Ocknąłem
się czując ostry ból w okolicach karku. Przeciągnąłem się, rozciągając obolałe
mięśnie. Czułem się jednak bardzo wypoczęty. Nie czułem zmęczenia, tak jak było
przez ostatnie kilka dni mojego życia. Wyszedłem z jaskini w jasny, chłodny
dzień i odetchnąłem wietrznym, morskim powietrzem. Uśmiechnąłem się. Nowy dzień
mojego życia właśnie się rozpoczął i nie mogłem się doczekać czego nowego
dzisiaj się nauczę.
-
Magnus! – usłyszałem za sobą i odwróciłem się gwałtownie. Syknąłem jednak na
ten ruch, czując nagły ból w karku.
-
Co jest? Źle spałeś? – zapytał Malfoy, jeden z moich przyrodnich braci.
-
Chyba tak… - jęknąłem. Malfoy mnie onieśmielał. Jego śnieżnobiałe długie futro
lśniło w słońcu jak białe złoto, a dumna postawa sprawiała, że każdy wilk czuł
się przy nim nieswojo.
-
Dobra, lecisz ze mną na obchód? – rzucił wilk i ruszył przed siebie, jakby moja
odpowiedź mogła być tylko jedna. Właściwie była. Moja matka zmarła przy
porodzie, a ojciec wolał towarzystwo wader niż swoich bękarcich synów. Dlatego
też opieka nade mną spadła na moje starsze rodzeństwo, Malfoya i Korteza.
Malfoy jest strażnikiem watahy i codziennie o świcie, w południe i o zmierzchu
przemierza wyspę w poszukiwaniu niczego i wszystkiego jednocześnie. Od niego
uczyłem się o sile, walce, polowaniu i wszelkich aspektach fizycznych w naszym wilczym
życiu. Kortez za to, jest naszym „doprawiaczem”. Sprawia, że mięso z beznamiętnego
i suchego, staje się pełne aromatu i słonych soków. Każdy z nich poznawał mnie
z innymi aspektami życia. Na świecie byłem zaledwie od kilku dni i pomimo
śmierci i odtrącenia, czułem, że trafiłem w najlepsze miejsce jakie wilk mógłby
sobie wyobrazić. Z opowieści braci wiedziałem, że niektóre wilki żyją w głębi „Wielkiego
Lądu”, bez słonej wody, plaż i skarp. Nie potrafiłem sobie wyobrazić takiego
miejsca i coś czułem, że nie podobałoby mi się tam.
-
No idziesz!? – krzyknął za mną Malfoy a ja ruszyłem za nim z uśmiechem.
-
Czy to normalne, po śnie? – zapytałem, gdy zrównałem się z wilkiem. – Ból w szyi?
– doprecyzowałem pocierając obolałe miejsce łapą. Malfoy spojrzał na mnie bez
słowa i wzruszył ramionami. Czyli standardowo. Malfoy nie odpowiadał na pytania.
Opowiadał, uczył, ale na swoich warunkach. Po jakimkolwiek pytaniu, zaczynał
milczeć. Milczałem więc razem z nim. To Kortez był od odpowiadania na moje
pytania.
Poruszaliśmy
się powolnym biegiem, żeby mieć czas wyłapać „anomalie” na wyspie. Bardzo często
zdarzały się tu rzeczy niewyjaśnione i jak nie z tego świata. Dziwne latające
maszyny, porwane wilki, które wracały bez pamięci… Nie drążyliśmy jednak tych
tematów, po części ze strachu, a po części z braku środków i wilków zdolnych by
się tym zająć. Co jakiś czas znajdował się wilk, który porywał się na
odnalezienie przyczyn tych dziwnych zjawisk. W momencie gdy wyruszał w głąb
wyspy, by znaleźć odpowiedzi, nie wracał już nigdy. Bez ciała, bez żadnych
pozostawionych śladów czy poszlak. Nasz alfa postanowił więc zakazać takich
wypraw i zajmowania się tymi zjawiskami. Dbał o nasze dobro, zawsze mieliśmy co
jeść, co pić, czym się zająć. Nie wierzyłem, że gdzieś mogło istnieć lepsze
miejsce do życia dla wilków.
-
Malfi! – usłyszałem radosny krzyk, gdy obchodziliśmy jedną z plaż. Mała ognisto
futra wilczyca rzuciła się z biegu na Malfoya, przewracając go na plecy.
Śpiewny śmiech wadery rozszedł się po mojej czaszce, przyprawiając mnie o
dreszcze. Doznałem dziwnego odczucia zawstydzenia, radości i strachu w jednym. Wilki
tarzały się po ziemi, przepychając jedno, drugiego. Malfoy w końcu zajęczał
udając, że został pokonany w tej walce, a wilczyca wstała z okrzykiem zwycięstwa.
-
Karou… - zwrócił się do wadery wilk, wstając z piaszczystej ziemi. – muszę
powiedzieć, że nieźle sobie radzisz. Może powinnaś towarzyszyć nam w obchodach.
– twarz rudej wadery rozświetliła się. Nadal dyszała po wysiłku, ale pokiwała
szybko głową. Widać było w jej oczach ogromny entuzjazm.
-
Musisz pomyśleć o zostaniu strażnikiem, albo może załapiesz się do grupy na
polowania… - kontynuował Malfoy, gdy nasza trójka ruszyła na dalszy obchód.
-
Chce być sprinterem! – powiedziała Karou. – Będę ścigać zwierzynę i powalać ją
na łopatki! – zawzięcie wykrzyknęła, skacząc i pokazując nam ruchy których
będzie przy tym używać. Obserwowałem nieśmiało wilczycę, jakby czekając, aż
mnie zauważy. Jej ognisto czerwone futro kontrastowało z jasnozielonymi oczami,
które skrzyły się przy każdym jej spojrzeniu. Długie i szerokie uszy wyglądały
bardziej na kocie, niż wilcze. Dodawały jej uroku i byłem pewny, że jej słuch był o niebo lepszy od mojego.
-
A ty jak się nazywasz? – zwróciła się w końcu do mnie wadera.
-
Jestem Magnus. – powiedziałem niskim głosem, co tylko wprawiło moich towarzyszy
w śmiech. Poczułem ciepło na policzkach, ale starałem się nie dać po sobie
niczego poznać.
-
Ja jestem Karou – uśmiechnęła się ciepło – ale mów mi Kara…
Wtedy
poczułem, że to imię zostanie przy mnie na wiele lat.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz