niedziela, 30 sierpnia 2020

Od Cuore - "Błędne Koło", cz. 9

Apel do narratora!
Dobra, przepraszam. No przepraszam. Wracajcie tam, bo mi już do końca akcję zepsujecie. Weź no... zgoda?

Ach, najważniejsze: tę część dedykuję Latosi i Paletce (jeśli kiedykolwiek to przeczyta xD)
   *   *   *


Oto cząstka teraźniejszości
- Teraz wszystko będzie inaczej - mówiłem, przyglądając się nieruchomym chmurom osłaniającym większą część błękitnej pustki, która rozciągała się nad czysto zielonymi, lekko postrzępionymi szczytami gór. Młody wilk leżał obok mnie, bez słowa wpatrując się w niebo. Jego wzrok był tak samo jałowy i otępiały, jak wcześniej, ale patrząc na niego, ja sam czułem tym razem dużo więcej. Stał się dla mnie przyjacielem, właśnie w chwili, w której postanowiłem wyciągnąć go z piaskowego wąwozu - tu jest dużo przyjemniej, prawda? - zapytałem.
- Wrócimy tam kiedyś?
- Nieee. Nie będziesz obiektem doświadczalnym. Jakoś wytłumaczę to twojemu ojcu.
Od czasu nieszczęsnej terapii, mającej zgasić w nim ostatnie odruchy zdrowej żywotności, zatarł się naturalny wyraz jego ślepiów, znikły błyskające z nich niegdyś iskry. Pytany, odpowiadał z widocznym trudem i długo zbierając myśli, najczęściej jednym, krótkim zdaniem. W zasadzie nie mówił już, jak jeszcze w niedawnym czasie szczenięctwa, sam z siebie.
Wszystko poszło źle. Dostaliśmy trochę zdziczałego szczeniaka, urodzonego w odosobnieniu. Zrobiliśmy z niego kalekę. Ze smutkiem musiałem przyjąć do wiadomości, że pełnoprawna osobowość zwyczajnie odeszła, a na jej miejsce wtoczył się mętny kłębek odruchów.


Oto istnienie poza czasem
Nad czerwonymi górami płonie jaskrawe niebo. Wokół tylko jęki konających burzą ciszę. Nikt z nas nie patrzy na nie, nie chcemy, by stało się naszym ostatnim, przedśmiertnym obrazem. Wolimy umierać wspominając czysty błękit, w duszy płacząc, wyciągając łapy do tej mary, jak szczenięta do matki. Jakby nie dowierzając, że spokój i beztroska kiedykolwiek istniały.


Oto przyjaciel z teraźniejszości
- Jesteś głodny? - zapytałem w pewnej chwili. Na beztroskim wpatrywaniu się w niebo minęła nam ładna godzina. Można było próbować zebrać się w końcu, rozpocząć nowy etap w życiu. A przynajmniej w życiu wilka.
Przez dłuższą chwilę nie mówił niczego, w końcu wolno pokręcił głową. Trybiki w mojej głowie pracowały coraz szybciej, chcąc znaleźć sposób, by jakkolwiek go poruszyć.
- Pozostaje pytanie, gdzie póki co będziesz mógł spokojnie mieszkać.
Zawahałem się. Nie mógł przecież zamieszkać pod moim świerkiem.
- Pod twoim świerkiem?
- Co?
- Co?
Zatrzymałem na nim wzrok.
- Skąd wiesz o tym miejscu?
- Chyba kiedyś... - zmarszczył brwi i opuścił oczy, jakby zrobił coś złego - nie wiem.

Znaleźliśmy się więc na przecięciu szlaków, gdzie każda ścieżka robiła pętlę i wracała w to samo miejsce.
Mimo, że wszystko ułożyło się w całość, nie potrafiłem po prostu powiedzieć sobie "tak, wygląda na to, że masz rację".
Zostawiając towarzysza na zboczu jednego z pierwszych wzgórz, które otaczały Polanę Życia, samotnie wybrałem się dalej, na południe. Na miejscu powitała mnie pustka, jedyne co pozostało w jaskini, która zapisała się w dziejach naszej watahy jako stanowczo nieszczęśliwe miejsce. Jaskinia beznadziejnie zagubionego wilka. Ale czy zajął lokum bez historii? Przecież od początku wiedziałem, że nie. Chociaż dotąd wydawało mi się to zupełnie bez znaczenia.
To nie ta historia. To nie to wydarzenie.
Nie przestraszyłeś się miejsca zbrodni, przyjacielu. Przestraszyłeś się śmierci. Lęk wzbudziły w tobie nie wyobrażenia, a wspomnienia.
Usiadłem w wejściu, z całej siły starając się uporządkować pomieszane myśli. Przymknąłem oczy. Wiatr huczał pomiędzy pustymi ścianami. Kto wie, może gdyby dokładnie przeszukać okolicę, znalazłoby się jeszcze jakieś połamane igły, czy potłuczone szkło. Ostatni mieszkaniec groty pozostawił w niej wiele swoich śladów.
Ale to nie ta historia. To nie to wydarzenie.

Obce wilki pojawiły się, wyłaniając z lasu, jak widma potępionych dusz. Na końcu zobaczyliśmy ich przywódcę, oglądającego wszystko z pozycji wodza, trochę znudzonym wzrokiem, idącego za swymi żołnierzami, jakby prowadził stado rozwścieczonych psów.
- Jesteście gotowi? - zapytał głos, na wspomnienie którego coś zacisnęło mi się na sercu. Nikt nie wyrzekł ani słowa.
Nasze spojrzenia spotkały się. Tak bardzo chciałem ostatni raz zapytać, czy jest pewien tego, co zamierza zrobić. Jego odpowiedzią był uśmiech.

Otworzyłem oczy, czując napływające pod powieki łzy. Nerwowo wypuściłem powietrze z płuc, rozglądając się po obrośniętych mchem ścianach.

- Ile czasu byłem nieprzytomny?
- Dwa dni.
Wokół panowała cisza. Na zewnątrz, topniejące płatki śniegu na spadały z gałęzi sosen na wciąż białą ziemię. Lubiłem takie wieczory. Wczesne, styczniowe wieczory, były najpiękniejsze, gdy zapomniane przez zimę słońce na chwilę przedzierało się przez chmury, czyniąc zachód szkarłatnym.
- Jesteś moim przyjacielem. Powiedz mi szczerze to, co mówili wcześniej, gdy spałem - zapytał w końcu.
- Czas jest nieubłagany - szepnąłem  - twój płynie teraz szybciej, niż mój. Jeszcze wczoraj medyk mówił, że wyzdrowiejesz. Ale twoje źrenice. One są już martwe.
- Posiedź tu ze mną jeszcze chwilę. Nie chcę być zupełnie sam.
- Jeżeli jest coś tam, dalej, pójdziesz do nieba, przyjacielu. Najlepszym skrótem pójdziesz do nieba, za to, co zrobiłeś.
Oddychał szybciej, niż jeszcze moment wcześniej. Nic dziwnego. Ten dzień za każdym razem wzbudzał napięcie, ale największą jego zaletą było to, że zawsze też kończył się spokojem.
- Nigdy jeszcze nie było tutaj wilka, który jednego dnia zostałby przywódcą i omegą. Nie było tu wilka, który z omegi awansowałby na przywódcę... ale miał serce na tyle szlachetne, by zrzec się władzy przez wzgląd na dobro większości. Nie znałem również żadnego, który tak by się zmienił - umilkłem na chwilę. Z każdą chwilą coraz trudniej było nawiązać z nim kontakt wzrokowy - a  nawet jeśli trafisz gdziekolwiek indziej... czuję, że się tam spotkamy.

Gdy wróciłem do miejsca gdzie się rozstaliśmy, zatrzymałem na chwilę, nie wychodząc spośród drzew, czując nieprzyjemne ukłucie niepokoju, gdzieś w okolicy serca. A więc znalazłem? To mogła być prawda?
Podszedłem do wilka, który beznamiętnie rozgrzebywał pazurami ubity piasek. Uśmiechnąłem się lekko, nie mając pojęcia, od czego zacząć.
- To ty - pomimo całego napięcia, które zbierało się w mojej krtani, było mnie stać tylko na szept. Wolno podniósł wzrok - twoje oczy, to jego oczy. Dopiero teraz to widzę.
W zamyśleniu, nieznacznie pokręciłem głową. Żadne słowa nie były odpowiednie.


Oto dziecko poza czasem
Nasze nogi toną w piachu. Grzęzną, w napięciu czekając oparcia. Nie pomoże im ziemia, skała ich nie poratuje, na wpół nieprzytomni, na wpół już bez czucia, od grzbietów drżący, z uporem maniaka jeszcze walczymy, zagłuszając mantrę własnych kroków. Pomiędzy kłami coraz więcej pyłu. Płuca ciągną to chore powietrze już bez zastanowienia, pozbawione godności, bezradnie chcą po prostu przeżyć.
Trzydzieści dusz, bez celu płynie przed siebie.

Na białym, czarnym, kreślę jakieś plany
Jutro będę duży, dzisiaj   jestem   mały.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz