Chwilę potem już piłem wodę (niezbyt czystą ale zawsze coś).
Byłem zadowolony z siebie. Jednak był jeSzcze jeden problem: którędy do watahy? Wiem że jestem na terenach watahy, ale mi chodzi o inne tereny, typu las, łąka, a nie stepy. Trudno, muszę iść dalej, ale którędy?
Rozglądnołem się. Szukałem jakiegoś miejsca na horyzoncie, które chociaż kojażę.
- Spokojnie, musi być tu jakieś miejsce, które kojażę. Oczywiście oprucz miejsca, w którym teraz jestem. - mówiłem sam do siebie, wędrując wzrokiem po choryzoncie. - O, jest. - powiedziałem, bo zobaczyłem szczyty gór. - Ta ścieżka prowadzi, a raczej prowadziała przez wioskę, las, góry aż do stepów. Więc aby wrócić do lasu, muszę pujść przez góry, do ich podnuża. - powiedziałem po czym ruszyłem przed siebie.
Po dłuższym czasie, dotarłem do górnych partii gór.
- Teraz ścieżką, do podnuża gór. Tylko gdzie ta ścieżka może być? - spytałem samego siebie.
Przyłożyłem nos do ziemi i szukałem znajomych zapachów. Po dość krótkim czasie udało mi się odnaleźć ścieżkę, która była dla mnie jak światło w ciemnym tunelu (nie żartuję). Szedłem nią. Wszystkie miejsca, kojażyłem. Byłem w coraz lepszym humoże. Miałem nadzieje, że w końcu bez przeszkód, uda mi się dojść na miejsce. Jednak niespodziawanie pojawił sie czynnik, który musiał mi zepsuć humor. A tak dokładniej ten czynnik to był rozwcieczony baran.
Widziałem tylko jak udeżył mnie w bok, a potem ciemność...
< CIĄG DALSZY NASTĄPI >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz