Z każdym kolejnym ruchem las, który poznałam, zdawał się powoli odchodzić w zapomnienie. Stare, ogromne drzewa rozpływały się jak obrazy na wodzie, a ulewa, która przed chwilą jeszcze siekała moje ciało, ustała jak za sprawą niewypowiedzianego życzenia. Rytmiczne uderzenia łap o mokry grunt oraz chłodne powietrze wypełniające płuca – to wszystko, co udało mi dostrzec zza zasłony, która opadła na las błyskawicznie jak krew tryskająca z otwartej rany. W jej oszałamiającej prostocie nie było miejsca na czas, bez żalu porzuciłam więc swą żałosną przeszłość oraz pustą przyszłość. Cel był przecież tak prosty, wyraźny jak nigdy dotąd. Wszystkie ścieżki przecinały się w bijącym, drżącym ze strachu sercu szarej wadery. Skoczyłam, by sięgnąć odpowiedzi, w ostatnim momencie wyślizgnęła się ona jednak spomiędzy moich pazurów, kiedy jakaś siła niespodziewania odepchnęła mnie na bok.
Z trudem powstrzymałam się od upadku; wbijając pazury w niestabilny grunt, omiotłam wzrokiem okolicę w poszukiwaniu napastnika, gotowa natychmiast rozerwać go na strzępy. Nikogo jednak nie było, tylko dwie wadery wpatrywały się we mnie szeroko otwartymi oczyma. Za ich plecami rozbłyskiwało światło jak ze wschodu. Ugiąwszy łapy do kolejnego ataku, już miałam skoczyć, jednak nagły ból serca przyparł mnie do ziemi jak uderzenie błyskawicy. Walcząc chwilę ze słabością, poddałam się szybciej, niż początkowo mogłabym się spodziewać. Wydawszy z siebie stłumiony okrzyk bólu, zbudzony bardziej porażką, niż tak niespodziewanym pogorszeniem się stanu zdrowia, podniosłam się wolno, by następnie zniknąć we mgle.
Ująwszy całą swoją wiarę w poznane wcześniej uczucie oszałamiającej wolności, biegłam przed siebie, z cichą rezygnacją coraz bardziej godząc się ze zrodzoną w moich myślach już jakiś czas temu hipotezą o nieskończoności miejsca, w jakim się znalazłam. Jedynym zmiennym elementem lasu trawionego z wolna światłem wschodzącego słońca okazała się sarna, która pustymi oczyma wyglądała spomiędzy smukłych pni czarnych drzew gestem niewinnej bezmyślności. Zapłonęłam na ten widok uczuciem zbyt ulotnym, by móc je opisać, w również zagadkowy sposób dobrawszy się do miękkiej szyi nieświadomego zwierzęcia. Wypuściwszy martwe ciało z uścisku kłów, odetchnęłam głęboko, zraniona jakby nową myślą.
– Za głośno – szepnęłam, puszczając się biegiem w niezwiedzone części lasu – Za głośno.
Bolesne zmęczenie walczyło z satysfakcją – przyspieszony oddech łamał się co chwilę ni to śmiechem, ni kaszlem, a łzy, spływając po mojej twarzy, mieszały się z chłodniejącą krwią. Zapach śmierci otoczył polanę stalową zasłoną, przyciągając do jej centrum spragnione krwi ptaki. Kruk o czujnym oku przysiadł na pobliskiej gałęzi. Pokręciwszy ze zdumieniem głową, otworzył dziób, by zakrakać. Nie dane mi było wysłuchać jego słów – cokolwiek chciał wyrazić, przerodziło się momentalnie w agonalny krzyk, gdy cienie, skoczywszy do góry, ukąsiły go jak jadowity wąż.
Czarne ciało opadło na ziemię z głuchym łoskotem. Odchyliwszy głowę do tyłu, westchnęłam głęboko, nabierając w płuca powietrza, w którym rozpływał się teraz nowy zapach. Prócz aromatu śmierci było tam jednak jeszcze coś innego. Aura na tyle potężna, by momentalnie zalać moje serce falą niepokoju. Zdjęta zimnym dreszczem, natychmiast otworzyłam oczy, odruchowo sięgając łapą do gardła w podstawowym geście obronnym. Zdawało się, że nikogo wokół nie było, szybko jednak spostrzegłam, że cała ciemność zbiegła się w jednym punkcie.
Tuż obok mnie siedziało dziwne stworzenie. Z początku nie wyglądało na istotę żywą – to po prostu kłębowisko cieni. Jakby małe stworzenie schowane pomiędzy drzewami, gdzie odbicie jego sylwetki mieszało się z tysiącem innych kształtów. A jednak postać tę wyróżniała iskierka życia – niewielkie falowanie w miejscu, gdzie mogłaby się znajdować klatka piersiowa, a także jasny, kontrastujący z wszechobecną czernią, szeroki uśmiech. Czujne jak kot, siedziało nieruchomo, omiatając wzrokiem polanę, całe pobojowisko dzisiejszego dnia.
– Świetnie – stworzenie uśmiechnęło się złośliwie.
Milczałam, nie mogąc odnaleźć w sobie zdziwienia, jakie wydawało mi się w tamtym momencie poprawną reakcją. Zamiast tego ogarnęła mnie dziwna melancholia. Wbijając wzrok w to, co przed chwilą osobiście zabiłam, pokiwałam niemrawo głową w geście jakieś obojętnej odpowiedzi.
– Jesteś gotowa na więcej?
Apatia wezbrała w moim sercu. Nie zdejmując oczu z ofiary, zmusiłam się tylko do okazania odrobiny smutku. Tak szybko, jak poczułam to delikatne drżenie w głębi duszy, ponowiłam swój gest, tym samym przystając na propozycję nieznanej postaci.
– Chodź za mną.
Odwróciwszy się w stronę istoty, spostrzegłam, że rzeczywiście przybrała bardziej kocią sylwetkę. Podnosząc się teraz na swoich czterech czarnych jak noc łapach, machała z wolna ogonem w jakby zapraszającym geście. Spojrzawszy na mnie z niejakim wyczekiwaniem, ukazała drobne kły odsłonięte w tym samym szerokim uśmiechu. Tylko ciemność w miejscu, w którym powinny znajdować się oczy, zdradzała, że stworzenie to nie jest niczym pochodzącym ze znanego mi świata. Mimo to ruszyłam za nim, i wkrótce dwie sylwetki rozpłynęły się we mgle.
Postać zabrała mnie do miejsca, które wyglądało jak wielkie lustro. Jak ściana oddzielająca jeden świat od drugiego. Z jednej strony ja i istota, w opustoszałym, przykrytym mgłą lesie, z drugiej zaś najpiękniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam. Dość było szczędzić słów, krainę tą można było nazwać po prostu Rajem, wspanialszym od… od miejsca, które kiedyś znałam.
Wśród dwóch postaci po drugiej stronie lustra rozpoznałam Tiskę. Ogarnięta nagłymi wspomnieniami i trudną do opisania mieszanką uczuć, podskoczyłam na miejscu, czując jednocześnie strumienie łez spływające po mojej twarzy. Niespodziewanie mój wzrok przeniósł się na kota; znajdując w jego nieruchomym spojrzeniu cień dezaprobaty, ugięłam się pod jej siłą, bezzwłocznie wracając na swoje miejsce ze spokojem tak beznamiętnym, że aż wydawał mi się on całkowicie nowym doznaniem. Wstrzymałam na chwilę oddech, by mieć pewność, że już na pewno nie ujawnię przypadkiem żadnych emocji, widząc jednak swoje cienkie odbicie na ścianie przezroczystej granicy, zauważyłam, że mimo wysiłków wciąż trochę trzęsłam się ze wzruszenia, a w moich jasnych oczach nadal błyszczały kryształy łez.
Scena z początku wyglądała zwyczajnie, nawet trochę nudno. Tiska rozmawiała z jakimś pięknym basiorem, by po chwili wpaść w jego objęcia. Odwróciłam się nawet do towarzysza z niemym pytaniem i niewypowiedzianym wyrzutem, ten jednak nie odwzajemnił spojrzenia, nie zdejmując płonącego ciekawością wzroku z obrazu. Wciąż nieprzekonana zrobiłam to samo, i wtedy właśnie scena zaczęła się drastycznie zmieniać.
Odbicie strachu w oczach Tiski, gdy zrozumiała, że została zdradzona. To jedyny dyskretny obraz, jaki udało mi się dostrzec, reszta było już tylko eskalacją przemocy, brutalnym przedstawieniem walki i bólu. Starałam się patrzyć na to spokojnie, z każdą sekundą było to jednak trudniejsze, atak trwał zbyt długo. Podniosłam się, by zaprotestować, istota, która mnie tu sprowadziła, nie okazywała jednak żadnych emocji.
„Talazo, to nie dzieje się naprawdę”
Ona cierpi.
,,To nie dzieje się naprawdę”
Zaraz zginie.
Niezdolna do trzeźwego myślenia, nie mogłam skupić wzroku w jednym miejscu, nieustannie przenosząc spojrzenie od kociej postaci do przerażającej sceny. Napięcie stało się trudne do wytrzymania, z całej siły zacisnęłam kły i… opadłam na ziemię. Podnosząc w akcie rezygnacji wzrok na lustro, ujrzałam delikatne odbicie swojego smutnego spojrzenia nałożone na obraz przyjaciółki. Wadera miotała się jeszcze w agonii, widać jednak było, że jej ruchy z każdą chwilą stają się słabsze, a światło w błękitnym oczach zanika.
– Na pewno? – spytałam słabo.
„Na pewno.”
Gdy wadera znieruchomiała, wytężyłam spojrzenie, chcąc dostrzec jej ostatni oddech. Pocałunek śmierci. Po tym, jak powietrze opuściło jej płuca, zrodziła się nagle cisza, najbardziej przytłaczające, puste milczenie, jakiego doświadczyłam w życiu. Przerwało je nagłe drżenie ziemi, która, otworzywszy paszczę, momentalnie połknęła ciało wadery, którą nazywałam przyjaciółką. Uśmiechnęłam się smutno, czując, jak ogarnia mnie wyczekiwany spokój, kiedy jej bezpieczeństwo wreszcie stało się dla mnie rzeczą niezaprzeczalnie pewną. Zdjąwszy spojrzenie z niknącego obrazu, spojrzałam w twarz czarnego stworzenia, czując, jak do serca ponownie zakrada mi się przytłaczająca melancholia. Istota uśmiechnęła się złośliwie, otulając łapy swoim długim ogonem.
– Więc jesteś gotowa?
Pokiwałam głową w odpowiedzi.
– Jestem.
Uśmiech zwierzęcia się wyostrzył, przyjmując prawdziwie upiorny wygląd.
– Chodźmy.
< Kara? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz