czwartek, 27 sierpnia 2020

Od Kali CD Wrony - "Słońce świeci jak zwykle"

Jeszcze wczoraj to miejsce mogło wydawać się jałowe, nieprzyjazne i całkiem pozbawione życia. Dzisiaj natomiast, choć pogoda okazała się kilkukrotnie gorsza, jeszcze przed świtem odganiając spokój snu kroplami chłodnego deszczu, mogliśmy ze zwycięskim zadowoleniem zauważyć, że niewielka polanka przesiąkła do reszty naszym zapachem; stworzyliśmy tu przyjemne wspomnienia, zdobywając nowe doświadczenia, mogliśmy więc uznać je teraz za naszą własność. Nasz dom.
W zaakceptowaniu tej decyzji pomogło mi ostatecznie także mięso, które pojawiło się jeszcze zanim zdążyłam na dobre rozbudzić się ze snu. Zeskakując na wilgotną trawę, zatrzymałam się na chwilę, z szybko bijającym sercem wbijając wzrok w postać, która zapewniła nam posiłek, a teraz znikała cicho w cieniu zmoczonych drzew. Już sam jej wygląd był interesujący, tajemnicze zachowanie zaś tylko dodatkowo pobudziło moją ciekawość. Wyglądał jak potwór wyciągnięty z bajki, jednak nim zdążyłam poczynić cokolwiek więcej od dokładnych obserwacji, nagłe burczenie w brzuchu zburzyło porządek moich myśli.
Szybko zajęłam się posiłkiem. Wbrew początkowym, ignorowanym jednak zacięcie obawom, okazało się krwiste i świeże. Przeżuwając olbrzymi kawałek, uśmiechnęłam się do siebie w płytkiej refleksji. 
Wszystko było tak, jak powinno. Teraz byłam już całkowicie przekonana, że zawsze ktoś przy nas będzie, by się o nas zatroszczyć. Nie musiałam nawet martwić się rolą basiora, który zdawał się całkowicie niepotrzebnie zajmować miejsce na naszej ukwieconej polanie. Brakowało mi natomiast trochę mamy, wiedziałam jednak, że przecież i ona lada dzień się pojawi. Codziennie ktoś przychodził; szybko poddałam się w próbach zapamiętania poszczególnych imion, a wkrótce także rysów. To nie było przecież ważne, nie musiałam martwić się o najmniejszy szczegół. Oni zawsze przychodzili.
Wypełniwszy żołądek, zlizałam krew z pyska, szybko skupiając uwagę na bracie. Pchnęłam go lekko, przez co omal nie zakrztusił się swoją porcją, kręcąc zabawnie nosem. Roześmiałam się na ten widok.
– Hej, Ry! – podjęłam. Ku mojemu zdziwieniu, basior całkowicie mnie zignorował, zająwszy się poprawianiem stanu czystości własnego futra. – Ry! – zdziwiona brakiem reakcji, jeszcze bardziej podniosłam głos, uderzając przy tym w coraz to bardziej błagalne tony – Ry! Ry!!!
– Co? – skapitulował basior, kierując na mnie zirytowane spojrzenie.
Uśmiechnęłam się, czując, jak na ten widok obejmuje mnie nagle spokój i zadowolenie.
– Pobaw się ze mną! – poprosiłam spokojnie, machając ogonem.
Basior westchnął głęboko, ponownie zwlekając z odpowiedzią.
– Dlaczego nie zapytasz Wrony?
– Wrony? – zadarłam głowę, rozglądając się szybko dookoła, przez co trochę zakręciło mi się w głowie. – Wrony tu nie ma.
– Poszukaj jej.
– Nie chcę.
I tak nagle wszystko wokół ucichło.
Nawet wiatr, który wcześniej poruszał liście i obłoki z siłą, która sprawiała wrażenie niezachwianej, zdawał się zniknąć niespodziewanie, pozostawiając mnie z paląca pustką w płucach i wyschniętym gardłem. Walcząc z dziwnym uczuciem, próbowałam kaszlnąć, z mojego gardła nie wydostał się jednak nawet najmniejszy dźwięk. Czy ja się duszę? W panice spojrzałam na brata. Jego obraz także zdawał się zanikać w moim spojrzeniu, oblekając się z wolna gęstą białą mgłą.
– Pr… prrosz… – zaczęłam. Mimo powiększającej się trudności, byłam w stanie dostrzec, jak zmienia się wyraz jego twarzy. Opuścił uszy, przyglądając mi się ze zdziwieniem.
– Dobrze, dobrze! – rzucił niespokojnie – W co chcesz się pobawić?
W co… chcę się pobawić? Ból w klatce piersiowej mógłby sugerować, że moje serce na nowo zaczęło uderzać. Krótkie piszczenie w uszach sygnalizowało, że również mój słuch powrócił do normy.
– No… – wyksztusiłam przez ściśnięte gardło, przez co z oczu popłynęły mi łzy. Rozejrzałam się, wskazując łapą na kępę drobnych, żółtych kwiatów, które falowały lekko na chłodnym wietrze. – Pobawmy się w chowanego.
Po czym, skupiwszy się na brawurze, która nie wiadomo skąd nagle wypełniła moje serce, pobiegłam we wskazane miejsce. Odwróciwszy się po drodze, zauważyłam, że Ry ciągle siedział nieruchomo wśród zroszonej krwią trawy; skierował głowę ku szaremu niebu, a jego klatka piersiowa ugięła się głębokim westchnięciem. Nim zdążyłam popędzić go głosem, podniósł się jednak, by niepewnie ruszyć w moim kierunku, przez co do reszty mogłam oddać się zabawie.
Wkrótce pojawiła się Wrona. Przystanąwszy na chwilę na jej widok, dysząc ze zmęczenia, odniosłam wrażenie, jakbym przez moment nie mogła sobie przypomnieć, kim była; może nie chciałam, skuszona myślą, że to tylko kolejna z bezimiennym postaci, która przyszła, jeśli nie z obiadem, to chociaż by przynieść nam nowe zabawki. Poznawszy jednak siostrę, zawołałam do niej wesoło, gotowa zapytać, gdzie wcześniej zniknęła. Gdy jednak błyskawicznie znalazła się przy nas, atakiem na brata przyłączając się do zabawy, całkowicie zapomniałam o tym postanowieniu.
Wróciło ono do mnie dopiero po południu, gdy zdążyło minąć dobre kilka godzin, a my, nie mając siły na więcej zabawy, odpoczywaliśmy, leżąc na trawie i obserwując, jak chmury przemykają po białym niebie. Podjąwszy od niechcenia temat, przeraziłam się energiczną reakcją wadery, która jednym błyskawicznym ruchem podniosła się na równe łapy.
– Słuchajcie! – krzyknęła – Wieczorem przychodzą do nas goście!
Nagle dotarło do mnie, że nie miałam pojęcia, jak powinnam zareagować na te słowa. Przyłapałam się na tym, że omiatam wzrokiem brata; jedynym komentarzem, na jaki się zdecydował, było jednak uniesienie brwi. Postanowiwszy wzorować się jego postawą, wstałam, by przysiąść prosto, równo układając łapy w jakby poważnym geście.
– I co z tego? – rzuciłam. Wrona natomiast, nie wiedziałam dlaczego, zareagowała na to szerokim uśmiechem.
– Tym razem będzie inaczej! Zostaną na kilka godzin, i… – przerwała, zamyśliwszy się na chwilę – Będzie ognisko!
– Ognisko? – powtórzyłam bezwolnie, czując, jak w równie zagadkowy sposób na moją twarz wpływa szeroki uśmiech. Praktycznie skacząc z radości, dobiegłam do siostry, chwytając ją za łapy. – To świetnie! – zgodziła się skinieniem głowy. – Kiedy?
– Za kilka godzin.
– Powinniśmy coś zrobić? – spytałam, przygryzieniem wargi dając po sobie poznać, że niespodziewane wspomnienie dziwnego, półżywego basiora wzbudziło we mnie jakikolwiek niepokój.
Wrona pokręciła głową, co pozwolił mi obrać pewien spokój, przyjemną ulgę.
– Pobawmy się jeszcze! – zaproponowałam, czując, że jest to jedyna dobre wyjście w zaistniałej sytuacji. Zdejmując spojrzenie z wesołych oczu siostry, odwróciłam się, by odszukać nim basiora, który, okazało się, bez słowa ulatniał się właśnie w jakiś kąt. Początkowo niechętna i niezdolna zrozumieć, ostatecznie pozwoliłam mu na to, uwagę skupiając na Wronie.
Po upływie pierwszej godziny zaczęło do mnie dochodzić, że być może wcześniej trzeba mu było przyznać trochę racji, czas bowiem mijał powoli, a moje myśli zamiast na pojedynku z siostrą, skupiały się raczej wokół nadchodzącej wizyty, zapowiadającej się koniec końców inaczej niż każda z wcześniejszych. Za nic nie mogłam się skupić na zabawie, a że nie miałam ochoty przez to przegrać, szybko rozeszłam się z siostrą. Zareagowała na to co najmniej spokojnie, być może zaczynały jej dokuczać pierwsze objawy zmęczenia.
Reszta popołudnia minęła mi w nerwowym, dokuczliwym oczekiwaniu, które dodatkowo wydłużyła paskudna, deszczowa pogoda. Przechadzałam się w kółko po polanie, z upływem czasu i przypływem znudzenia, a może także przytłaczającego otępienia, pozwoliłam sobie jednak wyjrzeć także poza jej obrzeża. Czy ktoś tutaj mógłby w jakikolwiek sposób mnie zatrzymać? Rozmyślając nad zbliżającym się z wolna wieczorem, zaczęłam nawet układać drobny stos z patyków, który mógłby posłużyć potem za obiecane ognisko; szybko jednak się poddałam, jako że ta czynność, podobnie jak wcześniejsza zabawa, zupełnie nie układała mi się w łapach.
W końcu jednak nadeszła ta wyczekana chwila; na ciemniejącą wieczornym mrokiem polanę wpłynęło z gracją kilka osób. Niepewne śmiechy i szeptane komentarze wypełniły powietrze, gasnące, blade światło dnia odbijało się w butelkach wypełnionych przezroczystym płynem.
Wpatrywałam się w ten pochód, siedząc na uboczu w wyćwiczonej, pełnej powagi pozie.
Przenosząc powoli wzrok na każdą z postaci, zadrżałam nagle, wydając z siebie ciche pisknięcie. Jeszcze na przedzie procesji znajdowała się postać, którą widziałam dzisiaj rano, wysoki, szczupły ptak o piórach, których kolor zanikał niemal na tle zmoczonego lasu. Wrona, która pojawiła się nagle nie wiadomo skąd, z wesołym okrzykiem podbiegła, by przytulić się do stworzenia, ja natomiast poczułam, jak serce staje mi w gardle.
– Wszystko w porządku? – wychwyciłam na sobie spojrzenie nieznajomej, wysokiej wadery. Mieszało się w nim zdziwienie i troska.
Wytężyłam mięśnie, by zdobyć się na opłacone ogromnym wysiłkiem skinienie głowy. W oczach, które nieznany dotąd strach rozwarł mi do granic bólu, zaczęły powoli zbierać się łzy, oddychałam jednak spokojnie, czując, że wciąż jeszcze panowałam nad sytuacją.
No, może do momentu, w którym któryś z pozbawionych twarzy cieni, jakie zbierały się poza pierwszym rzędem zebranych, rzeczywiście postanowił rozpalić wspomniane wcześniej ognisko. Ogień rozbłysnął niespodziewanie pośrodku nocy, posyłając przez polanę głuchy okrzyk. Wtórował mu mój płacz; głośny, prawdziwy, zbyt silny, by nawet próbować go kontrolować. Rozbiegł się po moim drżącym ciele, przywodząc na myśl gorące płomienie, jakie w ciągu sekundy połknęły ocalały przed deszczem chrust.

< Wrono? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz