sobota, 22 sierpnia 2020

Od Ry'a CD Wrony - "Słońce świeci jak zwykle"

Mama powiedziała mi kiedyś, że urodziliśmy się latem.
To najcieplejsza pora roku, podczas której wszystko wokół jest zielone i pachnące. Na drzewach pojawiają się owoce, a na łąkach kwiaty we wszystkich kolorach, jakie tylko można sobie zażyczyć. Co prawda wokół naszego domu nie było ich wiele; jeśli z rzadka udało mi się wypatrzyć jakieś pomiędzy kępami wysokiej trawy, były zazwyczaj niezwykle drobne i zawsze białe, całkowite wyzute z kolorów. Nie pachniały szczególnie mocno, a jednak siostry i mama zawsze cieszyły się, gdy je dla nich zbierałem. Wierzyłem w słowa Ashery, kiedy obiecywała, że kiedy już urośniemy, zabierze nas na prawdziwą łąkę, i że kiedyś zobaczę, jak wyglądają kwiaty we wszystkich kolorach tęczy.
Dni były podobno teraz najdłuższe w całym roku, dlatego mogliśmy się bawić całymi godzinami, a kiedy wieczorem wracaliśmy do domu całkowicie pozbawieni sił, ciepłe i spokojne noce mijały w mgnieniu oka. Czy mieliśmy szczęście, że dane nam jest żyć w tak pięknym czasie?
Była pewna rzecz, która nie potrafiła dać mi spokoju. Przez większość czasu nie pamiętałem o ciążącej nade mną świadomości, gdy jednak dochodziła ona do głosu, całkowicie traciłem chęci na zabawę, a kiedy działo się w to w nocy, budziłem się, lub też w ogóle nie potrafiłem zasnąć. Dni mijały tak szybko i działo się tyle nowego, że nie mogłem pozbyć się wrażenia, jakobym z każdym kolejnym porankiem coraz bardziej oddalał się od czegoś bardzo ważnego. Nie potrafiłem już sobie przypomnieć, czym konkretnie była ta nierozwiązana sprawa, a jednak świadomość pustego miejsca w sercu towarzyszyła mi niemal bez chwili wytchnienia.
Kiedy pytałem o to mamę, uchylała się od odpowiedzi, siostry zaś wydawały się w ogóle nie rozumieć, o co mogło mi chodzić. One potrafiły bawić się całymi dniami, zdawało mi się, że żadne troski nie są w stanie ich dosięgnąć. Raniła mnie świadomość, że nigdy nie potrafiłbym stać się takim jak one, a różnica między nami zdawała się być tylko jeszcze jednym pęknięciem, kolejnym powiększeniem się granicy, która dzieliła nas od siebie.

Tego dnia tamten płowy basior odwiedził nas po raz drugi. Pomimo całego niepokoju, jaki wywołało we mnie pojawienie się jeszcze nie do końca znajomej osoby, nie mogłem powiedzieć, by było to dla mnie wydarzenie niespodziewane. Nieważne jak bardzo starałem się zapomnieć czy tylko ignorować fakty, już od czasu poprzedniej jego wizyty wiedziałem, że to właśnie dzisiaj nasze życie ma się gwałtownie zmienić, a każdy kolejny dzień zwłoki tylko dodatkowo łamał moje serce.
Do końca starałem się jednak odwlekać to wydarzenie, nawet teraz zajmując się bardziej skórzanym gryzakiem, niż wymianą zdań dorosłych albo krótkim przygotowaniem do drogi, jakie czyniły w tym czasie podekscytowane dziewczyny. Gdy jednak doszło do tego, że tylko na mnie już czekano, i gdy dobiegło mnie energiczne wołanie jednej z sióstr, wiedziałem, że to już koniec. Serce zamarło mi w piersi, a do oczu napłynęły łzy. Nie chciałem płakać; nie pozostało mi nic innego, jak tylko półświadomie dołączyć do reszty. I odejść.
