Wraz z kolejnymi słowami Talazy, których nie spodziewałem się w ogóle słyszeć w tym momencie, ogarniało mnie coraz silniejsze uczucie niepewności, a nim skończyła, kontrolę nad większością aktualnych myśli przejęła wzmożona koncentracja, jakbyśmy zaraz mieli rozpocząć niezwykle trudną rozmowę, wykraczającą poza zmniejszone możliwości mojego ostatnio niemal chronicznie zmęczonego umysłu.
A jednak, jedynym, co czekało mnie po, jak można było mniemać z głębszego oddechu i dłuższej chwili ciszy, ostatnich słowach wilczycy, było nagłe i w pełni odruchowe zesztywnienie, zwieńczone ostrą falą gorąca napływającą między uszy. Nie podniosłem głowy. W pierwszej chwili nawet o tym nie pomyślałem, całkowicie pochłonięty dziwnymi wizjami, którymi mózg raczył mnie hojnie i nad wyraz nielitościwie.
Pierwszą, wygrzebaną spośród tłumu emocji, był strach, który na krótką chwilę stłumił pozostałe emocje.
Dopiero, kiedy po kilkunastu dłużących się sekundach zdałem sobie sprawę, że do mnie należy przerwanie gęstniejącej w powietrzu ciszy i nieuchronnie zbliża się czas, gdy ostatecznie będę musiał to zrobić, odwróciłem się ku niej i chrząknąłem pośpiesznie.
- ...Co? - sam nie wiem, czy bardziej szepnąłem, czy jęknąłem. Nie odpowiedziała, ale gdy nasze spojrzenia się spotkały, również w jej oczach dostrzegłem podobny ślad niestabilności. I mógłbym przysiąc, że wystarczył jeden uśmiech, by wszystko to nagle znikło. W tamtej chwili prawie usłyszałem, jak coś między nami pękło, choć nie potrafiłem i nie chciałem określać, czy to dobry, czy zły znak.
Byliśmy młodymi wilkami, po całej masie trudnych chwil, a jednak wciąż pełni życia, pełni energii. Pojawienie się potomstwa miało przypieczętować początek najpiękniejszego okresu w naszym życiu. Czasy niewinnych zalotów, jeśli w ogóle dało się jakieś wyróżnić, już za nami, a jednak najcieplejszy ogień palił się nadal. Rozgorzał dziś większym płomieniem, od którego mieliśmy odpalić nowe, nasze własne, ostateczne ognisko i strzec go od tej pory jak własnego serca.
Nawet nie zarejestrowałem momentu, w którym usiadłem obok niej i ze wzrokiem wbitym w ziemię, w zamyśleniu zacząłem pocierać jedną przednią łapą o drugą. Nie miałem pojęcia, co powinienem powiedzieć. Słowa chyba po prostu nie były odpowiednim działaniem. Zwłaszcza moje słowa, poprzedzone zbyt długą już ciszą, mogące przypominać teraz ledwie pijany z nieznanej mi wcześniej fascynacji bełkot.
Zszedłem o poziom niżej, kładąc się przy małżonce, na ziemi.
- A więc się przeprowadzimy - nie czekając na pozwolenie, objąłem ją ramieniem. Sprzeciw nie nadszedł - gdzie tylko będziesz chciała. Przepraszam, Talazo... wszystko to dzisiaj nie wyszło chyba tak, jak byśmy chcieli, ale jutro na pewno będzie lepiej. Co? Jutro też jest dzień i to bezapelacyjnie będzie nasz dzień.
Ściemniało się coraz szybciej.
< Talazo? Kropelko rannej rosy na ździebełku trawki skąpanej w promieniach słoneczka? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz