A teraz czas na podsumowanie kwietnia.
piątek, 30 kwietnia 2021
Podsumowanie kwietnia!
A teraz czas na podsumowanie kwietnia.
czwartek, 29 kwietnia 2021
Od Delty CD Pandory - "Krwawy Księżyc"
Dyszał jeszcze chwilę czując jak śmierć przysiada się do niego na grubej gałęzi i spogląda w jego oczy. Jeśli nie zginie on, będą musieli zginąć oni, a Delcie nie śpieszno było do grobu. Widział cztery pary oczu wpatrzonych w jego drobne ciało, niczym czające się w czeluściach ciemności koszmary, napadające spokojne noce. Zjeżył sierść na karku widząc jak rude futro zbliża się do pnia i odbijając się od niego próbuje dosięgnąć jego zwisającego ogona. Na marne. Granatowy wilk siedział za wysoko dla jego nędznych porywów umysłu i pomysłów. Jednak zaraz potem podciągnął ogon pod łapy, aby nie powiewał swobodnie na wietrze. Dłuższą chwilę rdzawy wilk próbował doskoczyć do niego, jakby licząc że dostanie skrzydeł, że nauczy się latać niczym ptak i porwie swoją ofiarę w szpony podrzynając jej gardło. Delcie w końcu aż zachciało się śmiać z komizmu swojego położenia. Został sam, aczkolwiek przynajmniej deszcz ustał swojego samolubnego zachowania, zabierając ze sobą chmury i pozwalając w końcu księżycowi rzucić nikłe światło na otaczającą zbiegowisko przyrodę. Wszystko wydawało się teraz takie sielankowe i spokojne jakby nie zwiastując nadchodzących zdarzeń przyszłości. I jedynie śmierć siedząca na drzewie i z wyższością mierząca ich wzrokiem wyliczała cichym wiatrem wyliczankę: kto zginie, kto nie, swoją kosą wskazując kolejne karki. I tylko jej znany był wynik.
Delta odetchnął ciężko widząc kątem oka sylwetkę na skraju lasu, która po chwili wyłoniła się w światło naturalnej satelity świata. Delta czuł jak dreszcz przebiega przez jego kręgosłup, gdyż wydało mu się przez chwilę jakby za posturą ciągnął się mroczny cień i aura tak przerażająca, że mogłaby zabić go choćby się zbliżając. Dopiero kilka sekund potem, kilka kroków bliżej i jedno słowo w przód małego basiora olśniło, kim jest ta dobrze znana mu wadera. Pandora stała przed nimi, poważna i skamieniała jak zwykle. Siłą powściągając swoje emocje. Słowa jakie z początku wypowiadała wydały się granatowemu wilkowi tak bardzo nieodpowiednie, jednak uwaga 4 napastników w pełni skupiła się na waderze. Warknięcia napełniły polanę niczym woda rzekę drażniąc uszy swoim szumem i porywając serca nurtem w objęcia silnego napięcia, spinającego mięśnie i karki. Białe kły zabłyszczały w świetle księżyca, a Pandora przysiadła na tylnich łapach mrużąc oczy. Delta czuł w głębi serca, że nie ma innego wyjścia, a jednak bał się. Bał się zabić 4 istoty nieważne dla nich, ale istotne dla innych. Chociaż czy chciał przy tym umierać? Czy chciał stracić życie aby ocalić 4 istnienia, które rzucały się do jego gardła? Nie. Nie chciał i to pozostawało dla niego oczywiste. Nie tyle co bał się śmierci, a miał swój cel, swoje miejsce na świecie i nie widział jeszcze sensu z witania się ze starą znajomą oko w oko. Dlatego wstał na chwiejących się nogach skupiając. Natura dalej stroszyła swoje względy jakby zupełnie nie obchodziło jej że zaraz zielona miękka trawa przebarwi się w metaliczny kolor czerwieni. Świat jakby stanął w miejscu. Pandora zastygła, a jedyne co świadczyło o tym że żyje były oczy, które przebiegały z jednego napastnika na drugiego. Platynowi wilk stał centralnie naprzeciwko niej, a zaraz obok mieniło się rudawe futro drugiego basiora. Na ich tyłach pozostawały jeszcze dwa wilki. Szaro-brązowa wadera, niewiele większa od Pandory oraz biały basior, którego futro mieniło się delikatną dozą błękitu. Czterech wymagających przeciwników, wprawionych w boju, o nieznanych mocach i silnej woli. Delcie cisnęły się łzy do oczu jednak odgonił je ruchem głowy.
-Najpierw zabijemy ciebie, a potem tego kundla z drzewa.- warknął przed chwilą szarmancki wilk i postąpił krok do przodu wzbijając w powietrze atmosferę walki. I wtedy jakby wszystko wokół poczuło co się święci. Zerwał się delikatny wiatr, który powolutku gnał chmury po niebie. Kolejny deszcz zbliżał się wielkimi krokami, na korzyść dwójki podróżników. Zmyje ślady, zatrze zapachy.
-Zobaczymy kto kogo zabije!- twardy, zimny ton Pandory puścił ciężki dreszcz po kręgosłupie platynowego bezimiennego. Jego szczęki zacisnęły się mocno wyrywając głośne warknięcie z wnętrza potężnego cielska. Skoczył przed siebie lądując jednak na ziemi zamiast na waderze jak ewidentnie miał w zamiarze. W dodatku ostre pazury czarno białej wadery zagłębiły się w jego boku, ryjąc długie i głębokie szramy, po których blizny pozostaną z nim na wieki, o ile w ogóle tą walkę przeżyje. Jednak niewiele było walki jeden na jednego gdyż do przyjaciółki Delty doskoczył też rudy towarzysz platynowo futrego, który podnosił się z bólem z ziemi. Jednak i ten ominął swój cel kończąc bokiem w trawie z raną na pysku. A Delta jedynie patrzył z góry i podziwiał zwinne, szybkie i pewne ruchy wadery. Sam mógł jedynie pozazdrościć jej tej umiejętności walki. Pomimo że swoją zwinność miał i doceniał, to walczyć nie umiał tak pięknie i majestatycznie, o ile w ogóle umiał. Mały wilk spuścił uszka po sobie i przymknął oczy biorąc głęboki wdech. Czas było działać, bo przecież Pandora nie może walczyć tylko sama. Chociaż nie wierzył w swoje wielkie siły zeskoczył z drzewa tuż obok wadery rzucając jej szeroki uśmiech. Basior który jeszcze niedawno przy niej stał był już przy Pandorze. Wszyscy trzej którzy rzucili się na nią mieli problem z zadaniem najmniejszego zadrapania, jednak cztery wilki to byłaby lekka przesada.
Wadera ta zmierzyła go wzrokiem zaskoczona. Jej łapy wyglądały jakby miały kierować się już w kierunku walczącej koleżanki wątłego basiora. Obojgu ta sytuacja wydała się przez chwilę nader absurdalna i gapili się na siebie stojąc w miejscu. Delta nisko na nogach w końcu sobie przysiadł, dezorientując nieznajomą jeszcze bardziej. Prawdopodobnie wzbudzał w niej wątpliwości. W końcu przypominał szczenię, a nawet największe potwory miewają opory przed zabiciem niewinnego malucha. To zawahanie Delta wykorzystał. Miał już na tyle siły aby bezczelnie wbić się do jej głowy i ogłuszyć trikiem, który wykorzystał już kiedyś na Pandorze. Padła na ziemię na wpółprzytomna, a obok niej po chwili wylądował odepchnięty silnie przez waderę rudy wilk. Ten podniósł się powoli, cały poraniony i dysząc już miał rzucić się w kierunku Pandory kiedy dostrzegł jego kątem oka i leżącą koleżankę. Ich oczy spotkały się na sekundę dopóki Delta nie uniósł głowy z szerokim uśmiechem. I jakkolwiek komicznie to zabrzmi, wilk posunął wzrokiem za nim, w samą porę aby spotkać się z szarą powierzchnią średniej skały, która teraz przestała być unoszona przez telekinezę i bezczelnie zaległa na rudym pysku, mało go nie miażdżąc. A Delta nadal siedział i teraz oglądał jak Pandora kolejno gryzie, kopie i drapie pozostałych dwóch napastników. Długo jej nie zajęło rozprawienie się z oboma do końca. Nie byli w stanie wstać, ranieni, a krew powolutku wsiąkała w ziemię wokoło. Delta westchnął. Nawet jeśli jeszcze byli żywi to jeśli nikt ich nie znajdzie skonają do rana. Nie ruszyło go to. Znał swoją znajomą za dobrze żeby teraz żałować paru dusz więcej. Podniósł się z ziemi i podszedł do wadery.
-Dziękuję. -szepnął oglądając ją ze wszystkich stron w poszukiwaniu ran. Znalazł tylko parę zadrapań, które nie wymagały nawet dotknięcia aby zostać wyleczone. - Boli cię coś jeszcze?- zmartwił się. W końcu walczyła z 3 wilkami! On może i prawdopodobnie zabił jednego a ogłuszył drugiego, ale jednak to nie był wielki wyczyn.
<Pandora? Uderzyłem pół na pół :) >
środa, 28 kwietnia 2021
Od Pandory CD Delty - "Krwawy księżyc"
Od Enkasa CD Nymerii - "Samotna wśród tłumu"
wtorek, 27 kwietnia 2021
Od Espoir CD Agresta - "Wyblakłe Słońce" cz.3.9
Wypadek przy pracy
—
Durniu — wysyczała Flora, wypluwając z siebie słowa, które niczym
potoki lawy wylewały się na skuloną przed nią niebieską kulkę,
niebudzącą ani przez moment jakichkolwiek skojarzeń do dumnego medyka — Vitale poinformował nas, że pierwsza dawka była jedynie sporą ilością alkoholu i przekonywania Mitriall
o jej niecodziennym stanie. Część objawów pacjentów wystawionych na
działanie kodeiny sprawdziła się także u niej, oczywiście ku zaskoczeniu
całego personelu. Ich eksperyment wymknął się jednak spod kontroli. Jak
mogłeś, dać jej cokolwiek co naprawdę zawiera tę substancję a później
tak po prostu ją wypuścić? — warknęła. Światło słońca padało na jej pysk
i po raz pierwszy od dawna nadawało mu bardziej złowieszczego niż
radosnego wyrazu.
— Ja... — zająknął się Delta, na co wadera odpowiedziała przeciągłym westchnięciem.
—
Przepraszam. Po prostu dobro pacjenta jest dla mnie na pierwszym
miejscu, więc zawsze i wszędzie chcę pomóc, a teraz jestem...odrobinę
zagubiona.
— Jak mogę to naprawić? — basior zmienił ton z
przerażonego i piskliwego na spokojniejszy i bardziej pogodny, choć
wciąż ostrożnie ważył każde słowo.
— Musimy ją tutaj znów sprowadzić.
Załatw przy okazji coś przeczyszczającego, a ja zadbam o resztę. Nie
martw się, na pewno nam się uda — wydawało się, że nie tylko Delta nie
ufał ostatnim słowom, ale i Flora nie posiadała aż tak silnej nadziei,
jak to przedstawiła. Mimo tego od razu zaczęli działać.
꧁↝↝꧂
Jedno z wielu zdarzeń
Ciri intensywnie wbijała wzrok w postawną sylwetkę Mundusa.
Ptak nerwowo przestępował z nogi na nogę i szeptał, racząc ją prostą
opowieścią. Kiedy skończył, odważył się spojrzeć w kierunku wadery, a w
jego oczach było widać rodzący się gniew.
— I widzisz, jak to się skończyło, Ciri?
My też mogliśmy tak skończyć. Czy aż tak ochroniło moją skórę to, że
znalazłem się tu przez rzekome porwanie, żebyś ty musiała się narażać?
Jestem przecież tylko nędznym fascynatem takich spraw i zawsze chcę
doprowadzać rzeczy do końca. Chociaż z drugiej strony... po śmierci
podobno przynajmniej nie jest tak zimno — mruknął, walcząc z kolejnym
podmuchem lodowatego wiatru.
— Przecież wiesz, że nie robię tego, aby Tobie pomóc, Mundusie. Mam inny plan i po prostu jesteś jego częścią. Nie siedzimy tu teraz przypadkowo — chciała odpowiedzieć Ciri, ale zawahała się.
Ostatecznie postanowiła wciąż utwierdzać czaplę w jej naiwnym
przekonaniu, więc przesłała mu jedynie uroczy uśmiech. Sympatia takiej
postaci mogła się jej jeszcze przydać. Stała przecież przed obliczem
jednego z najsprytniejszych i najstarszych członków watahy. Nie wiedziała tylko jak bardzo się myli
꧁↝↝꧂
Kłopot
—
Jak zamierzasz to rozwiązać, drogi psychologu? — Flora zagadnęła
czarnego basiora — Wiesz, ona już zbyt dobrze wie, co to znaczy... być
pod wpływem. Mam na myśli...
— Mam tego świadomość. Możemy udać, że
mamy dla niej jakieś antidotum. Z jej słabym umysłem jest szansa, że
uwierzy już we wszystko — parsknął Vitale, a w jego oczach mignęły iskierki ekscytacji.
—To nie jest moralne. Jesteśmy lekarzami, a nie potworami, które mogą dowolnie manipulować faktami. Mitriall przeszła już zbyt wiele — zaczęła spokojnie tłumaczyć.
— Ta Mitriall
nie zna jeszcze imienia swojego potwora — odwrócił się tyłem do wadery i
zrobił kilka kroków do przodu — Przemyślę jeszcze co zrobić. Do
zobaczenia, Madam.
꧁↝↝꧂
Powrót
Jęknęłam cicho, opadając na ziemię. Czułam się, jak gdybym miała umrzeć - tutaj,
pośród leśnych krzewów. Ekscytacja i euforia szybko upuściły moje
ciało, zostawiając mnie z bólem głowy i straszliwą myślą. Zgodziłam się.
Zgodziłam się na to, aby pozwolić Agrestowi przejąć kontrolę. On tu
przyjdzie. I zadźga mnie. Zadźga mnie nożem. Ja się mu oddam. Oddam się
dla niego. Ciemność. Ciemność mnie ogarnia. Jestem. Jestem w pułapce.
Umrę.
Obudziłam się i podniosłam ciężkie powieki, walcząc z myślą,
jakoby obraz czarnego basiora stojącego nade mną miał być już moim
powitaniem w raju.
— Agrest... — wyszeptałam — Zostaw mnie.
— Mitriall, jesteś już bezpieczna. Wszystko będzie dobrze. To ja, Vitale. Nie ma tutaj alfy. Jesteś w jaskini medycznej.
—
Jak to nie ma?—usiłowałam wstać i rozejrzeć się, na co moje ciało
błyskawicznie oraz równie brutalnie pokazało mi, że nawet na to nie jest
gotowe. Wściekłość objęła moją duszę w czułym uścisku, co Vitale
szybko zauważył. W odpowiedzi na płonącą w moich oczach rządzę zemsty
za to wszystko, czego musiałam już doświadczyć, położył jedynie swoją
łapę na mojej klatce piersiowej.
— Musisz odpocząć.
— Agrest mnie śledził! Cały czas — pisnęłam, czując, że psycholog coraz mocniej zaciska pazury na moim ciele.
—
Porozmawiam z nim o tym, spokojnie. Już nikt nie będzie usiłował Ci
niczego zrobić. Pod warunkiem, że tu zostaniesz i dasz się sobą
zaopiekować.
— Jestem beznadziejna, prawda? To właśnie myślisz — wydusiłam z siebie — Zajmuję jedynie miejsce najważniejszym pacjentom.
— Za kilka dni masz gościa, Mitriall. Podobno musi Ci przekazać coś bardzo pilnego — jego zęby błysnęły w szyderczym uśmiechu.
꧁↝↝꧂
— Słuchaj, Mitriall
— spod ciemnego płaszcza wyłonił się Rubid, który nie zwlekał z
wypowiedzią, kiedy już znacznie odeszliśmy od jaskini medycznej i
zaszyliśmy się w trudno dostępnym miejscu — Mam nadzieję, że nie
poznałaś mnie w pierwszej chwili i byłem przekonującym zielarzem.
— Co tutaj robimy? — zapytałam, słysząc w uszach swoje szalejące serce. Nerwowo oblizałam wargi.
— Jak wiesz, ostatnio WWN pokazało jakimi sojusznikami są dla WSC.
Myślę, że Tobie samej powinno zależeć na daniu im nauczki. Zasługujesz,
aby się odegrać. Nikt się nie obrazi, jeśli szepniesz coś na uszko
swoim nowym kolegom.
<Agrest?>
poniedziałek, 26 kwietnia 2021
Od Agresta CD Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz. 3.8
niedziela, 25 kwietnia 2021
Od Amelii CD Apollo Anubisa Ain - "Ciemna droga"
sobota, 24 kwietnia 2021
Od Flory – „Urodzona w Karmazynie” cz.1
Życie w Watasze Karmazynowych Pól było raczej spokojne i odrobinę nudne. Wszystko grało jak w zegarku, każdy wiedział jakie ma zadania i jakie zadania odziedziczy po swojej rodzinie. Nie było miejsca na zmiany, bunty czy rewolucje. Nikt nawet o tym nie myślał, rodzina alf opiekowała się swoim Królestwem jak przystało na dobrych władców. Jedzenia i wody nigdy nie brakowało, od lat nie było wojen, a tereny watahy były najpiękniejsze w promieniu wielu mil. Nikt kto choć na chwile zatrzymał się w Watasze Karmazynowych Pól, nie potrafił już z niej odejść. Była marzeniem wielu… i tak samo była także dla wielu zmorą.
Tereny watahy rozciągały się w
ogromnej dolinie, która z trzech stron otoczona była górami. Masywy górskie
były nie do przejścia przez wilka, dzięki czemu Królestwo nad którym piecze
trzymał od stuleci ten sam ród było bezpieczne, a wszelkie formy najazdów i
walk, były prowadzone tyko od strony wschodniej, gdzie ujście miała rzeka,
płynąca przez całą długość doliny. Rzeka zwana Rwącą uchodziła do jeziora
Spokojnego, gdzie wszystkie pobliskie watahy co dziesięć lat zbierały się na
oficjalne odnowienie sojuszy, zwykle polegających na połączeniu dwóch rodów alf
i zawarciu małżeństwa pomiędzy dwoma ich młodymi członkami. Para albo wybierała
Królestwo który chciała rządzić, albo rządziła obiema krainami, albo zakładała
nową, odrębną watahę, w pobliżu Jeziora Spokojnego. Właśnie w ten sposób, przez
setki lat istnienia Karmazynowych Pól, wataha powiększyła się już trzy razy, i
zyskała blisko dziesięć zaprzyjaźnionych sojuszników. W ciągu tego czasu miały
miejsce tylko dwie, krótkie wojny, które szybko skończyły się wygraną
sojuszniczych watah. Królestwo było silne, kwitnące i dobrze się rozwijało.
Każdy z mieszkańców doliny myślał, że tak będzie już zawsze.
---
Pierwsza Karmazynowa polana,
usłana była co wiosnę tulipanami. Druga zaś mieniła się czerwienią maków.
Trzecia, podobnie jak reszta o pięknej krwistej barwie, należała do hortensji.
Za to czwarta… Mieniła się pasmami byliny, Pysznogłówki szkarłatnej i krzewów z
kwiatostanami zwanymi Krwawnikiem pospolitym. Każda z polan miała inne
znaczenie. Tulipanowa należała dla młodych zakochanych, którzy rozpoczynali
swoją drogę. Była najczęściej wybieraną na wesela i śluby. Hortensja wybierana
była przez pary z dłuższym stażem, których miłość przetrwała próbę czasu i
umocniła ich związek, bardzo często już małżeński. Maki zaś były miłością
straconą. Owdowiali małżonkowie i małżonki przychodziły tu, by zaznać spokoju i
usłyszeć kochający głos zmarłego ukochanego lub ukochanej. Polana Bylin była
krwawiącym sercem rozstania, które przychodziło nagle i zmieniało życie,
najczęściej młodego wilka, w krótką acz zdrową rozpacz po odtrąceniu.
Była jeszcze jedna polana, ukryta
pomiędzy drzewami, niewidoczna z góry i piękniejsza niż wszystkie inne.
Mieściła się przy terenach alf, jaskiniach Królewskiej pary, które położone
były tuż przy źródle wypływającej z gór rzeki Rwącej. Polana została stworzona
specjalnie dla Samicy Alfy, która uwielbiała przechadzać się wśród niskich
krzewów dzikiej róży i wąchać ich silny acz wątły zapach. To właśnie w tym miejscu
lata spokoju Watahy Karmazynowych Pól miały się odmienić.
- Maleno! – krzyknęła jedna ze
służek Alf, do położnej, która już od jakiegoś czasu oczekiwała jej przybycia. –
Zaczyna się! – Wadera o mocnej posturze, wstała z posłania, chwyciła wiklinowy kosz
z potrzebnymi przyborami w pysk i poszła z głosem służki. To był wielki dzień.
Dla niej i jej rodziny. Mogła uzyskać łaskę Alf, zostać osobistą położną Samicy
Alfy i móc żyć wśród Karmazynowych Pól, a nie niżej, tak jak to miało miejsce teraz.
- Skurcze są już co kilkanaście
sekund. – ta informacja lekko przeraziła Malene, powinna była już wcześniej przybyć.
Kazali jej czekać, ale może powinna się była sprzeciwić, że jako położna
powinna być przy Królowej już wcześniej?
- Musimy się spieszyć. – powiedziała
tyko i już biegiem pognała za służącą Alf.
---
Poród nie przebiegł tak pomyślnie
jak powinien. Pomimo dobrej zdrowotności Cora, Samica Alfa, urodziła pierwsze szczenię
martwe. Wyglądało jakby zmarło już dawno, a jego wygięte, nie do końca
uformowane ciało, miało już następnej nocy śnić się w koszmarach Maleny. Następne
szczenię tliło się czystą dobrocią, jej aura jak tylko pojawiła się na świecie rozświetliła
twarze wszystkich zebranych. Na kilka wspaniałych minut, nawet ból porodu
przestał być wyczuwalny dla jej matki. Malutka samiczka ułożona została na
świeżej, niedawno zakwitłej trawie. Gdy szczenię dotknęło zielonego poszycia,
wokół niej momentalnie zakwitły polne, kolorowe kwiaty. Matka spojrzała na
dziecko z miłością i już wiedziała jakie nada imię swojej, bądź co bądź
pierworodnej i późniejszej następczyni jej miejsca.
- Flora… - szepnęła cicho z uśmiechem,
po czym zgięła się wpół, czując nadejście kolejnego szczenięcia. Po przyjściu
kolejnej córki na świat, nastroje się odrobine zmieniły. Identyczność szczeniąt
wzbudziła dziwne odczucia. Różnica była w zachowaniu. Flora leżała cicho tylko
wąchając otaczające ją kwiaty i zapoznając się z nowy, dla niej światem. Jej siostra
za to skrzeczała niemiłosiernie jakby wiedziała, że ten świat nie jest dla niej
i chciała wrócić skąd przybyła. Mimo dziwnych odczuć, matka wzięła drugie
dziecko do swoich łap i spojrzała na nie z taką samą miłością jak na pierwsze.
- Aurora. Ty będziesz Aurora. –
Powiedziała lekko i z wysiłkiem. Jej siły były wyczerpane, ale byłą szczęśliwa
mając dwie córki. Idealne bliźniaczki, które dadzą jej nowy cel w życiu i
przyniosą samo szczęście. Tak właśnie myślała Samica Alfa i z tą myślą odłożyła
Aurorę na trawę, tuż obok jej siostry Flory. Krzyki szczenięcia, a raczej jej
ryk, nagle się wyciszył, gdy samiczka dotknęła nowego podłoża. Zaczęła wąchać,
przebierać małymi nóżkami w miejscu i zapoznawać się z nowym miejscem.
Nagle. Wszystko się zmieniło jak
za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Mała Aurora zawyła ponownie, a ja
cienki ale donośny głosik rozszedł się po całej różanej polanie i części lasu. Trawa
pod jej łapami zaczęła żółknąć, a później brązowieć. Niestety martwa zaraza nie
zatrzymała się tylko w obrębie małej waderki, a pobiegła dalej. Zebrane na
poród służące, położna i sama Królowa patrzyły z przerażeniem jak w kilka
sekund cała polana obumiera. Zniknęły żywe kolory pozostawiając zbrązowiałe,
zgniłe korzonki. Tylko w powietrzu pozostało kilka czerwonych płatków róż,
które w porę oderwały się od dna kwiatowego. Mała Aurora pomimo idealnego
podobieństwa do siostry, była jej kompletnym przeciwieństwem. Zielone źdźbła
trawy zostały nienaruszone tylko w jednym miejscu. Poruszały się lekko na
wietrze wokół malutkiej Flory, która nie zdając sobie sprawy z nadchodzących
trudów, zasnęła po raz pierwszy odkąd wyszła z łona matki.
CDN.
Od Apollo Anubisa Ain - "Ciemna droga"
piątek, 23 kwietnia 2021
Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"
- E, to nie nasza wina. Tylko twoja i twojego ziomka.
Nadal jednak miałem w głowie więcej pytań, niż odpowiedzi i nawet dowiedzenie się, gdzie przebywa obiekt mojego pożądania, zamiast rozwiać wątpliwości, jedynie zastąpiło je kolejnymi, przy okazji dodając od siebie kilka nowych.
Od Tory CD Ruki - "A z wami to w ogóle da się pobawić...?"
czwartek, 22 kwietnia 2021
Od Nymerii CD Enkasa – „Samotna wśród tłumu”
- Agrest? Wszystko z Tobą w porządku? – spytała Ciri, gdy cała nasza czwórka znalazła się w jaskini wojskowej. Alfa wyglądał niemrawo, telepało nim jakby przesadził z alkoholem, albo wymieszał go z jakimś świństwem. Spojrzałam na niego uważnie, czekając, czy jego umysł sam otworzy się na mnie. Nic takiego jednak się nie stało, a wolałam nie używać swojej mocy, bez wyraźnego powodu.
- Nie, wszystko jest dobrze. –
powiedział po czym stał się blady jak ściana i poleciał momentalnie do rogu
jaskini, gdzie zwrócił całość najwyraźniej niedawno jedzonego posiłku.
- O. – spojrzał za nim Mundus. –
Chyba się czymś struł. – odparł jakby to było zupełnie normalne i nie było się
czym przejmować. Agrest za to opadł przy ścianie jaskini i leżał na skraju
świadomości, wpatrując się w pustą ścianę przed sobą. – No mniejsza. Kto oprowadzi
naszego nowego członka? Trzeba mu pomóc wybrać jaskinię, lub inne leże, skoro
ma zamiar zostać na dłużej.
- Nie ufam mu. – powiedziałam krótko
i pewnie.
- A po co byś miała. – odparł dwunożny
ptak, zwracając się bezpośredni do mnie. – Jesteśmy jednak przyjazną watahą i
przyjmujemy każdego… - spojrzał na majaczącego Agresta, jakby chciał pokazać,
że to nie jego decyzja. – Należy mu się choć minimalny kredyt zaufania. –
chrząknął na koniec, jakby wypowiadane przez niego słowa były zbyt trudne.
- Ja mówię serio. – zaczęłam znów
patrząc na niego odważnie. – Jego umysł jest dla mnie zamknięty, jakby potrafił
kontrolować co zobaczę a czego nie.
- Wydaje się jednak dość miły… -
powiedziała cicho Ciri, na co ja nieświadomie przewróciłam oczami.
- To kolejna rzecz, która mi w
nim nie pasuje.
- Może jesteś po prostu
uprzedzona. Nie ocenia się książki po okładce. – duma płynąca z ust Ciri
sprawiła, że nie mówiłam już nic więcej. Czekałam tylko na rozkazy. Wolałabym
je przyjmować od alfy, ale najwyraźniej nie był w tym momencie dysponowany.
Patrząc na jego ledwo utrzymującą się na szyi głowę, aż robiło mi się go żal.
- Nymeria idzie z nowym. Ciri ty zaprowadź
tego… naszego alfę do Flory. – powiedział Mundus i zaczął już kierować się do
wyjścia.
- A może odwrotnie? Nymeria jest
silniejsza, ja pewnie nie dam sobie radę samej z Agrestem. – uśmiech na twarzy
wadery jasno mi mówił, że to kolejna z jej cichych intryg, która miała połączyć
mnie z jej stryjem. Westchnęłam cicho, ledwo zauważalnie.
- Pomogę ci z nim. Nymerio. – Skierował
się do mnie i spojrzał na mnie uważnie, a ja prawie wzdrygnęłam się na ten
pełen mocy, przeszywający wzrok. – Bardzo dokładnie wybadaj… znaczy się
oprowadź naszego nowego przyjaciela.
Kiwnęłam głową rozumiejąc przekaz
i od razu wyszłam z jaskini. Na zewnątrz czekał na mnie czarno-czerwony basior,
który na mój widok od razu przybrał na pysku szelmowski uśmiech.
- Wybacz, że wcześniej się nie
przedstawiłem – wypowiedział i złapał mnie za łapę, do której powoli zbliżył
się jego pysk. W trakcie tego niesamowicie kiczowego momentu, nie spuszczał
wzrok z mojej twarzy. Nawet powieka mi nie drgnęła. Nie mogłam wyjść z podziwu,
że tak dzielnie to zniosłam. - Mów mi Enkas, mógłbym poznać Twoje imię ?
- Nymeria. – odpowiedziałam zabierając
mu swoją łapę. – Mam Cię oprowadzić po okolicy i pomóc znaleźć miejsce do
spania. – powiedziałam od razu.
- No to chodźmy. A może po drodze
coś dla Ciebie upoluje? – spytał wysyłając mi po raz kolejny ten sam uśmiech.
- Jadłam już. Dzięki. – odparłam
nawet na niego nie patrząc. – Jaką część naszej watahy najbardziej ci odpowiada
na jaskinię? Plaża? Las? Góry? A może stepy? – tym razem spojrzałam na niego i
gdy on się zastanawiał, wysłałam nikłą wiązkę ognia, która lekko musnęła jego
głowę. Musi być jakiś sposób…. Muszę się jakoś do niego dostać.
<Enkas?>
wtorek, 20 kwietnia 2021
Od Ciri CD Admirała - "Taniec z Aniołami"
- Znalazłeś… to? – spytałam patrząc na niewielkie wejście do groty, w której na pewno kryło się coś więcej niż tylko gołe ściany jaskini. Pajęczyny, a co za tym idzie pająki… pewnie szczury też się znajdą. – Zobacz, ma dużo półek wewnątrz – powiedział wchodząc do środka, a przynajmniej próbując wejść. - a wejście jest małe, dzięki czemu słońce nie będzie nas budziło z samego rana. – kontynuował z głową w jaskini, przez co ledwo słyszałam jego słowa.
- Nie. To nie jest to…
- No dobrze, może masz racje. Po
prostu nie chce już spać na tej polanie. Te wszystkie inne wilki… - basior
westchnął, a ja przybliżyłam się do niego.
- Znajdziemy coś niedługo. A
jeśli nie, to zawsze możemy wrócić…
- Chcesz wracać? – wzrok Admirała
mówił mi, że nie spodobało mu się to zdanie.
- Ja… - zaczęłam po czym
westchnęłam lekko. – sama nie wiem. Potrzebuje czasu, żeby się przyzwyczaić. Za
dużo się ostatnio dzieje.
Odwróciłam się i poszłam w
przeciwną stronę nie chcąc o tym dłużej rozmawiać. Czułam się nadal rozbita.
Potrzebowałam jak najszybciej znaleźć coś co zatrzyma mnie w jednym miejscu na
stałe. Admirał był zbyt zmienny by mu ufać i wierzyć, że zaraz nie znajdzie
powodu by i stąd odejść. A dobre wspólne miejsce, piękna jaskinia czy może
nawet polana, mogły nas oboje utwierdzić w przekonaniu, że nie ma innego
miejsca dla nas.
---
Obudziłam się z ciężką głową i
zamglonym wzrokiem. Węchem zaczęłam szukać Admirała, którego czułam zewsząd,
ale nie mogłam go dokładnie zlokalizować. Po kilku chwilach poczułam jeszcze
jeden znajomy zapach, który zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
- Obudziła się nasza Śpiąca
Królewna. – drgnęłam na nienawistny ton mówiącego. Czekałam, aż oczy przyzwyczają
mi się do otoczenia, a ciało zechce ze mną współpracować.
- Zostałaś lekko odurzona, ale
nie martw się, za kilka godzin wrócisz do siebie. – warknęłam lekko, choć bez
mocy jaką chciałam z siebie wydobyć. Czułam, że byłam słaba, zbyt słaba by się
bronić i walczyć. Choć nie czułam żadnego bólu, to czułam wiotkość mięśni i
stawów, która nie pozwalała mi na kontrolę nad własnym ciałem.
- Czego chcesz? – spytałam zbyt
lekko i zbyt cicho jak na zaistniałą sytuację.
- Co to za akcja była, Ciri? –
nowy głos, który odbił się od ściany jaskini, zdziwił mnie na tyle, że
spojrzałam w jego stronę i zaczęłam mrugać szybciej bo zobaczyć twarz rozmówcy.
Czułam się jak w koszmarze, a może to właśnie był koszmar? Może moja
podświadomość postanowiła sobie ze mnie zakpić? Nie mogłam sobie przypomnieć,
czy moje poranne przebudzenie wraz ze wstaniem słońca, było wystarczająco
rzeczywiste by móc obalić moja teorię. Chciałam tylko poszukać mi i Admirałowi
nowej jaskini… Znaleźć nam miejsce w świecie i w końcu zostawić za sobą
przeszłość. Nie pamiętałam bym coś znalazła a tym bardziej nie pamiętałam jak
znalazłam się tutaj. W naszej jaskini w górach, otoczona przez dwunożną
kreaturę wilka i… własną matkę.
- Mamo? – szepnęłam widząc
przeskakującą rudość w oczach.
- Co się z Tobą dzieje dziecko? –
spytała z bólem w głosie, a ja poczułam jak ten ból wnika do mojego serca.
Właśnie dlatego chciałam odejść po cichu. Nie informować ich… tak jak mówiła
Nymeria. Prawda ich zniszczy. A już na pewno zniszczy moją matkę.
- Ja tylko… próbuje
- Próbujesz obalić Agresta?
- To nie tak! – krzyknęłam,
patrząc na nią już czystym wzrokiem. Leżałam jak przykuta do podłogi, mając
siłę tylko poruszać głową. W moim umyśle znowu zagościł mętlik. To właśnie to.
To moja kara, za coś co zrobiłam. Zrobiłam to pomimo ostrzeżeń płynących prosto
z serca, dla kogoś kogo kochałam bardziej od samej siebie.
- To powiedz mi o co chodzi! –
wadera przybliżyła się do mnie, roznosząc swój zapach wokół mnie. Wyglądała na
zmartwioną i zbolałą. Stojący niedaleko Mundus patrzył na wszystko z lekkim uśmieszkiem,
oparty o ścianę jaskini. Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam coś, czego wcześniej
nie czułam. Pewność, że to co zrobiłam i robię ma sens. Nie jest tylko
wybrykiem młodzieńczego buntu… siedząca przede mną wadera na pewna tak by to
określiła.
- Nie potrafię tego wyjaśnić. –
powiedziałam tym razem bez wyrazu. Nie pozwolę mu widzieć się w takim stanie.
Mogłam być słaba fizycznie, ale nie jestem słaba psychicznie. Nie dam się
otumanić i zmanipulować. – Wiem tylko tyle, że Oni kłamią. – nie musiałam mówić
kto dokładnie. Wypowiedziałam to patrząc na patyczakową postać stojącą u
wyjścia z jaskini. Wszystko było jasne i klarowne. Byłam gotowa na karę. Mogłam
zostać Omegą, niech wyślą mnie nawet do wariatkowa, ucieknę stamtąd szybciej
niż się tam znajdę. Albo uratuje mnie Admirał. Na pewno mnie uratuje.
- Dlaczego to robisz, Skarbie? –
miłość w słowach mojej rodzicielki powoli odkrajała kawałki mojego serca.
Widziała, że w niej walczą te same demony co we mnie. W końcu byłam jej córką. Krwią
z jej krwi i duszą z jej duszy. Szkoda, że tak mało związanymi na przestrzeni
tych minionych wspólnie i osobno lat.
- Nie pytaj mnie o to Matko. Nie
uzyskasz satysfakcjonującej Cię odpowiedzi. – byłam już spokojna. Moje serce
biło miarowo w nieruchomym, ciężkim ciele. Cokolwiek się stanie… nie będę już
grać jak oni chcą. Jestem sobą, jestem jedyna w sowim rodzaju i nie jestem
zależna od ich opinii. Jest tylko jeden wilk, jedno stworzenie na całym tym
świecie, którego ocena miała dla mnie znaczenia. Nie, mylicie się. To nie jest
Admirał. To ja.
---
- Co z nią zrobimy? Może trzeba
powiadomić Agresta? – usłyszałam wybudzając się z krótkiej drzemki. Nadal byłam
w tym samym miejscu, ale na szczęście przez resztę dnia miałam spokój. Cały
czas pilnowali mnie ochroniarze Mundusa, a matka zaglądała tu co kilka godzin.
Miałam prawie stu procentową pewność, że ojciec o niczym nie wiedział. Bo po
co? Nigdy nie zgodziłby się z Karą… z matką. Jego miłość była bezwarunkowa,
nigdy nie zrobiłby mi czegoś takiego, za tak drobne przewinienie.
Patrzyłam na dwie stojące u
wejścia postacie, pogrążone już w mroku nocy.
- Agrest wysle ją tylko na
terapię. A sposoby Vitale… powiedzmy, że nie należą do najprzyjemniejszych.
- Szkło by chyba oszalał, jakby jego
druga córka wylądowała w tym samym miejscu… Zostawmy ją tu na noc, zdecydujemy
rano. – Matka odwróciła się i poszła w stronę plaży. Bo gdzie nadziej… Mundus
spojrzał w moją stronę, na szczęście zdążyłam na czas zamknąć oczy, dzięki
czemu nie zauważył, że zdążyłam się już wybudzić. Czy matka już wiedziała o
mnie i Admirale? Czy tylko patriotyzm pozwolił jej na sprzymierzenie się z
Mundusem? Nie rozumiałam jak do tego wszystkiego doszło, ale wiedziałam, że
muszę się stąd jakoś wydostać. I to szybko.
<Admirał?>
poniedziałek, 19 kwietnia 2021
Od Kary – ”Rezerwat” cz. 14
Nastał kolejny dzień głodu. Pożywialiśmy się roślinami i marnymi resztkami od ponad pół roku. Każda rodzina dostawała przydział, wcześniej był on codzienny, teraz dostawaliśmy go już co drugi dzień. Alfa starał się jak mógł, jednak sam z uwagi na swój podeszły wiek, podupadał na zdrowiu i każdy z nas wiedział, że jego dni są policzone. Jego syn, który miał być jego następcą, nie pałał się do władzy… Malfoy mi mówił, że w głowie ma fiu bźdźiu i nie chce mieć takiego alfy. Ja nie znałam go zbyt dobrze, więc zwykle tylko potakiwałam przy rozmowach o nim.
-
Kara. – usłyszałam wołający mnie głos z zewnątrz jaskini. Byłam właśnie u
Korteza po porcję jedzenia dla mnie, Magnusa i Mamy. Kortez i Malfoy radzili
sobie jakoś sami, oboje mówili, że nie będą odejmować od ust schorowanej matce
i szczeniakowi.
Magnus
wszedł do jaskini i spojrzał na mnie stałymi, obojętnymi oczami. Stały się
takie już dawno, jak tylko basior zaczął wygrzebywać się z długiej i niszczącej
go żałoby. Gdyby tylko miał czas, żeby stanąć na nogi, zanim napadła nas ta
plaga… Niestety każdy z wilków w watasze wyglądał teraz jak suche kości z
narzutą z suchego i szorstkiego w dotyku futra. Niektórym futro nawet zaczęło
wypadać, tworząc gołe placki w kilku miejscach na chudym ciele.
-
Musimy iść.
-
Za chwile. – powiedziałam odwracając się w stronę rozmówcy. – Tylko odbiorę
nasz przydział.
-
Teraz, Karo. – jego głos zniżył się nieznacznie, aż zjeżyło mi się futro na
kościstym karku. Uśmiechnęłam się smutno do Korteza i wyszłam z jaskini,
podążając za starszym bratem.
-
Co się stało? – spytałam, doganiając go i starając się zerkać na jego pysk. –
Naprawdę nie mogło to poczekać? Później znowu będę musiała robić tą samą rundę,
a alfa mówił, żeby oszczędzać nasze siły… - mówiłam z żalem, ale mój towarzysz nie odezwał
się już więcej. Szliśmy żwawym krokiem, nie biegnąć, ale też nie spacerując.
Bardzo szybko zdążyłam jednak poczuć zmęczenie, które bardziej już mnie
denerwowało niż martwiło. Ciągłe zawroty głowy, burczenie w żołądku i niemożność
wstania z legowiska to była już nasza codzienność.
Gdy
doszliśmy do naszej jaskini, Magnus wszedł pierwszy.
-
Przyszła z Tobą? – usłyszałam pytanie matki, a gdy weszłam do środka, jej oczy
rozświetliły się na kilka sekund widząc mnie. Jednak różnicę mogłam zobaczyć
tylko tam… nawet nie podniosła głowy, tak jak zwykle to robiła. Podbiegłam do
niej momentalnie czując, że coś jest nie tak. Jeszcze wczoraj miała siłę, by
się podnieść, choć trwało to niezmiernie długo. Dzisiaj już na pewno to się nie
stanie i jeśli miało to coś oznaczać, to oznaczało tylko jedno…
-
Skarbie… - zaczęła bardzo cicho i powoli. Jej łapa ledwo przykryła moją łapę,
gdy znalazłam się obok niej. Złapałam ją w swoje chude kończyny i trzymałam, ta
mocno jak tylko mogłam. Nie mogła mnie zostawić. Nie teraz. Nie po tych
wszystkich dnach walki. – Mój czas już się kończy.
-
Zostawię was. – powiedział Magnus i wyszedł z jaskini. Jego wymówka, by dać nam
przestrzeń to było pewnie zwykłe kłamstwo. Nie chciał patrzeć, na ostatnie
chwile matki, wiedziałam o tym. Tracił właśnie drugą najważniejszą waderę w
swoim życiu i to w przeciągu niecałych dwóch lat.
-
Nie, nie mamo. Nie zostawiaj mnie jeszcze… Tyle życia przed nami, proszę Cię. –
mówiłam patrząc na nią błagalnym wzrokiem. Jej oczy się zeszkliły, tak samo jak
moje.
-
Dasz sobie radę, Kara. Jestem pewna, że bez ciężaru jaki wam stawiam, szybciej
rozwiniesz skrzydła. – jej słowa wdzierały mi się w głowę sprawiając mi większy
ból niż ciągle towarzyszący mi głód.
-
Poczekaj, przyniosę Ci jedzenie. Ja i Magnus nie będziemy jeść, jak zjesz większą
porcje to na pewno będzie ci lepiej. – już miałam wstawać, będąc pewną, że to
jest idealne rozwiązanie sytuacji, gdy poczułam wbijające się w moją łapę
pazury.
-
NIE! – stanowczość i podniesiony głos matki zatrzymał mnie w miejscu z
mętlikiem w głowie. Jednocześnie marzyłam by ta chwila się skończyła, by było
już po wszystkim, ale równie mocno też tego nie chciałam. Koniec tego
rozrywającego moje serce momentu, oznaczał koniec życia matki i ból psychiczny
którego jeszcze w swoim życiu nie przeżyłam. Chciałabym móc się od tego
dogrodzić jak Magnus. Wyjść i udawać, że wszystko jest w porządku. Schować ból
do środka i żyć dalej, nie czując go przy każdym kroku.
Położyłam
się z powrotem przy waderze i zawiesiłam głowę, starając się powstrzymać napływające
do oczu łzy. Gdy podniosłam głowę po paru chwilach ciszy, zobaczyłam zamknięte
oczy matki.
-
Muszę Ci coś powiedzieć, dziecko. – jej wargi ledwo się poruszały. – Jest coś
co zmieni Twoje życie i to bardzo ważne być się o tym dowiedziała już teraz… -
ciężkość z jakimi wypowiadała słowa była aż namacalna. Jej oczy otwierały się
co minutę po to by zamknąć się znowu. Jej siły uchodziły z niej jak woda z
wyciskanej gąbki.
-
Magnus… on
-
Matko. – basior wszedł do środka przerywając chwile zwierzeń. Wadera spojrzała
na przybyłego, zatrzymała na nim wzrok na kilka sekund, po czym przeniosła go
na mnie.
-
Magnus się Tobą zaopiekuje. – szepnęła z lekkim uśmiechem na pysku. To był jej
ostatni uśmiech. To były jej ostatnie słowa i ostatnie spojrzenie w moją
stronę. Patrzyłam jak światło w jej oczach oddala się, po czym znika
całkowicie, zostawiając mnie samą… Tego dnia nasza wataha poniosła kolejną
ofiarę głodu. Następnego dnia do naszego lasy wróciły zwierzęta, a nasze wody
ponownie były pełne ryb.
CDN
niedziela, 18 kwietnia 2021
Od Delty CD Pandory - "Krwawy Księżyc"
Uwielbiał podróżować. Jednak śliniąca się nad jego karkiem i duszą śmierć dawno już tak bardzo mu nie doskwierała tak jak teraz. Ślad za śladem podążała krokami wilczej wyprawy ciągnąc za sobą krew przodków i nieprzyjemne dreszcze przechodzące przez karki po kręgosłup, a nawet sam koniuszek ogona. Delta dobrze znał tą panią. Towarzyszyła mu tak często, że nawet gdy zjawiła się dopiero po dat długim czasie świętego spokoju, przyzwyczaił się do niej szybko. Beznamiętnie ignorował uciekające mu z łap niczym woda sekundy, które wyraźnie sugerowały nadchodzącą przyszłość, niezbyt piękną i radosną dla niewielkiego wilczka.
Jego myśli powędrowały z powrotem ku miejscu, które od jakiegoś czasu nazywał
domem i cudem. Miejscem gdzie w końcu mógł posadzić swój tyłek i czynić to
czego nauczył go Neo, kiedy był szczeniakiem. Jednak teraz, tutaj wśród tych
ciężkich drzew, które jeszcze bezlistne wisiały na ich głowami niczym groźba
śmierci, jego wewnętrzny wilk bał się i jednocześnie skakał z zębami do
wszystkich wyimaginowanych przeciwników, jakich mógłby napotkać, nawet jeśli
jego szanse były niewielkie. Jego łapy sunęły ledwo nad ziemią, szybko i miękko
aby wydawać jak najmniej odgłosów, a jednocześnie zachować odpowiednią
prędkość. Wadera krocząca u jego boku nie pozostawała w tyle.
-Powinniśmy zapolować.-
wyrwało go to z chwilowego zamyślenia o swoim własnym życiu i mieszankach uczuć
które groźnie gromadziły się w jego sercu, powodując wzbierające w nim
napięcie. Odetchnął cichutko. Nie chciał się jej stawiać, chociaż dla niego
posiłek był zbędnym punktem dzisiejszej podróży. Niby jedli całkiem dawno, ale
nadal to wystarczało jego niewielkiemu ciałku i wiedział że wystarczyłoby na
jeszcze długi czas. Przytaknął więc jedynie rzucając jej błagalne słowa. Nie
zaprzeczyła, a nawet przytaknęła mu że mogą polować razem. I tu Delta mógł się
popisywać swoimi umiejętnościami leczenia czy wspinaczki, ale w polowaniu nie
był zbyt doświadczony. Co prawda zimą jego dieta, składająca się z upartych
wiewiórek i myszy wykopanych spod śniegu była niezawodna, teraz kiedy można
było dopaść większą zwierzynę był...bezużyteczny. Na szczęście dostał dość
proste zadanie, a i tak się cieszył w duszy kiedy udało mu się je wykonać
poprawnie. Posiłek mieli szybki i przerwany przez deszcz, który przesłonił
świat w ciągu kilku sekund wzburzając naturalną kolej rzeczy. Delta miał
wrażenie jakby to wszystko było teraz nie na miejscu, a los drwił sobie z nich
ciągając za ogony i zmuszając do przeprawy przez niepowodzenia i niedogodności
losu. W ten też sposób znaleźli się w niewielkiej jaskini, obciekając wodą z
futer. Nawet Pandora, w przypadku której wilgotność była widocznie niższa,
pozostawiała za sobą kropelki na kamiennej podłodze jaskini.
Nie było mu to na rękę. Wolałby teraz podróżować dalej. Przez deszcz, przez
mgły, błoto, a kto wie może nawet przez piach i krew, byleby iść. Jednak pysk
jakby zwarł mu się w wąską linię odbierając mowę i resztki własnego zdania.
Widział jak wadera układa się i obejrzał się na znikający w odmętach wody
świat. Z jednego właściwie się cieszył. Deszcz w takich ilościach zamaskuje ich
zapach, zmyje ślady ich obecności i przy odrobinie szczęścia, ponownie staną
się niezauważeni. Chociaż to ostatnie majaczyło w jego głowie jako niespełnione
marzenie. Coś w głębi duszy czuł że niewidzialni nie pozostaną na długo nawet
po tym. Spuścił uszy po sobie słuchając i ułożył się niedaleko wadery. Czuł jak
zmęczenie dopada jego mięśnie, dopiero taki czas po zatrzymaniu się. Odetchnął
relaksując spięte barki i rozprostowując nieco łapy. Swoją torbę na wszelki
wielki skrył za czarno białą towarzyszką, miej widoczną wśród ciemności. Zaraz
po tym wrócił do obserwacji natury. Wszystko pozostawało ciemne i mroczne,
takie jakie pamiętał sprzed wielu lat. To co za dnia zdawało się być niczym
istotnym, teraz nabierało nowych kształtów wyciągając się zza wodnej osłony.
Serce Delty zabiło szybciej kiedy wśród drzew mignął mu kształt, który miał
nadzieję był tylko wiodącym go za nos przewidzeniem. Mimo to oddech nie
uspokajał mu się z biegiem czasu. Jego mięśnie niekontrolowanie spinały się i
rozluźniały tak jakby jego umysł wyłapywał obrazy których oczy jeszcze nie
dostrzegały. Zrozumiał że przestał panować nad jedną ze swoich mocy kiedy
dotarł do niego szumny zarys umysłu Pandory. Taki spokojny i przepełniony dozą
miłego odpoczynku. Jednak to tylko go przeraziło. Oznaczało to że żadne spięcie
mięśni nie było daremne. Wyczuwał kogoś w okolicy, a po dobrym skupieniu się
był w stanie określić iż nawet kilku ktosiów. Przełkną nerwowo ślinę schylając
głowę nisko kiedy coś zamigotało mu za blisko. Stanowczo za blisko, a kiedy
wraz z zapachem jego zmysł wzroku zarejestrował masywną sylwetkę wyłaniającą
się powoli zza wodospadu deszczu, skoczył. Nie myślał za wiele. To była dla
niego pierwsza racjonalna myśl. Uciec na szeroką przestrzeń gdzie będzie miał
przewagę w szybkości nad przeciwnikiem. W dodatku Pandora także pozostawała
kłopotem. Śpiąca i nieświadoma zagrożenia. A on dalej nie był w stanie wydobyć
z siebie najmniejszego pisku. Dlatego odbił się od kamieni w porę aby
przeskoczyć nad obcym wilkiem i puścić się w długą. Słyszał jak jego mokre łapy
ślizgają się na skale, a on rusza za nim. Świetnie.
Pandora ma torbę i jest bezpieczna. Tak jak zaplanował biegł. Jego oczy nie
były w stanie widzieć na dalej niż czubek nosa, zwłaszcza gdy w biegu deszcz
smagał go mocno, jednak jego umysł nie przestawał pracować. Czuł jak pościg
siedzi mu na ogonie, jak śmierć stara się zacisnąć swoje kościste łapska na
jego szyi. W ostatniej chwili uskoczył też trzeciemu lub czwartemu napastnikowi
który skoczył od boku. Serce zabiło mu w piersi głośno, a panika przeszyła na
wylot. Niewiele miał opcji do wyboru więc biegł wysilając łapy i wybijając się
w przód na śliskiej nawierzchni. Modlił się jedynie aby nie kończyła mu się
droga. Jeszcze nie teraz. Korzystał z naturalnych środków obrony. Mijał drzewa
o włoski, ślizgał się pod korzeniami, byleby spowolnić napastników i zostawić
po sobie jak najwięcej śladów i zapachu. Pandora na pewno pogrzebie jego martwe
ciało kiedy go znajdzie. Taki ciemny scenariusz zaślepił jego umysł.
Błoto, deszcz. W kółko tylko drzewa, drzewa i rozmyty w szaleńczym pędzie obraz.
Powietrze mieszające się z urywanym oddechem i ciężka łapa śmierci ciągnąca go
za ogon. Wywrócił się. Upadł. Wstał i biegł. Aż jedynym wyborem niż oddaniem
się w łapy wrogów, którym sam się naraził nie została ucieczka na drzewo.
Jedno, samotnie stojące po środku polany. Jego pazury w niewielkich łapach
zaorały korę ogromnego buku a on sam mógł chwilowo odetchnąć. Na wysokości miał
przewagę. Spojrzał na dół. Wilki zatrzymały się u pnia. Żaden nie podążył za
nim w koronę jakby wątpiąc w siebie. I dobrze. Delta miał zamiar podcinać ich
łapy telekinezą do upadłego.
<Pandora?>