Zanim się obejrzeliśmy, nastał wieczór. Płowy basior nadal leżał jak bez życia w swoim legowisku, a my, powoli tracąc siły na zrzucanie z siebie stresu poprzez zabawę, wśród wysokich traw i otaczających polanę krzewów, znaleźliśmy w końcu dobre miejsce do snu, mając na oku śpiącego gdzieś nieopodal wilka.
Dzień był szalony. Przebyta długa droga, ogrom nowych rzeczy, mnogość doświadczeń i napływających do głowy myśli, szybko sprawił, że poczułam się wyjątkowo wyczerpana, tak fizycznie, jak i psychicznie. A jednak wcale nie chciałam zbierać się do snu. Emocji było zbyt dużo, o wiele więcej, niż zwyczajnego dnia w domu. Starym domu.
Gdy tylko położyłam się, ugniatając pod sobą wygodne wgłębienie w przywiędłej trawie, prawie tak długiej, jak własne nogi, poczułam potrzebę poderwania się z miejsca, podskoczenia, pobiegania, zaśmiania się i zainicjowania kolejnej zabawy. Siostrzyczka i braciszek leżeli już jednak spokojnie, toteż całą siłą woli odetchnęłam głęboko i rozluźniłam mięśnie. Senność nadeszła zadowalająco szybko.
Było zupełnie ciemno, gdy ze snu wyrwało mnie jakieś poruszenie w pobliżu. Szybko otworzyłam oczy, podświadomie czując, że w środku nocy na otwartej przestrzeni, podejrzany szelest może oznaczać kłopoty dla szczenięcia.
Jakkolwiek pobudka w tak nieodpowiednim momencie nie należała do przyjemnych, z ulgą odkryłam, że to tylko Ry, który z jakiegoś powodu znalazł się poza legowiskiem, ponownie kładzie się obok nas. Nieco dalej, starszy basior szeptem rozmawiał ze znajomą, brązowo-białą waderą, która również wzięła się tu o tej porze zupełnie nie wiadomo skąd.
Uśmiechnęłam się do brata, próbując przyciągnąć wzrokiem jego spojrzenie. Popatrzył, ale tylko mruknął coś pod nosem i odwrócił się do mnie plecami. Z cichym westchnieniem położyłam głowę na boku Kali, która przez cały czas zdawała się spać zdrowym snem.
Rano obudził mnie deszcz. Niewielkie krople spadały na moją sierść, a trawa nasiąkała wodą, wydzielając coraz intensywniejszy zapach mokrej ziemi. Jęknęłam, obracając się na drugi bok. Przez dłuższą chwilę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Rodzeństwo spało nadal, podobnie jak nasz opiekun. Wokół panowała cisza, jedynie deszcz szumiał wśród liści.
Leżałam tak przez dziesięć, może dwadzieścia minut, aż wreszcie do moich uszu dotarł inny dźwięk. Ponad drzewami pojawiła się szczupła sylwetka czegoś, co nie przypominało ani wilka, ani innego zwierzątka, które miałam już okazję oglądać. Sygnał alarmowy w mojej głowie szybko został stłumiony przez dziwne dreszcze, rozchodzące się po całym ciele. Zapominając o nieprzyjemnej mżawce, korzystając z dziecięcej giętkości swoich przednich łapek, podłożyłam je pod głowę i przyglądałam się, jak niezwykłe stworzenie sprawnie manewruje skrzydłami ponad naszą polanką, by ostatecznie wylądować nieopodal, na ziemi.
Niemal od razu nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, który trwał krótką chwilę, a mimo to wystarczająco długo, bym podniosła głowę i ze zdumienia szerzej otworzyła oczy. Dopiero gdy postać znalazła się na naszym poziomie i jej obraz nie był zakłócany przez silne światło przebijające się przez białe chmury, mogłam dokładniej się jej przyjrzeć. Byłam... zupełnie oczarowana. Nie wiedziałam, jakim słowem można określić przybysza, ale moje myśli zajęły całkowicie dwa pojęcia: siła i równowaga. Przez moment wpatrywałam się w niego z błyskiem w oczach, dopiero po chwili zauważyłam, że w dziobie trzymał jakiś ciemny materiał, którym od razu po stanięciu na ziemi opatulił się, jakby nagle znalazł się w środku zimy, a w szponach - przyniósł jedzenie. Położył je na ziemi, cicho ominął naszą trójkę i podszedł do basiora.
Moje myśli zaprzątnął zapach wybornego, zajęczego ciała. Starając się nie zwracać na siebie uwagi, wymknęłam się z legowiska i podążyłam w jego kierunku, zapewne trafnie przyjmując, że pożywienie przeznaczone było dla nas. Najwyraźniej jednak, moim krokom brakowało gracji, ponieważ dwa śpiące obok mnie wilczki przebudziły się od razu. Zaspanym wzrokiem podążyły za skinieniem mojej głowy, z niemą aprobatą dostrzegając atrakcyjny przedmiot całego zamieszania. Po chwili, nawzajem dodając sobie śmiałości, obsiedliśmy go jak muchy.
Gdy skończyłam jeść, dostrzegłam, że nieznajomy nadal jest w pobliżu i ściszonym głosem rozmawia z naszym opiekunem. Zamyślona, usiadłam na ziemi i przyglądałam się im przez chwilę. Tak wiele się działo. Tak dużo tajemniczych rozmów, taka moc zmian w tak krótkim czasie. Tyle nowych osób. Było to jednocześnie denerwujące i intrygujące.
Nieznajomy ściągnął z siebie płaszcz i ciut bezceremonialnym gestem narzucił go na skulonego wśród traw wilka. Padło pewnie jeszcze nie więcej, niż kilka słów, aż wycofał się równie cicho, jak przybył, a płowy basior z powrotem położył na swoim miejscu, wciskając pysk w bordowy materiał. Z zaciekawieniem dostrzegłam, że jego klatka piersiowa zaczęła lekko drżeć, jakby... nie byłam pewna. Płakał?
Przechyliłam głowę, przenosząc wzrok na tego drugiego, który nie zdążył jeszcze zniknąć zupełnie. Wreszcie, mocując się ze sobą, by mimo niepewności wykonać następne ruchy, wstałam i pobiegłam za nim, wyskakując z polanki jak świerszcz i zaczynając przedzierać się przez jałowce.
Zatrzymał się dosyć szybko, zapewne gdy tylko usłyszał odgłos nadbiegających, małych nóżek. Popatrzył na mnie. Uśmiechnęłam się niewinnie.
- Dzień dobry... dziękujemy za zajączka - wypaliłam, bez pomysłu na żadne bystre spostrzeżenie, ani mądre pytanie.
- To od łowców. Wasz ojciec musi trochę dojść do siebie, zanim zacznie polować - odwrócił się wolno, mierząc mnie wzrokiem.
Słysząc dziwne słowa, zawahałam się, przez chwilę łącząc wątki.
- Nasz...? - zapadła chwila ciszy - mówi pan o... - odruchowo odwróciłam się w stronę naszego nowego domu. Zmrużył oczy.
- Jak masz na imię?
- Wrona - uśmiechnęłam się ponownie, choć poprzednia myśl nie wyleciała jeszcze z mojej głowy.
- Niech zgadnę, to jego pomysł - na chwilę oderwał ode mnie wzrok, również spoglądając w stronę naszego lokum - a więc cz... Szkło.
- Kto?
Ponownie popatrzył na mnie.
- A ja jestem Mundus. Pozwól, że zapytam wprost. Co wiesz o sobie i rodzeństwie?
- Nooo - pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu - jestem Wrona, mam siostrę Kali i brata Ry'a. Lubimy się bawić i odkrywać nowe rzeczy. Wcześniej mieszkaliśmy... w naszym starym domu, a teraz mieszkamy w nowym.
- A wasi rodzice?
- Mama to Ashera, a tata... no... - zawahałam się - nie wiedziałam, że mam tatę.
- Szkło to wasz tata - szary ptak schylił się, patrząc mi w oczy - wilk, z którym teraz mieszkacie.
- Naprawdę?! - w osłupieniu otworzyłam pyszczek, zupełnie zapominając o dobrym wychowaniu. Zamilkł na chwilę, widząc w moich oczach rosnące zdziwienie.
- Może po prostu usiądziemy gdzieś na chwilę i porozmawiamy spokojnie?
Przytaknęłam, po czym bez namysłu opadłam na ziemię. Z cichym westchnieniem usiadł naprzeciwko.
- Mogę ci ufać?
Pierwszy raz w życiu słysząc coś, co z dumą postanowiłam zaszufladkować w głowie jako pierwsze zdanie z kategorii "wyróżnienie i szacunek", nie musiałam długo zastanawiać się, by jednoznacznie postanowić, że tak, ta piękna istota będzie mogła ufać mi już zawsze, ale to zawsze (!). Uroczyście pokiwałam głową, a on mówił dalej.
- Nie jest teraz w najlepszym nastroju, ale to dobra dusza. Dajcie mu trochę czasu, a wszystko powoli się ułoży.
- Czy coś mu się stało? - moje małe, niepewne serce zaniepokoiło się jeszcze bardziej.
- Powiedzmy, że tak - powiedział ostrożnie - wiesz, Wrono, Ashera nie jest waszą prawdziwą matką. Jest, można powiedzieć... zastępczą.
- Ale - po tym słowie, które prawie wykrzyknęłam, przerwałam i zamyśliłam się - nie rozumiem.
- Wasza mama umarła przy porodzie. Dlatego mieszkaliście z Asherą, która opiekowała się wami, dopóki byliście mali. Wasz tata bardzo mocno to przeżył, ale nadszedł czas, gdy zdecydował się w końcu zabrać was do domu.
Ponieważ nie odpowiadałam, ani nawet nie patrzyłam na niego, melancholijnie kontemplując kolejne słowa ze wzrokiem utkwionym w falujących nieopodal źdźbłach trawy, po chwili przerwy kontynuował.
- To potrwa, zanim odzyska spokój, ale miejcie cierpliwość. Macie wspaniały dom, kochającego ojca i przyjaciół, do których zawsze możecie zwrócić się w razie problemów.
- Na przykład ciebie? - w emocjach nie zauważyłam nawet, gdy zaczęłam mówić do stworzenia, jak do starego znajomego.
- Na przykład mnie - uśmiechnął się - albo Asherę. Albo stryjka Agresta. Albo naszą panią medyk, Etain, która pomagała się wami zajmować. Albo Tiskę, Magnusa i Karę, którzy zaopatrują was w jedzenie. Umówiliśmy się z waszym tatą, że wieczorem przyjdziemy do was z Agrestem, rozpalimy ognisko, porozmawiamy, zjemy coś dobrego. Może uda nam się namówić też resztę towarzystwa. To chyba dobra okazja, żebyście trochę lepiej ich poznali? A przede wszystkim, żebyście wy i wasz ojciec poznali się trochę lepiej? Zanim opuściliście jaskinię Ashery, nie spotykaliście chyba wielu wilków?
- Nie, niewielu - odrzekłam cicho, choć nie byłam pewna, jaką liczbę wilków można było uznać za "wiele" i czy nie zaczynam kłamać, mając przecież w pamięci znajomą dwójkę. No, nie licząc ojca, jedynkę.
- W takim razie do zobaczenia wieczorem, moja mała przyjaciółko - powiedział, wstając. Uśmiechnęłam się, już mając przed oczyma wielkie, wieczorne wydarzenie, po czym odkrzyknąwszy w biegu jakieś "do zobaczenia", ruszyłam z powrotem do domu.
< Kali? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz