W słowach basiora nie było nic niewłaściwego, aczkolwiek
ostatecznie przekonałam siebie co do tego parę sekund za późno, wtedy gdy
sposób ich wypowiedzenia wzbudził już we mnie swego rodzaju urazę, która stała
się przyczyną tak zapalczywej, niemożliwej do pohamowania reakcji.
Nie spodziewałam się, że basior cokolwiek wyciągnie z tego
rodzaju odpowiedzi. Widząc, jak zgodnie z przewidywaniem podnosi pysk z
przebłysku zdumienia, stawiając kolejny wolny krok zamachnęłam demonstracyjne
opatrzoną białym bandażem łapą, po czym spuściłam głowę, wracając do własnych
myśli. Było gorąco; upał doskwierał mi na tyle, że nie miałam ochoty z nikim
rozmawiać, a co dopiero się kłócić, choć może swą zasługę we wprowadzeniu mnie
w tak rzadki stan miał też głód oraz zmęczenie kilkugodzinnymi poszukiwaniami.
Szliśmy więc w czerwieniejącym świetle, tęskniąc za rzadkimi
o tej porze powiewami wiatru. Ramię w ramię, nie wiedziałam bowiem, gdzie
naprawdę zmierzamy, a zdawało mi się, że jakiekolwiek pytanie nie będzie w
stanie przejść przez moje wysuszone gardło; mój towarzysz natomiast, świadomy
być może, że niekoniecznie byłam w stanie nadążyć za jego żołnierskim krokiem,
dopasował swój chód do mojego. Zdawało mi się więc, że tych dwoje wędrowców
było całkowicie ślepych.
Dokąd idziemy, zapytałam siebie raz jeszcze, może by
odwrócić myśli od nieskończonej drogi. Do domu?
Ja nie mam domu, wyrwało mi się nieświadomie.
Po upływie trzeciego może kwadransa byłam już całkowicie
przekonana, że pewnie spędzimy tę noc pod jakimś drzewem. Może wyjątkowo
pięknym, może gdzieś bliżej morza, jak tu bowiem inaczej wytłumaczyć te
nieskończone kilometry, którymi, niczym przez piekło, prowadzi mnie małżonek?
I byłam ostatecznie bardzo blisko prawdy, jeszcze jeden raz
okazała się ona jednak dużo bardziej nieuchwytna, niż mogłabym początkowo
zakładać.
To było miejsce zwyczajne, może najbardziej pospolite, jakie
tylko można znaleźć. Niewielka polanka, nieznacznie tylko wyróżniająca się
spośród reszty lasu. Skąpana w przyjemnym cieniu dawała jednak wrażenie innego
świata wyciągniętego jakby ze snu, którego ledwie pamiętało się po
przebudzeniu. Zimny piasek pod stopami wbił mnie w stan nagłej, a więc
oszałamiającej rozkoszy. Zdawało mi się, że kiedy byłam tu po raz pierwszy,
czułam zapach jaśminu; rozglądając się po miejscu teraz, spostrzegłam, że
jedynym ozdobnym elementem przestrzeni, najbliższym przez to wyśnionym kwiatom,
były trzy młode czarno-białe brzozy rosnące nieopodal. Ledwo czułam od nich
jakikolwiek zapach, układając się niedbale na piasku musiałam więc skupić się
na melodii, która wyzierała spomiędzy smukłych gałęzi.
– Ładnie tu masz… – szepnęłam do basiora, który zdążył
właśnie położyć się nieopodal.
Przez chwilę leżałam bezczynnie na plecach. Wpatrując się w
fioletowe niebo, walczyłam ze zmęczeniem, które kazało mi zamknąć oczy; w
gruncie rzeczy wynik tego starcia wydawał mi się jednak całkowicie obojętny.
– Ale – powiedziałam w końcu, unosząc głowę, by zerknąć na
basiora – Wydaje mi się, że niedługo pewnie będziesz musiał opuścić to miejsce.
Na twarzy basiora pojawiło się zdumienie, na które jednak
czułam się całkowicie przygotowana. Świadoma wydźwięku, jaki niosły ze sobą
moje poprzednie słowa, kontynuowałam wypowiedź szybko i pewnie, nie dając
wilkowi szansy na przerwanie jej pytaniem.
– Nie dla mnie! – uniosłam wysoko łapy w geście wyrażającym
niewinność – Nigdy bym cię o coś takiego nie prosiła, chodzi tylko o to… –
urwałam, przygryzając wargę. Czułam się niezręcznie, zupełnie nie na miejscu.
Co nawet gorsze, nie wydawało mi się, że standardowe postawienie sprawy jasno
byłoby w tym przypadku właściwym rozwiązaniem. – Że… – przetarłam z irytacją
oczy, w głębi serca przygotowując się na najgorsze, co w praktyce objawiło się
jako bezwładne osunięcie się w ramiona przytłaczającej obojętności.
– Będziesz miał szczeniaki.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz