Odłożywszy kubek bliżej
przestrzennego wejścia, poruszyłam się niespokojnie na miejscu. Patrząc, jak
para znad naczynia drży w spotkaniu z wiatrem, westchnęłam nagle głęboko. Gest
ten okazał się wystarczająco niesubtelny, by przykuć uwagę medyczki, która od
zawsze zdawała mi się raczej lodowo chłodną osobą.
– Długo się nie zjawia, co? –
powiedziała, przysiadając tak blisko, że przez chwilę miałam wrażenie, jakby
chciała otoczyć mnie ramieniem w geście przyjacielskiego uścisku.
Pokiwałam głową. Szczerze to nie wiem, na co konkretnie
liczyłam, pomyślałam, ostatecznie decydując się na pozostawienie tego
spostrzeżenia wyłącznie dla siebie.
– Mogłabym go poszukać, ale nawet
nie wiem, gdzie mieszka – parsknęłam śmiechem, uświadomiwszy sobie nagle, że
takie słowa nie brzmią nawet odrobinę lepiej. – Może już pracuje. Może jest
gdzieś w lesie, ale, szczerze mówiąc, naprawdę nie chcę tam iść. – wzruszyłam
ramieniem. – Łapa mnie boli. Nie mam siły. – dodałam, tłumacząc się całkowicie
obojętnym tonem.
– Może spróbujesz zawyć? –
poradziła towarzyszka. W jej głosie dostrzegłam nutę szczerego zainteresowania,
przez którą zrobiło mi się nagle jakoś lżej na duszy. Uśmiechnęłam się niemal
bezwolnie, natychmiast jednak spoważniałam, gdy obok tonu głosu dotarła do mnie
także treść wypowiedzi. Uniosłam głowę w geście nagłego zdziwienia, wbijając
wzrok w śliczne oczy wadery.
– Myślisz, że to zadziała?
Rozpozna mój głos? – W sumie nie tak
wiele wilków używało tego sposobu komunikacji w środku dnia, gdy na niebie nie
było nawet śladu po księżycu.
– Może. – wadera sięgnęła po swój
kubek, przez chwilę obracając naczynie w łapie. – Nawet jeśli wiadomość dotrze
do złej osoby, herbaty starczy jeszcze dla kilku niezapowiedzianych gości. –
uśmiechnęła się gorzko, jakby po kolejnym łyku swojego naparu.
– Może masz rację. – szepnęłam
bardziej do ściany niż towarzyszącej mi wadery. Pogrążywszy się na chwilę w
myślach, pokiwałam głową w geście zgody oraz uznania dla geniuszu wadery, po
czym, podnosząc się nieśpiesznie, wyszłam na zewnątrz, gdzie uderzył mnie lekki
podmuch wiatru.
Pokonawszy parę kroków od jaskini,
usiadłam na trawie. Poświęciwszy chwilę na przeczyszczenie podrażnionego nocną zabawą
gardła, wydałam z siebie przeciągłe wycie. Choć nie oczekiwałam żadnej
odpowiedzi, za sprawą impulsu mającego źródło zapewne w którymś z ukrytych
instynktów, całkowicie umilkłam. Wyprostowawszy się na miejscu, wychyliłam
głowę, głęboko wytężając słuch. Choć odpowiedziała mi jedynie muzyka lasu,
ponowiłam wołanie, po czym, spokojna i dziwnie zadowolona z siebie, zapewne za
sprawą poczucia wypełnienia obowiązków, obróciłam się na pięcie i ruszyłam w
kierunku jaskini, by powrócić do plotek i smacznej herbaty.
< Szkło? Kwiatuszku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz