poniedziałek, 27 lipca 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Słońce powoli zaczęło rysować na niebie nowy kąt, zwiastując dyskretnie nastanie pierwszych godzin popołudniowych wszystkim, którzy akurat wolni byli od zajęć i trosk, błogosławieni wolnością, która pozwalała im poświęcić chwilę na beztroską obserwację płonącego nieba. A nie dalej niż kwadrans temu, w tym szczęśliwym dniu po raz pierwszy zauważyłam, że jest to zajęcie zadziwiająco relaksujące, może nie mniej nawet niż herbata z rumianku, jaką zaparzyła moja starsza towarzyszka. Zioła ze szpitalnego wyposażenia nie były może i najświeższe, ale popijane powoli pozwoliły nawet wydobyć z siebie odrobinę smaku, a charakterystyczny, słodki aromat nadawał napojowi charakteru.
Odłożywszy kubek bliżej przestrzennego wejścia, poruszyłam się niespokojnie na miejscu. Patrząc, jak para znad naczynia drży w spotkaniu z wiatrem, westchnęłam nagle głęboko. Gest ten okazał się wystarczająco niesubtelny, by przykuć uwagę medyczki, która od zawsze zdawała mi się raczej lodowo chłodną osobą.
– Długo się nie zjawia, co? – powiedziała, przysiadając tak blisko, że przez chwilę miałam wrażenie, jakby chciała otoczyć mnie ramieniem w geście przyjacielskiego uścisku.
Pokiwałam głową. Szczerze to nie wiem, na co konkretnie liczyłam, pomyślałam, ostatecznie decydując się na pozostawienie tego spostrzeżenia wyłącznie dla siebie.
– Mogłabym go poszukać, ale nawet nie wiem, gdzie mieszka – parsknęłam śmiechem, uświadomiwszy sobie nagle, że takie słowa nie brzmią nawet odrobinę lepiej. – Może już pracuje. Może jest gdzieś w lesie, ale, szczerze mówiąc, naprawdę nie chcę tam iść. – wzruszyłam ramieniem. – Łapa mnie boli. Nie mam siły. – dodałam, tłumacząc się całkowicie obojętnym tonem.
– Może spróbujesz zawyć? – poradziła towarzyszka. W jej głosie dostrzegłam nutę szczerego zainteresowania, przez którą zrobiło mi się nagle jakoś lżej na duszy. Uśmiechnęłam się niemal bezwolnie, natychmiast jednak spoważniałam, gdy obok tonu głosu dotarła do mnie także treść wypowiedzi. Uniosłam głowę w geście nagłego zdziwienia, wbijając wzrok w śliczne oczy wadery.
– Myślisz, że to zadziała? Rozpozna mój głos? – W sumie nie tak wiele wilków używało tego sposobu komunikacji w środku dnia, gdy na niebie nie było nawet śladu po księżycu.
– Może. – wadera sięgnęła po swój kubek, przez chwilę obracając naczynie w łapie. – Nawet jeśli wiadomość dotrze do złej osoby, herbaty starczy jeszcze dla kilku niezapowiedzianych gości. – uśmiechnęła się gorzko, jakby po kolejnym łyku swojego naparu.
– Może masz rację. – szepnęłam bardziej do ściany niż towarzyszącej mi wadery. Pogrążywszy się na chwilę w myślach, pokiwałam głową w geście zgody oraz uznania dla geniuszu wadery, po czym, podnosząc się nieśpiesznie, wyszłam na zewnątrz, gdzie uderzył mnie lekki podmuch wiatru.
Pokonawszy parę kroków od jaskini, usiadłam na trawie. Poświęciwszy chwilę na przeczyszczenie podrażnionego nocną zabawą gardła, wydałam z siebie przeciągłe wycie. Choć nie oczekiwałam żadnej odpowiedzi, za sprawą impulsu mającego źródło zapewne w którymś z ukrytych instynktów, całkowicie umilkłam. Wyprostowawszy się na miejscu, wychyliłam głowę, głęboko wytężając słuch. Choć odpowiedziała mi jedynie muzyka lasu, ponowiłam wołanie, po czym, spokojna i dziwnie zadowolona z siebie, zapewne za sprawą poczucia wypełnienia obowiązków, obróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku jaskini, by powrócić do plotek i smacznej herbaty.

< Szkło? Kwiatuszku? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz