe, proste, wilcze uczucia.
Gdy wyszliśmy z jaskini, by sprowadzić do naszego wielkiego domu jeszcze jedną duszę, byliśmy już tylko dwaj. Trzeci nasz towarzysz pracy, doli i niedoli, o którym również wspominałem Wam chyba ostatnio, odszedł kilka tygodni wcześniej, bez echa i ostatnich słów, jako jedna z ofiar pewnej choroby.
- Od teraz to przygarnięte szczenię - mruknął szary wilk do żegnającej się niemrawo z dzieckiem wadery - dlaczego nie może po prostu zostać z tobą? Wysyłałbym wam kogoś, kto pomógłby w polowaniach.
Jego słowa chwilami zagłuszał zimny wiatr.
- Przecież nie wmówię swojemu małżonkowi, że to jego dziecko. Nie było go ze mną, zanim się urodziło, ale do dziś już prawie od miesiąca trzymam je w ukryciu. A ty... pokażesz mu trochę świata, chcę, żeby wychowywał się jak każde szczenię. Pamiętaj, kochanie - wilczyca matczynym gestem położyła chłopcu łapę na ramieniu - zawsze będę... cię kochać, ja jestem twoją matką, a to twój prawdziwy ojciec.

Wracaliśmy więc we trzech, przez całą drogę nie zamieniwszy ze sobą ani słowa. Dopiero tuż przed jaskinią, mój przyjaciel zatrzymał się i westchnął ciężko. Przez chwilę po prostu czekałem. Gdy podniósł wzrok i patrząc w niebo pozwolił mi dostrzec szklące się oczy, uśmiechnąłem się niepewnie. Nie miałem pojęcia, czy jest sposób, w jaki mógłbym podnieść go na duchu, postanowiłem więc po prostu czekać.
- Tu jest twój nowy dom. Tu mieszkamy, tu mieszka... twoja ciocia. Tylko, chłopcze - odwrócił się do szczenięcia - tutaj nie masz rodziców. Rozumiesz? Spotkaliśmy się przypadkiem, przygarnąłem cię. Właśnie teraz. Co do reszty, możesz mieć amnezję. Wszystko jedno. Wszystko jedno. Czy możesz pokazać mu to tu, wszystko? - rzucił w końcu ze zrezygnowaniem dostrzegając, że szczeniak patrzył mu w oczy, ale jego własne bez przerwy uciekały w bok. W milczeniu skinąłem głową.

Na początku żaden z nas nic nie mówił. Ja szedłem pierwszy, on zaraz obok, z zaciśniętymi na wzór dziecięcego zadumania wargami przyglądając się, jak zauważyłem kątem oka, czemuś w mojej okolicy.
- Co jest tak ciekawe? - zapytałem wreszcie, coraz wyraźniej czując przechodzące mnie dreszcze. Dziecko przez chwilę jeszcze myślało nad odpowiedzią.
- Jak to? - zapytało w końcu cicho.
- Czemu przyglądasz się z takim skupieniem?
- Nie wiem - odwróciło wzrok z nieznacznym opóźnieniem.
Minęliśmy północną część naszych terenów. Letni, choć chłodny i ciemny dzień miał być długi, a urywany ponad niskimi chmurami znak słońca nie dopłynął jeszcze do południa. Zupełnie szczerze, nie wiedziałem, co mógłbym dzieciakowi pokazać i o czym opowiedzieć. Zdawał się być pochłonięty swoimi własnymi myślami.
Prowadziłem więc przez bardzo długi czas, wlokąc się krok za krokiem i, nie słysząc skarg, również pogrążając coraz bardziej w tym, o czym ja sam chciałem myśleć.

- Byłem tutaj - mały wilk zatrzymał się wpół wolnego i tak kroku, wzrokiem bez wyrazu wpatrując się w jasną ścieżkę, którą szliśmy - a ty?
Popatrzyłem na niego, przez chwilę zastanawiając się nad sensem jego słów, po czym z lekkim uśmiechem skinąłem głową.
- Bardzo dawno temu - dodał jeszcze, nieco bardziej chmurnie.
- To kraniec gór. Zaraz za nimi zaczynają się Stepy. Wszystko razem to dosyć daleka droga, jak na jeden raz, zgodzisz się chyba? Kiedyś się tam wybierzemy.

- Po ostatnim nie było już takiego drugiego, prawda?
- Po kim? - podniosłem wzrok, starając się nie zmieniać tonu głosu. Zdaje się jednak, że doskonale wiedziałem, o co jej chodziło.
- No wiesz - czarna wadera uśmiechnęła się, po czym zamilkła na chwilę. Wreszcie, najwyraźniej denerwując się nieznikającym z moich oczu znakiem zapytania, westchnęła niecierpliwie, po czym zaczęła raz jeszcze - po tym wariacie, co nie żyje.
- Nie ma potrzeby wywlekać go z grobu - nieznacznym ruchem pokręciłem głową, zawieszając na niej nieco bezrefleksyjny wzrok - zresztą, w przenośni i dosłownie, dużo dobrego by to pewnie nie przyniosło.
- Ale możemy chyba powspominać? - szelmowskim ruchem przechyliła się na bok i oparła o drzewo, krzyżując przednie łapy na ziemi.
- Wilki czasem się gubią. Psy się gubią, ludzie się gubią. Ta historia już dobiegł...
- A ty?
- Ja? - lekko zmarszczyłem brwi - czy ja mówiłem, bym w ogóle kiedyś wiedział, gdzie jestem? Może... tak mi się wydawało. Bardzo dawno temu.
- Tak jest w porządku?
- Jest w porządku.
- A wiesz, co jest śmieszne?
- Co?
- Nadal łazisz w tym szlafroku.
- Ha... - szerzej otworzyłem oczy - no.
- To wszystko?
- A co? Odbiera mi urok?
Wadera tylko uśmiechnęła się złośliwie.
Słońce zaczęło przebijać się przez szare chmury zimnym, jasnym światłem. Las, nawet w tej części, gdzie słusznie zwano go skrytym, wydawał się tego dnia bardzo piękny.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz