W
zaakceptowaniu tej decyzji pomogło mi ostatecznie także mięso, które pojawiło
się jeszcze zanim zdążyłam na dobre rozbudzić się ze snu. Zeskakując na
wilgotną trawę, zatrzymałam się na chwilę, z szybko bijającym sercem wbijając
wzrok w postać, która zapewniła nam posiłek, a teraz znikała cicho w cieniu
zmoczonych drzew. Już sam jej wygląd był interesujący, tajemnicze zachowanie zaś
tylko dodatkowo pobudziło moją ciekawość. Wyglądał jak potwór wyciągnięty z
bajki, jednak nim zdążyłam poczynić cokolwiek więcej od dokładnych obserwacji,
nagłe burczenie w brzuchu zburzyło porządek moich myśli.
Szybko
zajęłam się posiłkiem. Wbrew początkowym, ignorowanym jednak zacięcie obawom, okazało
się krwiste i świeże. Przeżuwając olbrzymi kawałek, uśmiechnęłam się do siebie
w płytkiej refleksji.
Wszystko było tak, jak powinno. Teraz byłam już
całkowicie przekonana, że zawsze ktoś przy nas będzie, by się o nas
zatroszczyć. Nie musiałam nawet martwić się rolą basiora, który zdawał się
całkowicie niepotrzebnie zajmować miejsce na naszej ukwieconej polanie.
Brakowało mi natomiast trochę mamy, wiedziałam jednak, że przecież i ona lada
dzień się pojawi. Codziennie ktoś przychodził; szybko poddałam się w próbach
zapamiętania poszczególnych imion, a wkrótce także rysów. To nie było przecież
ważne, nie musiałam martwić się o najmniejszy szczegół. Oni zawsze
przychodzili.
Wypełniwszy
żołądek, zlizałam krew z pyska, szybko skupiając uwagę na bracie. Pchnęłam go
lekko, przez co omal nie zakrztusił się swoją porcją, kręcąc zabawnie nosem.
Roześmiałam się na ten widok.
– Hej, Ry! –
podjęłam. Ku mojemu zdziwieniu, basior całkowicie mnie zignorował, zająwszy się
poprawianiem stanu czystości własnego futra. – Ry! – zdziwiona brakiem reakcji,
jeszcze bardziej podniosłam głos, uderzając przy tym w coraz to bardziej
błagalne tony – Ry! Ry!!!
– Co? – skapitulował
basior, kierując na mnie zirytowane spojrzenie.
Uśmiechnęłam
się, czując, jak na ten widok obejmuje mnie nagle spokój i zadowolenie.
– Pobaw się
ze mną! – poprosiłam spokojnie, machając ogonem.
Basior
westchnął głęboko, ponownie zwlekając z odpowiedzią.
– Dlaczego
nie zapytasz Wrony?
– Wrony? –
zadarłam głowę, rozglądając się szybko dookoła, przez co trochę zakręciło mi
się w głowie. – Wrony tu nie ma.
– Poszukaj
jej.
– Nie chcę.
I tak nagle
wszystko wokół ucichło.
Nawet wiatr,
który wcześniej poruszał liście i obłoki z siłą, która sprawiała wrażenie
niezachwianej, zdawał się zniknąć niespodziewanie, pozostawiając mnie z paląca
pustką w płucach i wyschniętym gardłem. Walcząc z dziwnym uczuciem, próbowałam
kaszlnąć, z mojego gardła nie wydostał się jednak nawet najmniejszy dźwięk. Czy
ja się duszę? W panice spojrzałam na brata. Jego obraz także zdawał się zanikać
w moim spojrzeniu, oblekając się z wolna gęstą białą mgłą.
– Pr…
prrosz… – zaczęłam. Mimo powiększającej się trudności, byłam w stanie dostrzec,
jak zmienia się wyraz jego twarzy. Opuścił uszy, przyglądając mi się ze
zdziwieniem.
– Dobrze,
dobrze! – rzucił niespokojnie – W co chcesz się pobawić?
W co… chcę się pobawić? Ból w klatce
piersiowej mógłby sugerować, że moje serce na nowo zaczęło uderzać. Krótkie
piszczenie w uszach sygnalizowało, że również mój słuch powrócił do normy.
– No… –
wyksztusiłam przez ściśnięte gardło, przez co z oczu popłynęły mi łzy.
Rozejrzałam się, wskazując łapą na kępę drobnych, żółtych kwiatów, które
falowały lekko na chłodnym wietrze. – Pobawmy się w chowanego.
Po czym,
skupiwszy się na brawurze, która nie wiadomo skąd nagle wypełniła moje serce,
pobiegłam we wskazane miejsce. Odwróciwszy się po drodze, zauważyłam, że Ry
ciągle siedział nieruchomo wśród zroszonej krwią trawy; skierował głowę ku
szaremu niebu, a jego klatka piersiowa ugięła się głębokim westchnięciem. Nim
zdążyłam popędzić go głosem, podniósł się jednak, by niepewnie ruszyć w moim
kierunku, przez co do reszty mogłam oddać się zabawie.
Wkrótce
pojawiła się Wrona. Przystanąwszy na chwilę na jej widok, dysząc ze zmęczenia,
odniosłam wrażenie, jakbym przez moment nie mogła sobie przypomnieć, kim była;
może nie chciałam, skuszona myślą, że to tylko kolejna z bezimiennym postaci,
która przyszła, jeśli nie z obiadem, to chociaż by przynieść nam nowe zabawki.
Poznawszy jednak siostrę, zawołałam do niej wesoło, gotowa zapytać, gdzie
wcześniej zniknęła. Gdy jednak błyskawicznie znalazła się przy nas, atakiem na
brata przyłączając się do zabawy, całkowicie zapomniałam o tym postanowieniu.
Wróciło ono
do mnie dopiero po południu, gdy zdążyło minąć dobre kilka godzin, a my, nie
mając siły na więcej zabawy, odpoczywaliśmy, leżąc na trawie i obserwując, jak
chmury przemykają po białym niebie. Podjąwszy od niechcenia temat, przeraziłam
się energiczną reakcją wadery, która jednym błyskawicznym ruchem podniosła się
na równe łapy.
–
Słuchajcie! – krzyknęła – Wieczorem przychodzą do nas goście!
Nagle
dotarło do mnie, że nie miałam pojęcia, jak powinnam zareagować na te słowa.
Przyłapałam się na tym, że omiatam wzrokiem brata; jedynym komentarzem, na jaki
się zdecydował, było jednak uniesienie brwi. Postanowiwszy wzorować się jego
postawą, wstałam, by przysiąść prosto, równo układając łapy w jakby
poważnym geście.
– I co z
tego? – rzuciłam. Wrona natomiast, nie wiedziałam dlaczego, zareagowała na to
szerokim uśmiechem.
– Tym razem będzie
inaczej! Zostaną na kilka godzin, i… – przerwała, zamyśliwszy się na chwilę –
Będzie ognisko!
– Ognisko? –
powtórzyłam bezwolnie, czując, jak w równie zagadkowy sposób na moją twarz
wpływa szeroki uśmiech. Praktycznie skacząc z radości, dobiegłam do siostry,
chwytając ją za łapy. – To świetnie! – zgodziła się skinieniem głowy. – Kiedy?
– Za kilka
godzin.
– Powinniśmy
coś zrobić? – spytałam, przygryzieniem wargi dając po sobie poznać, że
niespodziewane wspomnienie dziwnego, półżywego basiora wzbudziło we mnie
jakikolwiek niepokój.
Wrona
pokręciła głową, co pozwolił mi obrać pewien spokój, przyjemną ulgę.
– Pobawmy
się jeszcze! – zaproponowałam, czując, że jest to jedyna dobre wyjście w
zaistniałej sytuacji. Zdejmując spojrzenie z wesołych oczu siostry, odwróciłam
się, by odszukać nim basiora, który, okazało się, bez słowa ulatniał się
właśnie w jakiś kąt. Początkowo niechętna i niezdolna zrozumieć, ostatecznie
pozwoliłam mu na to, uwagę skupiając na Wronie.
Po upływie
pierwszej godziny zaczęło do mnie dochodzić, że być może wcześniej trzeba mu
było przyznać trochę racji, czas bowiem mijał powoli, a moje myśli zamiast na
pojedynku z siostrą, skupiały się raczej wokół nadchodzącej wizyty, zapowiadającej
się koniec końców inaczej niż każda z wcześniejszych. Za nic nie mogłam się
skupić na zabawie, a że nie miałam ochoty przez to przegrać, szybko rozeszłam
się z siostrą. Zareagowała na to co najmniej spokojnie, być może zaczynały jej
dokuczać pierwsze objawy zmęczenia.
Reszta
popołudnia minęła mi w nerwowym, dokuczliwym oczekiwaniu, które dodatkowo
wydłużyła paskudna, deszczowa pogoda. Przechadzałam się w kółko po polanie, z
upływem czasu i przypływem znudzenia, a może także przytłaczającego otępienia,
pozwoliłam sobie jednak wyjrzeć także poza jej obrzeża. Czy ktoś tutaj mógłby w
jakikolwiek sposób mnie zatrzymać? Rozmyślając nad zbliżającym się z wolna
wieczorem, zaczęłam nawet układać drobny stos z patyków, który mógłby posłużyć
potem za obiecane ognisko; szybko jednak się poddałam, jako że ta czynność,
podobnie jak wcześniejsza zabawa, zupełnie nie układała mi się w łapach.
W końcu
jednak nadeszła ta wyczekana chwila; na ciemniejącą wieczornym mrokiem polanę
wpłynęło z gracją kilka osób. Niepewne śmiechy i szeptane komentarze wypełniły
powietrze, gasnące, blade światło dnia odbijało się w butelkach wypełnionych
przezroczystym płynem.
Wpatrywałam
się w ten pochód, siedząc na uboczu w wyćwiczonej, pełnej powagi pozie.
Przenosząc
powoli wzrok na każdą z postaci, zadrżałam nagle, wydając z siebie ciche
pisknięcie. Jeszcze na przedzie procesji znajdowała się postać, którą widziałam
dzisiaj rano, wysoki, szczupły ptak o piórach, których kolor zanikał niemal na
tle zmoczonego lasu. Wrona, która pojawiła się nagle nie wiadomo skąd, z
wesołym okrzykiem podbiegła, by przytulić się do stworzenia, ja natomiast
poczułam, jak serce staje mi w gardle.
– Wszystko w
porządku? – wychwyciłam na sobie spojrzenie nieznajomej, wysokiej wadery. Mieszało
się w nim zdziwienie i troska.
Wytężyłam
mięśnie, by zdobyć się na opłacone ogromnym wysiłkiem skinienie głowy. W
oczach, które nieznany dotąd strach rozwarł mi do granic bólu, zaczęły powoli
zbierać się łzy, oddychałam jednak spokojnie, czując, że wciąż jeszcze
panowałam nad sytuacją.
No, może do
momentu, w którym któryś z pozbawionych twarzy cieni, jakie zbierały się poza
pierwszym rzędem zebranych, rzeczywiście postanowił rozpalić wspomniane
wcześniej ognisko. Ogień rozbłysnął niespodziewanie pośrodku nocy, posyłając
przez polanę głuchy okrzyk. Wtórował mu mój płacz; głośny, prawdziwy, zbyt
silny, by nawet próbować go kontrolować. Rozbiegł się po moim drżącym ciele,
przywodząc na myśl gorące płomienie, jakie w ciągu sekundy połknęły ocalały
przed deszczem chrust.
< Wrono?
>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz