W życiu nie biegłam tak szybko. Nogi tak odbijały się od ziemi tak prędko, że właściwie się nad nią unosiły. Ten paniczny głos krzyczał tylko w głowie jedno słowo: uciekaj. Jedno słowo, którego moc nie pozwoliła mi przestać. Słowo podsycane ogarniającą mnie paniką. Nie zważało na to, gdzie dobiegnę. Miałam biec.
Gdy przede mną pojawiło się szerokie pasmo skał, mięśnie zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Zmęczenie docierające do mnie o wiele za późno było jak ciemna mgła pochłaniająca mój umysł. Wysysała ostatnie resztki sił. Pół przytomna zatrzymałam się w ciasnej jaskini. Gdy ciemność zalała mnie całkiem, zastanawiałam się tylko, czy wciąż jestem przy zmysłach.
Co się stało?
- - -
Gwałtowny piorun obudził mnie z niespokojnego snu. Poza jaskinią deszcz lał się, jakby chmura miała zamiar wypluć całe morze. Jeszcze chwilę przyćmiona, przypomniałam sobie wydarzenie na plaży. Stres poćwiartował moje wspomnienia na nierówne kawałki, z których teraz składałam bolesną całość. Najpierw rozbrajanie min, potem helikopter, sieć i ostry krzyk Kary, gdy odepchnęła mnie z zasięgu rażenia prądu. Im więcej szczegółów widziałam, tym bardziej odpływałam na granicę szaleństwa. Cały świat oddalał się ode mnie, woda lejąca się w grotę nie robiła na mnie wrażenia, powiedzenie, czego dotykają moje łapy, wydawało się wręcz abstrakcyjne. Mój dotyk, słuch, węch wyłączały się jedno po drugim. Ale było w tym wszystkim jednak coś, co mnie trzymało. Może jednak nie jestem, tym całkowicie psychicznie słabym ogniwem w tej rodzinie, którą stworzyłam razem z przyjaciółmi. Gniew. Heroizm Kary był zwyczajnie głupi. Iskra raziła mnie za każdym razem, gdy przypominałam sobie lecący, rudy ogon w momencie opadania sieci. Może to jednak nie ja mam nierówno pod sufitem, skoro w tym momencie od watahy zostały odłączone jedyne dwa wilki, które mają jakiekolwiek pojęcie o ludziach z wyspy. Dwie siły: gniew i rozpacz walczyły we mnie o dominację. Wśród grzmotu błyskawicy, walącej gdzieś niedaleko, wyodrębniła się jedna krystaliczna, choć nie do końca ładna, myśl. Daj upust złości. Przełamałam otępienie wiązanką przekleństw.
Towarzysze, to naprawdę zadziałało. Wstałam na równe łapy i ruszyłam do jaskini alfy. Tym razem świadomie ignorując, uderzające we mnie krople ulewy.
- - -
Wszyscy wojskowi byli na miejscu i omawiali na mapie taktykę. Zobaczywszy mnie, stojącą w wejściu, przemoczoną, podczas szalejącej burzy na zewnątrz, zaczęli zadawać pytania. Z nieskrywaną niecierpliwością opowiedziałam im wszystko, po czym zażądałam natychmiastowej próby odbicia przyjaciół.
- Nie wiemy nawet, gdzie są – rzekł smutno Szkło. Wszyscy zebrani patrzyli w podłogę bezradni lub obojętni. Nie było burzy mózgów. Nikt nie próbował niczego zaproponować. Tak, jakby rodzeństwo z wyspy nie było nam potrzebne. Płowego basiora mogłabym jeszcze usprawiedliwić, ale reszta? Gniew gotował się we mnie jak sarnina w przyprawach. Noż do cholery!
- I nic nie zamierzacie z tym zrobić?! - wypaliłam. Ktoś próbował mnie uspokoić, ale ja kontynuowałam. - przecież oni są naszą jedyną nadzieją! Tylko oni mają tyle wiedzy o łysych!
Splunęłam na ziemię, by podkreślić wstręt do dwunożnych istot.
- Zamierzacie, teraz tu siedzieć i czekać na kolejne porwania? Pułapki? Miny?
- Co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? - odezwał się jeden wojskowy tonem, który wyraźnie sugerował, że moje gadanie tylko go irytuje. I dobrze – pomyślałam – z pewnością lepsze to niż obojętność.
Myśli leciały mi przez głowę z prędkością światła. Zwróciłam się do Szkła.
- Masz te czipy, co im ostatnio wycięliście?
- - -
Kilka dni później stałam wśród drzew graniczących z plażą. Ramię w ramię był ze mną Szkło z niepewnym spojrzeniem.
- Na pewno chcesz to zrobić? - kiwnęłam głową. Nie zakłócałam ciszy, która między nami zapadła. Wolałam słuchać delikatnych uderzeń fal o brzeg. Doskonale wiedziałam, jakie słowa mogłyby tu paść, a nie chciałam się bardziej zniechęcać. Pod skórą miałam wszczepiony czip, który przeprogramowany, umożliwi śledzenie mnie przez WSC. W ten sposób znajdziemy bazę ludzi i najprawdopodobniej Magnusa i Karę. Modliłam się w duchu, żeby jeszcze żyli.
Jeśli laboratorium jest niedostępne dla wilków z watahy, przepadłam, jeśli jest – przeżyję i w trójkę wrócimy do domu. Chyba jeszcze nie do mnie nie dotarło, co zamierzałam zrobić, bo nie czułam strachu. Wpatrywałam się w horyzont, uspokajając swój umysł. Pożegnałam się ze Szkłem, prosząc go, by uważał i w akompaniamencie krzyczących mew wyszłam na plażę i przystąpiłam do rozbrajania kolejnych min. Nie miałam pojęcia, czy morskie ptactwo śpiewa na mój triumf, czy pogrzeb. Atmosfera dookoła mnie była nieznośnie spokojna. Cała przyroda żyła własnym trybem, całkowicie nie zważając na to, co działo się na jej oczach. To mógłby być dobry dzień na spacer. Albo na trening. Albo na zwykłe gotowanie na wolnym ogniu i przyprawianie najróżniejszych potraw. Odłączałam kabelki jeden za drugim, zauważając, że idzie mi dużo sprawniej niż dotychczas. W godzinę zneutralizowałam więcej bomb niż ostatnio ja i Magnus na pierwszej misji łącznie. Zajęcie pochłonęło mnie na tyle, że zbyt późno zorientowałam się, że nadlatuje helikopter w swoim rutynowym zwiadzie. Tym razem nie był to problem. Uciekałam wiedziona swoim naturalnym instynktem, wiedząc, że i tak spadnie na mnie sieć. Gdy usłyszałam głośne kliknięcie przy maszynie, wiedziałam, że to już. Spięłam mięśnie, oczekując porażenia prądem.
- Liczę na ciebie, Szkło.
- - -
Rażące światło wdzierało się przez powieki, nie pozwalając na dłuższy sen. Wokół mnie białe, idealnie gładkie ściany, odbijały światło tak, że nie dało się patrzeć w ich stronę. Leżałam na podłodze, przykuta łańcuchem do ciężkiej, metalowej płyty pod nogami. Przy ścianie znajdowały się stoły z narzędziami chirurgicznymi i szklanymi probówkami. Rozglądając się, miałam już pewność, że sama stąd nie ucieknę. Trafiłam do jasnej celi, a po jej wyposażeniu wnioskuję, że nie będę tu tylko więźniem. Ruszyłam się, by sprawdzić jaki zasięg umożliwia mi łańcuch. Mogłam swobodnie chodzić w kole o promieniu trzech metrów i nie miałam problemów, żeby dosięgnąć nosem do każdej części swojego ciała. Choć nic nie słyszałam, byłam przekonana, że wszędzie są kamery i ktoś śledzi każdy mój krok. Gdy namierzyłam jedną soczewkę, płytka obok mnie odsunęła się, a na ruchomej podstawce pojawiło się jedzenie i woda. Zjadłam powoli, niepewna, co dokładnie mi podali. Nie zamierzałam jednak bojkotować obiadów, bo i tak byłam całkowicie zdana na łaskę i niełaskę ludzi. Z miski zniknęła połowa zawartości, kiedy substancja odebrała mi przytomność.
- - -
Centrala...
Godzina 16:53...
Duże, półokrągłe pomieszczenie było wypełnione komputerami. Wiele ekranów, ukazywało zachowania Canis Lupus w zmiennych warunkach. Tak cennych zwierząt, z uwagi na ich specyficzne właściwości. Kolejni naukowcy, często opatrzeni już siwizną na skroni i mocnymi okularami, prześcigali się w kolejnych pomysłach na nowe doświadczenia. Któreś z nich miało być przełomem w badaniach nad zwierzętami, a jego autorowi zagwarantowałoby sławę i dostanie życie do końca swoich dni. Tantiemy oczywiście przysługiwałyby wszystkim sponsorom i przełożonym w całej organizacji, w której pracowali. Stawka była wysoka. Nic więc dziwnego, że dowodzącemu tym badaniom, włos na głowie zjeżył się na dźwięk automatycznie otwieranych drzwi, oznajmiających przybycie generała Fiodorow. Wszyscy pracujący natychmiast stanęli na baczność.
- Czołem generale! - rozległ się wspólny okrzyk.
- Czołem! Spocznij! - ochrypły od wieloletniego wydawania rozkazów głos nakazał wszystkim wracać do pracy. Jedynie Hansen, przełożony naukowców zajął się gościem. Generał swoim zwyczajem poprosił, by szybko dojść do rzeczy. Dzięki swojej bezpośredniości zaoszczędził w swoim długim życiu wiele czasu.
- Badania intensywnie trwają. W kilku celach mamy interesujące osobniki, które na tym etapie mogą nam wystarczyć, by pomyślnie zakończyć misję w ciągu najbliższego miesiąca. - Fiodorow pokiwał z aprobatą głową.
- Jakieś nowe metody? - zapytał.
- Opracowaliśmy substancję, która znacznie przyspieszy poszukiwania. - naukowiec wziął ze stołu probówkę, z ciemną cieczą wewnątrz. - W części mózgu, w której odkryliśmy cechę, która właściwie zainicjowała całą misję, ten roztwór wywołuje nieznaczne drgania, które być może niedługo znajdą się w zasięgu naszej kontroli. Wynalezienie jej, wiązało się ze stratą licznych osobników, ale myślę, że mimo wszystko jest kluczem do sukcesu.
Generał, choć sam nie znał się na chemii, z którą pracował zespół, mógł mu zaufać. W końcu każdy, kto obcuje z tak poważnym zadaniem doskonale wie, czego się spodziewać w razie niepowodzenia. On sam usłyszane dziś wieści musiał przekazać jeszcze wyżej w hierarchii, której szczyt wcale nie należy do cierpliwych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz