-
Idziesz na polowanie? – zapytała Karou wparowując jak kometa do mojej jaskini.
Już zmachana, pewnie po porannym treningu i z wielkim uśmiechem na pysku. Ta
wilczyca była żywym ogniem, który oddawał swoją energię wszystkim naokoło, a
nadal miała zapasu na lata.
-
Pewnie. – powiedziałem krótko i wstałem z posłania. Przechodząc obok wadery,
otarłem swój pysk o jej, w geście przywitania. Kara odwzajemniła czułość. Nie
byliśmy razem. Przynajmniej nie w romantycznym znaczeniu. Byliśmy jeszcze zbyt
młodzi, ale nie potrafiliśmy żyć bez siebie i każdą wolną chwilę spędzaliśmy
razem. Nasza przyjaźń w ciągu ostatniego roku galopowała niczym mustang po
bezbrzeżnej równinie. Szybko, bez ustanku i w kierunku, który każdy wokół
dobrze odgadywał. Nie widzieliśmy dla siebie innej przyszłości niż wspólne
życie. Było nam beztrosko i nawet problemy wydawały się błahe, gdy
rozwiązywaliśmy je razem. Można by powiedzieć: Żyć, nie umierać.
Wyszliśmy
z jaskini i od razu skierowaliśmy się w głąb wyspy. Mało kto się tu zapuszczał
ze względu na latające wokół maszyny, ale my wiedzieliśmy już jak unikać ich
czujnego wzroku. W samym środku wyspy było małe, acz głębokie oczko wodne. Z
jednej strony otoczone skarpą góry i wodospadem a z drugiej ukryte gęsto
rosnącymi drzewami. Wyglądało jakby natura chciała jak najlepiej ukryć to
miejsce. Odkryliśmy je w zeszłym tygodniu. Jak na razie tylko siedzieliśmy nad
brzegiem i napawaliśmy się otaczającą nas naturą. Nie mieliśmy odwagi wejść do
lazurowej wody. Tym razem jednak chcieliśmy w niej zapolować. Ryby pływające w tej
wodzie były wyjątkowe. Trzy razy większe niż te pływające w morzu i lśniące
niczym księżyc w pełni. Nie czekając długo oboje wskoczyliśmy do wody i
zanurkowaliśmy w poszukiwaniu jedzenia. Wielkość ryb, ułatwiała ich złapanie,
dlatego już po kilku minutach wypłynęliśmy oboje z dwiema soczystymi okazami.
Wyszliśmy na brzeg i odłożyliśmy zdobycze na bok. Następnie rozdzieliliśmy się,
żeby znaleźć gałęzie na opał i krzesiwo, żeby rozpalić ogień. Nie trwało to
długo. Po jakiś piętnastu minutach jedliśmy już niezwykle soczyste ryby,
przypominające w smaku łososia na sterydach.
-
Daaawno nie jadłam czegoś tak dobrego. – powiedziała Kara leżąc do góry
brzuchem. Przysunąłem się do niej i oparłem pysk na jej piersi, wylizując po
raz kolejny resztki „łososia” z pyska.
-
Nooo… musimy to częściej powtarzać.
Wadera
obróciła się w moją stronę, wymuszając na mnie zmianę pozycji. Leżeliśmy teraz obróceni
w swoją stronę, patrząc sobie w oczy.
-
Jak myślisz, – zaczęła Kara. – jacy będziemy jak już będziemy dorośli?
-
Tacy sami. – wzruszyłem ramionami. – czemu mielibyśmy się zmieniać?
-
Ja jakoś nie wyobrażam sobie dorosłości… zupełnie jakbym miała jej nie dożyć.
Zamyśliłem
się na chwilę i spojrzałem z konsternacją na waderę.
-
Głupoty opowiadasz. – uśmiechnąłem się do niej. – Poza tym, jeśli ty nie
dożyjesz… to ja też. – po tych słowach polizałem ją po policzku, a ona wtuliła
się w moje, jeszcze dziecięce, futro.
---
Poszliśmy
spać w mojej jaskini. Kara nadal mieszkała w rodzinnej, a mój ojciec nie za
bardzo się mną przejmował. Zwykle nie wracał na noc, widywałem go raz w tygodniu,
maksymalnie dwa. Zasnęliśmy na oddzielnych skórach, długo rozmawiając przed
zapadnięciem w sen.
Śniąc
czułem niepokój. Jakbym był w niebezpieczeństwie, a co ważniejsze… Jakby Kara
była w niebezpieczeństwie. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to nie był tylko
sen. Obudziłem się przestraszony i przepocony. Spojrzałem na waderę śpiącą obok
mnie, ale już nie spała. Patrzyła na mnie oczami wielkimi jak spodki.
Zakładałem, że miała taki sam sen jak ja. Sen tak rzeczywisty, że z pewnością
był prawdziwy… i na pewno nie wróżył nic dobrego.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz