Tak jak w przeciągającym się stanie histerycznie radosnego wesela miałem w głowie zupełny chaos, wszystko i nic zarazem, radość przeplataną strachem, bełkot i krzyk... tak obudziwszy się przy porannych promieniach słońca w najpiękniejszym z odcieni różu, w środku pozostała już tylko pustka. Jedyne, co pamiętałem, to spokój i cisza, a moje myśli nie sięgały dalej, niż na kilka sekund wstecz. Otwierając oczy, poczułem tak otumaniającą ulgę, że chwilę zajęło mi zrozumienie, co wydarzyło się ledwie kilka godzin temu. Nagle wszystko to bowiem wydało się odległe, wyblakłe, wcale już nawet nie emocjonujące. Obudziliśmy się my, moja małżonka i ja. Jakbyśmy co rano od lat, tak właśnie witali kolejny dzień.
Rozciągnąłem wszystkie cztery kończyny, jeszcze przez chwilę leżąc bezwładnie. Nagły przypływ czystej, niewinnej radości dodał mi wystarczająco dużo energii, aby odwrócić się do swojej drugiej połówki i z niemal szczenięcym uśmiechem dostrzec, że również patrzy na mnie.
Coś zaczęło wdzierać się do mojej świadomości. Obok wrażenia beztroski, w mojej głowie zaczął rozpychać się najpierw słaby i jakby tłumiony, a z chwili na chwilę coraz wyraźniejszy ból. Uśmiech nieco przygasł, a na moment został nawet zastąpiony delikatnym grymasem. Nic jednak nie było w stanie zaburzyć atmosfery piękna, która kopniakiem otworzyła drzwi do mojego umysłu i wdarła się do niego z zupełnej pustki, a przynajmniej byłem o tym święcie przekonany przez pierwsze minuty.
- Cześć - to proste i może nawet lekko wykraczające poza to, co wypadało powiedzieć sformułowanie, było jednak wyrazem najszczerszego uczucia. Nie czekałem długo, aż wadera delikatnie odwzajemni uśmiech, nieco dłużej natomiast, aż zdoła odpowiedzieć słownie, cicho i trochę słabo, ale wyraźnie. Po dłuższej chwili, z trudem znosząc kolejną i jakby wyjątkowo silne ukłucie w głowie, zapytałem - też to czujesz?
- Co? - mruknęła, na moment szerzej otwierając oczy z namiastką zaciekawienia.
- Pewien... mam wrażenie, że umieram. Ale to nic... to nic - z tymi słowami gwałtownie wstałem z ziemi, czując przechodzące mnie, zimne dreszcze - a więc tak to teraz będzie... - szepnąłem, błądząc oczami po otaczających nas drzewach - nasz pierwszy dzień. Musimy go jakoś... - w tym miejscu syknąłem z bólu, nadgarstkiem dotykając swojej skroni - wyjątkowo spędzić. Co ty na to?
Czekając na odpowiedź, położyłem się z powrotem obok Talazy i odetchnąłem z ulgą, mogąc rozluźnić zmęczone nie wiadomo czym mięśnie.
< Talazo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz