piątek, 31 lipca 2020
Podsumowanie lipca!
Od Paketenshiki - "Burza to wszystko zaczęła" Opowiadanie konkursowe
Dzień zapowiadał się całkiem burzowo, więc o wychodzeniu gdziekolwiek nie było w ogóle mowy. Ulewny deszcz i niemalże ciągłe grzmoty zdecydowanie nie były sprzymierzeńcami lisiego wychowanka, co sprawiło, że tylko zaszył się gdzieś w jakiejś głębokiej dziurze, byleby jak najbardziej wyciszyć nieprzyjemny hałas. Nieraz zastanawiał się, czy “normalne” wilki też tak bardzo nie lubiły burzy, jednak nigdy nie zdobył się na odwagę, by zapytać o to swoich stuprocentowo wilczych kolegów.
Usłyszał kolejny przytłumiony wieloma metrami ziemi grzmot, od którego sierść stanęła mu dęba. A nie powinna, do licha! Przecież grzmoty nie były nawet takie głośne! I był w pełni bezpieczny w tej skromnej, wilko-lisiej norze. Na poważnie, o co jego instynktowi chodziło?
Nie powinien się tak skupiać na tej burzy, przez to tylko bardziej się bał. Nie było to logiczne, ale się bał. Wilk piasku zdolny z nicości stworzyć śmiertelnie niebezpieczną burzę piaskową bał się burzy z deszczem. Tak. Bardzo, ale to bardzo logiczne.
Za nic w życiu nie pozwoliłby, aby reszta Watahy Srebrnego Chabra dowiedziała się o jego astrafobii. To dlatego te paskudne zjawisko atmosferyczne przeczekiwał zawsze w całkowitym odosobnieniu, skulony w sprawdzoną norę wykopaną własnymi, rudymi łapami.
Co prawda zdarzało się czasami, by ktoś go pytał, czemu znika na czas burz. “Czemu cię nie idzie znaleźć, gdy jest burza?” zazwyczaj brzmiało pytanie. “Pilnuję nor z młodymi lisami, by nie zostały zalane” oto była ostrożnie ułożona odpowiedź. Była całkowicie logiczna, bo przypadki podtopień małych lisów schowanych w norach w trakcie ulewy wcale rzadkie nie były, a nikogo nie dziwiło, że Paki czuł się jeszcze związany ze swoją starą rodziną. To dzięki nim jeszcze w ogóle żył.
A kłamać też wcale nie było tak trudno, bo wszyscy brali jego zdenerwowanie za zamartwianie się o małe rude szczeniaki. Nikt nie kojarzył tego ze strachem przed samą burzą.
Nikt jak dotąd nie odkrył, że wcale nie spędza tych burz w pobliżu lisich nor.
Opatulił się jeszcze mocniej swoim potrójnym ogonem, wciskając w najbardziej oddaloną od wejścia ścianę. Miał tak serdecznie dość tej pogody, że chciał po prostu zasnąć. Zamknął oczy z cichą nadzieją, że gdy je otworzy, nie będzie to na kolejny wstrząsający grzmot.
I tak się nie stało. Otworzył je w sumie na coś zupełnie innego i o wiele przyjemniejszego.
W jego nozdrza wlatywał zapach zwiastujący miłe chwile prawie każdej osobie, zazwyczaj w szczególności mężczyznom. Zapach alkoholu. Najprawdopodobniej drinki, choć Paki nie dałby sobie łapy uciąć. Był przekonany, że jako wychowanek lisów nie miał tak rozwiniętych zmysłów (co jest absolutnie nieprawdą, bo adopcyjni rodzice nie mają wpływu na anatomię swoich podopiecznych, ale zostawmy biednego Paketenshikę z zaburzeniami dysocjacyjnymi w spokoju).
Przyjemna woń wyciągnęła jego głowę spod ogonów i zaczął wąchać powietrze. Nie czuł już burzy, grzmoty też się nie pojawiały, więc najprawdopodobniej było już po. No i dobrze, o to chodziło.
Wgramolił się na swoje cztery łapy, nałożył komin na głowę - lepiej dmuchać na zimne - i na kucku wygramolił się ze swojego zacnego schronu przeciwburzowego.
Na zewnątrz było o dziwo całkowicie sucho, jakby wcale nie padało, ale basior się tym jakoś szczególnie nie przejął. Szukał ścieżki zapachu w powietrzu, by znaleźć miejsce zameldowania smacznych napoi procentowych. Nos skierował jego głowę w stronę kolorowych świateł widocznych między listowiem lasu. Światła migały, zmieniały barwę, co chwila stawały się na zmianę słabsze i mocniejsze, jednak to zjawisko wcale nie wydało się rudemu dziwne. Bo to całkowicie normalne, widzieć kolorowe światła w środku lasu.
Basior bez strachu ruszył wolnym, swobodnym truchtem do źródła zapachu i dziwnego ognia. Las zdawał się sam tworzyć dla niego ścieżkę, zupełnie jakby drzewa nauczyły się chodzić. Interesujące.
Światła okazały się należeć do całkiem atrakcyjnie wyglądającego motelu połączonego z barem. Licho wie, czemu w środku lasu znajdował się jakiś motel, ale to nie zaprzątało głowy Pakiemu. Liczyło się tylko to, co można w tym barze tutaj robić. Dokładniej mówiąc, wypić wyjątkowe ilości alkoholu. Należy mu się po przebytej burzy, co nie? Jak owies koniowi w pracy!
Zbliżył się do drzwi budynku, pod którymi zbierały się małe grupki wilków. Niektóre z nich wydawały się znajome, niektórych Paketenshika nigdy nie widział na oczy, a wśród nich była ta wadera… Ta dziwnie znajoma wadera… Ale nie było przecież możliwości, by należała do Watahy Srebrnego Chabra. A rudemu wydawało się, jakby znał ją od lat… Czy to w ogóle możliwe?
Oglądał dziwnie znajomą-nieznajomą waderę spośród drzew lasu, próbując sobie przypomnieć, gdzie się poznali. Może była jego siostrą? Albo kochanką? Choć szczerze mówiąc, basior nie czuł jakiegoś mocnego pociągu do samic, jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało.
Czekał, aż zwróci ku niemu swój pyszczek, bo może wtedy będzie w stanie ją poznać. Jak na razie trzymała się do niego bokiem, a jasne, neonowe światła tuż za nią wcale nie pomagały w rozpoznaniu pięknego, wilczego lica. A nie mógł tak po prostu podejść. Coś w jego pół-lisich jelitkach mówiło, że to byłby największy błąd, jaki mógłby w tym momencie popełnić. Czyżby skrzywdził tą cudowną damę we wcześniejszym okresie życia? Nie pamiętał.
Wreszcie po kilku nieznośnie długich minutach wadera zwróciła się w stronę lasu, dzięki czemu Paki mógł zobaczyć jej twarz. I wtedy zaczął sobie przypominać. Jakieś straszne, bolesne wspomnienia zaczęły wracać do jego głowy, do miejsc, które od dawna były zupełnie puste. A napływ starych widm przeszłości było jak nalanie wody do wyschniętej kałuży. Bolesne dla naczynia, ale jakże orzeźwiające.
Ujrzał szary krajobraz, pełen zniszczeń, dymu, gdzie wszystko, co kiedyś tam istniało, było zrównane z ziemią. Wśród roztrzaskanych desek leżała częściowo spalona lalka, zapewne miała być wilkiem o jasnobrązowej sierści pokrytej florystycznymi, cytrynowo żółtymi wzorami. Zamiast jednego z trawiasto zielonych oczu w głowie lalki ziała mała dziurka. Gdzieś dalej rozbite garnki, pokryte śladami zadrapań, część z nich praktycznie zamieniona w proch bez możliwości sklejenia, nie przypominały choćby częściowo swojej dawnej, praktycznej formy. Rozdarte płaszcze w przeróżnych, aczkolwiek wyblakłych kolorach, na których pozostało jeszcze echo dawnych, wspaniałych wzorów, wyraźnie przygotowanych na ważne święta. Wianki ze sztucznych kwiatów, pokryte popiołem, gdzie kształty mające symbolizować piękną naturę przypominały raczej nawiedzające to miejsce duchy swoich wspaniałych, żywych krewnych. Aż serce się ściskało na widok wszystkich tych strat.
Na widok krajobrazu wojny.
Wszystko martwe, po dawnej świetności tych okolic nie pozostał choćby jeden ślad. To było pewne, że na tej ziemi już nigdy nie pojawi się życie. A nawet jeśli coś odważy się tu przyjść, dołączy do szarości obrazka jako jedno z bezbarwnych widm.
W oddali rozbrzmiały grzmoty, jedyny dźwięk wśród tych szczątek martwej utopii. Burza przyniesie deszcz w te okolice, zmywając brud minionej bitwy - a raczej rzezi - z powierzchni namacalnych wspomnień. Niebo, tak samo szare jak cały krajobraz, przesłoniły ciemne chmury, przypominające ogromne, powietrzne okręty.. Anioły zapłakały nad klęską życia.
Wśród cieni dawnego Morrask’r przedzierała się jedyna barwna rzecz, ostatni bastion życia kierowany palącym płomieniem nadziei. Pozostawiali po sobie ślad przegranych dusz, jednak wciąż posuwali się naprzód, jakby gdzieś na końcu mogła istnieć oaza wybawienia. A przecież to było niemożliwe. Tutaj nic się nie ostało.
Szarawa wilczyca o symbolach skrzydeł wytatuowanych na zakurzonych łopatkach spoczywała nieprzytomnie na plecach nieco mniejszego, pomarańczowego basiora o lisich odmianach. On sam powoli, stawiając łapę tuż przy łapie, ledwo posuwał się do przodu. Nie chciał opuścić swojej przybranej siostry. Zaszli już tak daleko wśród tego pogorzeliska, że zostawienie jej tu równałoby się całkowitej klęsce. Nawet, gdyby on przeżył, to na jaki koszt? Na pewno nie było to warte jej śmierci.
Ciemna, czerwona ciecz powoli sączyła się z rany na boku wilka, woda smętnych niebios rozmywała ją, zmieniając pojedynczy strumyczek w pokaźną plamę barwiącą futro na niemal całej klatce piersiowej. A potem to zmyła, niemal całkowicie. Wraz z krwią na pomarańczowej sierści zmył się kurz na tej szarej. Paketenshika poczuł ruch na plecach.
– Le frère…? – zabrzmiało bardzo cicho, zupełnie jak szemranie ledwo płynącego strumyka. Gdyby wadera nie miała pyska tuż przy uchu rudego zapewne by jej w ogóle nie usłyszał. – Co… się stało?
– Wyciągnąłem nas stamtąd. A teraz idziemy.
– Où?
Francuskie słówka przemieszane z rodzimym językiem Paketenshiki były czymś zupełnie normalnym dla Charlène. Prawdę mówiąc, lisi basior zdążył nauczyć się naprawdę wielu zwrotów przez te kilka lat, kiedy mieszkał ze swoją przybraną siostrą, gdyż ona często ich używała, a czasem nawet mówiła całe kwestie po francusku. Może to i lepiej, że teraz mogła mówić po swojemu. Niektóre wyrazy były krótsze i tak nie wyczerpywały.
Dalej musiała jednak paść odpowiedź, nieważne, ile by rozmyślał nad pięknym głosem i językiem narodowym swojej siostrzyczki.
– Gdziekolwiek. – Tak właśnie brzmiał owy odgłos. – Byleby jak najdalej od tego piekła.
Charlène milczała, lecz być może była to wina przemęczenia i tym samym kolejnego omdlenia. Paki nie mógł jej winić. Choć nie była ranna, wycierpiała więcej od niego. Wiedział o tym. Była żywa tylko dzięki jakiemuś niewytłumaczalnemu cudowi, któremu on sam zawdzięczał tak wiele. Jego siostra, jego kochana siostra, mimo że cierpiała, wciąż była żywa.
A on się uparł, uparł tą swoją starą, tradycyjną nieugiętością starego osła, że zaprowadzi ją w bezpieczne miejsce. Choćby krew w jego boku miała się skończyć, choćby burza szalała wściekłością stada dzikich koni, on ją będzie trzymać na plecach i wyniesie ją z Morrask’r. Nawet jako cholerny żywy trup, do którego mu zresztą nie było daleko.
Niebo płakało coraz rzewniej nad parą osamotnionych wilków. O ile Paki doceniał ten znaczący gest, a także z lubością przyjmował zimne krople na rozgrzane i brudne ciało, nie chciał zaszkodzić szarej waderze, która wciąż nieprzytomna ciążyła mu na plecach.
Nie, nie ciążyła. Odpoczywała na nich. By później być w stanie iść o własnych siłach do bezpiecznej przystani, jaka może znajdować wśród tych zgliszczy dawnego raju.
Z niemałym wysiłkiem rudzielec podniósł głowę, by rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronu. Naprawdę mu zależało. W tym momencie nawet zniszczona decha byłaby idealna. Albo jakaś dziura w ziemi. Albo stos resztek w kształcie szałasu, który się jeszcze nie zapadł.
Na szczęście ujrzał coś o wiele bezpieczniejszego dla dwóch wykończonych Canis Lupus, z których jeden nie mógł jak na razie chodzić. Dziura, ale nie zwyczajna, bo wejście do kanałów pod całym Morrask’r, które prawdopodobnie jako jedno z niewielu jeszcze nie zostało zasypane. Kanały stanowiły kiedyś schron dla arystokracji miasta, jednak gdy Wielka Rada stwierdziła, że taki podziemny bunkier nie był już potrzebny, zmienili jego zastosowanie na odpływ ścieków.
Stara, stabilna konstrukcja jednak nigdy nie została naruszona i szanse, że w kanałach coś się stanie, były naprawdę małe.
Wiedziony nową nadzieją, Paketenshika ruszył z podwójnym zapałem, chociaż dla postronnego obserwatora niewiele większym od wcześniejszego czołgania się, w stronę schronienia. Podobno podziemne korytarze prowadziły aż poza miasto, więc nie tylko zdobędą ochronę przed agresywnymi kroplami, które na ten moment już biczowały ich po skórze, a także przy odrobinie szczęścia będą w stanie wydostać się poza ten cmentarz zagubionych duszyczek. Le cimetière des âmes perdues, jakby powiedziała to Charlène.
Świat zasnuła czarna mgła, jednak rudy basior niezmordowanie parł do przodu. Modlił się tylko do bogów, żeby trafić w wejście do kanałów, bo zdecydowanie nie miał siły zawracać, szczególnie w tej burzowej ulewie. Grzmoty przeszywające dogłębnie wszystkie przedmioty fizyczne tylko go w tym przekonaniu umocniły.
Kroczył bez opamiętania, coraz bardziej chwiejąc się na boki. Nie wiedział, czy da radę. Ale przecież musiał. Jego siostra go potrzebowała. On potrzebował jej. Może nawet o wiele bardziej, niż sam miał odwagę się do tego przyznać.
Po kilkunastu krokach, które wydawały się najtrudniejszym i najdłuższym maratonem, przestał czuć uderzenia kropel deszczu na sierści. Zatrzymał się, oddychając głęboko, w oczekiwaniu, że czarna mgła przed oczami wreszcie zniknie i będzie w stanie zobaczyć, czy mu się udało. Klatka piersiowa paliła żywym ogniem, w ranę musiało zapewne wdać się zakażenie, ale to jeszcze nie był odpowiedni moment na spoczynek.
W końcu zamroczenie ustąpiło i Paketenshika ujrzał pod sobą posadzkę, szare płyty lekko tylko zabrudzone sadzą. Kilka kroków dalej znajdowały się schody w dół, prowadzące do kanałów, z których na pewno dwa osłabione wilki nie powinny spadać, bo wtedy już mogły się nie podnieść.
Wykończony basior padł sromotnie na bok, zrzucając z siebie towarzyszkę, i wreszcie zapadł w tak potrzebny w tym momencie sen.
Gdy się ocknął, jego kochana siostrzyczka wylizywała sobie brud i deszcz z sierści. Wyglądała o wiele lepiej niż wcześniej, na pewno była silniejsza, ale coś na jej pysku zdradzało, że mentalnie wcale dobrze się nie czuje. Paki nie mógł jednak stwierdzić, czy to było zmartwienie, czy zmęczenie całą tą sytuacją. I tym, co ich wcześniej spotkało, zanim trafili na środek pamiątki po niedawnej wojnie.
– Charlène… – wyszeptał. Chciał się uśmiechnąć, ale pewnie wyglądało to, jakby coś stanęło mu w gardle.
Szara wadera zwróciła się ku niemu. Już wiedział, co było nie tak. Była nie tylko zmęczona, ale i zła. I to dość poważnie zła. Widział to w jej oczach.
– Po co to zrobiłeś? – zapytała, jej głos bardziej bolesny niż zanieczyszczona rana na boku. – Tu es con!
– Co?… Chciałem… uratować ci życie.
– Po co? I tak straciłam wszystko, na czym mi zależało. Wszystko, rozumiesz? Moje życie stało się inutile, a ty je jeszcze niepotrzebnie przedłużasz.
– Siostrzyczko…
– Nie nazywaj mnie tak! – warknęła. – Nie jestem twoją la sœur! Już nigdy więcej, dociera do ciebie, do twojego pustego łba?!
Skoczyła na równe nogi i odeszła w głąb kanałów. Zanim jednak zdążyła zniknąć mu za zakrętem, Paki zebrał w sobie wystarczająco siły, żeby do niej krzyknąć. A przynajmniej odezwać się wystarczająco głośno, by usłyszała.
– Charlène, zaczekaj! Nie odchodź, proszę… Ja… Ja cię potrzebuję. Masz jeszcze mnie! Potrzebuję cię!
– Potrzebujesz mnie, żeby nie czuć się jak le perdant! Żeby dawać sobie złudne wrażenie, że jednak coś ocaliłeś. Nie, Paketenshiko. Ja cię nie mam, a ty mnie wcale nie potrzebujesz. Nie chcę cię znać. Adieu!
Odeszła w ciemność, zostawiając rudego basiora na pastwę losu. On z kolei był tylko w stanie dołączyć do smętnego chóru chmurzystych aniołów, wylewając rzewne, słone łzy na brudne płyty kanałowego wejścia.
Niestety zapamiętał to wszystko. Poczucie pustki, zagubienia. Wszechobecną samotność, która jeszcze przez długie tygodnie spędzone w kanałach była mu jedyną towarzyszką. Smutek, wściekłość i wrażenie zdrady kłębiące się w oczach jego przybranej siostry Charlène.
Teraz ta sama wadera, z tym samym tatuażem skrzydeł na szarej sierści, bawiła się w najlepsze ze swoimi koleżankami pod drzwiami motelu. Aż pytania same przychodziły do głowy. Czy naprawdę ją skrzywdził, pomagając jej przeżyć? Bo szczerze mówiąc, w tym momencie niekoniecznie tak to wyglądało.
Charlène ruszyła do środka, otoczona małą zgrają nawet w połowie nie tak ładnych innych wader. Paki wiedział, że nie powinien robić tego, co podpowiada mu serce. Wiedział, że to tylko pogłębi i tak wystarczająco głęboką ranę. Nikomu nie pomoże, a niektórych może nawet zniszczy. Ale i tak musiał to zrobić.
Wszedł do baru za swoją siostrzyczką, by ją zobaczyć, a być może nawet pogadać.
Choć ten ostatni pomysł był wyjątkowo głupi. Samym przyglądaniem się nie przypomni jej, jak porzuciła go bez nadziei w wejściu do podziemi Morrask’r. Nic się w ich życiach nie zmieni. Przynajmniej nie powinno. Taki był plan.
Usiadł z dala od stolika koleżanek, przy okazji zamawiając Mithering Bastard, jakiegoś całkiem smacznie wyglądającego drinka z whisky, żeby nie wydawać się podejrzany. Obserwował swoją francuską siostrę spode łba, mając nadzieję, że nie rozpozna jego lisiego futra. Ale chyba była zbyt zajęta rozmową z koleżankami, by zwrócić uwagę na pseudo-nieznajomego basiora po drugiej stronie lokalu.
Paketenshika powoli sączył swoje apetyczne procenty wymieszane z sokiem pomarańczowym, ledwo zwracając uwagę na wchodzących i wychodzących gości. Chyba gdzieś na skraju wzroku przemknął mu Szkło, jednak trudno było to stwierdzić. Nie chciało mu się tam patrzeć. W tym barze miał tylko jeden cel na oczach.
W pewnym momencie Charlène wstała od swojego stolika i udała się w stronę łazienki. Oczywiście basiorowi nie wpadło w ogóle do głowy, żeby za nią podążać, to byłoby już stalkowanie. Jednak inny wilk z najbardziej zacienionej części baru najwyraźniej nie miał z tym problemu, bo momentalnie ruszył za waderą.
Paki nie mógł tak tego zostawić.
W swoim własnym, spokojnym tempie ruszył za podejrzanym typkiem, zostawiając swojego Mithering Bastard na stole. I tak już prawie wszystko wypił, nie będzie mu żal, jak ktoś dopije resztę.
Ledwo zdążył dojść do korytarza, na którym znajdowały się łazienki, gdy ogon nieznajomego znikał za drzwiami toalet dla pań. Rudzielec był na sto procent, że typek kobietą w żaden sposób nie był i nie miał najmniejszego prawa wchodzić do…
Krzyk. Piski przerażenia w damskiej toalecie. Kilka wader wypruło przez drzwi jak poparzone, zanosząc się płaczem, w ataku paniki niemal nie potrąciły Paketenshiki. Basior skoczył do przodu, bez zastanowienia wbijając do żeńskiej, wiedziony ledwo tlącym się promykiem nadziei, że zdąży, zanim zdarzy się coś poważnie przerażającego.
Gdy jego mniejsze niż u zwykłego wilka łapy wylądowały w ciepłej, pachnącej metalicznie cieczy, wiedział, że jest za późno. Różana plama krwi otaczała nieruchome ciało szarej wadery, zupełnie jakby ta wpadła do czerwonej kałuży, a nie była jej źródłem. Klatka piersiowa ostatkami sił podnosiła się i opadała, jednak wychowanek lisów czuł wewnętrznie, że nie na długo. To były ostatnie sekundy jego młodszej siostry. Sierść nasiąkała chciwie posoką jak gąbka, barwiąc się na kolor zachodzącego słońca. Piękne barwy, tak samo jak piękna była Charlène. Tylko że wszystko tu było martwe i tylko poezja nadawała tej śmierci piękna.
Tajemniczy wilk znikał w cieniu w narożniku, śmiejąc się bezgłośnie, a jego znikająca powoli twarz przypominała kota z Cheshire. Ten kot, co to tak kochał się śmiać bez powodu, a gdy gdzieś odchodził zawsze uśmiech znikał ostatni. Ale tym razem zdecydowanie sceneria nie nadawała się do śmiechu.
Pakiemu nie było do śmiechu. Nie chciało mu też się płakać. Przyjmował widok martwej la sœur jakby była śpiącym szczeniakiem, który nie wytrzymał do końca zabawy z rówieśnikami.
Zabrał ją na plecy. Tak samo jak tego pamiętnego dnia, gdy jej rodzina i przyjaciele padli ofiarą Demonów Oleandra, a ona sama wypadła przez okno, co uratowało jej życie. Pod tym oknem znalazł ją Paketenshika i zabrał ze sobą na środek szarego morza powojennego krajobrazu, by uciec od tego całego koszmaru. Teraz również ją ratował, tylko nie wiedział jeszcze, przed czym.
Wygramolił się przez okno w łazience. Z jakiegoś powodu było bardzo duże, niemal na całą ścianę, ale w tym momencie bardziej się z tego cieszył niż nad tym zastanawiał. Umykał cieniami, chroniąc się przed światłem neonowych lamp. Przed barem zbierały się wilki, świadkowie okropnego zdarzenia, którzy składali relację wilczej policji z tej straszliwej sytuacji.
Rudy basior o to nie dbał. Starał się jak najdalej odciągnąć swoją siostrę, swoją małą Charlène, od wzroku plugawych i niegodziwych zdrajców świata. Bo czuł, że tym są. Że nie można im ufać. Że jeśli zobaczą Charlène, to dobiorą się do jej pięknego, niewinnego ciała. A on był dobrym oraz lojalnym bratem, więc nie mógł na to pozwolić.
Zabrał Charlène do swojego osobistego schronu, o którym jakoś nigdy nie wiedział, że jest na terenie Watahy Srebrnego Chabra, ale to na pewno był jego dom. Wybrał najpiękniejsze łoże z tych, które posiadał, i położył na nim waderę. Zebrał z okolicznych łąk najładniejsze i najbardziej kolorowe kwiaty, żeby otoczyć nimi łóżko oraz samą wilczycę. To musiało być pożegnanie idealne i on zrobi wszystko, żeby tak było.
Gdy już wszystko było gotowe, wreszcie zaczął wyć. Pieśń pogrzebowa z jego ust brzmiała śpiew z za grobu, ale być może o to właśnie chodziło. A może to nie Charlène umarła, tylko on i teraz nadeszło ostatnie “Żegnaj”. W każdym razie, musiał śpiewać, bo coś miało się wydarzyć. Nie wiedział co, ale coś na pewno. Tak podpowiadał mu wypełniony alkoholem brzuch.
Przez swoją pieść niemal nie usłyszał szeptania od strony ciała szarej wadery. Przerwał w oczekiwaniu, że to powtórzy, może nawet trochę głośniej. Nie pomylił się za bardzo, chociaż martwe, a otwarte oczy wilczycy nieprzyjemnie przeszywały jego duszę na wylot.
– Pamiętasz? Pamiętasz, jak się poznaliśmy, le frère?
– Pamiętam – wyszeptał. Z jego oczu wyciekły łzy, przezroczyste krople krwi duszy, które z cichym bębnieniem uderzały o posadzkę.
– Opowiedz mi – poprosiła. – Chcę pamiętać.
A więc zaczął opowiadać. Opowiadał o ich bardzo wczesnej młodości, kiedy to oboje z czystego przypadku spędzali czas ze swoimi rodzicami w dokładnie tym samym centrum handlowym, jednym z wielu w Morrask’r. On uciekał dla zabawy przed swoim ojcem, który też ze śmiechem udawał, że nie może go dogonić w niemal całkowicie pustych korytarzach. Żadnemu szanującemu się rodzicowi nie przyszłoby do głowy zabrać swojego małego szkraba do centrum handlowego niemal w samym środku nocy, ale tylko w tych godzinach lisia mama była w stanie coś kupić. Lisy zawsze stały niżej w hierarchii w tym mieście Canis Lupus.
Bawił się ze swoim tatą, gdy nagle wyrosła przed nim szyba. Cóż, niekoniecznie wyrosła, ona była tam cały czas, ale jakoś nie zwrócił na nią uwagi. Wpadł na nią z rozpędu, prawie rozbijając sobie nos, ale nie płakał, nie czuł bólu. Zaczął się tylko głośniej śmiać, jaka to z niego niezdara. Aż z drugiej strony szyby coś zapukało.
Przed nim, odgrodzona od niego tylko niewidzialną ścianą, stała najśliczniejsza waderka, jaką kiedykolwiek ujrzały jego złotawe oczy. Była mniej więcej w jego wieku, miała taką błyszczącą szarą sierść, praktycznie nieskazitelną, że odbijało się od niej światło lamp. Patrzyła prosto na niego, odsłaniając w uśmiechu idealnie białe ząbki. On też się uśmiechnął, miło, po przyjacielsku, i do niej pomachał. Ona odpowiedziała tym samym.
Zdołali ze sobą trochę porozmawiać, gdy tata Pakiego w końcu do niego podbiegł, a mama Charlène wyszła z restauracji, w której akurat jadły kolację, by sprawdzić, czy nic się malcowi nie stało. Od tego czasu spotykali się regularnie, najpierw tylko w centrum handlowym, a potem wszędzie indziej w Morrask’r, wystarczająco blisko swoich domów.
Wadera, spoczywająca na łożu śmierci, uśmiechnęła się do niego. Jej oczy były martwe i zmęczone, ale uśmiechała się z głębi serca. Plama krwi zdążyła w czasie tej opowieści wylać się aż na podłogę, prosto w białe kwiaty zebrane specjalnie na pogrzeb.
– To był naprawdę piękny czas… – westchnął rudzielec.
– Był piękny – potwierdziła Charlène, a Paketenshika czuł, że głębiej z serca nie idzie nic powiedzieć.
Siedział przy łóżku, na którym spoczywała jego siostra, maczając łapy w czerwonej, zimnej już cieczy, powoli ciemniejącej od upływu czasu. Nie zwrócił uwagi na śmiechy w oddali, wydawały się zbyt nierzeczywiste. Nie zauważył bie1ejących powoli ścian podziemia, subtelnie przechodzących w panele izolatki. Jego zmysły nie zarejestrowały zacieśniającego się na jego nogach kaftana bezpieczeństwa, w który był potajemnie ubrany.
A gdy się zorientował, było już za późno.
Przez następne kilka dni próbował wydostać się ze szpitala psychiatrycznego. Krzyczał, wyrywał się, próbował rozgryźć kaftan bezpieczeństwa do tego stopnia, że nałożyli na niego kołnierz ochronny. Na podłodze okazjonalnie pojawiały się ślady krwi. Zawsze jednak znikały już po kilku minutach. Nigdy nie zdążył się w nich ubabrać.
Przed jego oczami wciąż pojawiała się Charlène. Próbowała go przekonać do siebie, śpiewała mu tym swoim śliczny, altowym głosikiem, tańczyła w przeróżnych, powabnych strojach. A on siedział pod ścianą, przerażony nienaturalnymi pozami, łapami wykręconymi na drugą stronę, a głową obróconą jak u sowy. Nikt nie słyszał jego błagań o pomoc, nikt nie słyszał jego cierpienia. Był tylko on i zmora przeszłości, którą ledwo co pamiętał. Niemożliwie rzeczywista zjawa. Wspomnienia, których po tylu latach on nie powinien wcale mieć.
Gdzieś z cienia izolatki wychyliła się postać. Wilk, basior, o zbyt szerokim uśmiechu, by mieścił się w czaszce. Wyłaniał się z cienia zupełnie jak… Zupełnie jak…
Zupełnie jak kot z Cheshire.
– Paki, wstawaj! – nagle ktoś wydarł się do jego ucha, gdzieś z innej strony rzeczywistości.
Rudzielec zerwał się na równe nogi, rozglądając dookoła. Był w swojej ukochanej pseudo-lisiej norze, w której schował się przed burzą. Przed nim stała Tiska, śmiejąc się na głos z jego reakcji. Nie była mokra, burza musiała się skończyć.
– Spokojnie, Rudy! Nikt cię nie atakuje! Szukałam cię, bo nie wracałeś. Wszyscy się o ciebie martwią! – wadera zakręciła się w kółko. Pewnie ciasne, zamknięte pomieszczenia kilka metrów pod ziemią nieszczególnie jej służyły, jak zresztą większości wilkom. – Burza była wyjątkowo mocna, chociaż twojego zapachu akurat na szczęście nie zmyła. No chodź! Musisz pokazać, że żyjesz!
Tiska wybiegła na zewnątrz, a Paki susami wyskoczył za nią. Faktycznie, był już biały dzień, a po burzy ani śladu, ale zniszczenia dookoła dowiodły słów sprinterki. Wychowanek lisów zaczął się zastanawiać, jak długo w sumie spał.
Coś mu się też śniło, ale za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć, co dokładnie. A im bardziej się starał, tym bardziej oczywiście zapominał. Standard. Postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy i po prostu pokazać swoim kumplom z Watahy Srebrnego Chabra, że nic mu się nie stało podczas burzy. Po co ich stresować?
Przy okazji ciapa Paki potknął się o gałąź na ziemi. Oczywiście, bo jakby inaczej. Śmiech Tiski pojawił się tuż nad nim.
– Nic ci nie jest, fajtłapo? Mówiłam, że burza była mocna!
– Wiem – odpowiedź rudzielca była wymieszana po równi ze śmiechem i warknięciem. Haha, boki zrywać, potknął się jeden raz. – Po prostu myślałem nad czymś i nie zwróciłem uwagi.
– Nad tymi lisami, co to miałeś pilnować?
Wadera uśmiechnęła się pół-złośliwie, a Paketenshika poczuł, jak na jego policzki wypływa gorący rumieniec. Miał nadzieję, że pomarańczowe futro go zakryje… tylko gorzej było z blizną.
Koniec
Od Tiski - 4 trening siły
Tempo było wręcz upokarzające. Łapy musiałam stawiać tuż przy sobie, co wymagało silnej woli. Część mnie po prostu krzyczała, że trucht to tylko strata czasu, ale musiałam się trzymać planu. "Tu chodzi o wytrzymałość. Wolniej!" Choć z samym wysiłkiem radziłam sobie dobrze, nie miałam czym zająć głowy. Najzwyczajniej w świecie nudziło mi się. Mijałam kolejne drzewa z wrażeniem, że moja prędkość im dorównuje, mimo że one tylko stały. Nie mogłam im za to odmówić piękna. Potężne buki górowały nad resztą zieleni. Tak silne, lecz w pełni bezpieczne, same dają schronienie dla wielu owadów, ptaków i niektórych ssaków. Przymknęłam oczy, by usłyszeć las. Delikatny wiatr chybotał gałązkami, gdzieś wiewiórka wykonała swój skok, a całkiem niedaleko kos rozpoczął swój wspaniały koncert. Skierowałam się w jego stronę, wciąż usilnie starając się utrzymać ślimacze tempo. "Tak rodzą się żołnierze" - powiedziałam sobie z cieniem uśmiechu. Okazuje się, że jedyną rozrywką będą moje własne żarty. To będzie ciężki dzień.
Od Tiski - 3 trening siły
cała moja praca polega na szybkim bieganiu, rzucaniu się na zwierzynę i przegryzieniu jej gardła w odpowiednim miejscu, jak najszybciej. Nie sądzę, by była w tym jakaś filozofia. Jednakże, by ocenić to zadanie jak najbardziej obiektywnie, należy wziąć pod uwagę również inne czynniki i przypadki. Na przykład, działania grupowe, albo nawet… w parach. Słuchajcie, to naprawdę jest ciężkie. Wymaga dużego skupienia, by odczytać w odpowiednim miejscu i czasie, konkretne sygnały. Wszystko po to, by i tak zderzyć się po drodze, ponieważ okazuje się, że to nie ty akurat miałeś skakać, tylko twój partner. Można powiedzieć, że wilki wyraźnie budzą strach wśród leśnej zwierzyny, ale ja razem z Magnusem totalnie łamiemy ten stereotyp. Przyznam się, nieraz wina leży po mojej stronie, ale trudno się dziwić, bo gdy trzeci raz z rzędu ucieka nam jeleń, więcej myślę o tym, jak pozbyć się basiora z branży, niż o kolejnej kiepskiej próbie. Miejcie tylko nadzieję, że później będzie lepiej, bo na razie wychodzi na to, że nie będziecie mieli co jeść.
Od Tiski - 2 trening siły
Od Tiski - 1 trening siły
czwartek, 30 lipca 2020
Od Tiski CD Magnusa - "Inna droga"
Mimo wszystko, strach mnie już nie ograniczał tak jak wcześniej. Byłam gotowa odwzajemnić uścisk, lecz nic nie powiedziałam. Wzięłam głęboki wdech, rozkoszując się zapachem jego futra. Czułam się znacznie lepiej. Ale w tej ciemności w moim wnętrzu nie znalazł się jeden płomyk. Ten większy był łatwo widoczny i było jasne, że czuję coś więcej do Magnusa, niż tylko zniecierpliwienie. Wtedy trysnęła z niego skra i wylądowała gdzieś obok, budząc jeszcze jedno światełko. Było bardzo czerwone, właściwie nierzucające swojego światła, pozostawało w cieniu tego większego. Nie byłam pewna, co to jest. Tylko trochę się domyślałam, choć wydawało się to takie nieprawdopodobne. Czy to odwaga? Gotowość do walki?
Nasz uścisk przerwała Kara.
- Hej gołąbki! Mamy robotę do zrobienia! Ludzi do pokonania!
Wspomnienie o ludziach trochę mnie zmrowiło. Ciemny basior odwrócił się do mnie i popatrzył na mnie tak, jak nigdy wcześniej. W tym spojrzeniu było tyle troski…
Poszliśmy za Karą do jaskini dowódczej.
- - -
Kilka dni później wszyscy byliśmy po zasadniczym szkoleniu z rozbrajania min. Uczył nas wilk z WWN, który odbył z rodzeństwem długą naradę, co do wyglądu i działania tych, pochodzących z rezerwatu.
Już zaraz mieliśmy iść na pierwszą misję, przedstawiał nam więc przeróżne scenariusze. Jednym słowem mamy unikać ludzi. Jak dobrze, że mamy to na szkoleniu, inaczej na pewno pobiegłabym do pierwszego lepszego człowieka z bronią i się przywitała, szczerząc kły. Fantastycznie. Wydelegowali tylko mnie i Magnusa, Kara chwilowo było przeznaczona do innych prac. Gdy wyszliśmy z jaskini, słońce skrywało się za chmurami. Delikatny wietrzyk trącał nasze futra. Zanurzyliśmy się w gęsty las, naszą najlepszą ochronę przed niepożądanym okiem. W milczeniu pokonywaliśmy kolejne kilometry na wschód. Teraz byłam naprawdę gotowa. Czułam tę spokojną pewność, że wiem, co mam robić. Na zajęciach bardzo szybko przyswoiłam rozbrajanie min. Było to dla mnie podobne do plecenia wianków. Mam umiejętności, którym mogę zaufać i to mi wystarczało. Ten czerwony płomyk był coraz większy. Zbliżyliśmy się do odciętego terenu plaży. Basior na migi pokazał mi, bym uważała, bo dookoła mogą kręcić się ludzie. Zbliżyłam się do pierwszej bomby. Łapy nieco mi zadrżały pod wpływem adrenaliny. Odetchnęłam cicho i pociągnęłam za odpowiednie sznurki. Odetchnęłam cicho, po czym usłyszałam charakterystyczne pstryknięcie i urządzenie stało się bezużyteczne. Podeszłam do kolejnej, tym razem poszło mi znacznie szybciej. Rozprawiałam się z nimi jedna za drugą, a zajęcie było na tyle wciągające, że nie usłyszałam cichego wołania Magnusa. Dopiero potężny nacisk na moje uczucia zwrócił moją uwagę. „Wychodzimy” - przekazał mi.
Sprawnie skierowałam się do lasu za towarzyszem. Już byliśmy niemal między drzewami, gdy na niebie rozległ się okropny hałas helikoptera. Zaczęliśmy biec w bezpieczniejsze miejsce, ale maszyna śledziła nas bardzo dokładnie. Dyszałam ciężko, nie tyle z samego wysiłku, ale ze stresu. Myśli galopowały w mojej głowie. Co zaraz spadnie? Bomba? Sieć?
Sieć.
<Magnus?>
Od Magnusa – 7 trening siły i szybkości
Od Magnusa – 6 trening siły i szybkości
Wstałem przed pierwszymi promieniami słońca, żeby standardowo zebrać zioła na dzisiejsze polowanie. Zdążyłem już poznać miejsca w których znajdowały się najbardziej przydatne do spożytkowania zielska. Przez całą drogę poruszałem się truchtem, żeby zrobić od razu rozgrzewkę przed dzisiejszym treningiem. Gdy wróciłem do jaskini, odłożyłem zioła i zjadłem śniadanie przygotowane wcześniejszego dnia. Ryby w marynacie z ziół. Gdy zjadłem tyle, żeby nie czuć głodu i jednocześnie nie czuć się przejedzonym, mogłem rozpocząć trening. Na początku, przed palącym słońcem, postanowiłem ochłodzić ciało i przy okazji złapać parę ryb na jutrzejszy dzień. Nie były to może tak wspaniałe ryby jak na mojej wyspie, ale nie mogłem narzekać. Po kilku kursach z napełnionym rybami pyskiem, zapełniłem zapasy na przynajmniej dwa dni. Następnym razem muszę zapolować na jakieś lądowe mięso... Słońce zaczęło już mocno prażyć, ale piasek na plaży nie był jeszcze na tyle gorący by nie móc po nim biegać. Zacząłem standardowy bieg wysiłkowy, żeby powoli rozkręcić mięśnie.
Od Tiski CD Kary - "Biała Noc"
Rano skierowaliśmy się prosto w stronę Skrytego Lasu. Szliśmy dość powolnie, ale wszyscy byliśmy dobrze nastawieni. Kara trochę odżyła po wczorajszym wybuchu i wręcz promieniowała energią. Odzyskamy Talazę i wszystko wróci do normy. W tak pozytywnej atmosferze cisza była wręcz niewskazana.
- Kara, jakie są twoje ulubione kwiaty? - wadera była nieco zdziwiona nieoczekiwanym pytaniem, ale bez wahania odpowiedziała.
- Goździki - westchnęła z uśmiechem - Są takie delikatne i rosną w skupiskach. Trzymają się razem, to takie urocze.
- Też je lubię – potwierdziłam - Bardzo przydają się do wianków. I świetnie komponują się z jaskrami i chabrami. Rosną w południowej części Polany Życia. Mogę wam pokazać, gdzie są.
- Wspaniale! Jak to wszystko się skończy, pójdziemy tam razem z Talazą i nauczysz nas, jak się plecie – wadera zaśmiała się radośnie. W powietrzu rozległ się dźwięk podobny do wesołych dzwonków. Nawet jej brat w całej swojej gburowatości, patrząc na nią, uśmiechnął się lekko. To był pierwszy raz, gdy zobaczyłam zadowolonego Magnusa. Było to dla mnie tak zadziwiające, że odwróciłam się w jego stronę i popatrzyłam trochę dłużej, niż zamierzałam, nawet sobie tego nie uświadamiając.
- No co? - popatrzył na mnie ostro, próbując zachować powagę, ale nie wytrzymał długo. Uśmiechnęłam się szeroko, ale wilk odwrócił wzrok. Szliśmy dalej, a ja rozmawiałam z Karą o technice układania łodyg przy różnych rodzajach wianków. Słuchała mnie z pełnym zaangażowaniem, starając się zapamiętać jak najwięcej. Uciszyłyśmy się, dopiero gdy między drzewami pojawiła się mroczna granica Skrytego Lasu.
Magnus odszedł na chwilę, by móc się lepiej skupić na swoim zadaniu, i zaczął poszukiwać takich śladów życia, które chociaż trochę przypominałyby białą waderę. Czekałyśmy minutę, potem pięć i dziesięć. Kara popatrzyła na mnie z niepokojem, wiedząc, że trwa to za długo. Przypominałam sobie atak Talazy jako postaci na granicy materii i mgły. Czy taki twór, może zostać wykryty przez moc ciemnego wilka? Czy forma, w jakiej przebywa, jest pomysłem Mundusa, czy nieoczekiwanym błędem? Basior otworzył oczy i pokręcił głową, dając znak, że nic nie znalazł. Pochyliłam łeb, zastanawiając się, co teraz. Nastąpiła chwila ciszy, po czym odezwała się ruda wilczyca.
- Słuchajcie, to jeszcze nie koniec! - w jej głosie płonął nieoczekiwany płomień - Znajdziemy ją „ręcznie”.
Popatrzyłam jej w oczy z powątpiewaniem i wtedy zobaczyłam błysk, jakiego wcześniej nie widziałam. Kara machnęła łapą, a za nią, jej śladem podążył jasny płomień
– Ćwiczyłam trochę, może się udać – wskazała na brata – tylko ty musisz mi trochę pomóc.
Byłam pod wrażeniem jej nagłej pewności siebie, ale postanowiłam zaufać. Zawsze jeszcze mamy Magnusa, którego ogień również da radę oświetlić drogę, choć jest niebieski i dużo ciemniejszy. Kara zamknęła oczy, by lepiej się skupić. Basior zrobił to samo, ale nie orientowałam się, na czym polega jego wsparcie. Futro wadery zaczęło falować, jakby wiatr poruszał każdym włosem. Wraz z ruchem pojawiło się światło. Po chwili wadera była chodzącą kulką ognia. Skierowaliśmy się na północ.
Poczułam ten sam przeszywający dreszcz, przekraczając granicę lasu. Trzymałam się jak najbliżej przyjaciółki, która z największym skupieniem kontrolowała swoją moc. Całkiem szybko znalazłyśmy nasze wczorajsze ślady. Dookoła panował mrok, lecz nie taki nieprzenikniony, jak ostatnio. Czułam się o wiele lepiej, bo organy wewnątrz trzymały się na swoim miejscu. W miejscu, gdzie się zatrzymałyśmy, trzecia para śladów była ledwo dostrzegalna, co zgadzało się z moim przypuszczeniem, że Talaza nie była tu obecna fizycznie. Kara popatrzyła na mnie pytająco, wciąż bardzo skupiając się na kontroli swojego ognia. „Gdzie mamy iść?” - pytała niemo. Niestety biała wadera nie zostawiła po sobie zapachu, mogliśmy podążać tylko za ledwo dostrzegalnymi odciskami w ziemi.
- Karo, musimy być bardzo blisko siebie, żebym mogła widzieć grunt – kiwnęła głową, po czym ruszyliśmy w trójkę za tropem. Teren robił się coraz bardziej wilgotny, wokół czuć było bardzo specyficzny zapach. Nie mogłam go nijak dopasować do tych, które poznałam wcześniej. Był jednocześnie nieprzyjemny i pociągający. Jakby pochowano trola w aromatycznych kwiatach. Doszliśmy do miejsca, gdzie po dwóch stronach ścieżki znajdowała się ciemna jak noc woda, a przed nami mała wysepka, do której prowadziły ślady. W ułamek sekundy tchnęło mnie dziwne przeczucie. Zaczęłam biec, czując całą sobą, że jestem blisko, choć, co dziwne, nie towarzyszyła temu poczuciu radość. Biegłam najszybciej, jak mogłam, potykając się po drodze kilka razy. Na wysepce rósł olbrzymi kwiat, a w jego wnętrzu leżała śnieżnobiała postać.
- Talaza! - krzyknęłam. Jak już bardzo chciałam się przywitać, obudzić ją, przytulić. Kara i Magnus dobiegli do wyspy. Dlaczego nie wstaje, skoro już jesteśmy? Basior pochylił się, by ją wyciągnąć, ale zmartwiał po drodze. Odwrócił się w naszą stronę z wyraźnym niepokojem w oczach. Już wiedziałam, co powie.
- Ona nie oddycha.
Od Magnusa – 5 trening siły i szybkości
Wstałem z nagrzanej słońcem ziemi i poszedłem w ślady szarej wadery. Przeszliśmy przez Polanę Życia i skręciliśmy w lewo pomiędzy drzewa. Po kilku chwilach moim oczom okazała się laguna z wodospadem spadającym ze skarpy prosto w zbiornik na dole. Zadrżałem gdy wspomnienia do mnie wróciły. Wodospad w którym pływałem w nastoletnich latach, wyglądał prawie identycznie. Nie licząc oczywiście dużych ryb pływających w tamtym stawie. Tiska weszła do wody i zanurkowała. Gdy po kilku sekundach wypłynęła przy wodospadzie, widać było wytchnienie na jej twarzy. Wszedłem za nią do wody, starając się jednocześnie zmyć wspomnienia o przeszłości. Popatrzyłem na waderę starając się nie widzieć w niej kogoś innego. Zanurkowaliśmy w chłodnej wodzie, dając wytchnienie rozgrzanemu ciału i jednocześnie wzmacniając mięśnie od pływania. Po godzinie intensywnego pływania wyszliśmy na brzeg i położyliśmy się w ostatnim skrawki słońca. Dzień się kończył, trening uważałem za udany. Gdy udało nam się wyschnąć, z małą pomocą moich płomieni, rozeszliśmy się do swoich jaskiń. Na tyle na ile wolałem trenować sam, tyle dzisiaj udało mi się poznać trochę umiejętności partnerki do polowań. Na pewno pomoże nam to później.
Od Magnusa – 4 trening siły i szybkości
Zszedłem powoli z góry przy
Wysokich Skałkach i skierowałem się z powrotem na stepy. Nie spieszyłem się,
żeby trochę rozluźnić obolałe już mięśnie. Nie trenowałem odkąd się tu
zjawiłem. Kilka miesięcy bez ruchu zrobiło swoje. Z daleka już mogłem podziwiać
zmagania Tiski na zrobionym przeze mnie torze przeszkód. Gdy dotarłem do niej
usiadłem na chwilę i patrzyłem na jej ruchy. Zgrabnie przeskakiwała belki, ale
z przechodzeniem po nich gorzej jej szło. Jej zwinność nie była tak dobra jak
szybkość, ale w końcu była sprinterem. To szybkość była najważniejsza. W końcu
dołączyłem do wadery i bez słów, słysząc tylko swoje zmęczone przyspieszone oddechy,
ćwiczyliśmy. Raz za razem pokonywaliśmy tą samą trasę, w skupieniu przeskakując
kolejne kłody i krzaki. Po kilkudziesięciu próbach zeszliśmy z toru.
- Byłeś już przy wodospadzie obok Polany Życia? – spytała mnie Tiska. Pokiwałem przecząco głową i ruszyłem za nią jak skierowała się w stronę polany. Myśl o zimnej wodzie mnie pokrzepiła. Temperatury były już zabójcze, a po całym dniu treningu mogliśmy się mocno odwodnić.
środa, 29 lipca 2020
Od Tiski - 7 trening szybkości
Biegliśmy po plaży, a dmący wiatr czesał nasze futro. Basior był naprawdę wolny i z tego, co widziałam, chyba w końcu postanowił coś z tym zrobić. Ja jako odpowiedzialna współpracowniczka miałam za zadanie go zmotywować. Z nieskrywaną radością przegoniłam ledwo zipiącego wilka. Biegłam tak przez chwilę, po czym pomyślałam, że mogę szybciej. To przecież była okazja do własnego treningu. Przyspieszyłam, zostawiając towarzysza za sobą. Miałam wrażenie, że latam. Kolejne metry nie były przeszkodą, ziemia nie była dla mnie przeszkodą. Zatopiłam się w tym rozkosznym uczuciu, gdy zorientowałam się, że zrobiłam potężne okrążenie i przed sobą znowu widzę ogon Magnusa. „Ale będzie zły” - uśmiechnęłam się szeroko. I z wdziękiem, na jaki tylko było mnie stać, ponownie go wyprzedziłam. Rosło we mnie zaufanie do swoich umiejętności, rosły też same umiejętności. To dobrze.
Gratulacje!!!
Od Magnusa - 3 trening siły i szybkości
Zostawiłem Tiskę na plaży i skierowałem się na stepy. Wadera była tak zaangażowane w bieg, że nawet nie zauważyła mojego zniknięcia. Ułożyłem kilka bali w pobliży wystających krzewów aby zrobić coś na kształt przeszkód. Samo przeciągnięcie wielkich kawałków drewna było wyzwaniem. Na tyle dużym, że po ukończeniu toru postanowiłem zrobić sobie przerwę na obiad. Wybrałem się na wysokie skałki. Nie spiesząc się szukałem jakiejś małej ofiary. Poczułem nagłe zmęczenie, w końcu nie jadłem śniadania a było już późne popołudnie. Udało mi się jednak upolować niewielkiego zająca, który do wieczora napełni mój żołądek. Po posiłku, korzystając z okazji wspiąłem się na jedną z mniejszych i bardziej bezpiecznych gór. Wybrałem miejsce, w którym nie było stromych stoków, tylko w miarę łagodne podejście. Gdy znalazłem się na górze, rozejrzałem się dookoła, żeby zapoznać się z otaczającym mnie terenem. Na wyspie nie mieliśmy za dużo górzystych terenów. Ludzie postarali się, żeby nie było miejsca, z którego moglibyśmy zobaczyć każdy kawałek wyspy. Moglibyśmy wypatrzyć coś co chcieli ukryć. Westchnąłem pod nosem i popatrzyłem w stronę stepów. Zaśmiałem się cicho gdy zobaczyłem Tiskę korzystającą z mojego toru przeszkód. Nawet nieźle jej szło, zadziwiała mnie coraz bardziej.
wtorek, 28 lipca 2020
Konkurs - "Adaptacja Piosenki w Wilczym Świecie"!
Moi Drodzy Przyjaciele!
Od Magnusa – 2 trening siły i szybkości
Ruszyłem przed siebie, wskakując między drzewa. Zignorowałem Tiskę, ale czułem, że pobiegła za mną. Przyspieszyłem więc i zacząłem wymijać kolejne drzewa, by zgubić nieznośną waderę. Zwróciłem się w stronę plaży, tak jak zawsze miałem w zwyczaju. Od pierwszej łapy zanurzonej w ciepłym piasku poczułem się jak w domu. Euforia wypełniła moje ciało, dzięki czemu mogłem przyspieszyć jeszcze bardziej. Nie przebiegłem jeszcze połowy plaży, gdy zobaczyłem szarą plamę biegnącą obok mnie. Nie zajęło jej dużo czasu by mnie dogonić, a później jak się okazało, przegonić. Jednocześnie poczułem złość i podziw. Tiska biegła przede mną przez kilka okrążeni, później zniknęła mi z oczu, po to żeby pojawić się znowu obok mnie. ZDUBLOWAŁA MNIE! Ta wadera naprawdę miała parę w łapach. Pomimo zmęczenia przyspieszyłem nieznacznie. Spojrzałem złowrogo no biegnącą obok mnie Tiskę. Zobaczyłem tylko uśmiech na jej twarzy, zdecydowanie była w swoim żywiole. Wadera ponownie mnie wyprzedziła. Gdy wiedziałem, że już nie widzi mojego pyska, uśmiechnąłem się nieznacznie. Jedno mogłem powiedzieć, z tą wilczycą nudzić się nie będę.
Od Magnusa – 1 trening siły i szybkości
Znacie to napięcie w mięśniach,
gdy szykujecie się do skoku? Tę adrenalinę przed sprintem za uciekającą ofiarą?
To uczucie, gdy wzbijacie się w powietrze, żeby upadając złapać w pazury
zwierzynę? Ja znałem to czasem aż za dobrze. Zwykle polowałem z użyciem mocy,
ale lubiłem czasem wrócić do standardowych metod. Poza tym jaki byłby ze mnie
bloker, gdybym nie potrafił złapać zwierzyny bez mocy.
Ukryłem się za drzewami i
patrzyłem w skupieniu na pasące się na polanie sarny. Jedna z nich oddaliła się
nieznacznie od reszty, stając się dla mnie idealnym celem. W ciągu kilku sekund
ruszyłem z miejsca i pognałem w stronę parzystokopytnego. Sarna zerwała się do
ucieczki a z nią całe stado. Byłem już o włos, właśnie miałem skoczyć i zadać
ostateczny cios, kiedy… wystająca gałąź z ziemi udaremniła mi całe polowanie.
Krótko mówiąc, przekoziołkowałem i wylądowałem na plecach, patrząc na
oddalającą się sarnę.
- No niezły z ciebie bloker. – usłyszałem śmiech zza drzew. Po chwili zobaczyłem szaro białe futro Tiski. Jeszcze tego tu brakowało… Zignorowałem docinki i postanowiłem potrenować na poważnie.
Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"
poniedziałek, 27 lipca 2020
Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"
Od Magnusa – „Rezerwat” cz. 3
-
Idziesz na polowanie? – zapytała Karou wparowując jak kometa do mojej jaskini.
Już zmachana, pewnie po porannym treningu i z wielkim uśmiechem na pysku. Ta
wilczyca była żywym ogniem, który oddawał swoją energię wszystkim naokoło, a
nadal miała zapasu na lata.
-
Pewnie. – powiedziałem krótko i wstałem z posłania. Przechodząc obok wadery,
otarłem swój pysk o jej, w geście przywitania. Kara odwzajemniła czułość. Nie
byliśmy razem. Przynajmniej nie w romantycznym znaczeniu. Byliśmy jeszcze zbyt
młodzi, ale nie potrafiliśmy żyć bez siebie i każdą wolną chwilę spędzaliśmy
razem. Nasza przyjaźń w ciągu ostatniego roku galopowała niczym mustang po
bezbrzeżnej równinie. Szybko, bez ustanku i w kierunku, który każdy wokół
dobrze odgadywał. Nie widzieliśmy dla siebie innej przyszłości niż wspólne
życie. Było nam beztrosko i nawet problemy wydawały się błahe, gdy
rozwiązywaliśmy je razem. Można by powiedzieć: Żyć, nie umierać.
Wyszliśmy
z jaskini i od razu skierowaliśmy się w głąb wyspy. Mało kto się tu zapuszczał
ze względu na latające wokół maszyny, ale my wiedzieliśmy już jak unikać ich
czujnego wzroku. W samym środku wyspy było małe, acz głębokie oczko wodne. Z
jednej strony otoczone skarpą góry i wodospadem a z drugiej ukryte gęsto
rosnącymi drzewami. Wyglądało jakby natura chciała jak najlepiej ukryć to
miejsce. Odkryliśmy je w zeszłym tygodniu. Jak na razie tylko siedzieliśmy nad
brzegiem i napawaliśmy się otaczającą nas naturą. Nie mieliśmy odwagi wejść do
lazurowej wody. Tym razem jednak chcieliśmy w niej zapolować. Ryby pływające w tej
wodzie były wyjątkowe. Trzy razy większe niż te pływające w morzu i lśniące
niczym księżyc w pełni. Nie czekając długo oboje wskoczyliśmy do wody i
zanurkowaliśmy w poszukiwaniu jedzenia. Wielkość ryb, ułatwiała ich złapanie,
dlatego już po kilku minutach wypłynęliśmy oboje z dwiema soczystymi okazami.
Wyszliśmy na brzeg i odłożyliśmy zdobycze na bok. Następnie rozdzieliliśmy się,
żeby znaleźć gałęzie na opał i krzesiwo, żeby rozpalić ogień. Nie trwało to
długo. Po jakiś piętnastu minutach jedliśmy już niezwykle soczyste ryby,
przypominające w smaku łososia na sterydach.
-
Daaawno nie jadłam czegoś tak dobrego. – powiedziała Kara leżąc do góry
brzuchem. Przysunąłem się do niej i oparłem pysk na jej piersi, wylizując po
raz kolejny resztki „łososia” z pyska.
-
Nooo… musimy to częściej powtarzać.
Wadera
obróciła się w moją stronę, wymuszając na mnie zmianę pozycji. Leżeliśmy teraz obróceni
w swoją stronę, patrząc sobie w oczy.
-
Jak myślisz, – zaczęła Kara. – jacy będziemy jak już będziemy dorośli?
-
Tacy sami. – wzruszyłem ramionami. – czemu mielibyśmy się zmieniać?
-
Ja jakoś nie wyobrażam sobie dorosłości… zupełnie jakbym miała jej nie dożyć.
Zamyśliłem
się na chwilę i spojrzałem z konsternacją na waderę.
-
Głupoty opowiadasz. – uśmiechnąłem się do niej. – Poza tym, jeśli ty nie
dożyjesz… to ja też. – po tych słowach polizałem ją po policzku, a ona wtuliła
się w moje, jeszcze dziecięce, futro.
---
Poszliśmy
spać w mojej jaskini. Kara nadal mieszkała w rodzinnej, a mój ojciec nie za
bardzo się mną przejmował. Zwykle nie wracał na noc, widywałem go raz w tygodniu,
maksymalnie dwa. Zasnęliśmy na oddzielnych skórach, długo rozmawiając przed
zapadnięciem w sen.
Śniąc
czułem niepokój. Jakbym był w niebezpieczeństwie, a co ważniejsze… Jakby Kara
była w niebezpieczeństwie. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to nie był tylko
sen. Obudziłem się przestraszony i przepocony. Spojrzałem na waderę śpiącą obok
mnie, ale już nie spała. Patrzyła na mnie oczami wielkimi jak spodki.
Zakładałem, że miała taki sam sen jak ja. Sen tak rzeczywisty, że z pewnością
był prawdziwy… i na pewno nie wróżył nic dobrego.
CDN
niedziela, 26 lipca 2020
Od Cuore - "Błędne Koło", cz. 4
Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"
Dosyć szybko też zdałem sobie sprawę, że zaczynam gubić ślad, jaki wcześniej niemal już odruchowo wychwytywałem w głowie. Szedłem więc coraz mniej mechanicznie, swoje myśli zwracając w stronę rosnącego problemu.
W końcu doszedłem do momentu, w którym każdy mój następny krok zdawał mi się bardziej nerwowy, a w głowie zaczęły gnieździć się coraz bardziej dramatyczne wizje. Nie pomagały już niespójne tłumaczenia, że może sąsiedzi, że może zaraz wróci bo po prostu wolniej niż niecierpliwie przewidywałem idzie przez las.
- Hej, Agrest! Widziałeś Talazę?
- A tso, zgubiłeś ją? - zaspany basior z wyraźnym trudem rozchylił powieki - mówiłem Ci już, że z nią rozmawiałem...
Odetchnąłem szybko, rezygnując z ciągnięcia rozmowy i ruszając dalej. Po chwili już kłusowałem, wyłapując słabnący zapach spośród leśnych roślin. Pół kilometra biegiem, potem nagły zwrot, chwila wahania z nosem przy ziemi, czy aby znajomy zapach nie zatrzymał się na kępie traw. Znów kilka kroków, a teraz wyżej, unosząc głowę do góry, przymrużając oczy, wciągałem przyjemne, świeże powietrze napełniając nim płuca, coraz bardziej łapczywie, szukając wokół siebie jak największego stężenia Talazy. Gdy znajdowałem, ruszałem znów przed siebie.
Z jednej strony, przebywanie w pobliżu jakiegokolwiek śladu wadery, podtrzymywało mnie na duchu. Myślałem, że może po prostu odeszła dalej, niż wcześniej zamierzała. A może wróciła już na miejsce spędzonej nocy i zastanawia się, gdzie zniknąłem? O czym pomyśli?
Bycie młodym małżonkiem jest trudniejsze, niż wcześniej mi się wydawało. Nic dziwnego, że will w tak nowej sytuacji głupieje.
Przynajmniej poziom adrenaliny zdążył mi już podskoczyć i skutecznie sprawić, że zapomniałem o dolegliwościach, które męczyły mnie rano.
Z irytacji niemal potrząsnąłem głową. W zasadzie już wszystkie możliwe, nawet te najłagodniejsze scenariusze, stawały się nie do zniesienia. Przestawałem być pewny, że dobrze robię, podążając za nią, ogarniały mnie coraz większe wątpliwości co do tego, jak będąc dobrym partnerem powinienem teraz się zachować i gdzie być. Nie chciałem móc zostać uznanym za przesadnie ostrożnego, lub mówiąc kolokwialniej, po prostu panikarza, ale oczekiwanie przez kolejną godzinę na wilczycę, która zwyczajnie zniknęła, wydawało mi się jeszcze bardziej bezsensowne.
Nagle woń zniknęła zupełnie. Zatrzymałem się, zdezorientowany stojąc teraz pośrodku lasu.
W tamtej chwili naprawdę poważnie się już martwiłem.
< Talazo? Moja Słodka Chmurko? >
sobota, 25 lipca 2020
Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"
Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"
piątek, 24 lipca 2020
Od Kary CD Talazy - ''Biała Noc''
Nie potrafiłam zrozumieć co się
stało. Tiska zniknęła nagle, jakby pożarta przez ciemną, mglistą istotę.
Zaledwie kilka sekund później wróciła i wypowiedziała imię. Imię tak bardzo
znane i nieznane jednocześnie. Nie wiedziałam jak mogłyśmy zapomnieć kogoś, kto
wydawał się tak ważny. Tiska zaczęła sobie wszystko przypominać dużo wcześniej
niż ja, ale we dwie byłyśmy w stanie ułożyć wspomnienia w jedną całość. Wyszłyśmy
z lasu i skierowałyśmy się w stronę jaskini alfy. Trzeba było zacząć działać
skoro odblokowanie pamięci nie zwróciło nam naszej przyjaciółki. Spiesząc się,
wbiegłyśmy do jaskini Agresta, który smacznie sobie spał, a obok niego leżała
Konwalia. Dopiero po chwili zdałyśmy sobie sprawę, że jest środek nocy. Nie
mogłyśmy jednak czekać i postanowiłyśmy obudzić basiora, żeby jak najszybciej odnaleźć
Talazę.
- Zostawcie ich. – usłyszałyśmy szept
przy wyjściu z jaskini. W świetle księżyca stała smukła postać, można by wręcz
powiedzieć, że wychudzona. Mundus – pomyślałam
i pospiesznie wyszłam z kwatery Agresta. Na zewnątrz spojrzałam na czaple otoczoną
srebrzystą poświatą. Zaczęłam chaotycznie opowiadać co się stało. Słowa
wylewały się ze mnie bardzo szybko. Moja sierść zaczęła poruszać się coraz
szybciej, zupełnie jak ogień na wietrze. Byłam już prawie przy końcu, gdy
zauważyłam, że ptaszysko zupełnie nie reagowało na moją opowieść. Nic nie
robiło na nim wrażenia, gdy Tiska opowiedziała co widziała w swojej „wizji”,
nawet nie zamrugał. Wydawał się wręcz znudzony. Spojrzałam na stojącą obok mnie
Tiskę, która od pewnego czasu siedziała cicho. W jej oczach zobaczyłam cichy
gniew, dopiero po chwili mnie olśniło.
- TO TY! – krzyknęłam nagle, wręcz plując na
fioletowo szare pióra Mundusa. – Co zrobiłeś!? Dlaczego nikt jej nie pamiętał!?
- Magnus pamiętał… jakbyście go
posłuchały, może szybciej byście odnalazły przyjaciółkę. – powiedział Mundus, a
ja parsknęłam w gniewie.
- Co z ciebie za… – urwałam nie do końca wiedzieć jak go
określić. Miałam wrażenie że mógł być zarówno przyjacielem jak i wrogiem
watahy. Nie potrafiłam nawet określić jego zamiarów. Tiska wyjątkowo cicho
analizowała całą sytuację. Ja nie mogłam opanować emocji, delikatne płomienie
zaczęły wypalać trawę w miejscu gdzie moje łapy sotykały ziemi. Mundus
odchrząknął, nie wyglądał na zadowolonego.
- No dobrze. A więc wasza trójka
jako pierwsza zdała mój test. To chyba oznacza tylko jedno…
- TEST? To był ten twój test!? –
usiadłam z bezsilności i ogromu emocji. Nie wiedziałam co mam myśleć. Kto robi
takie rzeczy?
- A gdzie trzecia? Gdzie Talaza? –
spytał fioletowy zdrajca, a ja bez namysły rzuciłam się na niego. Moje pazury i
płomienie okalające moje ożywione ciało prawie zanurzyły się w jego puszystych piórkach.
Byłby już martwy albo chociaż podpieczony, gdyby nie czyjaś interwencja…
Otoczyło mnie kojące ciepło i mocne łapy złapały mnie w pasie. Tiska patrzyła
nadal zamyślona, ale teraz obserwowała Magnusa próbującego mnie uspokoić. Gdy
przestałam się szamotać, w końcu się odezwała.
- Już wiem co robić. Najpierw
jednak musimy odpocząć. – zarządziła szara wadera. Spojrzała krótko na Mundusa
i odwróciła się w stronę morza. Miałam wrażenie jakby zmieniła się o 180 stopni.
Teraz to ona była tą rozsądną. Rzuciłam tylko jeszcze do czapli, że Talaza
przez niego zaginęła i żeby lepiej udało mu się odkręcić całą sytuację. Ptaszysko
nie ukrywało zdziwienia, po chwili zniknął tak szybko jak się pojawił.
Magnus musiał wpłynąć jakoś na
mój umysł, bo w drodze do jaskini czułam się wyjątkowo pusta. Mój umysł błądził
po niezbyt istotnych sprawach. Tiska z moim bratem rozmawiali cicho, jakby nie
chcieli żebym ich usłyszała. Z resztą było mi to obojętne. Patrzyłam na ich
puszyste ogony poruszające się w jednym rytmie i szłam powoli za nimi. Czułam
się bezużyteczna, ale jednocześnie nie przeszkadzało mi to. Poszliśmy do
jaskini Magnusa, który wprowadził nas w swoje skromne progi, dał kolacje i rozłożył
skóry do spania. Nie poznawałam go, znał Tiskę tak krótko, a już zaprosił ją do
swojej jaskini… Z tą myślą błogo zasnęłam, jakbym nie miała żadnych zmartwień.
---
- Kara wstawaj. – usłyszałam pospieszne
słowa Tiski. Szybko się podniosłam, czując nagły powrót emocji. Dostałam
jedzenie, po czym Magnus wprowadził mnie w początek pierwszego planu, który
omówili wczoraj. Basior używając swojej mocy miał przeczesać las i znaleźć
każdą dziwną lub bliżej nieokreśloną istotę w nim przebywającą. Później w
zależności od wyniku, mieliśmy wybrać dalszą drogę poszukiwań. Tiska wyglądała
jakby miała inny plan, ale nie chciałam nic mówić. Wczorajsza bezużyteczność dobiła
mnie, dlatego postanowiłam tym razem się na coś przydać. Z tą śmiałą myślą
ruszyłam za bratem i przyjaciółką, starając się utrzymać pozytywny nastrój.
Najwyraźniej emocje nie wpływały na mnie korzystnie…
<Tiska?>