Czy to już tutaj? Droga minęła mi jak nieprzyjemny sen, nie pozostawiając w głowie żadnego szkicu przemierzanych okolic. Gdy w końcu się zatrzymaliśmy, zdawało mi się, że to tylko krótki przestój, bo przecież… to nie mogło tak wyglądać. Nie było tu nawet jaskini, wciąż znajdowaliśmy gdzieś w gęstym lesie, albo nawet gorzej, pośrodku jakiegoś zaniedbanego ogrodu. Łzy napłynęły mi do oczu. Tak długo czekałem, by zobaczyć prawdziwe kwiaty, te tutaj były jednak tak okropnie brzydkie.
Obrzuciłem dorosłego basiora spojrzeniem wypełnionym resztkami nadziei i błagalną prośbą, ale on zdążył położyć się już między roślinami, ostatecznie dopełniając upiorną, cmentarną wręcz atmosferę. Emocje ścisnęły mi gardło, wciąż jednak pamiętałem swe dawne postanowienie i oszałamiającym wysiłkiem powstrzymałem się od płaczu. Przykrywając błyskawicznie wzbierającą rozpacz niewielkim, lecz nagłym płomieniem gniewu, który zdążyłem w sobie odnaleźć, warknąłem cicho, początkowo bez przekonania. Nim się jednak obejrzałem, już z mojego gardła wydobywało się szczeknięcie… Niespodziewanie uciszyła je jednak Kali, która bez najmniej subtelnego ostrzeżenia zaatakowała, tym samym bezbłędnie wytrącając mnie z równowagi. Rozpalone emocje ukierunkowałem bezmyślnie na waderę, odgrażając się jej kolejnym warknięciem, w którym tym razem było jednak dużo więcej śmiechu wspieranego rzędem przyjemnych wspomnień, niż zrodzonej dziwnym gniewem groźby. Jak mógłbym ją skrzywdzić?
Kiedy dołączyła do nas także Wrona, wszystko było już na powrót dobrze. Bliskość rodziny pozwoliła mi jakoś przetrwać do wieczora, kiedy jednak przyszła pora na sen… No właśnie.
Chciwy wiatr, jak złodziej, ponownie zabierał spokój mego serca, przywołując z oddali czyjś głos. To nie było to samo marzenie, które nawiedzało mnie w poprzednim domu, tym razem przybrało bowiem wyraźną postać białej wadery. Cień zdawał się wyciągać do mnie łapę, na nic więc tak naprawdę zdałby się mój opór. Gwałtownie, lecz cicho poderwałem się na łapy, by zaraz zniknąć w zaroślach.
Zatrzymawszy się tam na chwilę, niepewnym gestem odwróciłem się w stronę śpiącej rodziny. Czy powinienem zabrać ze sobą swoje siostry? Może nie Kali, bo ta, nawet jeśli się zgodzi, jest zbyt głośna i nieprzewidywalna, ale Wrona? Ucieszyłaby się z nadchodzącej przygody, z pewnością poradziłaby sobie także z ukryciem sekretu.
A jeśli nie? Nie mogłem ryzykować powodzeniem planu, ani tym bardziej bezpieczeństwem siostry. Przeprosiwszy ją w duchu, ruszyłem przed siebie, jednocześnie powtarzając sobie kilkukrotnie nową obietnicę, chcąc mieć pewność, że o niej nie zapomnę, a także być może ukoić tymi słowami budzące się w moim przerażonym ciemnością sercu wyrzuty sumienia. Wrono, Kali. Wrócę po was jutro, kiedy będzie po wszystkim. Kiedy odnajdę mamę i wreszcie powrócę do domu.

Przyjaciel.
Praca. Ostatnim czasem wszystkie swe coraz bardziej nieracjonalne czyny starałam się usprawiedliwiać w ten sposób.
Przyczyną nocnych wędrówek były wszak jedynie braki w kadrze. Wywodziły się nawet nie tyle z troski, a samego obowiązku, bo choć w watasze wciąż mieliśmy zielarkę, dodatkowe zioła zawsze były potrzebne, nawet jeśli po najrzadsze gatunki trzeba było maszerować nawet kilka godzin. Oczywiście w czasie wolnym, po skończonym dyżurze, a więc w moim przypadku właśnie pośrodku nocy.
Tak jak odwiedziny u tamtej rodziny. Tym przecież była moja praca. Musiałam zadbać o Szkło, który ostatnimi czasy znacznie podupadł na zdrowiu, a także o te szczeniaki, których narodziny obarczone były tak ciężkimi komplikacjami.
Zaśmiałam się półprzytomnie. Kiedyś to wszystko należało do obowiązków Talazy…
Przeklęłam siarczyście, poważnie zastanawiając się nad tym, czy nie zrobić sobie jakiejś krzywdy. Naraz jednak porzuciłam wszelkie zamiary, zdawało mi się bowiem, że w okolicy pojawił się jakiś specyficzny zapach. Dziwny, pomyślałam. Nienaturalny, ale znajomy.
Podążając wzrokiem w kierunku, z którego zdawała się pochodzić woń, przez chwilę obawiałam się, że zmysły zaczęły mnie zawodzić, pośród ciemności nocy nie byłam bowiem w stanie dostrzec absolutnie niczego. Po upływie kilkunastu wypełnionych nerwowym napięciem sekund moim oczom ukazała się niewielka istota. Drobny szczeniak zgięty w wysiłku powoli kroczył przed siebie, ciężko dysząc.
Ponownie przeklęłam, po czym zamarłam na moment. Zastanawiałam się, czy może w jakiś sposób nie przeprosić, by dzieciak przypadkiem nie dostał złego wzorca. Szlag, co ja wygaduję? Młody miał za sobą pierwszą ucieczkę z domu, a wydaje mi się, że wraz z rodzeństwem ledwo skończyli tydzień. W tym tempie przed upływem roku pewnie dawno skończy w kryminale.
– Co ty tu robisz? – zmierzyłam szczeniaka wzrokiem, po czym odruchowo rozejrzałam się po okolicy. – Gdzie jest Szkło?
Młody nie odpowiedział, dysząc jeszcze cicho.
– Wiesz co, nieważne – westchnęłam głęboko, chowając twarz za łapą. – Nie możesz tu zostać. Chodź, niedaleko jest moja jaskinia.
Po czym, nie zważając na protesty dzieciaka, któremu zostało jeszcze zadziwiająco dużo siły, chwyciłam go, by następnie przenieść w obiecane miejsce.
Znalazłszy się w jaskini medycznej, wyraźnie się uspokoił, tym razem już chyba naprawdę straciwszy resztę energii. Siedząc na miejscu, wodził leniwie wzrokiem po ścianach, bardziej chyba w geście znudzenia i senności, niż prawdziwego zaciekawienia.
– To co? Jesteś głodny? – spytałam, rozmasowując łapy niedbałym gestem. Najwyraźniej również dla mojego organizmu droga nie pozostała obojętna.
Ry pokręcił apatycznie głową.
– Może chcesz herbaty? – tu również spotkała mnie milcząca odmowa. – Świetnie. – usiadłam naprzeciw młodego wilka. – Czyli wracamy do domu?
Zerkałam na niego, na próżno wypatrując jakiejkolwiek reakcji.
– Dlaczego uciekłeś?
Na te słowa basior niespodziewanie się ożywił. Otworzył szerzej oczy, po czym wstał, kierując pierwsze kroki do wyjścia. Nie wierząc w to, co widzę, zagrodziłam mu drogę; spróbował mnie wyminąć, co było już chyba za dużym wyrazem bezczelności. Ziemia zamknęła się wokół jego drobnych łap. Unieruchomiony, pobladł na chwilę w przestrachu. Wyraz jego twarzy zmienił się delikatnie, zdradzając, że nad czymś się zastanawia, ostatecznie jednak chyba pogodził się z porażką, nie wykonując najmniejszego ruchu.
– Chciałem wrócić do domu – szepnął po chwili, odwracając wzrok.
– To śmieszne – uniosłam delikatnie kąciki ust – Z tego, co słyszałam, dopiero dzisiaj się tam znaleźliście.
– Chciałem zobaczyć mamę – jego głos stał się nagle tak cichy i zniekształcony, że przez chwilę zdawało mi się, że się przesłyszałam. Zamarłam na miejscu; oprzytomniałam po chwili, rozumiejąc, co szczeniak prawdopodobnie miał na myśli.
– Ashera nie jest… – westchnęłam, spuszczając głowę. Nie czułam się odpowiednią osobą, by mu to wytłumaczyć, dość tego, że pewnie nie starczyłoby mi na to siły. – Posłuchaj. Tamten basior ma na imię Szkło i jest twoim tatą.
Basiorek podniósł oczy, wbijając we mnie ciekawskie spojrzenie.
– Kocha ciebie i twoje siostry. Zaopiekuję się wami tak dobrze, jak Ashera. – zapewniałam. Ry posmutniał nagle. – Wiem, że może na to nie wyglądać, ale on po prostu…  – uśmiechnęłam się smutno – Jest chory. To nic groźnego, ale potrzebuje teraz pomocy od nas wszystkich. Pamiętaj, że zawsze możecie na nas liczyć. Na mnie, Asherę, łowców. Na twoją dalszą rodzinę, którą niedługo pewnie poznasz. Jesteśmy twoją watahą, co by się nie działo, zostaniemy przy tobie. – umilkłam nagle, wpatrując się w zamyśloną twarz basiorka. – A teraz musimy wracać. Obiecuję, porozmawiam z Asherą i zapytam, czy może was jutro odwiedzić. Ja też niedługo postaram się do was zajrzeć.
Choć od dobrych kilku minut nie korzystałam już z mocy, Ry pozostał na miejscu, sprawiając wrażenie, jakby dalej jeszcze wbity był po kostki w ziemię.
– Hej – uśmiechnęłam się, sięgając do rzuconej gdzieś na ziemi torby, by wyciągnąć z niej nóż o białej rękojeści. Podniosłam go, trzymając przez chwilę przed oczami szczeniaka. – Podoba ci się? – schowałam przedmiot. – Kiedy spotkamy się następnym razem, nauczę cię, jak się nim posługiwać. Ale teraz pora iść.
Młody basior dał się chyba ostatecznie przekupić obietnicą i widokiem błyszczącego ostrza, bo, choć niezadowolony, bez protestów zgodził się, bym odprowadziła go do domu.
Gdy byliśmy prawie na miejscu, przystanęłam nagle, by w milczeniu zastanowić się, jak powinny wyglądać moje dalsze kroki. Świat nadal pogrążony był w ciemności nocy i rodzina z pewnością nie zauważyła jeszcze zniknięcia szczeniaka. Mógłby niepostrzeżenie wrócić na miejsce, a Szkło pozostałby nieświadomy całego zamieszania, co pewnie byłoby korzystne dla jego zdrowia psychicznego. Wydawało mi się, że zdołałam wybić dzieciakowi z głowy podobne wybryki, lecz przy tak młodej osobie nie można było mieć nigdy stuprocentowej pewności, szczególnie jeśli w grę wchodził tak zaciekły charakter powiązany z niezbyt przyjemną historią.
Zwlekając jeszcze przez chwilę, westchnęłam głęboko, po czym położyłam szczeniaka obok śpiącego rodzeństwa, by za chwilę budzić delikatnie basiora, który ułożył się kilka kroków dalej.

Znowu ja.
Wdrapawszy się niechętnie na posłanie, położyłem się przy siostrach. Oparłszy głowę na łapach, patrzyłem przez chwilę, jak medyczka oraz nasz tata prowadzą szeptaną rozmowę za zasłoną nocy. Szybko zmieniłem temat zainteresowania, wyczuwszy na sobie spojrzenie roześmianych, ciemnych oczu ciekawskiej Wrony. Westchnąłem z irytacją, natychmiast odwracając się do wadery plecami.

< Wrono? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz