Ocucił mnie ponowny żar ognia na mojej twarzy oraz nie mniej
ciepła łapa małżonka złożona na mojej. Uniósłszy spojrzenie, odnotowałam
bliskość płomieni jakiegoś dogaszającego ogniska oraz mniej lub bardziej
kojarzone twarze najbliższego otoczenia Szkła. Przypomniawszy sobie
wcześniejsze wydarzenia dzisiejszego dnia, uśmiechnęłam się niezdrowo,
zastanawiając się, kto zezwolił na to, bym ponownie znalazła się blisko ognia.
Widząc tę nagłą, z obcej perspektywy może nawet niepokojącą
zmianę na mojej dotychczas otępionej alkoholem twarzy, małżonek uprzejmie
zapytał, czy dobrze się czułam. Odpowiedziałam mu energicznym, acz trochę
lekceważącym skinieniem głowy. Wykonał podobny gest jako wyrażenie wiary i
zrozumienia, dalsze jego działania przeczyły natomiast prawdziwości niemej
odpowiedzi. Basior przybliżył się do mnie, objęciem w pewien sposób
ograniczając moje ruchy, być może na wypadek, gdybym znów zapragnęła skakać
przez ogień lub dla odmiany, nie wiem, uciekać do lasu, by tam siłować się z
niedźwiedziem.
Nie obraziłam się jednak na taki obrót spraw, z pewną nawet
ulgą opierając głowę na silnym barku małżonka. Nie mogłam zaprzeczyć, że
impreza należała do tych mocniejszych, a nawet wcześniejsza drzemka nie była w
stanie wymazać całego zmęczenia ostatnich godzin. Przynajmniej mogłam się tu
ogrzać; odwróciwszy nieznacznie głowę, zauważyłam, że nadchodził wieczór, a
słońce zachodziło dzisiaj krwawą czerwienią.
Mimo całej wygody swojego nowego położenia nie spałam, nie
można jednak powiedzieć, że specjalnie włączałam się w dyskusję pomiędzy małym
gronem, w którym się znalazłam. Patrzyłam przez ognie na Agresta i
towarzyszącego mu niebieskiego ptaka, już od dobrych kilku minut próbując sobie
przypomnieć, kim dokładnie byli. Stworzenie o ostrym dziobie wzbudzało we mnie
jakieś pomieszane instynkty; patrząc na nie przez czas dłuższy, niżby normalnie
wypadało, nieraz ugięłam się pod krótką falą dreszczy, które stawiały futro na
moim grzbiecie.
Alkoholowe wyczyny i weselne zabawy najlepszego sortu
pozwoliły jednak w porę rozładować wzbierające we mnie pokłady adrenaliny, więc
nie czułam szczególnej potrzeby wszczynania awantury. Psychicznie
powstrzymywała mnie przed tym także mała ofiara z jasnego futra mojego
małżonka. Kolejny równie dramatyczny wyczyn w tak krótkim czasie mógł prędzej
zaszkodzić przyjęciu, niż je jeszcze bardziej rozpalić.
Sielankowy nastrój, który zaczął się już powoli rodzić nad
spokojnym ogniskiem, zburzyła w moim sercu nagła fala bólu. Zgięłam się w pół,
drżąc przez chwilę z zimna absolutnie kontrastującego z blaskiem letniej nocy
rozpalonej dziesiątką ognisk. Szkło, który był zbyt blisko, by nie zauważyć
tego nagłego, chaotycznego ruchu powtórzył zadane już chyba przezeń niejeden
raz pytanie o mój stan, a ja, też starym zwyczajem, zaprzeczyłam wszystkiemu,
niemniej jednak wyplątując się z ciepłego uścisku basiora, by móc ochłonąć
przez chwilę w spokojniejszym miejscu.
Nie obyło się bez stanowczych nalegań, by żaden z
szarmanckich panów nie szedł za mną, chcąc mieć na mnie oko w razie, gdybym
jednak poważniej zaniemogła, niemniej jednak z ogromną, patrząc przez pryzmat
wszystkiego, co zdążyłam wypić, gracją udało mi się przebić przez tłok na
polance, by następnie odbyć niezwykle krótki spacer pomiędzy drzewami.
Może to przez zobojętniałe rozluźnienie, które ogarnęło mnie
tak szybko, jak tylko zniknęłam z oczu dziesiątek gości, a może przez zwyczajne
zmęczenie, tak czy inaczej, nie mogąc dłużej utrzymać się na łapach,
niezgrabnie opadłam na pień jakiegoś drzewa. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w
śpiew ptaków z nadzieją, że subtelne melodie wieczoru będą w stanie choć trochę
przygłuszyć promieniujący ból. Zdawało mi się, że słyszę w oddali pieśń rzeki,
ale równie dobrze mogło być to tylko złudzenie.
Nie więcej niż pół godziny później oddychałam już
spokojniej, ze zdrową mieszanką niepokoju i irytacji przecierając pysk, żywiąc
nadzieję, że Szkło jakimś cudem nie będzie miał tej nocy ochoty na więcej
pocałunków. Nie należało to do przyjemnych doświadczeń, acz było
niemalże nieodłącznie związane z każdym większym przyjęciem. Przynajmniej teraz,
gdy było już po wszystkim, mogłam powrócić do godnego świętowania.
Jeszcze kilka oddechów
i wracam, postanowiłam stanowczo, natychmiast zamykając oczy, by
przygotować się na powrót ze spokojem i godnością prawdziwie zmartwychwstałego.
W odzyskiwaniu równowagi przeszkodziły mi natychmiast dopiero budzące się
instynkty, od razu zwracając moją uwagę na postać zbliżającą się z mojej prawej
strony. Najwyraźniej wciąż były one ciut przytępione nadmiarem procentów,
spodziewałam się bowiem ujrzeć nikogo innego jak najważniejszego basiora
wieczoru.
Zdziwienie, jakie wzbudził we mnie widok tego niepozornego
wilka, z którym nie łączyło mnie absolutnie nic, szybko zostało zalane falą
niepokoju.
< Agrest ;)? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz