Moje spojrzenie zawisło na chwilę w ciemności nocy, by, jakby przekornie poszukując światła, wbić się za chwilę w czarne oczy ptaka.
– Jeśli i tak nie będziemy pamiętać – posmutniałam, w głębi duszy przeczuwając, że wbrew nadziejom Mundusa cała ta sprawa nie skończy się tak łatwo. – To równie dobrze możemy… – urwałam, przytłoczona nagle ciężarem niewypowiedzianych myśli, doskonale świadoma, że nie udało mi się przezwyciężyć drżenia głosu, jakie zniekształciło może brzmienie ostatniego słowa.
Walcząc przez chwilę ze słabością, uciekłam wzrokiem w poszukiwaniu jakiegoś błyszczącego jeszcze ogniska, jasne bowiem się stało, że w oczach towarzysza brakuje gwiazd. Szybko jednak poddałam się nie tylko myślom, ale też własnemu zmęczeniu; opadając na plecy, wydałam z siebie coś pomiędzy warknięciem a stłumionym okrzykiem.
– Coście się wszyscy tak uwzięli? – uśmiechnęłam się ponuro, przecierając oczy – Ja jestem absolutnie szczęśliwa, a on… on… – uniosłam wzrok w stronę nieba – Robi, co chce, prawda?
Utkwiłam spojrzenie w szarej postaci, niespokojnie wyczekując odpowiedzi. Z nieruchomej twarzy stworzenia udało mi się jednak wyczytać jedynie sugestię, która, choć wypowiedziana już jakiś czas temu, zapisała się nań na dobre ledwo dostrzegalną iskierką w oku.
– Wszyscy pytacie, co będzie jutro, a ja… – przeklęłam cicho, czując, jak uścisk niewidocznej dłoni zaciska się na moim gardle. – Prawda jest taka, że spędziłam tyle dni w tym parszywym zamknięciu, że zapomniałam, co to słowo znaczy. – zaśmiałam się, przełykając łzy. – Uwierz mi, kiedy tu przybyłam, myślałam, że to jest moment, w którym zaczyna się moje życie. Znalazłam miejsce, w którym było mi dobrze, pracę, którą chciałabym wykonywać przez resztę życia i wilki, które naprawdę chciałam zatrzymać przy sobie. Byłam młoda, pełna energii i siły. I było naprawdę przepięknie, tyle że… – zatrzęsłam się, utkwiwszy wzrok w twarzy rozmówcy. – Ja jestem teraz inną osobą. Mam wrażenie, że tamta ja nigdy nie opuściła lecznicy. – umilkłam pod wpływem niewyraźnego wspomnienia. – Jestem słaba. Koszmarnie słaba i rozbita. Próbuję sobie z tym poradzić, pozbierać te wszystkie kawałki w jedno, ale, naprawdę, nie wierzę, że nadejdzie dla mnie jakieś jutro.
Mundusowi nie śpieszyło się do odpowiedzi ani komentarzy. Patrząc na niego z boku, można było odnieść wrażenie, że całkowicie znieruchomiał. Tylko głębokie oczy, czujne i trwające w nieustannym ruchu mogły odróżnić go od kamiennego posągu, wskazując, że gdzieś w środku może jednak kryć się jakaś dusza, być może tak uśpiona alkoholem, jak my wszyscy. W obliczu milczenia, na jakie zdecydował się mój rozmówca, nie pozostało mi właściwie nic innego, jak tylko zatrzymać ciężar rozmowy po mojej stronie, a i tak teraz, pod wpływem całego alkoholu, do którego wypicia podpuścił mnie Agrest, przerwanie wydawało się niemożliwie, w najlepszym przypadku bardzo bolesne.
– Nasłuchałam się o nim dzisiaj okropnych rzeczy. Pewnie o wszystkich wiesz, biorąc pod uwagę te twoje słynne akta – procenty krążące w żyłach kazały mi w tym momencie parsknąć śmiechem. Co trochę przerażające, ptak nie podzielił ze mną podobnej reakcji. – Ale… On po prostu taki nie jest.
– A jeśli się zmieni? – zapytał Agrest, pojawiając się nagle wśród tysięcy iskierek przywianych siłą ogniska.
– A jeśli się zmieni – powtórzyłam stanowczo, kątem oka zerkając, jak światła gasną w podmuchu wiatru, a wraz z nimi znika uśmiechnięta postać – To wtedy już nie będzie on. Wiem, z kim wymieniłam przysięgi. Ostatecznie, zawsze można…
– … się rozstać? – podpowiedział szeptem wiatr.
Pokiwałam głową, na moment pogrążając się w milczeniu.
– Przepraszam – powiedziałam po chwili. Mój spuszczony wzrok pozostawiał wolne miejsce do interpretacji, będąc wyrazem głębokiej wdzięczności albo też zwykłego lekceważenia. –Powinnam…
Nieśpiesznie podniosłam się z miejsca, dając sobie chwilę, by odzyskać pełną równowagę. Odgarnąwszy włosy z czoła, westchnęłam głęboko, zastanawiając się nad kierunkiem, jaki powinnam teraz obrać. Jak się okazało, niepotrzebnie zadałam sobie ten trud, jako że osoba, której szukałam, jak za pokrewieństwem dusz, szła akurat w naszą stronę. Powoli, trochę chwiejąc się na łapach, zdawała się wnieść trochę światła w najczarniejszy moment nocy.
Zduszony okrzyk na moich ustach zamanifestował się jako westchnięcie, kiedy pobiegłam, omal nie wywracając się przy pierwszym kroku. Znalazłszy się przy nim, objęłam go za łapy i nachyliłam się delikatnie, by móc spojrzeć mu w oczy.
– Wyglądasz na zmęczonego – powiedziałam spokojnie, chociaż wygląd basiora mógłby niemalże robić za powód do przeprowadzenia medycznej interwencji. Odpowiedź, choć serdeczna, bo pozwalająca wywnioskować, że ucieszył się na mój widok, była jednak niczym więcej jak bełkotem. Zignorowawszy ją, pociągnęłam basiora za łapę, prowadząc go w spokojniejszy kawałek lasu, tam, gdzie na krzewach rosły wielkie białe kwiaty.
Objąwszy śpiącego basiora za łapę, oparłam głowę na jego klatce piersiowej. W miejscu tak cichym, jak to, bez trudu mogłam usłyszeć jego spokojny oddech, niezakłócony nawet przez budzące się do życia ptaki. W krótkich momentach świadomości niezwykłego stanu pomiędzy snem a marzeniem obserwowałam, jak na wschodzie pojawia się słońce. Rodząc się na czystym niebie, odważnie przybierało najpiękniejsze kolory, jakimi mogło dysponować, zapowiadając nastanie nowego dnia.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz