- Hej, Vinys! - zawołałem przyjaciela chwilę po tym, jak skacząc po mchu przestałem gonić sporego gryzonia, który zniknął w jednej z niewielkich norek i gdyby nie to, że nie był myszą, mógłby być szczurem - tutaj. Wszystko... wiesz, w porządku? Możemy iść?
- Tak, może być - odparł lakonicznie, zmieniając kierunek marszu na zwrócony lekko na zachód. Bez kolejnych słów dołączyłem do niego, z początku zastanawiając się, czy nie byłoby dobrym pomysłem dopytanie o stan psychiczny i rodzinę, po krótkim namyśle doszedłem jednak do wniosku, że basior nie należy do wilków, które takie rozmowy mogłyby w jakikolwiek sposób podnieść na duchu.
Szliśmy więc dalej w ciszy.
- Za mną! - w pewnej chwili, popchnięty falą wyczekiwanej woni unoszącej się wśród drzew, wydarłem się przypuszczalnie na całe gardło, nie dbając o kontrolę tonu głosu i to, że młodszy kolega, oddaliwszy się chwilę wcześniej o ledwie kilka kroków, drgnął nieznacznie.
- Co cię już goni? - odwrócił się, nie ukazując żadnych silnych emocji.
- Chodź - już w biegu skinąłem głową, by delikatnie pośpieszyć towarzysza. Leciałem przed siebie, z początku na tyle spokojnie, by mógł on bez trudu zlikwidować różnicę odległości między nami, a potem coraz szybciej, planując szybkie dotarcie do celu.
- I co? - zadał pytanie, między jednym a drugim pojemniejszym oddechem. Stanął obok mnie, licząc na wyjaśnienia przynajmniej teraz, gdy zatrzymaliśmy się w pozornie przypadkowej części lasu, nie porozumiewając się ze sobą i nie zdradzając konkretnych planów. Namyślając się nad odpowiedzią, przez kilka sekund udawałem, że zwyczajnie intensywnie uzupełniam braki powietrza. Sam nie byłem pewien, co mnie tu przygnało. Wystarczyło, że wydało mi się...
Lekkim truchtem znów ruszyłem przed siebie. Za plecami usłyszałem jedynie znużone westchnienie.
- Ha! - krzyknąłem znów, kilka metrów przed nami widząc pierwszego, żywego wilka.
- Kim jesteście? - indywiduum zacisnęło wargi, napięło mięśnie na pysku i marszcząc brwi zwróciło się ku nam. Nie zwalniając kroku podszedłem bliżej, pewny siebie i oczywisty, jak zawsze, lub jak zawsze chciałem.
- Śledczy Szkło, organy ścigania Watahy Srebrnego Chabra.
- Śledczy Vinys - mruknął mój kompan, nadal trzymając się z tyłu, być może nie widząc sensu pchania się w środek akcji, gdy był tam już jego nadgorliwy wspólnik.
- Holnir - przedstawił się mało grzecznym tonem, marszcząc brwi nad nieco złośliwymi oczyma - co was tu sprowadza?
- Aktualnie rzecz z kategorii obowiązków zawodowych. Holnir? Doskonale, obawiam się, że jesteśmy zmuszeni was przesłuchać, obywatelu.
- Chyba żartujecie - prychnął wilk ze śmiechem - jakieś dwa, obce typy podają się za śledczych i wyskakują mi tu z przesłuchaniem? Hahe.
- Nie uprzedzono was? W takim razie udamy się teraz do waszej siedziby śledczych i sprawdzimy, kto jest na liście świadków.
- Teraz?! Teraz nie mogę, a wy róbcie co chcecie - wzruszył ramionami i zaczął iść w swoją stronę. Po wymianie krótkich spojrzeń, zrównaliśmy z nim kroku.
Jeśli uznać postępowanie nie przewidziane przez ustawę, która zresztą nie istniała, za wykraczające poza normę, bylibyśmy teraz pewnie nienormatywni. Ale czy kogoś "z góry" mogło to obchodzić? No właśnie. Liczyło się więc tylko wypełnione wzorowo zadanie.
- Przepraszam - zacząłem, trafiając łapą prosto w potylicę wilka, który, zaskoczony, runął na ziemię, szybko jednak próbując się z niej poderwać. Zareagował Vinys, przednimi łapami naciskając na jego kark i orzekając, co następuje.
- Chyba czas na nas, musimy jeszcze znaleźć drugiego. Nie uważacie?
- Zdecydowanie - głośno przerwałem wdech naszego nowego rozmówcy, który szykował się do wydania z siebie, tak naprawdę nie wiadomo. Krzyku? Skargi? Jęku strachu?
- Dobra... do h... - basior zginając kończyny zaczął podnosić się z ziemi.
- No! - przerwałem stanowczo, siadając na ziemi, tuż przed nim - możemy zacząć, czy koniecznie chcesz zobaczyć swoje imię na liście?
- I tak nie umiem czytać - sapnął, wstając ociężale.
Po kwadransie byliśmy już niemal przy końcu fascynującego wywiadu. Chociaż nie dowiedzieliśmy się zasadniczo niczego ciekawego, oprócz kilku plotek i gorliwych zaprzeczeń.
Trudno powiedzieć, jak to się dokładnie stało, wszak zamyśliłem się tylko na chwilę. Dłuższą chwilę. No, powiedzmy nawet, że trochę wypadłem z rytmu, ale nie przysnąłem, naprawdę! Po prostu wystarczyło jedno mrugnięcie, by nieco nużąca przemowa Holnira zakończyła się, a na jego miejscu znalazł się nagle ten drugi, bodajże Grod. I z zaangażowaniem godnym schwytanego przypadkiem w środku lasu zaczął opowiadać swoje przygody. Podparłem głowę na łapie, przez chwilę słuchając jeszcze monotonnego wywodu, aż nagle coś tknęło mnie jak płonąca zapałka, a jego słowa zaczęły składać się w klarowną całość.
- I... co, i powiedziałem, żeby, jeśli chce zachować dla siebie cały swój cenny, tfu, dobytek, niech zrobi sobie z niego łódkę i płynie przez morze - mówił wilk, powstrzymując ziewnięcie - na wschód, tam musi być jakaś cywilizacja. Wkurzył mnie ten koleś i tyle.
- Poczekaj, tak mu powiedziałeś? - moje uszy uniosły się i stały teraz dumnie, niemal prostopadle do ziemi - temu przybyszowi?
- No przecież mówię - burknął, wlepiając we mnie beznamiętny wzrok skrywający niemą wyższość.
- Wcześniej szedł, mówiłeś, gdzie?
- Mówił, że na ludzkie tereny. Spotkać się z przyjaciółmi z jakiegoś zeo czy zo.
- Dobrze, w porządku. I poszedł dalej?
- No, poszedł. Ale żeśmy się uśmiali później. Powiedział, że przepłynie.
- Tak, tak, super - lekkim, chociaż nieco zniecierpliwionym ruchem wymachnąłem jedną z przednich łap - ktoś może wszystko to potwierdzić?
- A jak, Wasyl chociażby - przechylił głowę, odpowiadając ostrożnie. Uśmiechnąłem się łagodząco.
Nie minęło pół godziny, jak stanęliśmy w wejściu do, wskazanego nam przez poprzedniego przesłuchiwanego, miejsca zamieszkania niejakiego Wasyla z WSJ. Bardziej lub mniej szczęśliwie zbliżał się wieczór, więc wilki coraz łatwiej było zastać w domu. Również i on zbierał się najwyraźniej do snu, po ciężkim popołudniu spędzonym najpewniej na wykonywaniu swoich społecznych obowiązków. Po krótkiej wymianie uprzejmości, zapytany mniej więcej o to samo, co poprzednik, odrzekł zwięźle i szybko, nie decydując się nawet na chwilę namysłu. Nie wyglądało na to, by mógł kłamać. Zresztą jak i po co? Jasne, kontakty. Strach. Ale mówić w ten sposób i o tym?
Słońce było już prawie za horyzontem. Ponieważ, delikatnie mówiąc, dzień nie należał do łatwych (choć Vinys zniósł go wręcz niewyobrażalnie jak na moje odczucie dobrze), wracając do domu po zakończonej pracy nadłożyliśmy drogi i skręciliśmy na południe, by usiąść choć na chwilę w spokoju, przemyśleć i omówić wyniki dochodzenia.
Karczma wydawała się nieco zbyt głośnym na to miejscem, ale gdy tylko weszło się do środka i przekonało, że nieliczne zbłąkane dusze śpią lub cicho przyśpiewują w cieple rozpalonego w kącie ogniska, zaraz ogarniała wilka chęć do odpoczynku właśnie tutaj, najlepiej przy kubku czegoś odpowiednio mocnego.
- Słyszałeś to, druhu? - mruknąłem, biorąc zamyślony łyk.
- Nie jestem pewien, o czym mówisz - odpowiedział w podobnym tonie.
- Też masz wrażenie, że nasz rozgotowany denat, pierwsza ofiara owego nie wiadomo czego mogła być...
- Według ich zeznań, nie możemy wykluczyć zaburzenia psychicznego.
- To może znaczyć to co myślę?
- Samobójstwo?
- Nawet nieświadome, lub po części nieświadome.
- Bardzo możliwe. Ale to daleko idące wnioski.
- Tak, co w takim razie z pozostałymi dwoma zgonami? A jeśli to ktoś, kto nie wykonując ostatecznego ciosu nakierowuje swoje ofiary na pewną śmierć? Dlatego sposób śmierci nie musiał być jednakowy. Takie samobójstwo-nie samobójstwo.
< Viiin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz