poniedziałek, 27 lipca 2020

Od Magnusa – „Rezerwat” cz. 3

- Idziesz na polowanie? – zapytała Karou wparowując jak kometa do mojej jaskini. Już zmachana, pewnie po porannym treningu i z wielkim uśmiechem na pysku. Ta wilczyca była żywym ogniem, który oddawał swoją energię wszystkim naokoło, a nadal miała zapasu na lata.

- Pewnie. – powiedziałem krótko i wstałem z posłania. Przechodząc obok wadery, otarłem swój pysk o jej, w geście przywitania. Kara odwzajemniła czułość. Nie byliśmy razem. Przynajmniej nie w romantycznym znaczeniu. Byliśmy jeszcze zbyt młodzi, ale nie potrafiliśmy żyć bez siebie i każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Nasza przyjaźń w ciągu ostatniego roku galopowała niczym mustang po bezbrzeżnej równinie. Szybko, bez ustanku i w kierunku, który każdy wokół dobrze odgadywał. Nie widzieliśmy dla siebie innej przyszłości niż wspólne życie. Było nam beztrosko i nawet problemy wydawały się błahe, gdy rozwiązywaliśmy je razem. Można by powiedzieć: Żyć, nie umierać.

Wyszliśmy z jaskini i od razu skierowaliśmy się w głąb wyspy. Mało kto się tu zapuszczał ze względu na latające wokół maszyny, ale my wiedzieliśmy już jak unikać ich czujnego wzroku. W samym środku wyspy było małe, acz głębokie oczko wodne. Z jednej strony otoczone skarpą góry i wodospadem a z drugiej ukryte gęsto rosnącymi drzewami. Wyglądało jakby natura chciała jak najlepiej ukryć to miejsce. Odkryliśmy je w zeszłym tygodniu. Jak na razie tylko siedzieliśmy nad brzegiem i napawaliśmy się otaczającą nas naturą. Nie mieliśmy odwagi wejść do lazurowej wody. Tym razem jednak chcieliśmy w niej zapolować. Ryby pływające w tej wodzie były wyjątkowe. Trzy razy większe niż te pływające w morzu i lśniące niczym księżyc w pełni. Nie czekając długo oboje wskoczyliśmy do wody i zanurkowaliśmy w poszukiwaniu jedzenia. Wielkość ryb, ułatwiała ich złapanie, dlatego już po kilku minutach wypłynęliśmy oboje z dwiema soczystymi okazami. Wyszliśmy na brzeg i odłożyliśmy zdobycze na bok. Następnie rozdzieliliśmy się, żeby znaleźć gałęzie na opał i krzesiwo, żeby rozpalić ogień. Nie trwało to długo. Po jakiś piętnastu minutach jedliśmy już niezwykle soczyste ryby, przypominające w smaku łososia na sterydach.

- Daaawno nie jadłam czegoś tak dobrego. – powiedziała Kara leżąc do góry brzuchem. Przysunąłem się do niej i oparłem pysk na jej piersi, wylizując po raz kolejny resztki „łososia” z pyska.

- Nooo… musimy to częściej powtarzać.

Wadera obróciła się w moją stronę, wymuszając na mnie zmianę pozycji. Leżeliśmy teraz obróceni w swoją stronę, patrząc sobie w oczy.

- Jak myślisz, – zaczęła Kara. – jacy będziemy jak już będziemy dorośli?

- Tacy sami. – wzruszyłem ramionami. – czemu mielibyśmy się zmieniać?

- Ja jakoś nie wyobrażam sobie dorosłości… zupełnie jakbym miała jej nie dożyć.

Zamyśliłem się na chwilę i spojrzałem z konsternacją na waderę.

- Głupoty opowiadasz. – uśmiechnąłem się do niej. – Poza tym, jeśli ty nie dożyjesz… to ja też. – po tych słowach polizałem ją po policzku, a ona wtuliła się w moje, jeszcze dziecięce, futro.

---

Poszliśmy spać w mojej jaskini. Kara nadal mieszkała w rodzinnej, a mój ojciec nie za bardzo się mną przejmował. Zwykle nie wracał na noc, widywałem go raz w tygodniu, maksymalnie dwa. Zasnęliśmy na oddzielnych skórach, długo rozmawiając przed zapadnięciem w sen.

Śniąc czułem niepokój. Jakbym był w niebezpieczeństwie, a co ważniejsze… Jakby Kara była w niebezpieczeństwie. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to nie był tylko sen. Obudziłem się przestraszony i przepocony. Spojrzałem na waderę śpiącą obok mnie, ale już nie spała. Patrzyła na mnie oczami wielkimi jak spodki. Zakładałem, że miała taki sam sen jak ja. Sen tak rzeczywisty, że z pewnością był prawdziwy… i na pewno nie wróżył nic dobrego.

CDN


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz