OPOWIADANIE POWSTAŁO NA PODSTAWIE UTWORU:
Nick Cave & The Bad Seeds - "Henry Lee"
Nick Cave & The Bad Seeds - "Henry Lee"
Spojrzałem w roziskrzony srebrną poświatą księżyc i przez chwilę mogłem zapomnieć o wszystkich otaczających nas problemach. Kara leżała tuż obok, opierając się o mnie. Mimo, że sama już potrafiła ustabilizować temperaturę swojego ciała, to lubiła, tak jak w dzieciństwie, przytulać się do mnie w celu ogrzania. Spojrzałem na młodą waderę i uśmiechnąłem się smutno. Tyle się ostatnio działo… od kilku tygodni nie mieliśmy chwili wytchnienia, aż do teraz. Udało nam się w małym gronie zrobić ognisko na plaży, zupełnie bez okazji. Chyba bardziej z braku towarzyskich spotkań. Mi tam takowych nie brakowało, ale ruda wadera na pewno tego potrzebowała. W oddali było słychać muzykę, kawałek od ogniska zebrała się grupka tańczących. Kara przetańczyła już z Talazą i Tiską pół nocy, dlatego teraz usypiała oparta o moje lewe ramię. Talaza leżała ze Szkłem na skraju lasu, a Tiska patrzyła z dziwną miną w ogień, przerzucając w łapach niewielkich rozmiarów szyszkę. Położyłem głowę na chłodnym piasku i zamknąłem na chwilę oczy. Widziałem pod powiekami ciepłe plamy, światło pochodzące od ognia, które rozpaliła Kara. Poczułem błogość i spokój, niewiele mi brakowało, żeby zapaść w głęboki sen…
- Słuchajcie! Mam dla was ciekawą
opowieść! – krzyknęła nagle Talaza, podchodząc do ogniska.
- Ciekawą? – spytał towarzyszący
jej Szkło. – Raczej niepokojącą… - basior wzdrygnął się nieznacznie.
- Opowiadaj, może szybciej zasnę.
– powiedziałem nie otwierając nawet oczu. Poczułem jednak, że Kara się
rozbudziła i siedziała już na sztorc, czekając na rozpoczęcie opowieści. Tiska
ziewnęła cicho i mruknęła coś pod nosem. Talaza i Szkło usiedli przy ognisku i
nie musieliśmy długo czekać na rozpoczęcie opowieści.
- Żyło kiedyś pewne stworzenie.
Mógł to być wilk, lis… a może nawet jakiegoś rodzaju ptak. Opowieść ta ma tak
wiele lat i przeszła przez tak wiele pysków, dziobów i ust, że nikt już nie
pamięta jakiego gatunku dotyczyła. - zaczęła Talaza, a ja już zacząłem czuć, że
odpływam powoli w sen.
- Stworzenie płci męskiej,
nazwijmy go Henry, było nadzwyczaj przystojne. Nie raz, nie dwa odrzucał
zadurzone w nim kobiety, które popadały często w obłęd, depresje lub
alkoholizm. Jego wpływ na płeć przeciwną był wręcz nie do opisania. Potrafił
rozkochać w sobie każdą kobietę, w pewnym momencie swojego życia zaczął to
robić dla zabawy. Henry lubił patrzeć na zrozpaczone młode kobiety, które nie
raz, nie dwa… popełniały samobójstwa z powodu odrzucenia.
Otworzyłem oczy bo spojrzeć na
towarzyszące mi wilki. Tiska nadal nostalgicznie patrzyła w ogień, ale uszy
miała nastroszone, co oznaczało, że słuchała uważnie. Kara patrzyła z entuzjazmem
i małym przerażeniem na Talazę, spijając każde słowo z jej pyska. Szkło już
przysnął leżąc obok swojej żony, ale skoro już słyszał tą historię, to nie
można go było za to winić.
- W końcu znalazł, jak to mówił,
tą jedyną, która rozgrzała jego zimne serce, i której nie chciał zranić za
żadne skarby. Henry był jednak zwykłym żołnierzem, z kraju toczącym wojny
niemal na każdym skrawku świata. Jego ukochana, urodzona w odległej azjatyckiej
krainie, musiała wracać z frontu do domu, a on został przeniesiony na front
oddalony tysiące kilometrów od niej. Ich miłość, choć krótka, żyła nadal, na
odległość. Henry jednak będąc z dala od miłości swojego życia wrócił do dawnych
nawyków. Rozkochiwał w sobie kolejne kobiety: pielęgniarki, kucharki,
żołnierki… te ostatnie najgorzej przyjmowały odrzucenie. Maszerując przez jedno
z okupowanych miast, poznał kobietę piękną niczym anioł, silną i
samowystarczalną. Była idealną ofiarą, gdyby nie jedno ale… Jako jedyna była
odporna na urodę i zaloty Henry’ego. Mężczyzna postawił sobie za słowo honoru,
że rozkocha w sobie upartą dziewoję, której imię brzmiało Birdy. Pojawiał się wszędzie
tam gdzie ona. „Przypadkiem” spotykali się na każdym kroku. Dziewczyna w końcu
uległa urokowi i tak rozpoczął się pomiędzy naszymi bohaterami, namiętny
romans. Henry po miesiącach zalotów sam
zaczął czuć coś do Birdy, a prawie rok rozłąki z ukochaną, z wyspy kwiatu
wiśni, sprawił, że jego pragnienia i uczucia przeniosły się na nową kochankę.
Spotykali się zawsze w tym samym miejscu, w opuszczonej chacie na obrzeżach
miasta…
---
Niewielka rozpadająca się i opuszczona chata stała nieopodal lasu. Z
daleka było słychać strzały dochodzące z, nigdy nie śpiącej, linii frontu.
Chatka, mimo iż stara, miała w sobie coś urodziwego. Ogrodzona z każdej strony
niskim, drewnianym płotkiem, który miał już za sobą swoje najlepsze lata.
Jednak otaczające go rośliny, chociażby bluszcz pnący się powoli po jego
próchniejących deskach, dodawał mu wiejskiego uroku. Bluszcz pną się też po
belkach domku, które gdzieniegdzie odpadały od konstrukcji, tworząc przewiew w
środku pomieszczenia. Przed chatą, widać było, że kiedyś istniał ogródek.
Teraz, pomimo mnogości chwastów i szkodników, gdzie nie gdzie wystawały piękne
czerwone róże. Przed domkiem, zaraz za ogrodzeniem, stała niewielka ławeczka. Na
ławeczce siedział smukły młodzieniec o piórach szaro-niebieskich, niczym
księżyc w pełni w osłonie z nocnych chmur, ubrany w wiśniowy mundur, dodający
mu animuszu. U jego boku siedziała
niewiasta o urodzie wręcz królewskiej. Wyglądała dumnie ale jednocześnie widać
było w jej oczach ślepą miłość do towarzyszącego jej żołnierza. Jej mundurowa sukienka,
w tym samym wiśniowym kolorze, opinała się na jej piórach, uwydatniając jej
smukłe, kobiece kształty. Jej białe niczym śnieg pióra, niesamowicie kontrastowały
z jej kolorowym ubraniem. Para wyglądała jak wyciągnięta prosto z bajki. Oboje
przystojni i zakochani…
MUNDUS AUTORSTWA CZWURECZKI 💗
- Wyjedźmy stąd razem. – powiedziała opierzona kobieta z rozmarzeniem.
– Wojna niedługo się kończy, a my możemy znaleźć miejsce na nowy początek.
Rozpoczniemy wszystko razem. – młodzieniec z melancholijnym spojrzeniem patrzył
na rosnące nieopodal maki, oznaki początku lata. Czekajcie… właściwie przyglądając
się dokładniej. Znałem już ten wzrok. Widziałem go nie raz w jaskini medycznej.
Te czerwone oczy spoglądały tak na medyczkę, Etain. Oznaczało to jednak… że
siedzący na ławce żołnierz, to Mundus! Spojrzałem na żurawia po raz kolejny,
nie mając już teraz wątpliwości. To szaro – niebieskie futro mogło należeć
tylko do jednego przedstawiciela lotnych.
- Proszę Mundusie! Nigdzie na świecie, nie znajdziesz damy godnej
porównania ze mną! Nasza przyszłość będzie świetlista, oboje będziemy
szczęśliwi. – szczebiotała do ucha ukochanemu. Mundus jednak nie wydawał się
zachwycony przedstawioną mu wizją przyszłości.
- Nie mogę z Tobą jechać. – ptaszysko westchnęło głęboko, czując
zapewne ciężkość wypowiadanych słów. – Tak się składa, że w kraju kwitnącej
wiśni, odnalazłem już pannę, która odebrała mi serce. Dlatego właśnie, nie mogę
oddać go Tobie. Etain zasłużyła na nie bardziej niż ty. – wypowiedziane słowa
unosiły się chwilę w powietrzu. Na dziobie towarzyszki zamalowała się tęcza
emocji. Nie potrafiłbym jednak żadnej z nich nazwać. Nagle zerwał się mocny
wiatr. Pióra żurawi rozproszyły się. Kobieta bez słowa wstała i odeszła
kawałek, zostawiając Mundusa samego.
- Leona, przynajmniej coś powiedz. – jęknął ptak stając przy ogrodzeniu
i patrząc na odchodzącą niewiastę. Jego wydłużona marynarka miotała się na
wietrze, mierzwiąc idealnie wyprasowany materiał. Leona stanęła na chwilę po
czym odwróciła się i podeszła blisko niedoszłego ukochanego. Wiatr szalał w
najlepsze, Leona wyszeptała coś zbliżając się do Mundusa i składając ostatni
pocałunek na jego dziobie. Później żuraw zaskrzeczał… Z jego boku pociekła czerwona
ciecz, Leona uśmiechnęła się lekko.
- Ukochany, jeśli ja nie mogę Cię mieć, to żadna nie będzie. – po tych
słowach, żuraw upadł bez życia na porośnięty chwastami trawnik. W delikatnym
skrzydle Leony został pobrudzony krwią scyzoryk. Kobieta pochyliła się nad
trupem i wbiła narzędzie jeszcze raz, jakby chciała się upewnić, że zbrodnia
zostanie dokonana. Po tej czynności wstała zgrabnie i wyczyściła ostrze noża o
sukienkę, której kolor ukrył soczystą czerwień krwi. Następnie chwyciła trupa
za nogi i pociągnęła do leżącej niedaleko studni. Jej mięśnie pracowały ciężko
by przesunąć ukochanego. Głowa Mundusa obijała się o wystające korzenie i
kamienie. Widok nie należał do najprzyjemniejszych. Leona zaczęła podśpiewywać
pod nosem a w momencie gdy wrzuciła dowody swojej zbrodni do głębokiej studni,
powiedziała:
- Mundusie, leż spokojnie, zgnij w tej głębokiej studni. A Twoja
dziewczyna z kraju kwitnącej wiśni… nigdy nie doczeka się swojego ukochanego. –
Wiatr wiał, rozwiewając pióra odchodzącej Leony a na brzegu studni przycupnął
mały, kolorowy ptaszek. Wydawać by się mogło, że woła kogoś kto znajduje się
wewnątrz…
---
- Magnus - usłyszałem cichy
szept. Otworzyłem oczy lekko przerażony. Od razu przypomniało mi się co
robiliśmy. Ognisko zgasło, drewno już tylko żarzyło się delikatnie, dając
minimalną ilość ciepła. – Czemu wołasz Mundusa? – Talaza spojrzała na mnie
pytająco i z uśmiechem na twarzy. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem
roześmiane twarze, powstrzymujące się od gromkiego śmiechu.
- Ja… - nawet nie wiedziałem co
powiedzieć. Odchrząknąłem głośno – nie rozmawiajmy o tym, dobrze? – powiedziałem
pewny siebie, ale moje słowa miały odwrotny efekt od oczekiwanego.
- No nieźle. – zaczęła Kara. –
Tiska! Może weź go lepiej pilnuj, bo coś chyba Magnus skacze w bok.
- Oczywiście, że skacze! –
naburmuszyła się Tiska. – W końcu ze mną poluje, to co ma robić…
Wszyscy śmiali się radośnie. Ja
położyłem się na plecach i zacząłem rozmyślać o towarzyszącym mi cały czas śnie.
Nie myślałem jednak długo, bo wkrótce zasnąłem ponownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz