Nie mogąc wcześniej zrozumieć nic z pijanego bełkotu, po
prostu pozwoliłam zagubionemu mówcy się wyżalić, by teraz, gdy potok słów się
skończył, spokojnie odczytać sens co jaskrawszych fragmentów, które udało mi
się zanotować w znacznie osłabionej teraz pamięci.
Niestety, moje wysiłki szybko okazały się daremnym trudem.
Do rozszyfrowania tej wypowiedzi potrzebny by był śledczy z kilkuletnim
doświadczeniem, ja natomiast byłam tylko prostą waderą, w dodatku – co
stwierdziłam z bólem – równie upodloną, co ta śmieszna postać.
Tłumiąc gorzki smak porażki oddaniem ciała i duszy w objęcia
rezygnacji, wypuściłam z płuc powietrze, by następnie opaść swobodnie na dywan
wilgotnej od wieczornej rosy trawy.
– Pssychopata, jeszszcze czego… – oburzyłam się głośno,
wykonując bezwolnie jakiś zamaszysty gest łapą. Uniosłam na chwilę wzrok, by ku
niewielkiemu rozczarowaniu upewnić się, że mój poprzedni rozmówca nie może mnie
już usłyszeć – A niech sobie będzie psychopatą, może mnie nawet, he, he,
osobiście zadźgać – umilkłam nagle, kuląc się pod wpływem jakiegoś gwałtownego
zmęczenia.
Przetrawiając niespiesznie ostatnie wydarzenia, wybuchłam
nagle krótkim, niepowstrzymanym śmiechem. Resztki rozumu, które miałam
szczęście zachować, a może wręcz przeciwnie, poplątane skrawki instynktów, kazały
mi podnieść na chwilę wzrok, by upewnić się, że nikt nie widział tego zgoła
szalonego zachowania. Miejsce wydawało się jednak całkowicie opuszczone, a
nawet jeśli takie w rzeczywistości nie było, szybko przypomniałam sobie, że
znalezienie jeszcze w miarę świadomego uczestnika wydarzeń o tej godzinie
graniczyło niemal z cudem. Uspokoiwszy się nieco, wygodniej rozłożyłam się na
ziemi, by wrócić do swoich słodko-gorzkich rozważań.
Tak spieszyło mi się z powrotem, a tak łatwo dałam mu się
podejść. Teraz, cóż, niezdolna stanąć o własnych łapach, mogłam tylko leżeć i
nasłuchiwać ginących w oddali dźwięków zabawy, raz czy drugi przeplatanych
przyspieszającymi bicie mojego serca głosami, które mogłam uznać za znajome.
Nie było chyba sensu wzywać towarzystwa wyciem, kiedy tak
naprawdę zależało mi na obecności tylko jednej osoby.
Ciemność przycupnęła za linią drzew, spokojnie niczym
myśliwy czekający na ofiarę. Pożarłszy mojego druha, wróciła po więcej, powoli
zamykając się wokół mnie czarnym okręgiem. Przed moimi oczami kwitł ogród z
tysięcy gwiazd; zdawały się one z pewną sympatią mrugać do mnie z góry, a
jednak wyglądały na tak bardzo chłodne i odległe. Gdy z ogromnym trudem
wyciągnęłam do nich łapę, zdały się na raz jeszcze bardziej obce i niedostępne.
Gdzieś z południa dobiegał przytłumiony dźwięk zabawy, północ zaś rozbrzmiała
cichą, nocną melodią. Jej tony ginęły powoli wśród mgieł.
Może gdyby był przy mnie, wspólnie udałoby nam się odkryć
piękno tej mistycznej atmosfery. Teraz jednak wszystko wydawało się zimne i
złowrogie.
Nie wydawało mi się, abym znowu usnęła, a jednak
niespodziewanie ogarnęło mnie uczucie, jakbym dopiero co zbudziła się z
koszmarnego snu. Czy szary basior też był jego częścią? O czym on opowiadał?
Nabierając w płuca chłodnego powietrza, westchnęłam boleśnie. Uniósłszy wzrok w
jakimś geście rezygnacji, spostrzegłam, że ciemne chmury zaczęły powoli
spowijać rozgwieżdżone wcześniej niebo.
Blask ognisk oślepił mnie na chwilę, gdy wysunęłam się z
ciemnego lasu za dyskretnym tropem Agresta. Szybko pożałowałam, że taki stan
rzeczy nie mógł potrwać dłużej, bo, szczerze mówiąc, lepiej było tego nie
widzieć. Miejsce nie przypominało już nawet pobojowiska, nie, to inferno w
pełnej krasie, zaświaty przepełnione demonami oraz potępionymi o nieobecnych spojrzeniach.
Dziwnym zrządzeniem losu, pierwszym kogo spostrzegłam, był
właśnie on. Siedział na uboczu przy dogasających płomieniach, które, rzucając
się na jego jasne futro, malowały go barwami zachodu. Spojrzenie miał
nieobecne, a wyraz pyska raczej smutny. Sprawiał wrażenie, jakby walczył, by
zachować przytomność, widać jednak było, że coraz bardziej opadał z sił. Czyżby
jego też odwiedził braciszek?
Uznawszy, że należało podarować mu chwilę odpoczynku,
przeniosłam wzrok dalej, na kolorowe, głośne zbiegowisko. Kara, Magnus i Tiska
zdawali się świetnie bawić w swoim towarzystwie, niemniej ogień już dogasał, a
wraz z nim wyczerpywała się powoli także ich energia. Śmiejąc się do siebie,
pomknęłam, by jak najszybciej dosiąść się do grupy.
W połowie drogi zatrzymał mnie jakiś basior, którego imienia
nie umiałam sobie przypomnieć. Nalegał na taniec, a ja, nie mając nic do
stracenia, chętnie opadłam w jego ramiona. Jeśli wcześniej miał jakieś
zdolności taneczne, to alkohol skutecznie go ich pozbawił. Zniesmaczona
ruchami, które pozbawione były jakiegokolwiek rytmu, bez słowa opuściłam
nieznajomego, by dołączyć do grona przyjaciół.
Wymieniwszy entuzjastyczne, głośne przywitania, naraz
zajęliśmy się śpiewaniem jakieś szybkiej piosenki. Zdawało się, że trio to było
znacznie bardziej niż ja obeznane w temacie, ale, minuta za minutą, coraz
szybciej uczyłam się od nich kolejnych słów oraz melodii. Do rana zapewne
stalibyśmy się zdolni do założenia zespołu z prawdziwego zdarzenia, gdyby nie
coś, co cały czas odwracało moją uwagę. Trudne do odczytania spojrzenie
iskrzących w ciemności oczu, które zdawały się powoli lustrować okolicę zza
zasłony cieni. Wzrok, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę.
Nie mogąc powstrzymać ciekawości, a może tylko irytacji,
szybko przeprosiłam znajomych, by móc skonfrontować się z tajemniczą postacią.
Moja odwaga topniała jednak z każdym krokiem w ciemność; u kresu drogi musiałam
walczyć z samą sobą, by nie spuścić wzroku z chudej sylwetki ptaka.
Przysiadłszy tuż obok, odchrząknęłam, wracając myślami do rozmowy, jaką odbyłam
wcześniej z Agrestem.
– Dobry wieczór – próbowałam zabrzmieć przekonująco.
Urwawszy na chwilę, jakby pod wpływem większej refleksji, dodałam po chwili —
Ładna noc, prawda? Gwiazdy świecą… tak jasno – z ulgą uciekłam spojrzeniem w
chmurzące się niebo.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz