Poranek zakończył się niezwykle szybko. Przetykane zabawami z rodzeństwem i odkrywaniem otoczenia popołudnie mijało, ciemniejący, cichnący wieczór mijał. Wreszcie, pod koniec długiego, szarego dnia, spędzonego w napiętym oczekiwaniu, naszego pierwszego pełnego dnia w domu (który zadziwiająco szybko przestałam nazywać "nowym domem"), nastąpiła długo wyczekiwana chwila. Głosy znajome i nieznajome zaczęły rozchodzić się po lesie. Wśród obcych wilków, dostrzegłam znajomą już waderę i pięknego ptaka. Choć ta pierwsza, która przemknęła gdzieś wśród obcych, nadal wzbudzała we mnie głównie onieśmielenie, do niego podbiegłam bez żadnych oporów, po czym przytuliłam się do tego ze skrzydeł, które akurat znalazło się najbliżej mnie.
Goście znowu przynieśli ze sobą jedzenie, tym razem nowego, świeżo upolowanego zająca i kawałek sarniego boku, przyprawionego ziołami i chyba czymś jeszcze, o ciekawym, lecz ostrym zapachu. Przy "stole" byłam pierwsza, a przy tym na tyle głodna, że nie kłopotałam się zbytnio czekaniem na resztę. Nieufnie skubnąwszy dziwnego wynalazku, szybko przerzuciłam się na znajomy, delikatny posiłek z puchatego zwierzątka. Mój język okazał się zbyt wrażliwy, by czerpać przyjemność z przetworzonego posiłku.
Zaraz po tym, przeniosłam swoją uwagę i siebie do centrum całego wydarzenia, gdzie dorośli właśnie rozpalili ognisko i cicho rozmawiali. Niemal od razu obierając miejsce strategiczne, obok Mundusa, skąd zaczęłam przypatrywać się każdemu z osobna. Szczególnie wzrok przykuwała jedna postać, wadera o rudej, lecz w jakimś nieco zimnym odcieniu sierści (choć wrażenie to mogło być potęgowane przez błękitne oczy). Również jako osobę bez większego namysłu zaliczyłam ją do grona atrakcyjnych, ponieważ często i chętnie mówiła. Obok niej siedziała druga, szara, biało nakrapiana, jakby nieco wyższa, którą, nie wiedzieć czemu, od pierwszego spojrzenia nazwałam bajkopisarką. Nie mówiła aż tak dużo, częściej słuchała, zagadkowo kiwała głową. Przyszło mi do głowy, że chciałabym posłuchać kiedyś, jak o ona opowiada. Nieważne, czego.
Po drugiej stronie rudej wadery, siedział ciemnej maści basior, którego dostrzec było najtrudniej również dlatego, że zajął miejsce najdalej od ognia, a otaczające polankę drzewa osłaniały jego sylwetkę nawet przed światłem księżyca.
Jednej osoby mi brakowało. Nie, chwilka, dwóch osób. Dostrzegłam je dopiero, gdy przeniosłam wzrok na drugą stronę, gdzie przez cały czas, tak naprawdę nadal nie wyszedłszy poza obszar swojego posłania, siedział nasz ojciec przykryty bordowym kocykiem. Szary, mizernej postury basior, stał nad nim, wtykając dwa palce jednej z łap pod gliniane ucho ciężkiego kubka wypełnionego przeźroczystym płynem. Przyglądał się, jak biało-brązowa wilczyca, której obecności byłam świadoma, a której nie mogłam zlokalizować, trzymała ojca za przedramię tuż ponad nadgarstkiem, w skupieniu, jakby przesyłając u jakieś kosmiczne energie. Po chwili skinęła głową i szeptem powiedziała do niego kilka zdań, optymistycznie zakładając pewnie, że wszystko zrozumie i zapamięta. Podniósł wzrok i popatrzył na nią, ale byłam prawie pewna, że niczego nie rozumie. Jego wzrok oznajmiał to wyraźnie. Co zresztą może rozumieć ktoś, kogo głosu nawet nie znam? Nie byłam nawet pewna, czy potrafi mówić, choć gdzieś w pamięci miałam ukrytą chwilę, gdy widziałam, jak poruszał ustami.
Głupio to przyznać, ale zupełnie zapomniałam, co z rodzeństwem. Wcześniej Kali zdawała się cieszyć z nadchodzącego ogniska, ale teraz, wśród poruszenia i trzasku ognia, chyba znikli gdzieś razem z bratem.
Nie miałam jednak czasu, by długo się tym przejmować. Sytuacja okazała się świetnym czasem, by przekonać się, że odwiedziny gości wcale nie muszą być czymś przykrym. Wszyscy, którzy nas odwiedzili, zdawali się przynieść ze sobą jakąś przyjemną atmosferę, choć każdy z osobna miał w sobie inny jej element.
Oczywiście najbardziej już od początku rajcowała mnie perspektywa spędzenia wieczoru z nowym, nie-wilczym przyjacielem. Teraz, gdy siedzieliśmy tam w grupie, nagle wszystkie wilki wydały mi się bardzo podobne. Trwała rozmowa o łowach, której ani nie rozumiałam, ani nie traktowałam jako coś bardzo ważnego. Ot, dorosłe sprawy. Nie wiedząc, jak jeszcze bardziej zakolegować się z siedzącym obok mnie osobnikiem, coraz bardziej niezadowolona, że przysłuchiwał się prowadzonej w towarzystwie rozmowie, zamiast porozmawiać ze mną, zacisnęłam ząbki i w duchu ciesząc się z własnej przebiegłości, przysunęłam się bliżej, trącając go bokiem. Przeniósł na mnie wzrok, a ja uśmiechnęłam się najbardziej uroczo, jak tylko byłam w stanie. Przez chwilę miałam nadzieję, że to on zacznie, zapyta o coś, cokolwiek, ale milczał, niepewnie tylko odwzajemniwszy uśmiech i wracając do śledzenia przebiegu coraz żywszej dyskusji. W końcu wyśmienita myśl uderzyła mi do głowy, jakby nagle ktoś zapalił w niej żarówkę. Pośpieszana chwilą zakłopotania, zapytałam głośniej, niż było to potrzebne:
- Zabierzesz nas jutro na spacer?!
Lekko drgnął, słysząc pierwsze słowa. Potem ponownie spojrzał na mnie i, dam głowę, zachichotał.
- Jeśli tylko masz takie życzenie - na chwilę przerwał, lecz widząc, że nadal wpatruję się w niego wyczekująco, dodał po chwili zastanowienia - a gdzie twoje rodzeństwo? Jak to się w ogóle stało, że jeszcze was wszystkich nie poznałem...? - mruknął w końcu sam do siebie.
- Znasz tu wszyyystkich? - szybko podłapałam ostatnie zdanie, postanawiając wykorzystać je do dalszej rozmowy, a przy okazji do dowiedzenia się czegoś więcej o tej jednostce.
- Mhm - tym razem przytaknął bez dłuższego namysłu.
- A pokażesz mi kiedyś, jak wygląda świat z góry?
- Obawiam się, że, no... - zawahał się - oczywiście, jeśli tylko będziesz miała wystarczająco sił, by wybrać się na wycieczkę w góry.
- Ej - zaśmiałam się - nie o tym mówię - jestem lekka, podniesiesz mnie bez problemu. Jesteś przecież ptakiem!
- Tak, w zasadzie tak.
- I wczoraj przyniosłeś nam zajączka!
- Masz rację. Trudno byłoby szybko przetransportować go przez pół lasu. Tylko że, widzisz... - znów ściszył głos, tym razem mając chyba nadzieję, że nawet nie usłyszę następnych słów - ile to mnie kosztowało, to moje.
- To co, spróbujemy? Tak strasznie chcę zobaczyć nasz dom z góry! - zgodnie z przeczuciem udałam więc, że nie słyszę, choć moje uszy były duże i młode.
- Nie. Jeśli chcesz, ufaj mi, Wronka, ale najlepiej stojąc na ziemi.
Z naburmuszonym westchnieniem, myślami już prawie szybującymi w przestworzach, wróciłam do tego, co działo się wokół. I mimowolnie zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie, którą prowadziły inne wilki. Po tonie ich głosów poczułam, że tory rozmowy powoli kierowały się na coś, co mogło bardziej mnie zainteresować.
- Słyszałam, jak wspominali o tym kilka dni temu w WWN - mówiła szara wilczyca - jakaś restrukturyzacja - dodała ciszej - czy coś.
- E tam, restrukturyzacja - ów niepozornego wzrostu gość okrążył ognisko, by usiąść pomiędzy nią, a nami - odkąd pamiętam, oni w tamtejszym wojsku ciągle coś ulepszają, restrukturyzują, a cały czas stoją w miejscu, tak samo jak my. Zwykłe bajki pod publiczkę.
- Nie, wiesz, nie sądzę, by ich sekretarz musiał działać "pod publiczkę". Słyszałam o tym już od dawna, oni tam wszystko mają bardzo poukładane.
- Ja to wszystko wiem, Mysza. Ma poparcie, bo zapewnił im spokój i brak konfliktów, teraz cała ta wataha jest taka, jak on. Siedzi sobie gdzieś w dzikich borach na południu i przysypia. Tyle, że jedyne, co dobrego zrobili od przybycia na te ziemie, to zmiana instytucji rządzącej. Stary Aksel pod koniec działalności tak rozwalił im wojsko, że do dziś czują tego skutki. Pogłoski o niezwykłych siłach zbrojnych WWN to zamierzchła przeszłość. Teraz nie daliby rady nawet Szarym Jabłoniom.
- Dajmy spokój polityce - wtrąciła głośno ruda wadera - powiedz, Szkiełko, opowiadaj, jak u was to teraz wszystko wygląda? Jak się czujesz?
Najpierw wszyscy przenieśli wzrok na nią, potem na niego.
- Najbardziej mi żal... - nagle usłyszałam go po raz pierwszy. Płowy basior jednak miał głos i używał go całkiem zdrowo - że nie było mnie przy niej, gdy umierała.
- Może to nie tak źle, bracie - szary basior wziął łyk ze swojego kubeczka - zapamiętasz ją żywą. Chyba sam dobrze wiesz, że ostatnie spotkanie wiele zmienia. Pamiętasz... nieważne.
- Gdyby nie ciąża, to wszystko mogłoby się nie wydarzyć - zanim te słowa wybrzmiały, rudowłosa rzuciła w przestrzeń jakiś wizualno-dźwiękowy sygnał, którego jednak nie zdążyłam dojrzeć. Fakt faktem, Szkło opuścił głowę i umilkł.
Popatrzyłam na niego uważniej. Wydawał się być jednocześnie tak mocny i tak słaby. Pomyślałam, że jest mi go po prostu szkoda, choć nie znałam jeszcze dokładnego pojęcia prawdziwego cierpienia. Nagle on również spojrzał na mnie. Właśnie wtedy, widząc jego przepełnione żalem oczy, po raz pierwszy dostrzegłam, że było w nim również coś ciepłego... i niezwykle bliskiego. Jakby wszyscy wokół mieli rację, jakby to był jakiś przyjaciel, krewny. Jakby naprawdę był naszym tatusiem. Nagle gdzieś w głębi serca zapragnęłam go przytulić.
Wytężając wzrok, dopiero teraz dostrzegłam, że po drugiej stronie ogniska usiedli Kali i Ry. W zasadzie prawdopodobnie siedzieli tam już wcześniej, ale jasne płomienie odgradzające jedną stronę ciemności od drugiej, skutecznie ukryły ich przed moim wzrokiem. Uśmiechnęłam się sama do siebie i opuściłam swoje poprzednie miejsce, zbliżając się do nich truchtem. Doprawdy, zdążyłam już się za nimi stęsknić, nawet jeśli te dziesięć czy piętnaście minut upłynęło w dosyć przyjemnej atmosferze.
< Ry? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz