czwartek, 30 września 2021

Podsumowanie września!

Kochane Wy Moje Mordeczki!
Podczas gdy wrzesień był miesiącem dla wielu z nas bardzo aktywnym, w którym rozpoczęło się wiele nowego, to październik dla jeszcze większego grona duszyczek z WSC będzie miesiącem, w którym ich życie zupełnie stanie na głowie. I życzę Wam, Kochani, abyście stawili temu czoła z wypiętą piersią i abyśmy spotkali się tu ostatniego, październikowego wieczora z kieliszkiem dobrego sp... wina na uczczenie dobrego miesiąca. A nie wątpię, że tak właśnie będzie i nie zapominajcie: kocham Was!
A teraz czas na najważniejsze, na co wszyscy tutaj czekają. Statystyczne podsumowanie czas zacząć.

Miejsce pierwsze zajmuje dziś Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka, napisawszy 14 opowiadań,
Miejsce drugie przypada wilkowi o imieniu Wayfarer, który napisał 6 opowiadań,
A miejsce trzecie zasłużenie otrzymuje Apollo Anubis Ain z 5 opowiadaniami.

Innymi postaciami, które wystąpiły w naszych opowiadaniach, byli Miodełka, SkinterifiriSodrokniwa i Mundus.

A oto wyniki głosowań z zeszłego miesiąca:
C6, 3 głosy (Najbardziej głodna wiedzy postać)
CiriMundus, 3 głosy (Największy talenciarz)
Amelia, 4 głosy (Najmniejszy talenciarz)
Flora, 4 głosy (Najbardziej "Miłosierny Samarytanin")

Z mojej strony to tyle, Przyjaciele. A już jutro szykujcie się nie tylko na pierwszy dzień pracowitego, nowego miesiąca, ale i nowy numer Naszego Głosu od niezastąpionej Towarzyszki Redaktor Naczelnej!

                                                                                                Wasz samiec alfa,
                                                                                                  Agrest

Od Pinezki - "Krótkie myśli, długi dystans" #10

Czasem to ciągłe lewitowanie było całkiem przydatne, bo można było przespać się wysoko nad chmurami bez żadnej przeszkody. Gorzej, że po pobudzce nigdy nie wiadomo, gdzie się jest.

Pinia otworzyła oczy, widząc pod sobą srebrną, błyszczącą wstęgę, przecinaną plamami zieleni i otoczona chmurkami również tego koloru. Inaczej rzeka w lesie. Może to być dobry punkt na odpoczynek, może tym razem nie spotka żadnej podejrzanej nimfy. Skierowała pysk ku dołowi, lecąc głową w dół. Wraz ze zmniejszenien wysokości, lód na sierści zaczął się topić, powodując absolutne zmoczenie całego ciała Citlali.

Gdy wadera znacznie zbliżyła się do ziemi zauważyła, że rzeka jest większa niż się wydawała. O wiele. Właściwie to była ogromna, a woda w niej poruszała się zadziwiająco szybko, sądząc po płynących gałęziach i liściach. Chyba stanowiła zagrożenie. Była piękna, czysta, ale niebezpieczna. Las natomiast wydawał się spokojny i bezpieczny, i to właśnie pod jego drzewami strażniczka postanowiła rozbić swój obóz. Od razu zabrała się do jedzenia rozmrożonego mięsa, by się przypadkiem nie zepsuło. 

Odpoczywała po długim locie, przyglądając się swojemu otoczeniu, kiedy usłyszała głośne pluskanie od strony rzeki. Dziwne, wcześniej ta woda się nie odzywała. Wypadałoby to sprawdzić. 

A w wodzie co? Topił się wilk. Ze wszystkich stworzeń, jakie mogła spotkać, akurat padło na czarnego wilka z niebieskimi włosami oraz spodem, który panicznie z całych się starał się utrzymać na powierzchni. Tylko że woda była zbyt wartka, by na to pozwolić.

<CDN>

Od Domino - ,,Lekcja nieposłuszeństwa" cz.2

Babciu, babciu,  opowiedz nam bajkę!

Jak to, jeszcze jedną?

Babciu, obiecujesz nam codziennie i codziennie zapominasz.

No dobrze, no już dobrze. O czym chcielibyście usłyszeć bajkę?

O Domino, dawno o niej nie było.

Ale przecież wszystko już o niej wiecie, była zwierzątkiem domowym, które uciekło w dzicz, bo nie mogło znieść swojego niedopasowania...

Ale to przecie-

...która pomimo obaw poznała zgraję podobnych sobie osobników, przez co teraz wiedzie spokojne życie zgodne ze swoją naturą, a-

Niech babcia nie zdradza zakończenia! A szop? Co było zanim poznała inne wilki?

Jaki szop?

No generał pan Szop. Nigdy nie dokończyła nam babcia tej bajki.

Nie? Jakoś zawsze mi to wypada...ale to już bardzo dawno było, ale niech będzie. Skoro chcecie to niech sobie przypomnę. Otóóóż...to tak, już pamiętam: Otóż generał Szop odrył u Domino pewną niespotykaną nawet u szopów przypadłość, która sprawiała, że każde wypowiedziane do niej słowo musiało stać się rzeczywistością. Nie miał jednak pewności czy to jakaś skrywana umiejętność czy może klątwa, czy może problem natury psychicznej. Poprowadził ją więc przez bory i lasy, rzeki i jeziora po to, by uwolnić ją od tej zagadkowej choroby. Sam nie wiedział jak by to mógł uczynić, jednak wiedział, że z tym można iść...

Do psychologa.

Tak, tą część jeszcze jak widać pamiętacie.Poprowadził ją więc do psychologa. Pod koniec bardzo długiego, trudnego dnia dotarli do pewnej małej, drewnianej chatki.

Na kurzej nóżce, na kurzej nóżce!

Tak, na kurzej nóżce. Domino z początku miała lekkie obawy odnośnie celu, dla którego jej nowy znajomy i przewodnik ją tu przyprowadził, lecz postanowiła mu zaufać. Ta żołnierska czapka wyglądała na nim baardzo kompetentnie.

- Mam nadzieję że umiesz się wspinać księżniczko? - Generał przeskoczył zwinnym susem wygodnego miejsca między jej uszami wprost na drabinkę prowadzącą do domku.
- N-nie jestem pewna proszę pana.
Nie dodając nic więcej, próbowała naśladować zwinne ruchy zwierzaka, chociaż jej większa masa wydawała się ściągać ją w dół milion razy bardziej niż generała. Pomimo tego wdrapali się na chybotliwy, lekko spróchniały ganek. Chatka miała tylko jedne chude drzwiczki i dwoje okien bez szyb ani okiennic. Kostropaty dach pokryty był glinianą dachówką, z wyglądu równie stary, bo porośnięty gdzieniegdzie poduszeczkami leśnego mchu. Jedyne co zdradzało obecność jakiegokolwiek mieszkańca by doniczki z plantacją grzybów na parapetach oraz miotła oparta o płotek ganku, która o dziwo nie obrosła jeszcze pajęczynami. Ktoś musiał więc z niej niedawno korzystać.
Szop podreptał pod malowane na wiśniowo drzwiczki i zapukał. Żaden dźwięk jednak nie wydobył się z wnętrza domu.
- Chyba niestety nie przyjmuje dziś gości.
Jak na zawołanie, tuż po jej słowach w głębi chaty ktoś jakby coś kopnął, potem przesunął i jeszcze coś stłukł. Szuranie o drewnianą podłogę było coraz głośniejsze, tak jak towarzyszące temu inne niepokojące hałasy ni to sprzątania ni to umierania. Waderka cofnęła się o parę kroków i zaczęła tęsknić za swoim wygodnym, ale stuprocentowo bezpiecznym życiem w różowej obróżce na jedwabnym legowisku. Dawnych decyzji jednak nic nie cofnie.
Drzwi otworzyła im smukła postać okutłana w niezliczone warsty ubrań, fasonem i kolorem nijak do siebie niepasujących. Wytarte, drewniane chodaki ledwo wystawały samymi czubaki spod spódnic i tunik. Na rękach owiniętych w koronkowe rękawiczki nosiła mnóstwo biżuteri z przeróżnymi kamieniami z różnych metali, zrobionych w różnych stylach, jakby nie mogła zdecydować się ich jeden rodzaj. Jej glowa ledwo wystawała spod grubego, granatowo bordowego szalika, który ciągnął się po podłodze metry za nią i zbierał każdy kłaczek kurzu jaki spytał po drodze. Twarz ta przedziwna postać miała nie wiadomo jaką. Była oczywiście ludzka, jednak jej proporcje przywodziły na myśl coś bardziej kruczego niż kobiecego. Może to dlatego że jedynym wystającym elementem spod szalu oraz kapelusza z dużym rondem był przedługi, dziobowaty nochal.
- Nie jesteście dziećmi. - Jej skrzekliwy głos brzmiał jak wyrzut rozczarowania.
- Ale tak samo jak one potrzebujemy pomocy.- Genrał ukłonił się jak przystało na dżentelmena, co tak zaskoczyło Domino, gdyż jej ten szop dżentelmena nie przypominał ni w calu.
- Znowuż zaraza na wioskę spadła?- Również jej głos miał coś z zachrypniętego, starego kruka.
- Niekoniecznie, to bardziej....problem natury psychicznej.- Szop ścisnął zęby i wymownie pokręcił łapką przy skroni.
- Ygh.- Jakiś niesprecyzowany bulgot wydobył się spod szala, a kobieta schyliła się niżej by przyjrzeć się Domino.
- No dobra wchodź.
Zwał ubrań obrocił się i przesunął się w głąb pokoju. Mogli wejść do środka.

Ale to koniec na dzisiaj, późno już.

Ale babciuu!

Nie jęczeć mi tu! Wszystko w swoim czasie skarby.

(CDN)

wtorek, 28 września 2021

Od Pinezki - "Krótkie myśli, długi dystans" #9

Wielobarwne, nocne niebo rozpościerało się nad nią, przypominając farbę wmieszaną w mroczną wodę. Róż, fiolet, biel, żółty, choć te kolory wydawały się nie na miejscu, wciąż istniały, tworząc cudowną, kolorową rzekę. Rzeka ta wiła się przez środek nieba, roztaczając swoje puszyste brzegi szeroko na boki, zupełnie nieruchoma, a wciąż piękna i przepełniająca to martwe morze swoim niesamowitym ogromem. W jej wnętrzu bawiły się całe ławice małych, błyszczących rybek, których łuski układały się w przeróżne, nienazwane gwiazdozbiory. Ich pluskanie brzmiało jak dzwoneczki, urocze i wesołe, pełne życia, chociaż dookoła panowało absolutne milczenie. Jednak wilcze uszy wciąż wychwytywały te dźwięki, nawet jeśli były tylko iluzją napędzaną wspaniałym widokiem roztaczającym się dookoła. Nawet chmury stanowiły idealną część tego świata, absolutnie puchate, przypominające wielkie kolumny, białe drzewa i morskie fale w jednym, wspaniałym tworze natury. Ten widok był po prostu nie do opisania, wydawało się, że ktoś rozłożył masę ciemnej bawełny albo wyłożył wszystko watą cukrową, by takim kocem schować smutny, podły świat ziemski przed wzrokiem bogów, by się nie męczyli i zamiast tego zajadali słodkim cukrem. Naprawdę szkoda, że te chmury nie były słodkie.

Dopiero po czasie Pinezka zorientowała się, dlaczego jest jej tak dziwnie ciepło. Jej ciało pokrywała warstwa kryształowego lodu, to musiał zamarznąć deszcz, w którym wcześniej leciała. Ten błyszczący kombinezon na grubym futrze, którym obdarowały ją geny Yira, zapewniał idealną wręcz ochronę przed mrozem na tej wysokości. Szkoda, że nie zabezpieczało jej zapasów, ale w sumie mrożone mięso nie powinno być tragiczne. O dziwo nawet brak tlenu jej nie przeszkadzał i mogła spokojnie oddychać. 

Gdyby nie mróz, Zendayafiri popłakała by się ze szczęścia. Jest wolna! Nareszcie jest wolna! Rany, jak mogła żyć w zamknięciu na ziemi, pod chmurami, kiedy tu wysoko jest jej prawdziwy dom? 

<CDN>

poniedziałek, 27 września 2021

Od Pinezki (Skinki) - "Zagadki Sfinksa" cz.1

Czas, czas, brakuje mi czasu. Tyle roboty w tej watasze, że w ogóle nie mam czasu. 

Skinterifiri rozmyślała nad swoim problemem, wylegując się na mchu pod drzewem, schowana niezwykle nisko rosnącymi gałęziami. Zielone igiełki dawały jej względną ochronę przed wiatrem, a zapach żywicy uspokajał nieco zmysły, właściwie poprzez odurzenie swoją intensywnością. Lisica nie miała pojęcia, pod jakim drzewem iglastym się rozłożyła. Choinka i tyle. Gatunek nieznany. Ludzie takie stroją kolorowymi światełkami i delikatnymi kulami w okresie zimy, tylko tyle wiedziała. Nie jest przecież botanikiem. 

Jej obecne zaleganie wzięło się z totalnej nudy i kompletnego braku zajęcia. Była najedzona, sierść jej lśniła, nie było żadnych szczeniaków, którymi mogła się zająć i dać dorosłym wilkom trochę czasu wolnego. Czyli, w skrócie, nie było zajęć. A z Sodą obecnie nie chciało jej się siedzieć, za dużo już czasu spędzili ze sobą, potrzebowali odwyku. Czy mogła pomęczyć kogoś innego? Liszka przeciągnęła się, wyciągając łapki daleko do przodu i przy okazji ziewnęła szeroko. Nie, chyba nie było. Nie było nikogo, do kogo mogłaby się uczepić, nie przeszkadzając przesadnie w pracy. A miała na szczęście wystarczająco szacunku do siebie, by unikać takiego irytowania innych. Co nie znaczy, że nie kochała przylepiać się do wilków i wyrzucać im wszystko, co robią źle.

Czas, czas. Brakuje czasu.

Samiczka podniosła się z ziemi, ponownie przeciągając wszystkie kości. Jak będzie cały dzień leniuchować to w końcu jej się to spodoba, a tego nie chciała. Musi coś zrobić. Cokolwiek. Coś musi być, do licha! 

Igły podrapały jej futerko, kiedy wychodziła ze swojej zacnej kryjówki, zostawiając klejące ślady. Skinka skrzywiła się z niesmakiem. Bardzo inteligentnie, słońce, skarciła samą siebie. Włazisz pod iglaki, a potem musisz spędzać pół dnia na wylizywaniu gorzkiej żywicy, bo nawet woda jej nie ściąga. Chciałaś zajęcie to masz zajęcie.

W naturalnym odruchu lisica otrzepała się z igiełek, które ostały się w doskonale utrzymanej sierści. Pojedynczym, brązowym okiem spojrzała na swoje ciałko. Była chuda. Ostatnio jakoś mocno zaczęła chudnąć, co ją martwiło, ale nie miała do kogo się z tym udać. Medycy w watasze nie znali się za bardzo na lisach. Ba, nawet z wilkami zdarzyło im się nawalić. Nie było sensu ryzykować, czy poświęcać bez sensu swój cenny czas.

Czas, którego brakuje. 

Skończ już z tym czasem, słońce, pomyślała do siebie. Nie panujesz nad nim, a masz go za nadto. Chyba powinnaś znaleźć sobie lepsze zajęcie. 

Udała się nad strumień, jeden z wielu, jakie znajdowały się na terenach Watahy Srebrnego Chabra. Nie była pewna, czy chce się zamoczyć, czy napić, dlatego po krótkim namyśle postanowiła wykonać obie te czynności jednocześnie. Położyła się na otoczakach, chłepcąc wodę pod nurt strumienia. Co prawda krystaliczna ciecz była lodowata, ale lisiczka nie zamierzała narzekać. Grube lisie futro zawsze się przyda. Była zadowolona z tego, jak świetną ochronę zapewnia przed zimną wodą, albo wodą ogólnie, bo doskonale zadbana sierść stanowiła świetną barierę przed wodą. 

Jej leżakowanie w nowym miejscu przerwało nagłe pojawienie się nowej postaci, znacznie nad nią górującej, jednak absolutnie nie skłonnej do wsadzenia łap do przeraźliwie mroźnego strumyka. Skinka uśmiechnęła się złośliwie, widząc niepewność w oczach wilka. Mało który z tych jakże wielkich i wspaniałych drapieżników miał jaja moczyć się jesienią w lodowatej wodzie. Przebiec przez nią? Owszem. Ale moczyć się dla przyjemności? W głowach się poprzewracało. 

— Co zacnego Szkła sprowadza w te odmęty własnych terenów? — zapytała prześmiewczo, obserwując ze swojej wygodnej pozycji szarego basiora. Widziała w jego oczach lekką konsternację dotyczącą obecnego położenia samiczki, co ją niezwykle mocno bawiło, ale zdołała utrzymać niewzruszoną twarz. 

— Przybyłem się napić, ale widzę, że dzisiaj podają lisią zupę.

— Morze to zupa — rzuciła ruda, na co otrzymała zdziwione spojrzenie. — No co? Ma wodę, sól, mięso, zielone. Taka zupa, tylko zimna i niedobra. 

Śledczy skrzywił się na myśl o jedzeniu morskiej zupy, co jeszcze bardziej rozbawiło miniaturkę. 

— No dobra — wilk przerwał jej atak śmiechu — a czy mogę dostać wodę bez lisa czy muszę pić z lisem? 

— Możesz dostać bez lisa, ale musisz odpowiedzieć na zagadkę!

— Co za rudy Sfinks... Dawaj tą zagadkę — mruknął Szkło, niezupełnie zadowolony z obecnego obrotu spraw.

Skinka usadowiła się "na Sfinksa", szykując jedną z zagadek, jakie miała w zanadrzu. Ten dzień nagle zrobił się o wiele, wiele ciekawszy.

— Chucham ci w twarz, jestem gorący, ale choć przynoszę nadzieję boisz się do mnie zbliżyć. Czym jestem? 

<CDN>

Od Pinezki - "Krótkie myśli, długi dystans" #8

Gdy tylko zielona wadera zasnęła, Citlali powoli zaczęła skradać się ku wyjściu. Na szczęście nie musiała się martwić, że narobi jakiegoś hałasu, ale i tak postanowiła być wyjątkowo ostrożna. Z plecakiem na grzbiecie przemknęła przez wejście do jaskini, udając się na zewnątrz. Nie było co tracić czasu, musiała jak najszybciej wydostać się poza zasięg tutejszych wilków.

Wzleciała ku górze, od razu dając się porwać podmuchom wiatru. Zimno smagało jej ciało, wspierane wściekłym deszczem, jaki zdążył się rozgościć w tych okolicach. Kolorowa wilczyca marzła, ale nie miała wyboru, niż tylko uciekać. Woda zaburzała jej wizję, wiatr powodował drżenie mięśni. Jednak mimo to wierzyła, że da radę polecieć wystarczająco daleko. Że nie ugnie się przed ulewą. Latała już w trudnych warunkach, co to dla niej taka mżawka. Da radę. Chyba. 

W momencie, gdy pojawiło się "chyba", Zendayafiri momentalnie straciła wiarę w siebie. Nie mogła się poddać, ale nie mogła też dalej lecieć. Postawiona w takiej sytuacji, postanowiła wykonać coś, co jeszcze nigdy nie przyszło jej do głowy.

Poleciała do góry. Chmury otoczyły ją swoją mroźną masą, zamykając się za wszystkich stron jak pudełko. Było ciemno, mroźno, mokro, deszcz zaczął uderzać ze wszystkich stron. Tata powiedziałby, że próbuje popełnić samobójstwo. 

Aż wreszcie skończyły się chmury, a wokół Pinezki zrobiło się pusto i zadziwiająco jasno.

<CDN>

niedziela, 26 września 2021

Od Pinezki - "Różowe Słońce i Milczący Księżyc" cz.5

Czasem jednak los bywa uparty i nie pozwala nam osiągnąć obranego przez nas celu. Pinezka starała się z całych sił lecieć pod wiatr, wykorzystując wszelkie zasoby energii, jakie posiadała. Latanie w w silnych wiatrach nie było mądrym pomysłem, o czym doskonale wiedziała, jednak mimo to starała się dotrzeć... gdzieś. Może nie do domu, ale po prostu gdzieś, które było by innym miejscem niż okolice domu Zuvy i Ealasaid.

Dość szybko się okazało, że ta decyzja, ta upartość osła były głupie i idiotyczne. Strażniczka czuła, jak jej mięśnie powoli nie są w stanie przeciwstawić się prądowi powietrza, a ją spycha coraz bardziej do tyłu, aż wreszcie nie była w stanie w ogóle się poruszać. Ni do przodu, ni na boki. Stanęła w miejscu, lewitując koło wysokiej, kołyszącej się z winy wiatru sosny. Już nie ciągnęło ją do tyłu, ale na dobrą sprawę nie ciągnęło ją w żadną stronę. Po prostu nic się nie działo.

Dopiero gdy oberwała w głowę czymś twardym zrozumiała, co los postanowił jej zgotować.

<CDN>

sobota, 25 września 2021

Od Nymerii CD Admirała - "Taniec z Aniołami"

No więc. Witajcie drodzy czytelnicy. Dzisiejsza historia, a raczej, zaledwie jej część, zostanie poprowadzona, nie przez Ciri, a przeze mnie. Przez jej oddaną przyjaciółką Nymerię. Właściwie nie wiem czy powinnam się tak nazywać, ponieważ nasze stosunki należą do raczej zawiłych i dość przyziemnych jednocześnie. Jak pewnie pamiętacie, moja lekko starsza koleżanka, wykazała się ostatnio wielką odpowiedzialnością i zerwała kontakty z niejakim Admirałem. Ojcem jej dzieci i nie mężem

(Z resztą na szczęście, jakbyście słyszeli co chciał mi zrobić jak tylko spokojnie obok niego przechodziłam! Chociaż mam wrażenie że psychopatyczne odchyły odziedziczył po dziadku Szkle. Tak samo jak Ciri po swoim ojcu Szkle, ale tą historię już znacie, przechodząc dalej…)

Jeszcze nie mężem, choć mam głęboką nadzieję, że nigdy nie będzie mu dane nim zostać. W każdym razie po hucznym rozstaniu, a dlatego hucznym bo nasz kochany Admirał nie potrafił trzymać jęzora za zębami i niemalże od razu wypaplał wszystko swojemu synkowi (któremu to raczej poboczna sprawa)… po rozstaniu nastąpiła żałoba. Jak Matkę swoją kocham wolałabym, żeby to była faktyczna żałoba, ale aleee, Ciri mnie potrzebowała, dlatego biorąc wolne u naszego największego i najważniejszego polityka Agresta poświęciłam jej cały swój czas. No wiecie, plotki, smarki, znowu plotki, trochę więcej plotek i smarków. Nie żebym miała w tym jakąś przyjemność, broń mnie Matko ma kochana, ale nie była to też dla mnie kara. A właśnie! A propos Kary.

Kara na wieść o rozstaniu córki, wręcz oszalała ze szczęścia. Przyszła nawet w odwiedziny do jaskini, którą aktualnie dzielimy wspólnie z Ciri. Postaram się mniej więcej wam to przedstawić:

Ruda burza sierści wparowała w nasze skromne progi cała w skowronkach. Jak nie Kara. Powiecie? Po raz kolejny możemy doświadczyć cudownej przemiany tej… doświadczonej już przez życie wadery.

- Ciri, kochanie moje. Nie martw się tym zwyrodnialcem, nie pozwolę by dotknął Cię ponownie choćby opuszkiem.

Ciri cała zapłakana spojrzała na matkę, w jej głowie pojawił się szereg pytajników i możecie być pewni, że doskonale rozumiałam co wtedy czuła. Kara nie usłyszała odpowiedzi, ponieważ, gdy naszej kochanej i biednej Ciri do głowy w końcu doszły wypowiedziane przez matkę słowa… wybuchła płaczem.

- Ale ja chce, żeby mnie dotykał! – wrzasnęła lamentując po raz kolejny tego dnia. – Ten żar jaki we mnie rozpalał, ta namiętność. Ja, ja... – szara waderka wpiła swój pysk w moją pierś i szlochała cicho, a Kara stanęła bez ruchu z otwartym pyskiem, jakby zapomniała języka w gębie. I nagle coś mnie uderzyło. Wspomnienie, a raczej krótki przebłysk myśli tak mocny, że wbił się w mój umysł niczym sopel lodu spadający z rynny na oblodzoną ziemię.

Ale chwileczkę. Kim był Levi i dlaczego przedstawiony jest przez tą tracącą zmysły wilczycę w tak kontrastujących biało-czarnych barwach? No j najważniejsze. Dlaczego przypomniała sobie o nim przy wzmiance o namiętności? Czy Szkło powinien się czymś martwić?

No ale wróćmy do właściwego toru. Kara na wpół szczęśliwa z nieszczęścia córki, na wpół zagubiona w swoim własnym świecie postanowiła już nas więcej nie odwiedzać. Przynajmniej na razie. Skłamałabym jakbym powiedziała, że było mi z tego powodu przykro. Zdecydowanie nie było, a nawet wręcz przeciwnie. Ciri natomiast niewiele pamiętała z tego dnia, jak i z kilku poprzednich i kilku następnych, i jestem pewna że pewną część winy ponosiła tutaj donoszona przeze mnie wódka, czasem rum, albo inny mocny trunek który koił nerwy naszej nie-wdowie. Możecie mnie teraz szkalować, że jak mogłam to zrobić, ale uwierzcie mi, że innego wyjścia nie było. Gdyby nie upicie alkoholowe nasza biedna waderka zadźgałaby się na śmierć, albo postanowiła się zamrozić w górach, albo jakikolwiek inny pomysł na śmierć jaki by jej mógł przyjść do jej małej główki. Wódka z pewnością wyciszyła w niej rządzę krwi.

Teraz możecie zapytać: Dlaczego ona tak lamentuje skoro sama chciała przerwy/rozstania z Admirałem? Ano niestety nasza Ciri, jest idealnym przykładem współczesnej kobiety, a zmienność, niesamowicie nagła i szybka, jest jednym z jej ulubionych atrybutów. Co tu dużo mówić. Inaczej jest myśleć i chcieć rozstania, a inaczej jest tego dokonać i później żyć ze świadomością popełnionych czynów.

Ten przedziwny żałobny stan u mojej najdroższej (Wcale nie jedynej! To co mówią brukowce to kłamstwa!) przyjaciółki, utrzymywał się dokładnie 4 i pół dnia. Tak, Trochę więcej niż pół tygodnia by ukoić swój ból i zacząć stawać na nogi. Zdecydowanie widzę w tym moje zbawienne działanie, ale nie martwcie się, nie będę się zbytnio przechwalać.

A więc nasze wspaniałe 64% tygodnia wystarczyły by Ciri zaczęła odżywać. Reszty, jak się domyślacie, dowiecie się następnym razem. Możliwe, że już od naszej głównej bohaterki historii, choć… Mam cichą nadzieję, że wkrótce za mną zatęsknicie. Bez całusków i trzymajcie bezpieczną odległość! See ya!

<Admirał?>

piątek, 24 września 2021

Od Kenaia CD Loczka – „Nierozłączni”

Droga do jaskini alf nie była jakoś wyjątkowo długa, ale przy akompaniamencie słów białego basiora dłużyła się niemiłosiernie. Żeby nie było nieporozumień, nie miałem nic do gadatliwych wilków, sam lubiłem sobie pogadać, ale brak możliwości wstrzelenia się w wypowiedzi Adonisa, sprawiły tylko że byłem coraz bardziej wkurzony. Po co zadawać pytanie po pytaniu, jeśli nie oczekuje się odpowiedzi?

- Poczekałbym na was, ale w środku na pewno znajdziecie kogoś kto dalej wam pomoże. Ja muszę pomóc jeszcze siostrze. – powiedziałem pewnie stając obok wejścia do jaskini i starając się ukryć zmęczenie gadaniną Adonisa.

- Poczekaj jeszcze przyjacielu! Powiedz nam jeszcze jak się nazywacie, chyba nie udało nam się przedstawić. Tak dużo się działo, że musieliśmy…

- Kenai. – przerwałem specjalnie rozgadanemu wilkowi. – A moja siostra to Kanna. A wy to…

- Loczek i Hermiona! – basior zerknął na chowającą się za nim waderę i ponownie zwrócił się do mnie. - Miło było was poznać. Szkoda, że Twoja siostra z nami nie poszła, jeszcze raz przepraszamy za to całe nieporozumienie.

- Nie ma za…

- Świetnie, że nas odprowadziłeś! Tak miło nam się rozmawiało. – Czekaj serio? Rozmawiało?

- Tak, słuchaj ja…

- Szkoda, że musisz już iść. Może spotkamy się jeszcze później? Oprowadzicie nas po terenach? Albo pójdziemy na polowanie? Czy może to ktoś dla nas zapoluje?

- Loczek! – krzyknąłem trochę zbyt głośno. Oba wilki stojące obok mnie wzdrygnęły się i popatrzyły na mnie wielkimi oczami. – Przepraszam… trochę za głośno. Słuchajcie, zostawiam was w dobrych rękach, wejdźcie do jaskini i dajcie wypowiedzieć się innym. – spojrzałem jednoznacznie na Loczka. – Jeżeli znajdziemy czas, na pewno was poszukamy.

Po skończeniu swojej wypowiedzi, odwróciłem się na pięcie i odbiegłem od razu, bojąc się kolejnego monologu Adonisa.

---

No jasne. Idź szukaj sama ziół. Te są zielone, inne seledynowe, tamte brunatne, a jeszcze inne z niebieskim zabarwieniem. Byłoby łatwiej gdybym nie była daltonistką!

Jeszcze dał mi wybór. Alby rozgadana zgraja albo samotna wyprawa po zioła. No ciekawe co miałam wybrać… To tak jakbym nie miał żadnego innego wyjścia. Jedno gorsze od drugiego. Ygh! Nosz, no i ma kolce. Dzięki Flora, że o tym wspomniałaś. Kochana medyczka. Spojrzałam na wbity  opuszek kolec i westchnęłam ciężko z wkurzenia.

- Czy naprawdę nie ma na świecie miejsce, gdzie można leżeć i nic nie robić? – spytałam sama siebie, rzucając słowa w eter.

- Oczywiście, że jest. – usłyszałam za sobą i aż podskoczyłam ze strachu. Gdy się odwróciłam, ujrzałam znajomą postać o piórach bliskich nieboskłonom.

- Miodełka? To ty?

- Oczywiście, że ja. A kto inny? – odpowiedziała. Dla niej wszystko było oczywiste i proste. Szkoda, że ja nie miałam tak łatwo.

- Kanno Ermine Nito. Jak ci sprzyja dorosłość, kruszynko. – jej uśmiech był zaraźliwy. Choć nie uszedł mojemu słuchowi delikatny przytyk w stronę mojej maleńkości, odwzajemniłam go niemal od razu, a obelgę puściłam płazem.

- Mogło być lepiej. – powiedziałam zgodnie z prawdą.

- Czy pozwolisz? – spytała wskazując na moją łapę. Ptaszyca wzięła łapę między swoje pióra i swoim długim dziobem sprawnie wyjęła wbity kolec. Była przy tym tak… wyniosła, jakby właśnie rozwiązała sprawę wagi państwowej.

- I po sprawie.

Ta krótka rozmowa i mały gest podniosły mnie na duchu. Może nie powinnam być tak pesymistyczna? Miodełka była taka piękna, pewna siebie i samodzielna. A przecież była tylko ptakiem. Ja jestem wilkiem, powinnam czuć się od niej lepiej, w końcu to ja byłam wyższą formą życia.

Opuściła mnie bo miała ważne sprawy. Ciekawa byłam jakie, dlatego spojrzałam w którą stronę dolatuje i podążyłam powoli za nią. Pomyślałam przelotnie o wydarzeniu z przeszłości, które wyglądało tak podobnie do teraźniejszości. Tylko, że wtedy miałam obok siebie jeszcze dwójkę swojego rodzeństwa… no może nie dwójkę, ale Kenai był. Teraz byłam sama.

<Hermi? Loczek?>

Od Kary – ”Rezerwat” cz. 18

- Puść mnie! – krzyknęłam do Malfoya, który odciągnął mnie od nieznajomego. Jego oczy wciąż we mnie wpatrzone, stały się powoli puste i czułam, że życie z niego ucieka. Wątły oddech zwalniał, a ja miałam wrażenie, że słyszę tylko to powolne wypuszczanie powietrza z lekko otwartego pyska piaskowego basiora. Patrzyłam na to ze strachem, po raz kolejny ostatnie słowa i wzrok skierowany na mnie. I ostatni dech stracony na nic nie znaczącym imieniu.

- Pomóżcie mu! – krzyknęłam patrząc na tych, którzy pozostali przy nas. Alfa spojrzał na medyka jakby była to sprawa tylko i wyłącznie białego basiora. Malfoy stał za mną i się nie odzywał, a sam medyk… Medyk otworzył pysk jakby już chciał coś powiedzieć, po czym zamknął go i pokiwał przecząco głową jakby wilcze życie nic dla niego nie znaczyło. Wtedy już wiedziałam, że nie mogłam na nich liczyć.

Wyrwałam się z lekkiego już uścisku Malfoya i pobiegłam do pisakowego wilka walczącego ze śmiercią. Wszyscy jak na zawołanie krzyknęli moje imię, ale nie było już nic co mogli dla mnie zrobić. Położyłam łapy na piersi basiora i zaczęłam rytmicznie napierać, masując mu serce. Nie miałam pojęcia czy robiłam to dobrze. Pomocnica medyka opowiadała mi o tym jak razem zbierałyśmy zioła, ale była to czysta teoria. Nigdy nie miałam okazji spróbować tego w praktyce. Do teraz.

- No zróbcie coś! – krzyknęłam patrząc jak innych zamroziło. Chaotyczny i wściekle przestraszony wzrok podziałał na nich jak płachta na byka. Spojrzeli na mnie ze wściekłością. Nie dałam im jednak szansy na wydobycie ze swoich pysków żadnego dźwięku. – Trzeba go opatrzyć. Ja to wszystko zrobię, tylko przynieście mi to co jest potrzebne!

Medyk popatrzył na mnie analizując sytuację, po czym odwrócił się w stronę jaskini medycznej. Alfa powiedział coś o przeciwdziałaniu chaosu i zniknął pomiędzy drzewami. To byłoby tyle z jego pomocy.

Nie ustając w miarowym uciskaniu klatki, spojrzałam na nieprzytomnego wilka. Był tylko nieprzytomny prawda? Mogłam go jeszcze uratować, czy tak? Jego głowa była odrzucona do tyłu więc nie mogłam zobaczyć jego oczu. Wzroku, który mówił mi wszystko co musiałam wiedzieć.

- Co Ci mówi jego wzrok? – spytałam Malfoya, który jako jedyny jeszcze ze mną został. Basior westchnął niezadowolony i spojrzał na wilka.

- Jego oczy się zamknęły. Kara nie powinnaś…

- Ale to zrobiłam. Nikt inny nie był chętny, więc nie miałam wyjścia. – powiedziałam na jednym wydechu.

- Miałaś wyjście.

- Dać mu umrzeć!? – Moje łapy traciły siłę. Pomimo treningów  nadal nie byłam w najlepszej formie po mojej żałobie.

- I tak możesz go nie uratować.

- Ale przynajmniej próbuje, w przeciwieństwie do was.

- Jeżeli medyk ma racje i on jest chory, to…

- To najwyżej umrę razem z nim.

- Kara…

- DOŚĆ! – wrzasnęłam i w tej samej sekundzie poczułam ruch pod łapami. Klatka piersiowa wilka naparła na moje łapy. Basior nabrał powietrze w płuca i wygiął się w przedziwny łuk. Uśmiechnęłam się szczęśliwa z własnego zwycięstwa, a z moich oczu zaczęły płynąć łzy ulgi. Pustynny basior spojrzał na mnie i po raz kolejny tego dnia wypowiedział jedno słowo.

- Kara.

Przybiegł medyk z potrzebnymi przyborami do odkażenia i zabandażowania ran. Westchnęłam ciężko i złapałam oddech ze zmęczenia. Podeszłam do rzuconych na ziemie rzeczy i wzięłam te które były na samej górze, najczystsze. Podeszłam ponownie do wilka i zaczęłam od rany na jednej z łap. Basior jednym ruchem wyrwał swoja łapę z moich i warknął, odsuwając się ode mnie.

- Widzisz. Nawet on wie, że nie powinnaś go dotykać.

- Zamknij się, Malfoy. – warknęłam na niego po czym skierowałam się ponownie do chorego. – Już Cię dotykałam. Cokolwiek to jest i tak już to mam. – na te słowa w jego oczach pojawił się strach.

- Nie… - jęknął. Niezdolne do określenia emocje zaczęły pojawiać się w jego oczach. Zawiesił się na kilka chwil, nieprzerwanie na mnie patrząc. Spojrzałam pytająco na Malfoya, a on tylko lekko wzruszył ramionami w odpowiedzi.

- Kara, nie możesz. Oni właśnie tego chcą. – Zaskrzeczał chory. Spojrzałam na niego po raz kolejny, tym razem to jemu zadając nieme pytanie. – Jeśli którekolwiek z was się zarazi, zabiorą was. – Jego głos się łamał, kolejne słowa zatrzymywane były ciężkim oddechem wilka. - Tak jak zabrali mnie… ale ja już nie jestem im potrzebny. – Wraz z ostatnimi słowami padł bezwładnie na ziemie i z wciąż otwartymi i skierowanymi w moją stronę oczami dokończył. - I tak zaraz umrę.

- Nie, nie możesz umrzeć Levi. Nie możesz. – powiedziałam niewiele myśląc i ponownie pochylając się nad jego słabym ciałem.

- Ty znasz…

- Jak go nazwałaś? – spytał Malfoy patrząc na mnie z nieukrywanym podejrzeniem.

- Ja… nie wiem. Samo wyszło. Ja.

- Pamiętasz. Ja też już pamiętam. Nawet nie chciało im się mnie wymazać… jestem skazany na śmierć.

Niezrozumiałe dla mnie łzy i ogromny smutek i poczucie zdrady opanowały moje ciało. Spazmy szlochu przeszły przeze mnie razem z dreszczami.

- Ja. Nie. Co się dzieje. Malfoy. – Jęczałam nie mogąc się uspokoić. Wiedziałam tylko jedno. Nie chciałam, żeby Levi umarł, wilk którego ponoć nie znałam. Którego imię znam jak własne, ale w życiu wcześniej go nie widziałam.

- Może to już choroba przez Ciebie przemawia. – powiedział medyk, który najwyraźniej przyglądał się całej scenie swoim doktorskim okiem.

Stałam, szlochałam nie widząc co robić. Znalazłam się w jakimś innym świecie, nakładającej się rzeczywistości, może przeniosłam się w czasie? Albo to Levi… nic nie wiedziałam, nic nie rozumiałam. Jednak uczucie, które kojarzyłam dotąd tylko ze śmiercią matki, nie chciało mnie opuścić. Przypomniałam sobie o nie tak dawno złożonej obietnicy, że będę silna. Czy uda mi się jej dotrzymać?

CDN.

Od Pinezki - "Krótkie myśli, długi dystans" #7

— Jakie ładne imię! Czekaj... Cilali? Citeli? Ciri? Kurczę, już nie pamiętam — zasmuciła się nagle Nasja. — Masz ładne imię, ale trudne do zapamiętania. No cóż. Chodź! Zaprowadzę cię do mojego domu! — zawołała radośnie. 

Pinezka co prawda nie była zachwycona tym pomysłem, ale skoro proponują to głupio było odmówić. Zawsze może przecież uciec, to nie jest takie trudne, gdy ciągle lewitujesz i łatwo ci się trzymać na dystans. Dobra, lepiej, żeby leciała od razu, żeby się za szybko nie rozmyślić.

Ruszyła za zieloną waderę, której długie włosy w trochę ciemniejszym odcieniu zieleni niż sierść zaczęły już powiewać na wieczornym wietrze. Zbliżała się ulewa. Zupełne przeciwieństwo tego, czym była teraz Nasja. Paplała i paplała, błyszcząc jak takie słoneczko, a Zendayafiri musiała tego słuchać właściwie przez całą drogę, aż nie dotarły do legowiska. W tym momencie trwała już niewielka mżawka, choć porządna ulewa cały czas groziła w okolicy.

— Widzisz, Cilmi? Nawet jaskinie mamy piękne i zadbane! Z miejscami na spanie, na jedzenie i nawet na kąpiel. Prawda, że cudowne? Aż serce samo się rwie, żeby tu mieszkać. A tu — wadera wskazała przytulnie urządzoną wnękę w ścianie — możesz spać ty, ślicznotko!

Strażniczka spojrzała na zieloną, wymuszając na twarzy uśmiech. Musiała udawać, że nie widzi metalowych uchwytów na kraty wokół wejścia do wnęki. 

<CDN>

środa, 22 września 2021

Od Kawki - „Złoty Środek”, cz. 10

Podparłam się na przednich łapach i wstałam, wyciągając tylne jak najbardziej za siebie. Gdy przeciągnęłam się z błogością, podniosłam kilka kartek ze spisem inwentarza i pęczek jaskółczego ziela, po czym energicznym ruchem wepchnęłam je do skrytki w przeciwległej ścianie. Marlena siedziała nieco bliżej wyjścia, odwrócona do mnie tyłem i zapatrzona w dziesiątki rozłożonych przed nią, malutkich, różowych kwiatków.
- Skończyłam! - oświadczyłam, wymijając ją wolno. - Rozprostuję nogi, nie masz nic przeciwko temu? Spróbuję dowiedzieć się czegoś o dzisiejszym obiedzie. Jeśli ktoś akurat poluje w pobliżu, może pozwoli nam się przysiąść.
- Jak chcesz, w sumie nie jestem jeszcze głodna. Ale warto zorientować się na później - mruknęła, nie odrywając wzroku od swojego zajęcia.
- Naprawdę zapamiętujesz ile czego jest? Nie lepiej gdybyśmy to spisały?
- Pewnie. Tylko do obiadu naucz mnie pisać. - Zmierzyła mnie wzrokiem, uśmiechając się krzywo.
- Czemu nie! Ale do tanga trzeba dwojga. - Wzruszyłam ramionami. - Pamiętasz co było ostatnio, nic tak nie podnosi ciśnienia, jak ty z gęsim piórem w łapie.
Zachichotała. Jeszcze raz popatrzyłam na nią przelotnie i skierowałam się do wyjścia.
Załatwienie obiadu rzeczywiście nie było najgorszym pomysłem, ale w tamtej chwili dużo bardziej zależało mi na czymś zgoła innym. Rozglądałam się więc nie tylko za większymi grupkami zbierającymi się na polowanie, ale i za wszystkimi innymi, również samotnymi wilkami, szczególnie takimi, które nie wyglądały, jakby miały coś do roboty i z chociaż umiarkowanym entuzjazmem mogłyby przyjąć wizję niezobowiązującej rozmowy.
Szukałam, szukałam, aż wreszcie, gdy miałam już porzucić swoje plany i skończyć przerwę, by zameldować się z powrotem w jaskini zielarki, natknęłam się na samotnego basiora, idącego gdzieś wolnym krokiem. Ten bez wątpienia się nie śpieszył, przystawał co chwila, by zacząć węszyć w pobliżu ścieżki, przekręcić głowę i zastrzyc uszami, przekonany, że nikogo nie ma w pobliżu. Nie chcąc znienacka burzyć jego sielankowego przeświadczenia, kilkukrotnie podniosłam łapy wyżej i energiczniej postawiłam je na ziemi, by delikatnie ogłosić swoje nadejście. Dość długo zajęło mi wymyślenie odpowiedniego powitania, aby nie zacząć suchym „dzień dobry”.
- Halo! - rzuciłam energicznie, dla dodatkowego ukazania zamiarów przyjaźnie machając ogonem. Basior spojrzał na mnie bez wielkich emocji.
- Powitać. Nie wiem, z kim mam przyjemność, więc pewnie musisz być tutaj nowa.
- I tak i nie. - Zrównałam z nim kroku, uśmiechając się uroczo. - Tylko przesiaduję teraz często u kumoszki Marlenki. Ale ciągle jest zajęta, a mi się nudzi. Dzisiaj na przykład pomyślałam: nie mam jej teraz nawet w czym pomóc, przejdę się trochę. Może poznam kogoś ciekawego.
- I co, udało się?
- Zobaczymy. - Przymrużyłam oczy.
Może się wydawać, że rolą szpiega jest bezszelestne wkradnięcie się niemal w umysł podmiotu  szpiegowanego, w ciągu jednej rozmowy dowiedzenie się wszystkiego co potrzebne i niepotrzebne do szczęścia. Ale władzy nad cudzymi umysłami, zwyczajna, uśmiechnięta Kawka jeszcze nie posiadła. Dreptała więc z nieznajomym jeszcze przez spory kawałek drogi, aż stał się troszkę bardziej znajomy. Poznała więc jego imię, Anosit, i kilka faktów o stosunkowo niewielkim znaczeniu, jeśli rozpatrywać je oddzielnie. Dowiedziała się, że wilk ów idzie właśnie do jakiejś swojej ciotki, czy kuzynki, na obiad i że od pewnego czasu uczestniczy prawie we wszystkich, wspólnych polowaniach ze swoimi znajomymi. Dlaczego? Bo polowań jest jakby mniej. I, że Anosit cieszy się na myśl, że jest prawie na każdym, gdyż czuje, że to szansa do pokazania jego niebotycznego zaangażowania w tę robotę. Było to ważne, bo, co wywnioskowałam niestety tylko z kontekstu, w poszczególnych grupkach, na które dzielili się namiętnie członkowie dużej i ludnej WSJ, nietrudno było o odrzucenie i spadek statusu.
Biorąc pod uwagę, że ja dla niego pozostałam tylko Kawką, dziewczyną, która przesiaduje u swojej przyjaciółki, miejscowej zielarki i pomaga jej czasem w pracy, bilans okazał się nad wyraz korzystny i zapewniał stabilne fundamenty do zbudowania w tej społeczności całkiem niezłego, choć minimalistycznego wizerunku.
Kolejne dni mijały bardzo podobnie. Wstawałam jeszcze przed świtem, by z samego rana znaleźć się w jaskini Marleny. Siedziałam tam do południa, a ponieważ pracy nie było dużo, sporo czasu poświęcałyśmy na rozmowy o oczywistościach i banałach lub rzeczach, które były takowymi z jej perspektywy, jako obywatelki WSJ, a z mojej, jako osóbki wciąż jeszcze nowej w tym fikuśnym gronie... już nie do końca. Przerwę obiadową spędzałam na włóczeniu się po lesie oraz pobliskich łączkach i niewinnym zagadywaniu mniej lub bardziej znajomych. Potem znów wracałam do jaskini zielarki, gdzie siedziałam jeszcze przez jakiś czas, już bardziej dla zachowania pozorów, po czym wracałam do domu, z głową pełną nowych doświadczeń i śpiąca, ale spełniona.

- Już idziesz? - zaspany głos dotarł do mnie w tej samej chwili, w której podźwignęłam się z ziemi. Usiadłam i zamrugałam kilkukrotnie, aby świat przestał być rozmyty. Moimi jak nowymi tego dnia oczyma dostrzegłam purpurową łunę dopiero wschodzącego słońca.
- Tak. Zimno.
- No, zimno.
Raz jeszcze odetchnęłam głębiej i znów przylgnęłam do wciąż nagrzanej ziemi i leżącego obok, żywego piecyka. Nagłe ochłodzenie, które przyszło do nas w ostatnich dniach sprawiło, że nie chciało mi się stamtąd ruszać. Wolałam poczekać, aż słońce wzniesie się dostatecznie wysoko nad horyzont i ogrzeje trochę matkę Ziemię.
- Powiedz mi - mruknęłam, na chwilę przymykając oczy pod wpływem znów ogarniającej mnie senności. - Kiedy wracam do WSC? Trochę... tęsknię za naszą wspólną pracą.
- To ty mi powiedz - odpowiedział. Pytanie chyba ostatecznie przywróciło go to przytomności, bo w końcu otworzył oczy i odwrócił się ku mnie.
- Co?
- No, kiedy będziesz mogła wrócić do WSC. Czekamy na ciebie.
- Nie miałam do czynienia z jabłoniowymi politykami. Jakby siedzieli zamknięci w jakiejś strzeżonej twierdzy.
- A reszta?
- Dowiedziałam się tego i owego. - Wzruszyłam ramionami. - Opowiem wam dokładniej jak już na dobre wrócę. O, i wiesz co?
- Co?
- Nauczyłam się całkiem sporo o ziołach. Może nam się przyda.
- Na pewno. Jedyny zielarz, jakiego mamy, jest już emerytowany.
- No to świetnie. Przynajmniej wiem, co tam robię.
- Kawka... Jeśli czujesz, że niczego więcej już się nie dowiesz, wracaj do nas nawet od jutra.
Zamilkłam na chwilę, w zamyśleniu ściągając mięśnie pyska. Wreszcie wzruszyłam ramionami i rozchmurzyłam się.
- Odprowadzisz mnie dzisiaj?
Przeciągnął się i wstał, po żołniersku, w trzy sekundy.
- W takim razie chodźmy. Będzie padać.
- Tak? - Podniosłam wzrok, celując w niewielki fragment nieba, nieosłoniętego sosnowymi gałęziami. - Pewnie tak. Nie bierzesz jesionki? - zapytałam jeszcze mimochodem, widząc, jak podnosi materiał z ziemi i wiesza na gałęzi.
- I tak jest już mokra od rosy.
Podreptaliśmy więc przed siebie, jeszcze nieco leniwym krokiem i milcząc, jakby każda komórka mojego i jego ciała jeszcze czekały, aż słońce wstanie na dobre i oświadczy: „Czas zacząć działać!”.
- Pamiętasz - zagadnęłam, rozbudzona nagle delikatnym przypływem sympatycznych wspomnień. - Pamiętasz, jak odprowadzałeś mnie tędy do jaskini rodziców? To znaczy, tędy, tylko w drugą stronę.
- Było bardzo... miło, nie uważasz?
- Uważam, uważam. Chociaż początkowo miałam to stryjkowi za złe. - Zerknęłam na niego nieśmiało, ale żadna odpowiedź nie nadeszła. Pociągnęłam nosem i wyprostowałam się, wpuszczając na pysk uśmiech. - A jednak, to chyba najlepsze zarządzenie, jakie w życiu wydał.
Nasze spojrzenia spotkały się, przy czym z dziwnie przyjemnym uczuciem zauważyłam, że po raz pierwszy tego dnia i on odpowiedział mi słabym uśmiechem. Uwierzycie Kochani, że wraz z tym jednym, ciepłym spojrzeniem zapomniałam o niedospaniu i chłodzie?
- Ćśśś - Potrząsnęłam głową, zanim zdążył cokolwiek odrzec. - Wiem. Nie rozumiem, dlaczego zawsze go bronisz.
- Bo... - Przeniósł wzrok z powrotem na drogę, na chwilę zawieszając głos. - Będę go bronić, dopóki znam alternatywy.
- To znaczy? Jakie alt...
- To znaczy, dopóki nie skończysz nauki. Kawko. O, deszcz.
- Szlag! Mam nadzieję, że Marlena rozpali ognisko.
- Usiądźmy pod drzewem, może zaraz się przejaśni.
Opadłam na miękki mech pod starym dębem, a gdy tylko to zrobiłam, zdałam sobie sprawę, że powrót senności jest kwestią czasu. Najprościej mówiąc, byłam po prostu znużona. Codzienne wyprawy do WSJ przestały być już tą samą przygodą, którą były z początku. Na upartego, mogłabym nazwać to miejsce drugim domem. Tym ciaśniejszym, ciemniejszym i gorszym, w którym siedzi się w dzień powszedni, tylko po to, żeby mieć blisko do pracy.
Położyłam głowę na ziemi, wpatrując się w falującą wokół nas roślinność. Każda cząstka lasu zdawała się żyć. Drobne i nieco większe krople stukały w ziemię, wzbudzając miarowy szum. Otwierałam i przymykałam powieki, byle tylko nie opuścić ich do końca i zwyczajnie nie odpłynąć.
Moja sierść mimo słabego schronienia nasiąkła wodą, a lekki dreszczyk chłodu przebiegł mi po ciele, zgrabnie omijając jednak całkiem sporą jego część. Obejrzałam się za siebie, dostrzegając szare skrzydło rozłożone nad moim grzbietem. Położyłam uszy po sobie i wróciłam do poprzedniej pozycji, wygodnie wyciągając się na ziemi.
- Szaaaro - z rozmysłem przeciągnęłam środkową głoskę.
- No, szaro - słowa mieszały się z narastającym chwilami szumem deszczu.
- Towarzyszu - mruknęłam sennie. - Kocham towarzysza. I towarzysza za mocne dla mnie pazury, i za słabe nerwy.
Westchnął, a wiszące nade mną skrzydło lekko zachwiało się przy tym ruchu. Zadrżałam, gdy na suchą sierść spadło kilka kropel wody.
- Słońce popatrz... słoneczko.
Równocześnie z tymi słowami, dotarło do mnie nieco więcej delikatnego ciepła. Otworzyłam oczy. Rzeczywiście, wyglądało na to, że deszcz zaraz pozostanie już tylko wyblakłym wspomnieniem.


C. D. N.

Od Kamaela - "Byle tylko coś czuć" #1

Refleksje nad życiem były naturalną częścią dnia każdego filozofa. Taka po prostu była zasada. Zazwyczaj dochodziło się do tylko jednego wniosku - że całe to życie jest bez sensu, a nasze istnienie jest po prostu przypadkiem. Trudno z takim myśleniem nie dostać depresji, nieprawdaż? 

Ale gdzieś tam w tym bezsensie bycia zawsze może pojawić się mały skrawek światła, który pozwala lepiej znosić cierpienie i klątwę filozofa. Może to być hobby, jednak o wiele częściej jest to jakaś konkretna osoba. Bo jak to mówią niektórzy, we dwóch cierpienie się dzieli, a szczęście mnoży. To jest, o ile ktoś odczuwa szczęście. 

Kamael sam nie był pewien, co czuł, ale jeśli mógł coś stwierdzić bez wątpliwości, to wiedział, że obecność Domino ze wszystkich wilków w watasze najlepiej zapełniała tą pustkę. Czym to było? Nie miał pojęcia. Po prostu lubił być niedaleko niej, cokolwiek to znaczyło.

Przez to, że stała się jego opoką w tym obcym świecie, który znał dopiero od niedawna, a nawet w świecie ogółem, ciężko było mu zostawić ją w spokoju. Wiedział, że ta wadera woli mieć swoją własną przestrzeń, ale coś w jego środku, jakaś cząstka pragnąca poczuć cokolwiek, kazała mu cały czas szukać. Czasem dochodziło nawet do obserwowania Domino z ukrycia, za co Kamael z całej siły siebie nienawidził. Tylko że nie potrafił tego przerwać. 

<CDN>

Od Wayfarera - "Leśne nutki" #4

— Błagam, błagam, powiedz mi, że nie robisz takich idiotyzmów na swoich podróżach, żebym nie musiał się za ciebie wstydzić — wysapał Szkło, starając się złapać oddech po szaleńczym biegu.

— Ty? Wstydzić za mnie? — prychnął Way. Pracował nad gitarą, strojąc ją i sprawdzając, czy nie została uszkodzona, więc tak w sumie słuchał szarego tylko jednym uchem. Sam nie dyszał, ale jego serce zdradzało, że nawet jemu ten wysiłek nie był obojętny. 

— W imię twojego ta... — Basior przerwał, jakby nagle go coś olśniło. — Nie. Ja się nie muszę wstydzić, masz rację. Po prostu się kiedyś przypadkiem nie zabij, dzieciaku. 

Podróżnik uśmiechnął się uroczo, udając grzecznego aniołka, choć jego maska była przezroczysta jak, no cóż, szkło. Nie było co tu ukrywać, w końcu to on wpadł na ten jakże mądry pomysł, żeby nastraszyć ludzi. 

— No dobra, jak często zdobywasz w ten sposób sprzęt na podróże? 

— Zawsze. — Podróżnik nawet nie oderwał wzroku, odpowiadając tym prostym słowem. Zwrócił uwagę na Szkło dopiero, jak skończył. — No dobra, to co ode mnie chciałeś? 

<CDN>

wtorek, 21 września 2021

Od Pinezki - "Krótkie myśli, długi dystans" #6

Nasja siedziała cały czas przy ognisku, opowiadając, jaka to jej wataha jest niesamowita i jak bardzo bogowie ją kochają tak, że dają jej wszystko co najlepsze. Bo przecież ta wataha jest najlepsza i tego, co ona ma, nie ma żadna inna wataha. Wataha Magicznego Słońca to cud na Ziemi! A najlepiej, żeby Marta do niej dołączyła, bo jest taka kolorowa i ładna, że na pewno będzie pasować. 

Chwila, co? 

— Mówię ci, spodoba ci się. Wszyscy cię tu pokochają. Wiesz, że u nas nikt nawet nie lata? Będziesz celebrytką! Taka ładna i wyjątkowa, przebijesz nawet mnie! — Zielona wadera zaśmiała się w głos. Chyba podobała jej się ta myśl. — Pomyśl tylko! Nasja i Marta, najładniejsze wadery na świecie, obie w najlepszej watasze na świecie! 

Rany, gadatliwość Almetki, ale ego wyższe niż nawet ja dolecę, pomyślała zgryźliwie Pinezka. 

— Właściwie to Citlali — poprawiła wilczycę. Nie ma co się ukrywać, ta obca i tak nie miała złych zamiarów. Było widać po oczach. 

— Citlali? A nie Marta?

— Nie. Nie chciałam się ujawniać, ale chyba za bardzo naśladuję swojego brata i nie czuję się z tym fair. 

Nikt by nie sądził, że jest to możliwe, ale Nasja rozpromieniła się jeszcze bardziej, jaśniejąc jak słońce. Jak tak dalej pójdzie, to Citlali oślepnie. 

<CDN>

Od Wayfarera - "Leśne nutki" #3

Basiory stały na przeciw siebie w pozycjach bojowych, warcząc ostrzegawczo i strosząc futro, z wyraźnym zamiarem rzucenia się sobie do gardeł. Akcję tą widzieli ludzie, którzy przerażeni wielkimi agresywnymi stworami zaczęli uciekać w popłochu, zostawiając wszystkie osobiste rzeczy za sobą. Nikt nie brał garnków, jedzenia, książek. Na ziemi wylądowała także gitara, jeszcze przed chwilą trzymana w rękach jakiegoś grajka. 

Nie wszyscy jednak uciekli, a jeden z tych właśnie idiotów postanowił zabawić się w chojraka i rzucił w Szkło kamieniem. Na szczęście trafił w zad, ale to wystarczyło, by rozjuszyć szarego wilka i nakłonić go do rzucenia się nie na odsłoniętego Wayfarera, a na ludzi. 

Skoczył w ich stronę, tocząc spienioną ślinę z pyska. Ślinę, nie czystą pianę, jednak szał w jego pomarańczowych oczach był tak skuteczny, że głupie jak kuraki dwunogi pouciekały z wrzaskiem i piskiem do swoich domostw. 

Way nie tracił czasu, czekając, aż wrócą, tylko rzucił się w stronę porzuconego instrumentu strunowego, zakładając go jak najszybciej na plecy i mocując wcześniej przygotowanym rzemieniem. 

Następnie uciekł w cień drzew, do lasu, słysząc za sobą kroki starszego basiora. 

<CDN>

Od Wayfarera CD. Almette - "Otwarte Szlaki"

Wayfarer nie dawał tego po sobie poznać, ale kamień spadł mu z serca, gdy Almette wróciła do swojego, gadatliwego ja. Był jej wdzięczny, że tak wprost mu wygarnęła, umiała postawić na swoim, co było dobrą cechą, szczególnie u podróżników. Przeszła pierwszy test, jaki przed nią postawił, do tego przeszła go wzorowo. Pamiętał, jak jego tata, zacny Paketenshika, go tak wychowywał. Młodemu wtedy Wayowi - jeszcze młodszemu niż teraz - nieźle się w tamtym czasie oberwało, ale szczerze? Nigdy nie miał żalu do Pakiego o takie traktowanie. To nie był wilk, któremu nie można zaufać ani na którego trzeba uważać. I teraz on, Wayfarer, będzie musiał obrać taką postawę w stosunku do Almetki. Będzie musiał być Paketenshiką, ale w swoim stylu.

Odwrócił się do niej, z tym samym ciepłym uśmiechem, jednak teraz jego brązowe oczy wyrażały smutek i skruchę. I nie pozwolił sobie na ukrywanie tego pod kapeluszem. Jeśli mają się dogadać z kremową waderą, musi jej pokazać, że on też ma swoje uczucia i wcale nie są tak ciężkie do dostrzeżenia. 

— Jesteś ciekawą waderą. Potrafisz sobie poradzić w świecie. Bardzo dobrze ci idzie stawianie na swoim, co całkowicie szanuję oraz podziwiam. Ach, i przepraszam za swoje zachowanie. O to ci chodziło, prawda? — Uśmiechnął się szerzej, by ją przekonać, ale był to uśmiech smutny i nieco wymuszony. Nie dlatego, że kłamał, ale dlatego, że dotarło do niego, jak mało wie o jakiejkolwiek przyjaźni. Spotkał tyle wilków po drodze, a z własną watahą rozmawiać nie potrafił. — A wracając do twojego opowiadania o Trójkącie Bermudzkim, owszem, słyszałem o nim. Czy wierzę? Wierzę, że gdzieś tam daleko jest zima. I wierzę, że pod nami znajduje się woda, do której nie mamy dostępu. Jeśli czegoś nigdy nie widziałaś, co ci daje podstawy, żeby w to nie wierzyć? 

Wadera spojrzała na niego ze świetlikami w oczach. Chyba spodobało jej się jego podejście do tych spraw mitycznych i tak dalej. Jego samego w sumie to nie obchodziło, nic nie zabraniało mu wierzyć, że tak jest, ale nic też nie wskazywało inaczej. I tak było dobrze. Wiedzę można zawsze zostawić innym, ważniejszym osobistościom. On jest mały, mało znaczy i jeszcze mniej wie.

— Ale fajnie, że słyszałeś. I że wierzysz! A, i przeprosiny przyjęte, wybaczam ci — Almetka złośliwie powtórzyła jego własne słowa, robiąc przy tym zabawną minę. — W ogóle fajne masz podejście. Jak nie wiesz, czy coś jest prawdziwe, to i tak w to wierzysz. Ale naprawdę nie spotkałeś się z Trójkątem Bermudzkim? Dziwne, a brzmisz, jakbyś zwiedził cały świat! Taki mądry i doświadczony... A jednak nie! Jednak są rzeczy, których nawet ty nie wiesz! Ale na pewno wiesz o jakiś innych opowieściach morskich, prawda? Albo znasz jakieś piosenki żeglarskie? One na pewno są fajne. Bo są inne. Musisz jakieś znać, w końcu byłeś na statku! Rany, być na statku, to musi być przeżycie. Ale ty o tym wiesz, bo przecież tam byłeś. 

Serka jeszcze przez jakiś czas trajkotała o wszystkim i o niczym, podczas gdy basior słuchał jej w milczeniu. Mogłoby się wydawać, że ją ignoruje, ale tak naprawdę wchłaniał każde jej słowo niczym gąbka, zainteresowany długą, nieprzeraną wypowiedzią, na jaką składało się wiele mniejszych. Pewnie i tak niewiele z tego nie pamięta, ale żywotność, z jaką opowiadała Almette, kazała mu się skupić, nawet gdyby nie chciał. Ona po prostu była zbyt intrygująca. 

Dlatego nagłe przerwanie wypowiedzi zauważył od razu. Wpatrywała się w niego, czuł to na swojej skórze, jednak wiedziony własną naturą nie miał ochoty za bardzo się udzielać. Chciał jedynie nakłonić waderę do dalszej rozmowy. 

— A więc? Co było dalej? 

— Po prostu wróciłam do domu, bez żadnych przygód. — Wilczyca chyba była zadowolona, że jej towarzysz jej słuchał, nawet jeśli tego nie okazywał. Nagle coś jej się przypomniało. — Miałeś mi zaśpiewać te piosenki żeglarskie, pamiętasz? Prosiłam cię, a potem się rozgadałam. Ale i tak pamiętam. Umiesz śpiewać, co nie? Grasz na gitarze, to raczej tak. Możesz mi coś zaśpiewać? Jakąkolwiek piosenkę.

— Te piosenki to szanty — Way poinformował podróżniczkę cierpliwym głosem. — Jeśli chcesz, to mogę coś zaśpiewać. 

— Chcę! Powiedziałam, że chcę! Już kilka razy to powiedziałam! — zawołała podekscytowana Almette.

Wayfarer usiadł wygodnie, przygotowując struny głosowe do jednej ze swoich ulubionych szant. Widział, z jakim oczekiwaniem patrzy na niego towarzyszka, więc postanowił nie przedłużać jej tej chwili. 

Kiedy rum zaszumi w głowie,
Cały świat nabiera treści,
Wtedy chętnie słucha człowiek
Morskich opowieści. 

Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale 
Morskim opowieściom. 

Łajba to jest morski statek, 
Sztorm to wiatr co dmucha z gestem, 
Cierpi kraj na niedostatek, 
Morskich opowieści. 

Hej, ha! Kolejkę nalej! 
Hej, ha! Kielichy wznieśmy! 
To zrobi doskonale 
Morskim opowieściom.

Po wzięciu głębokiego oddechu, bo ta piosenka była o wiele żwawsza od innych utworów, jakie śpiewał, brązowy wilk z cierpliwością pająka oczekiwał reakcji wadery. 

<Almette?>

Od Kary – ”Rezerwat” cz. 17

Mówią, że czas leczy rany. Nie byłam pewna, czy to prawda, ale na pewno wiedziałam, że z czasem trzeba ruszyć dalej. Moja droga choć wyboista, w końcu zaczęła układać się tak jak chciałam. Pomimo nadal świeżych ran na sercu, zajęłam się pracą. Codziennie pomagałam bratu w kuchni, albo drugiemu bratu w polowaniach. Dużo się uczyłam, bo w końcu najwyższy czas żebym w końcu stała się dorosła. Nie brakowało mi już wiele do pełnoletności, a nadal nie czułam się na to gotowa. Dlatego chodziłam od jaskini do jaskini, od wilka do wilka, szukając tych, potrzebujących pomocy i skorych do nauczenia mnie czegoś nowego. Doświadczenie. Tak, właśnie tego potrzebowałam. Doświadczenia.

- Coś się dzieje. – usłyszałam zaniepokojony głos Korteza.

Byłam w trakcie skórowania jelenia, gdy usłyszeliśmy krzyki i nawoływania dochodzące z jednej z najbliższych plaż. Brat wyjrzał z jaskini zaniepokojony, po czym dając mi twarde spojrzenie rozkazał mi:

- Zostań tu. – I zniknął za otaczającą mnie skałą. Choć niezmiernie ciekawiło mnie niewiadomego pochodzenia zamieszanie, wróciłam do pracy, aby jak najszybciej wrzucić oddzielone od kości mięso do przygotowanej przez Korteza zalewy. Moje ruchy stały się już niemal automatyczne, jednak teraz skupiłam się na pracy tylko po to, żeby wykonać ją jak najszybciej i wyjść na zewnątrz by zobaczyć przybliżającą się sensację.

- Do medyka z nim! – ktoś krzyknął przebiegając tuż obok wejścia do jaskini. – I niech nikt kto nie musi go nie dotyka.

W głowie zapaliła mi się alarmująca lampka. Nie brzmiało to dobrze. Choć nie myślałam, że to możliwe moje łapy zaczęły pracować jeszcze szybciej. W kilka minut zdjęłam skórę i pokroiłam na przyzwoite kawałki nasz zapas na następne dni. Lekko ogarnęłam miejsce pracy i wyskoczyłam z jaskini szukając wzrokiem zgromadzenia. Niestety żadnego nie dojrzałam, ale słyszałam, że mówili o jaskini medyka, dlatego postanowiłam właśnie w tamtą stronę się udać. Marszobiegiem ruszyłam przed siebie, bojąc się, że ominie mnie coś ważnego.

- Odejdźcie wszyscy!

- To dajcie go do jaskini! A nie tu na zewnątrz leży!

- Nie ma mowy! On sam mówi, że to zaraźliwe!

- Jak zaraźliwe, jak ma rany cięte… A to podobno ty jesteś medykiem.

- Cisza! – gromki wrzask alfy zatrzymał nadchodzące zdania. Nastała cisza, w czasie której alfa podszedł do medyka i powiedział cos tylko jemu. Basior pokiwał głową i zniknął zaraz w ciemności jaskini.

Podeszłam do najbliżej stojących wilków. Było to ogniste rodzeństwo pomagające w łowach. Przysunęłam delikatnie łeb pomiędzy ich bure czupryny.

- Co się dzieję? – spytałam cicho, żeby nie zwrócić na siebie zbędnej uwagi.

- Znaleźli kogoś na plaży. Jest strasznie poturbowany i pocięty, jakby ktoś zadawał mu ciosy nożem. Basior majaczy i twierdzi, że to zaraźliwe… Niektórzy sądzą, że to dlatego bo ten co mu to zrobił jest z nami na wyspie, ale medyk uważa, że to może być choroba. – powiedziała wadera nie odrywając wzroku od panującego przed nami zbiegowiska. Krótko podziękowałam za wyjaśnienia i odeszłam kawałek, chcąc znaleźć miejsce z lepszą perspektywą. Przed jaskinią zebrała się chyba cała wataha. Choć ostatnio nasze szeregi mocno się zmniejszyły, to nadal było nas dużo i tłum był nie do wytrzymania. Jednak ciekawość była dla mnie silniejsza. Okrążyłam prawie całe zgromadzenie zanim znalazłam dogodne miejsce.

Zerknęłam z daleka na leżącego na ziemi nieznajomego wilka. Miałam silną ochotę, żeby podejść bliżej, ale przeszkadzały mi wilki siedzące przede mną. Widziałam jednak basiora dość dokładnie. Krótka, gęsta sierść w kolorze mokrego piasku, była zbita i poklejona krwią w wielu miejscach. W wielu miejscach ze świeżych ran wyciekała krew. Tylko dlaczego to wyglądało, jakby nacięcie zostało zadane kilka minut temu… Jego pysk leżał bezwładnie na ziemi, więc nie mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Choć basior wyglądał zwyczajnie, nie licząc jego nadzwyczajnego stanu, czułam jakieś dziwne wrażenie, że go znam… albo powinnam znać.

- Rozejdźcie się proszę. Razem z medykiem rozwiążemy tą sprawę, a jeżeli któryś z was będzie mógł nam pomóc to na pewno po was poślemy. – odezwał się ponownie alfa, stanowczym głosem. Z pomrukami niezadowolenia, tłum zaczął się rozchodzić. Niewiele myśląc, korzystając z nieuwagi wszystkich, podeszłam do rannego i wyciągając szyję jak tylko mogłam, zaczęłam go wąchać, myśląc że może poznam tak jego zapach.

- Kara! – usłyszałam za sobą i poczułam silne pociągnięcie w tył. W tym samym momencie pysk leżącego wilka poruszył się, a oczy otworzyły się gwałtownie pokazując mieniące się we łzach, idealnie lazurowe oczy.

- Kara… - powtórzył po moim bracie patrząc na mnie nieprzerwanie. Tak jak ja patrzyłam na niego.

CDN.

Od Pinezki - "Krótkie myśli, długi dystans" #5

Nieznajoma uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy zauważyła smażącą się na ogniu kaczkę. 

— No proszę, proszę. To dlatego okolica tak ładnie pachnie. To spore zaskoczenie, że wilk potrafi gotować. — Jej głos był słodki i przyjazny, kolejna czerwona lampka do choinki w głowie Pinezki. Nie mogła pozwolić dać się zwieść.

— Nauczyłam się tego... kiedyś. — Jak najmniej informacji. Tak jak uczył ją brat.

— Kiedyś czyli kiedy?

— Nie pamiętam. 

— Och — wadera wydawała się zawiedziona taką odpowiedzią. Jednak nie zniechęciła się tak szybko i po prostu usiadła koło ogniska. — Cóż, w każdym razie ja się nigdy nie nauczyłam. Tutaj nie stosujemy takich praktyk. 

— Tutaj czyli gdzie? 

— W Watasze Magicznego Słońca! — Obca rozpromieniła się niczym kwiat w rozkwicie, mogąc opowiedzieć o swojej watasze. — To najcudowniejsza wataha pod słońcem! Paradoksalnie mówiąc, oczywiście. A gdybyś zobaczyła zachód słońca nad naszym morzem! Bogowie obdarzyli swoją najukochańszą watahę najchojniej jak potrafili, oj tak tak! 

Pinia słuchała tej paplaniny tylko jednym uchem, bo musiała ściągnąć kaczkę z ognia... i podzielić się nią z nieznajomą. 

— Jasne, okej... A jak się nazywasz? 

— Och, moja droga, jestem Nasja! 

— Fajnie. Marta — Citlali podała pierwsze imię, na jakie wpadła. Nie chciała ujawniać swojej tożsamości zupełnie obcej waderze.

<CDN>

Od Szklanki CD Apollo Anubisa Aina "Rewia Dusz" cz. 12

 

-Podłe-

Spojrzał za siebie
Miliardy oczu przeszywały jego sierść
Paliły serce i wyrywały oddech z piersi
A jedyne co widział to mrok

-Ale prawdziwe-

Zostawił ją tutaj samą. Patrzyła jak jego ogon znika w krzakach, tych z których przyszli. Znowu było jej smutno i jej oczka zaszkliły się łzami i zaszły żalem. W końcu nawet jeśli znała go taką chwilę był jak mama. Zajął się nią, i rozmawiał i ... powiedział gdzie jest mamusia kiedy  nie mogła jej znaleźć i tak bardzo chciała zobaczyć. I obiecał jej, że ją zobaczy i... i... i teraz poszedł. Niby mówił, że to jego wina że nie może się nią zająć, ale ona chciała żeby był jej tatą... albo bratem. Lub chociaż pozwolić jej zostać przy swoim boku. Jednak odszedł i nie wrócił się, a ona została przytulona jakąś inną łapą, obcą i już nie taką przyjemną jak ta, która ochroniła ją wcześniej przed... psami?
    -Gdzie poszedł... on? - spytała nie mówiąc tata, bo przecież nim nie był, tak mówił. Jednak łezki uciekły z jej oczek kiedy wtulała się w sierść miękką i gęstszą od tej basiora.
    -Oh. Nie wiem skarbie, ale z pewnością znajdziemy i tobie cieplutkie posłanie. DELTA!? - wadera była przyjazna i miała taki ładny uśmiech jednak obraz jej się zamazywał. Na swoim nowym posłaniu leżała smutno i samotnie. Pomimo, że ten cały Delta był równie miły co pani Florka to nie odpowiadało jej. Chciała wrócić pod kamień z ...bratem. Tatą?  Nie ważne. Istotny pozostawał fakt samej osoby, a nie miejsca. Jednak ciepło posłania ukołysało ją w jakiś sposób do snu. A śniła się jej mama. Jej kochana rodzicielka, stojąca daleko poza zasięgiem jej łapek. Było jej zimno i smutno tak z dala od niej. Jednak był i nowy przyjaciel gdzieś niedaleko, zaraz obok, jednak kiedy podchodziła on się oddalał coraz bardziej. Nie podobało jej się to, bo to oznaczało tyle co pozostanie całkiem samej wśród tego chłodu.

    Otwierając oczy zauważyła, że dzień jeszcze nie wstał, a wszyscy spali w swoich posłaniach. W jej głowie więc zrodził sie mały plan. Wstała i swoje małe łapki przeniosła na zimną skałę pokrywającą podłogi jaskini powolutku i cichutku uciekając w kierunku wejścia. Będąc już na zewnątrz zatrzymała się nie wiedząc dokąd iść i gdzie się podziewa jej towarzysz. Zatem jej kroki skierowały się z ciemność tak wszechobecną tej nocy. Wszystko zdawało się być takie inne, mroczniejsze i straszniejsze, dlatego nie zwalniała tempa im głębiej w las szła. I tak szła... I szła, a jej oczy i uszy nie słyszały nic poza przerażającym hukaniem sowy i dalekim szumem nieznanego jej pochodzenia. Szła. Tyle można było stwierdzić i tyle sama wiedziała. I jedyne co teraz chciała to w końcu znaleźć kamień z przyjacielem, którego znała krótko, ale do którego jej szczenięce serce przywiązało się niezwykle.
Swoje szczęście w nieszczęściu odnalazła zaskakująco szybko gdyż w dali, obok spadającej wody leżał pewien wilk, którego zielonkawe futro błyszczało w świetle księżyca na srebrno. Zamrugała parę razy jakby zdawało jej się co widzi, jednak kiedy obraz pozostawał tak samo nieruchomy z machającym ogonem podbiegła do towarzysza. Stojąc nad jego śpiącym ciałem nie chciała go budzić więc grzecznie ułożyła się obok delikatnie przytulając głowę do jego boku.
-Dobranoc.- szepnęła jeszcze zanim usnęła przy tym ciepłym boku.

-Zbyt rzeczywiste-

<Anubis?>

Od Almette CD Wayfarera "Otwarte Szlaki"

     Poszła za nim zmieszana. Nie wiedziała co ma myśleć. Weźmie ją czy w końcu nie? Myśli mieszały jej się w głowie. O co dokładnie mu chodziło z tym mostem i tym podejściem? I czy do końca podoba jej się jego podejście do życia? Cała ta rozmowa trochę w nią uderzyła. Ok. Narobiła sobie nadziei jednak czy to był dobry powód na potraktowanie jej tak sucho? Może. Ok. Pogodziła się z tym. Jednak jeśli tak miało być za każdym razem kiedy powie coś nie tak i zdezorientowana nie będzie wiedziała co robi źle, będzie oschły i niemiły. Nie podobała jej się ta wizja. Była... zbyt szara i zniechęcająca jak na jej standardy. Więc, czy wolała potykać się sama na ciężkich szlakach czy znosić humorki młodego podróżnika. Zmarszczyła delikatnie nos patrząc się w morze. Było warto czy nie? Może wcale nie potrzebowała przewodnika. Po życiu w końcu nikt jej za łapkę nie poprowadzi .

                -To było ... wredne. - wypowiedziała sie w końcu zatrzymując się. Może bywała szczęśliwa, ale pamiętliwa także i chyba zdawało jej się tylko że pogodziła się z tą myślą. - Ale to nie ważne. Wiem że życie nie jest tylko motylkami i kwiatkami. W każdym razie. Weźmiesz mnie w końcu czy nie? Bo podałeś mi dwie sprzeczne odpowiedzi na przestrzeni kilku sekund i mój mózg pogubił się w tych wszystkich wskazówkach. - zamilkła. Czekała na odpowiedź lustrując jego rudawe futro wzrokiem.
                -Wezmę . Wezmę. - zapewnił ją z uśmiechem na pysku jakby puszczając koło ucha początek jej wypowiedzi.  Almette więc też się uśmiechnęła chociaż liczyła na odrobinę przeprosin, w końcu ona przyznała się dzielnie do błędu, ukorzyła się. Tak więc? Kto w między ich 2 powinien być bardziej dojrzały?! Przecież nie ona! Co ona wiedziała o życiu czyż nie? Nie ważne. Zrównała krok z jego grzecznie zachowując chwilową ciszę. Niedługo to jednak trwało, w końcu taka juz była i miała nadzieję, że jej towarzyszowi nie przeszkadzało to zbyt mocno. Chyba? Hah.
                -Słyszałeś kiedyś o jakiś legendach nadmorskich z daleka? Ja słyszałam w życiu jedną. Opowiedział mi ją kiedyś ptak przelatujący nad watahą, który zatrzymał się tu w okolicy. Nie wiem dokąd leciał, ale schował się ze mną i mamą w jaskini, nieco przestraszony, ale jednak wdzięczny gdyż na dworze lała ulewa. Miałam wtedy wrażenie jakby miało nas utopić w tym deszczu haha. W każdym razie, opowiedział mi ten ptaszek, mewa bodajże , ale czy ja wiem, mewy nie odlatują aż tak daleko. Wracając, bo znowu uciekam słowami na inne tory. Opowiadał mi o legendzie trójkąta bermudzkiego, którym straszą przy brzegach małe dzieci ludzie aby nie zaciągały się na marynarzy w dorosłości i nie ryzykowały życia na morzu. Ciekawa jestem jak tam jest podczas sztormów. Jasny gwint. W każdym razie, na pewno słyszałeś tą legend ,że w ramach tego trójkąta znikają statki bezpowrotnie, samotoly czy co to tam jest. Interesuje mnie co dokładnie to powoduje czy to tylko ludzie są na tyle głupi aby wymyślać bajki, których boją się porządni żeglarze. Tak przynajmniej opowiadała mewa. A ty? CO o tym sądzisz? - ciekawiło ją podejście Waya do takich legend, bajek czy mitów. Czy w nie wierzy? Czy nie?

<Way?>

Od Wayfarera CD. Almette - "Otwarte Szlaki"

Dwa dni, tak?

Basior się zasępił, oglądając spod kapelusza spokojne morze. Szara chmurka dymu wyleciała z fajki, ulatniając się do góry i rozpływając w powietrzu, tak jak powoli rozpływały się myśli.

Tak powiedziała. Dwa dni.

Dwa dni to mało, żeby opracować całą podróż, ale chyba wolał to, niż odpowiadać jej od razu. Bo wtedy pewnie nie miałby już w ogóle czasu. Nachodziła by go dzień w dzień, aż w końcu zrezygnowałby z jej towarzystwa podczas podróży i poszedł sam, znikając bez ostrzeżenia. A tak to sobie to przemyśli, zastanowi się, gdzie chciałby ją zabrać i który szlak byłby najbezpieczniejszy. Bo na pewno nie zabierze ją na szlaki dla zaprawionych podróżników, o tym nie było mowy.

Miał ją zabrać na południe. Gdzie znajduje się najbliższy port? Chyba jedyny, jaki zna i wie, że mógłby ją tam zabrać to port w Ropince. Ropinka to duże miasto, ale jest otwarte na zwierzęta i za każdym razem, jak tam bywał, przywitali go kawałkiem kiełbasy i świeżą wodą. Port co prawda nie był duży, a statki to nie wielkie fregaty tylko co najwyżej szkunery, które nie dawały aż takiego efektu. Ale jeśli Almette nigdy wcześniej nie widziała okrętu z bliska, to pewnie i taki szkuner ją zachwyci. To chyba była dobra droga.

Chyba powinien udać się razem z nią, by była w stanie znaleźć drogę do domu. Zresztą, co mu szkodzi zabrać ten jeden raz kogoś ze sobą na zimę? Tym bardziej, jeśli ten drugi wilk to też podróżnik. Nie będzie musiał się nią opiekować, więc nie będzie tak ciężko. Przynajmniej taką miał nadzieję.

Dobrze, znał trasę. Wiedział, co musi przygotować, by podróż z tą waderą była bezpieczna. Był gotowy.

Teraz czekać dwa dni.

Oj, Vandrareshika, teraz to się wkopałeś.

~~~

Spotkali się na tej samej plaży co wtedy. Wayfarer czekał tam od rana, paląc fajkę i oglądając na siedząco, oparty o skałę, płynące po niebie chmury. Przypominały mu fale morskie, nieokiełznane, gdzie nie wiadomo było, co się znajduje za tą puszystą, wyglądającą na miękką barierą. Almette przyszła koło południa, nie wiadomo, czy szukając go po zapachu, czy po prostu domyśliła się, że to będzie pierwsze miejsce, w jakim może go spotkać.

– I co? I co, i co, i co? – zaczęła wypytać, nawet się nie witając. Skakała wokół wilka, próbując wyciągnąć z niego informacje. – Co postanowiłeś? Zabierzesz mnie, prawda? Rany, już nie mogę się doczekać! Tyle zobaczę, tyle mnie czeka. Wreszcie popłynę statkiem. Tak długo o tym marzyłam! Będę mogła zobaczyć okręty, którymi pływają ludzie, spróbować ich posiłków... Jestem taka podekscytowana, że nie mogę usiedzieć w miejscu! – Faktycznie, jej ogon, wraz z zadem i całą resztą ciała, tańczyły w niekontrolowanym rytmie, zupełnie bez muzyki, która z resztą i tak by im nie przeszkadzała. – Tak długo czekałam na tą odpowiedź! Cieszę się, że mnie zabierzesz, wiesz? Jeśli nie ty to kto inny?

– Nikt – uśmiechnął się basior, przerywając jej słowotok. Wadera zamilkła, ale w jej oczach wciąż było widać radość. – Nikt cię nie zabierze. Nawet ja.

Mina Almette w przeciągu parę setnych sekundy zmieniła się z podekscytowania w strach. Wilczyca jakby pękła, teraz w tych niebieskich okręgach chowało się złamanie i rozczarowanie. Zawiodła się. Wayfarer być może powinien się tym bardziej przejąć i nie żartować sobie z niej w ten sposób, ale szczerze mówiąc, nie wpadł na lepszy pomysł, żeby wymusić na niej ciszę.

– Na podróżach nie bierz niczego za pewne, bo stanie ci się krzywda. – Podróżnik wstał na nogi, wysypując tytoń z fajki, po czym włożył swój zapychacz nudy pod kapelusz. Podniósł wzrok na Serkę. – Jeśli będziesz uważać, że most na pewno się nie zawali i ruszysz po nim z taką pewnością siebie, spadniesz w przepaść.

Przeszedł w milczeniu obok wadery, do której wciąż nie docierała obecna sytuacja. Widział to w jej oczach. Te wszystkie myśli. "Ale jak to?", "Nie weźmie mnie?", "Czy on naprawdę to teraz powiedział?". Chyba jednak zrobiło mu się jej żal. Tak trochę. Ale co innego miał zrobić? Podróżnicy muszą się uczyć ciężko i od razu, a nie owijać w bawełnę. Świat poza granicami Srebrnych Chabrów potrafi być groźny, nie można sobie pozwalać na zbytnie rozluźnienie i pewność siebie. Tam, na zewnątrz, wszystko się zmienia, nawet z dnia na dzień i Serka musiała się o tym przekonać.

– Ale... Ale jak to mnie nie weźmiesz?! Myślałam, że się umówiliśmy! – krzyknęła, dając upust swojej złości maskującej powstrzymywany smutek.

Way przemilczał odpowiedź. Nie będzie się z nią kłócił, co to, to nie. Nie podoba się, to równie dobrze może ją tu zostawić. Ma to gdzieś.

Miał już odejść w długą, rzucając jej piachem w oczy, kiedy nagle jej podejście się zmieniło. Inny ton nakłonił go do zatrzymania się i wysłuchania wadery.

– Przepraszam... Po prostu narobiłam sobie nadziei i wmówiłam sobie rzeczy, które nie miały miejsca. Trochę się nakręciłam, wybacz.

Gitarzysta obrócił się w stronę Almette, przywołując na pysk najcieplejszy uśmiech, na jaki umiał się zdobyć. O to mu chodziło. O skruchę. Ale nie dlatego, że chciał być złośliwy, tylko chciał ją od samego początku zacząć uczyć.

– Nie trzymam urazu. Od początku planowałem cię zabrać, nie musisz się przejmować.

Serka rzuciła piorunami w jego stronę, jednak nic nie powiedziała, tylko naburmuszona dołączyła do niego i ruszyła za nim, gdziekolwiek on się wybierał.

<Almette?>

Od Delty CD Pinezki "Noce i Dnie"

     Czy bywało dobrze? Bywało, zaiste. A czy bywało źle? Tak. Bywało i źle i dobrze, gdyż świat pozostawał w dalszym ciągu niejednolitym pokładem zdarzeń niespodziewanych i zaskakujących, zarówno tych przyjemnych jak i nie. I nie ważne kim się było i jak dobrze w życiu miało, wszystko mogłoby posypać się na łeb na szyję w jednej sekundzie, chwili, ułamkach życia które jeszcze posiadasz rozkruszając resztki molarności i świadomości w powiewający na wietrze pył. I czy dało się temu zapobiec? Tak, a może nie? Kto to wie? Prawdopodobnie nikt, a przecież i tak czasu nie da się cofnąć, więc po co rozpamiętywać dawne błędy. Jednak natura umysłu bywa wątpliwie przydatna i odsyłanie do wspomnień niefortunnych i mocno zawstydzających najczęściej tuż zanim układasz swoją głowę do miękkiego legowiska. Dlatego także Delta spoglądając w tył często rozpamiętywał te dobre i te złe momenty. Ale kontynuując historię, a raczej juz jej ostatnią prostą.

To wspomnienie stanowiło mieszankę tych dwóch pojęć, mieszcząc się między uśmiechem a zawałem.

    Pozostawiając za sobą nory i kierując się w stronę własnego domu Delta poczuł się nieco pewniej i pomimo że wszyscy zachowywali chwilowe milczenie atmosfera zagrzała się i umiliła. Huczący delikatnie wiatr rozwiewał im liście z drogi i przywodził zapachy z zakątków świata. Temperatura była odpowiednia, ani za zimno ani za gorąco. Tak...idealnie. Właśnie. Mieli nową parkę wśród swoich szeregów, czekające niedaleko nowe tereny, niesione dzielnie przez rudowłosego trójogonowca i niesamowite doświadczenia. Delta idąc tak przy boku swoich przyjaciół pozwolił sobie na szeroki uśmiech niemający żadnego konkretnego podkładu w jego myślach, oprócz towarzystwa bliskich. Przymknął oczy delikatnie i pozwolił się im prowadzić wyłączając słuch i skupiając się na tej chwilowej przyjemności, zanim powrócą do monotonnego życia wśród ram równie monotonnej watahy. Dlatego też nie słyszał, a raczej nie słuchał rozmów jakie zaogniły się między Pakim, a Sodą oraz popłochu jaki nagle się wzniósł. Delta zorientował się, że coś jest nie tak dopiero kiedy czarny lis nadepnął na jego łapę. Powróciwszy do świata realnego ze swoich myśli rozejrzał się.
                -Co jest?- mruknął widząc jak Skinka zgrabnie rzuca się w pościg za swobodnie miotaną wiatrem kartką. O nie. Delta rzucił okiem ponownie na znajomych. Paki w pysku miał już 2, ale właśnie... tylko 2. Mały basior nie czekał, więc dłużej samemu rzucając się aby łapać te cenne zguby.

Oh...dobre to były wspomnienia. Pamiętał jak czuł się przerażony widząc latające papierzyska uciekające z ich łap. Bał sie że nie znajdą wszystkich i dostaną opierdziel od pewnej lisicy o przerażającym spojrzeniu.

                -Jedna. Dwie... Pięć... Brakuje jednej !- zawył Soda kładąc łapy na głowę. - Że też musieliśmy się tak popychać. - lamentował dalej. Delta za to nie wiedząc co dokładnie się nie oceniał ich. Jednak martwił się równie mocno co reszta. De facto to było jedyne zadanie jakie zostało im powierzone. Jedyna rzecz jaka nie powinna się wydarzyć, a jednak... los lubi być złośliwy.
                -Nie martw się. Znajdzie się na pewno! - zapewnił ich chcąc chociaż odrobinę podnieść ich na duchu. Zatem szukali i w ten sposób ze słonecznego poranka robił się już ciemniejący wieczór. Światło powoli im znikało za horyzontem zabierając resztki nadziei. Jednak los, losem, raz się śmieje raz rzuca kokosem. Skinka uniosła się ponad ziemie podskakując wysoko.
                -Mam! Mam ją!- zapiszczała. Delta był pewien, że ulżyło wszystkim po kolei.

A dalej już było tylko lepiej

    Agrest siedział akurat u siebie pomimo późnej pory. To dobrze, bo wpadli tam jak huragan robiąc hałasu. Szczekali i opowiadali mu dobre wieści nie chcąc nawet słuchać jego paplania o papierkowej robocie o tak późnej porze. Dlatego wypełniając resztki zapisków słuchał jak do tego doszło.
                -Gratulacje więc!- mruknął do Skinki i Sody nie do końca przejrzyście określając czy cieszy się na serio czy może jest zbyt zmęczony na radość. - Mam nadzieję że podróż minęła wam spokojnie.- spojrzeli po sobie w ciszy, wiedząc co się stało, ale przecież to nie musiało nigdy wyjść poza ich małe kółko, prawda?
                -Tak. Długa i monotonna, ale spokojna. - odezwał się w końcu Delta.
                -Dobra... papierologia skończona, a teraz dajcie mi już spokój dzieciaki. Dobranoc. -

 

Skończyła się w ten sposób jedna ich przygoda. Ale ten koniec miał też parę początków. Początek nowej dobrej współpracy między rudym lisem, a szarym wilkiem. Początek nowego, pięknego i oby długiego związku między dwiema kitami o tak różnych kolorach. I początek końca w pewnych złotych ozach trzyogonowego wilka.


Żegnaj Paki. Żegnaj Yir. Nikt was nie zapomni dopóki my żyjemy.

 

FIN