Przygasający stopniowo ogień odsłaniał przede mną drugą stronę miejsca biesiadnego zgromadzenia. Siedziałem na wpół przytomny, przypatrując się światu przez falujące krańce płomieni. Niczego już nie rozumiałem i nie chciałem rozumieć. Przeszedłem własne granice w niedoborze snu i sam nie byłem pewien, dlaczego dalej się przed nim powstrzymuję.
Ach, tak. Czekam na Talazę. Gdzieś chyba wyszła, a w świadomości wyrytą miałem pewność, że lada chwila ma wrócić. Tyle, że czas mijał, a ja siedziałem sam, jak wcześniej.
Nawet nie zauważyłem, jak otoczenie pustoszało, dziczało i cichło, aż wreszcie przy ognisku zostałem tylko ja, jeden. Jeszcze miałem w pamięci, jak ten i ów żegnał się bełkotliwie, rzucał w ramiona na pożegnanie i wygłaszał jeszcze ostatnie życzenie naprawdę dobrego życia, a potem odchodził w las, do domu, przygotowując się na jutrzejsze odchorowywanie dzisiejszej uczty.
Odetchnąłem chrapliwie, zbierając wszystkie siły, aby wstać i odejść od pustego ogniska. Powłócząc nogami pokonałem niewielką polankę i znalazłem się jakby w pokrewnej rzeczywistości, gdzie pośrodku zgliszcz uroczystości w rytm muzyki kiwały się jeszcze trzy niezmordowane osoby, podśpiewując coraz słabiej.
Okazało się również, że większość towarzystwa goszczącego jeszcze wśród nas, spała. Jeśliby się wsłuchać, z oddali dochodził wyraźny odgłos chrapania, a wród drzew dostrzec można było poruszające się spokojnie wystające spomiędzy mchu i rzadkich kępek traw klatki piersiowe.
Nigdzie jednak nie widziałem Talazy.
Powstrzymałem się od zawołania na całe gardło, chociaż mój niepokój rósł. Zbliżyłem się za to do jednej ze śpiących pod drzewem postaci, postanawiając sięgnąć po pomoc.
- Agrest - mruknąłem - nie widziałeś może Talazy?
- Rozmawiałem z nią... kilka minut temu. Albo godzin - odparł niemrawo.
- Aha - rzuciłem z zastamowieniem, kładąc uszy po sobie.
- A co, zgubiłeś ją? - z widocznym trudem podparł się na łapach - pomóc ci szukać?
- Nie trzeba. Przejdę się najpierw wokół, może kogoś żegna. Gdzie ją ostatnio widziałeś? Tutaj?
- Tam - basior wskazał na położone nieco dalej zaplecze uroczystości, ukryte w cieniu, pomiędzy lasem a beczkami z alkoholem. Lekko zmarszczyłem brwi i bez namysłu zacząłem iść przed siebie.
Rozmowa zaczęła się szybko, choć czas, w którym wilczyca pokonała odległość dzielącą ją od ogniska i tańców do nowego rozmówcy, był dosyć długi. Czy to, że nie spuszczała oka z obiektu swojej wędrówki mogło być sygnałem alarmującym? Jeśli jest się o ładne dwadzieścia kilo lżejszym od nawet lekkich przedstawicieli jej gatunku i nie ma imponujących kłów w bardziej lub mniej masywnej szczęce, pewnie tak. Ale jeśli ktoś taki przypomni sobie o sile swoich szponów i dla pewności kilka razy lekko drapnie nimi ziemię, spokój szybko powraca.
Mimo wszystko, nigdy do końca im nie ufał.
- Dobry wieczór. Ładna noc, prawda? Gwiazdy świecą... tak jasno - usiadła obok, w ciemności i niemal od razu spojrzała w górę, jakby planowała jakimś cudem wzbić się zaraz w powietrze. Kto wie, może uciec.
- Rzeczywiście - wolno oderwał wzrok od przybyłej i pozwolił podążyć mu za jej zagadkowym spojrzeniem. Wydawało się, że podziwia niebo, ale czy mogła być kimś, kto ma duszę typowego marzyciela?
Jak łatwo się domyślić, przez chwilę trwała cisza. Ona udawała, że kontempluje piękno nocnej natury, on, że wcale na nią nie patrzy. W mroku udawanie było łatwiejsze, niż zazwyczaj.
- Wniosek mam jak na razie jeden, nie popełniłem błędu wpisując cię do naszych akt.
- Hm? - tym razem w dobrym tempie zrezygnowała z patrzenia w gwiazdy, zadając to połowicznie nieme pytanie całą sobą.
- To znaczy - opuścił wzrok - gratuluję młodej parze, tylko o to mi chodziło.
Talaza zmarszczyła brwi, poprawiając się na swoim miejscu i ponownie odwracając oczy w kierunku gwiazd, bardziej chyba z uprzejmości, niż potrzeby serca.
- Naprawdę są dziś wyjątkowo jasne - po tych słowach nastąpiła chwila przerwy - ale czy przez to piękniejsze - to pytanie natomiast wcale nie zabrzmiało jak pytanie - czy gwiazdy w ogóle są piękne? Dla nas, patrzących z boku, to tylko zbiór... - zawahała się.
- ...Kontrastujących z niebem kropek, prawda? A jednocześnie tak nikłych. Być może nie są piękne, ale przyjemnie się na nie patrzy.
- A więc w pewnym sensie są jak miłość. Inaczej ją widzimy, inaczej o niej myślimy, czym innym ona jest. Wydaje się jasna, choć nikła - Talaza mówiąc wciąż spokojnie, cicho westchnęła.
- I nawet to nie czyni jej piękną? Czy tylko "nie zawsze"?
Ich spojrzenia znowu się spotkały, tym razem było w nich więcej innej niepewności, takiej, która dotyka już nie tylko zakłopotania, ale i zaburza poczucie bezpieczeństwa, w momencie, w którym oboje rozmówców naraz ma wrażenie, że zaczyna mówić za dużo.
- Może po prostu nie musi czynić.
- Czasem pewne rzeczy dzieją się szybko, albo pod wpływem chwili - szary ptak zaczął raz jeszcze, choć w jego głosie nadal brzmiał brak zdecydowania i słychać było dobierane ostrożnie słowa - po latach okazuje się, że wykorzystana została jedyna sensowna możliwość. Możecie naprawdę dobrze się dopełnić.
Nagle zaśmiał się nerwowo.
- Wiesz, co mnie pociesza? Oboje jesteśmy już tak pijani, że jutro i tak wcale nie będziemy pamiętać tej rozmowy.
< Talazo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz