Dzień ten miał należeć do najzwyklejszych, podczas których niewiele się dzieje, nieważne jak bardzo się starasz. Miało się odbyć jedno polowanie, żeby wykarmić całą watahę, i nic poza tym. Nic więcej nie było zaplanowane i z tej tylko racji nie miało się dziać. Ale los rzadko współpracuje z planami nędznych wilków.
Lisi wychowanek, rudy basior, zauważył przy wyjściu z nory trzy piękne kruki, obserwujące go z gałęzi drzewa. Jaka szkoda, że wtedy nie wiedział, co one oznaczają. Wiedział tylko, że są ładne i majestatyczne.
Udał się na polowanie wraz ze Skinką, swoją młodszą siostrą, która w przeciwieństwie do niego była lisiczką czystej krwi i miała co do tego stuprocentową pewność. Chciała się z nim udać, by zobaczyć, jak wygląda polowanie urządzane przez wielkie wilki i czy wygląda to choć trochę jak u lisów.
Ona nie zauważyła wcześniej tych kruków. A gdy wreszcie zwróciła uwagę, zdążyły odlecieć.
Spotkali się z Palette, Szkłem i Tiską w umówionym wcześniej miejscu, gdzie mieli omówić wszystkie szczegóły dzisiejszej akcji. Łącznie ze sprawą Skinterifiri. W końcu to niecodzienne zdarzenie, by lis brał udział w polowaniu organizowanym przez wilki.
– Chcecie zostawić ją na boku? – Paketenshika nie był szczególnie zachwycony pomysłem pozostałych towarzyszy, choć prawdę mówiąc, nawet jemu wydawała się to najrozsądniejsza opcja.
– Jakie masz przeciwwskazania, Rudy? – to przezwisko, być może dla wielu obraźliwe, stało się od jakiegoś czasu normą dla faktycznie po lisiemu ubarwionego basiora. Szczególnie lubiła korzystać z niego Tiska, która właśnie teraz przekręciła po psiemu łepek, zadając to pytanie. – Nic się jej raczej nie stanie. Pozostałe wilki są zbyt zajęte żeby się jej nagle uczepić.
– Wiem, tylko… Może nie będzie za wiele widzieć, bo za daleko odbiegniemy? Przecież chciała przyjść przede wszystkim, żeby oglądać!
Skinka spojrzała na swojego brata z wyraźną dezaprobatą, ale nie skomentowała tej jakże idiotycznej wymówki. Debil mógłby chociaż przyznać, że boi się mnie zostawić samą, tyle mówiła jej mina. I jak zwykle, młodsza siostra całkowicie miała rację. Tylko Pakiemu i tak było głupio się przyznać do czegoś tak głupiego i dziecinnego.
– Paki – brat alfy wziął głos – zamierzamy dzisiaj polować na jelenie. To zbyt duże zwierzęta, by kręcił się koło nich lis, dodatkowo taki, który niedawno stracił oko. O ile rozumiem twoje zmartwienie, wolałbym jednak, żeby Skinka trzymała się z boku i nie podchodziła. Łapiesz, stary?
– Faktycznie, to ja tu jestem ten starszy… – skomentował sarkastycznie pod nosem rudzielec, ale tylko kiwnął głową. Nie chciał się kłócić, marnują przez to cenny czas. Jelenie nie będą się zbierać przez wieczność.
Towarzysząca mu liszka dźgnęła go łokciem w nogę po usłyszeniu komentarza, na co ten się nieco uśmiechnął. Gdzie ten “uśmiech” przypominał raczej przypadkowe drgnięcie kącików ust, aniżeli faktyczny pozytywny grymas, a poznać się mogła tylko jego ukochana siostra. W końcu znała go najdłużej z obecnej ferajny.
Zgodnie z zawartą umową, wilki poszły same na polowanie, zostawiając samiczkę innego gatunku wśród gęstego buszu, gdzie ona będzie miała widok na zdecydowaną większość pola manewru, a uciekające jelenie na pewno jej nie stratują, wybierając o wiele łatwiejszą ścieżkę.
Samo polowanie odbyło się niemal książkowo. Niemal. Porozumiewając się na odległość, w czterech wypatrzyli najlepszą zdobycz - dorodnego jelenia z uszkodzoną nogą. Zdołali zakraść się do stada niemal na odległość skoku zająca i wtedy dopiero zaatakowali. Czysto teoretycznie sukces powinien być gwarantowany. Przecież tak wygląda przepis na sukces i świeże mięso.
Szkoda, że teoria nie pokrywa się z praktyką, a sukces polowania określany jest przez zmieniające się warunki i dostosowanie wilków.
Nikt nie przewidział, że jelenie pobiegną w stronę najjaskrawszego wilka w ekipie.
A być może on sam powinien pomyśleć o tym wcześniej, zanim ustawił się na jedynej drodze ucieczki dla kopytnych rogaczy.
Jelenie, spłoszone atakiem Palette, pobiegły prosto na władającego piaskiem osobnika Canis Lupus. I zanim on zdążył się zorientować, co właściwie się dzieje, odcięły mu drogę ucieczki.
Pozostało tylko biec.
Słyszał krzyki swoich przyjaciół, żadne z ich słów nie nosiło choćby znamion sensu. Krew niczym rwąca górska rzeka rzucała mu się w tętnicach i żyłach, szumiąc nieznośnie w uszach jakby naśladując nawałnicę. Serce już nie młot, a bolesny topór uderzało z coraz to większą siłą o żebra, niekoniecznie dbając o ich dobrostan. Opuszki palców zapewne się zdarły, sądząc po żywym ogniu, jaki generowały. Oczy były w stanie ujrzeć tylko jeden cel, przerzedzenie w stadzie jeleni, do którego kierował się Paketenshika. Nic z tego nie miało znaczenia, ból obecnie nie istniał w małym świecie, w jakim zamknął się umysł basiora. Teraz liczyło się tylko przetrwanie.
Czuł doskonale, że mordercze kopyta są coraz bliżej. Że oddechy przerażonych ofiar muskają sierść na jego potrójnym ogonie. Że to przepierzenie, w którym się znalazł...
Któraś noga nieszczęśliwie przykleszczyła mu ogon. Przewrócił się, padł na ziemię. Poczuł piach w ustach. Ironiczne. Za chwilę coś na kształt lawiny głazów przetoczyło mu się po grzbiecie. I świat zakryła nieprzyjemna czerń. O wiele brzydsza niż czarne pióra trzech kruków.
<TAK, ciąg dalszy nastąpi>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz