- Izayo - powiedziałem ukrywając drżenie głosu, nadal trwając przy waderze - mówiłem ci już, że ten weterynarz pomógł kiedyś mojemu przyjacielowi? Może uratował go od śmierci. Tobie też pomoże. A ja cały czas tu będę.
Wilczyca kiwnęła łbem, przełykając ślinę. Uważnie śledziła wzrokiem staruszka.
Ten, podszedł do niej, wyciągając rękę.
- Cieszę się, że przyszliście - uśmiechnął się - ostatnio coraz częściej odwiedzają mnie dziwni goście - zaczął chichotać, otwierając torbę, i wyjmując z niej dziwny, metalowy, ostry przyrząd.
- Chodź - kiwnął głową, popychając Izayę w stronę okna. Tam, położył ją na jakimś kocu, po czym przetarł jej sierść szmatką zanurzoną wcześniej w dziwnie pachnącym wywarze. Gdy wziął do ręki metalowy przyrząd podobny nieco do scyzoryka, zbliżyłem się szybko, stając obok niego. Chciałem, aby nie zapomniał, że jestem obok.
Mężczyzna popatrzył na mnie dziwnie. Nie wątpiłem, że moje gwałtowne ruchy nie pozostaną bez odpowiedzi. Niestety.
< Izaya? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz