Oparłszy głowę na piersi basiora, uniosłam wzrok, by
patrzeć, jak ponownie zmieniają się kolory na niebie, tym razem już w ostatnim
akcie, ostatnim tchnieniem słońca blaknąc z ciepłych fioletów w ciche granaty
nocy. Słusznie zdawało mi się chyba, że z każdym kolejnym dniem ten barwny
pokaz zdawał się coraz krótszy i bardziej to ubogi, niektórymi wieczorami nawet
rozczarowujący, a jednak, a może właśnie dlatego, ze sporym oddaniem starałam
się zawsze wychwycić choć krótki urywek tego rozgrywającego się każdego
zmierzchu na nowo festiwalu barw.
Mając więc jeden cudowny obraz przed oczami, a drugi tuż przy
sercu, malowany szeptanym głosem mojego ukochanego, nie mogłam zrobić nic innego,
jak tylko się uśmiechać, i próbować wierzyć w prawdziwość tego raju.
O czym on opowiadał?
Jak brzmiała treść tej bajki?
Myślałam i dziwiłam się, mrużyłam oczy, niezdolna jeszcze
zrozumieć, dlaczego w oczach mojego małżonka ten dzień zapisał się jako
nieudany; Albo nie nieudany, nieidealny. Przecież
cały ten dzień, od ciemnej północy, przez ciepły świt i wypełnione światłem
popołudnie, to była codzienność, idealna, podręcznikowa wręcz jej definicja,
która zmieściła w sobie całą istotę życia, pozostawiając mnie tego wieczoru
wyczerpaną, ale i całkowicie usatysfakcjonowaną. Nie narzekałabym, gdyby tak
miało wyglądać całe nasze wspólne życie.
A może nie? Może wcale nie miało? Przecież zaczęło się ono
właśnie te kilkanaście godzin temu, a mój małżonek, no cóż, los pozostawił go
bez żadnego słowa w sprawie przebiegu pierwszej naszej wspólnie spędzonej doby.
Może więc to jak zwyczajnie i poprawnie ona
wyglądała, było tylko przypadkiem, a nie żadną regułą, która miała powtarzać
się przez następne dziesięć długich lat. Może Szkło miał mi pokazać życie,
jakiego nigdy nie znałam?
Nie lubiłam dawać sobie złudnej nadziei, nie chciałam ekscytować
się nie posiadawszy ku temu odpowiedniej i pewnej podstawy, a jednak ostatecznie pozwoliłam,
by ta przyjemna myśl ukoiła mnie do snu.
Nadeszła noc, więc
musiał nadejść i poranek. Obudziłam się wcześnie jak nigdy, ku własnemu
zdziwieniu spostrzegłam natomiast, że towarzyszący mi basior mógł mieć w zwyczaju
rozpoczynanie dnia o może nawet jeszcze jaśniejszej godzinie, jakkolwiek na
moją korzyść zdecydował się być może przesunąć dalszy harmonogram dnia, gdyż w
momencie, w którym otwierałam oczy, miałam szczęście dalej czuć na sobie ciepło
jego ciała.
Uśmiechnęłam się w geście przytłaczająco szczerej radości;
podnosząc się z miejsca poczułam, że poranek, jaki zesłał nam los, był dość
chłodny i obficie skroplony rosą, dlatego pobudka pod gołym niebem bez
obecności drugiej tak oddanej osoby mogłaby okazać się dla mnie prawdziwie
bolesna.
Mimo wstrętnej godziny czułam się absolutnie wyspana. Ból
głowy zniknął wraz z poweselnym kacem, a i z mięśni, które także otrzymały swą
porcję zasłużonego odpoczynku, zdawały się ustąpić wszelkie ślady wczorajszej
awantury. Nawet apetyt mi dopisywał; skoczywszy z łapy na łapę w charakterze
krótkiej rozgrzewki, już miałam nieznoszącym sprzeciwu tonem poinformować
basiora, że zabieram go na ryby. Powstrzymałam się przed tym w ostatniej
chwili, odnajdując w pamięci wspomnienia wczorajszej nocy, pięknych słów Szkła i wszystkich zbudzonych przez nie nadziei. Wykorzystując pokłady
empatii, o których istnieniu nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, postanowiłam
dać mu szansę się wykazać.
Porzuciwszy wszelakie plany, po prostu usiadłam na ziemi.
Przekrzywiając lekko głowę, uśmiechnęłam się do basiora. Jednocześnie
pozwalając, by mój ogon pożył przez chwilę własnym życiem, machałam nim w
geście szczerej, nieskrępowanej radości.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz