O nie, tylko nie ty!, przeklinałam
jeszcze w myślach, gdy zelżała pierwsza fala oszołomienia, jakie wywołał we mnie
widok chudej postaci w rozświetlonym południowym światłem wejściu jaskini. I
znowu jednak ponownie zamarłam, w połowie ze zdziwienia, a w połowie z odrazy,
takie emocje wywołało we mnie bowiem zachowanie ptaka. Już nie komentując go
ani słowem, ni na głos, ni też w myślach, powstrzymałam się od mniej lub
bardziej subtelnego wyrzucenia go za drzwi, zamiast tego niezgrabnym gestem
zaproponowałam medyczce podanie, zgodnie z tym, na co gotowość wyraziła nie
dawniej niż pół godziny wcześniej, herbaty dla gościa.
Wadera
przystała na tę propozycję z widoczną ulgą, widać bowiem było, że, choć może
próbowała to ukryć, podobnie jak ja była zmieszana takim obrotem spraw. Szybkim
ruchem wtykając kwiat za ucho, mruknęła coś o tym, że wrzosy to jej ulubione
kwiaty, po czym, odwróciwszy się, zajęła się nalewaniem herbaty. Gdy podawała
ją gościowi, patrzyłam na nią w niemym zdumieniu; fioletowy kwiat pięknie
współgrał z kolorem jej oczu. Bądź co bądź, Mundus zasługiwał na odrobinę
uznania. Mało który samiec bywa tak uważny w szczegółach.
Myśl ta
niespodziewanie skierowała mój umysł na dawne tory, natłokiem zmartwień
wymiatając cały urok z letniego popołudnia. Poruszywszy się nerwowo na miejscu,
patrzyłam na gościa, zastanawiając się, jak dyskretnie wypytać go o
interesujące mnie tematy.
– Więc, um… – niezgrabny wstęp ściągnął na mnie wzrok przybysza, przez co dokończenie wypowiedzi stało się nagle kilkakrotnie trudniejsze. – Wracasz z wesela?
– Więc, um… – niezgrabny wstęp ściągnął na mnie wzrok przybysza, przez co dokończenie wypowiedzi stało się nagle kilkakrotnie trudniejsze. – Wracasz z wesela?
Ptak pokiwał
głową, może nie do końca rozumiejąc, do czego zmierzałam.
– Sam? –
podrapałam się po głowie. – W ogóle, dzięki za przyjście. – dodałam, drżąc
nieznacznie pod wpływem nagłego wspomnienia.
Ukłonił się
w uprzejmym geście, który mógłby zdradzać, że cała przyjemność była po jego
stronie, prócz tego było to jednak kolejna całkowicie niema zgoda. Przeklinając
pod nosem, czułam, że powoli opuszcza mnie cierpliwość.
– A
widziałeś może gdzieś Szkło? – wypaliłam.
– Szkło? Nie widziałem – pomachał nerwowo
skrzydłami, jakby w ostatnim odruchu dziwnej gorączki, jaka ogarnęła go po
wejściu do jaskini. Później, być może by jakoś to ukryć, wziął głębszy łyk
herbaty; omal nie zakrztusił się mocnym naparem.
– Aha –
mruknęłam obojętnie, z irytacją kiwając głową jak w rytm jakiejś zapomnianej
melodii. – A powiedz, czy ty tak właściwie umiałbyś polecie… – Etain, na którą
w tamtym momencie padł mój wzrok, zaczęło szybko, aczkolwiek dyskretnie kręcić
głową, jakby na znak, żeby nie stąpać dalej tą drogą. Tak wymownym gestem
rozwiała naraz wszystkie moje wątpliwości, wraz z nimi przepadły jednak także
moje płonne nadzieje.
– Rozumiem – podniosłam się, przeciągając się
niedbale. – Bo skoro i to nie pomoże – potrząsnęłam niezranioną łapą, by
wydobyć z niej snopek światła. Mały i żałosny, nie miałby szans stać się
sygnałową racą, ostatecznie nie przynosząc więcej rezultatów niż standardowe
wycie. – To nie pozostaje mi nic innego, jak tylko poszukać go na własną łapę.
Zostawić was tutaj?
Etain i
Mundus popatrzyli po sobie. Wadera, tłumacząc się tym, że i tak nie miałaby nic
lepszego do zrobienia, zaoferowała się pójść razem ze mną. Ptak, któremu nie
wypadało wszak pozostawać w cudzej jaskini, a i nieszczególnie szarmanckim
byłoby odmówienie pomocy dwóm uroczym damom, z których jedna była dodatkowo
ranna, po chwili milczącego wahania zdecydował się do nas dołączyć.
Już po chwili grupa złożona z tak niepasujących do siebie postaci przemierzała las. Etain, ogarnięta dziwną, trochę nerwową energią wysunęła się naprzód, z prawdziwym oddaniem przyjmując rolę tropiciela. Nasza dwójka wlokła się kilka kroków za nią, ja, pozbawiona sprawności w jednej łapie oraz jakiegokolwiek posiłku od wczorajszej nocy oraz Mundus, o spuszczonej głowie i melancholijnym spojrzeniu.
Już po chwili grupa złożona z tak niepasujących do siebie postaci przemierzała las. Etain, ogarnięta dziwną, trochę nerwową energią wysunęła się naprzód, z prawdziwym oddaniem przyjmując rolę tropiciela. Nasza dwójka wlokła się kilka kroków za nią, ja, pozbawiona sprawności w jednej łapie oraz jakiegokolwiek posiłku od wczorajszej nocy oraz Mundus, o spuszczonej głowie i melancholijnym spojrzeniu.
W ciekawym
towarzystwie czas szybko mija, toteż nie zauważyłam, w którym momencie słońce
przesunęło się tak bardzo na zachód. Zdawało się, że dopiero co wyruszyliśmy z
jaskini, a już między drzewami rozniósł się triumfalny okrzyk Etain, a także
dwa inne głosy. Jeden znajomy i wyczekiwany, drugi natomiast...
Zamarłam na
miejscu, widząc swojego małżonka w towarzystwie wadery, którą od samego
początku darzyłam niechęcią. Pustkę w moim sercu szybko wypełniło oburzenie;
bądź co bądź parę godzin temu nie miał nawet siły podnieść się z miejsca. To ja
biegam po wszystkich trzech watahach, by zdobyć dla niego paracetamol, a on w
tym czasie wybiera się na spacery ze starymi koleżankami? Emocje, które mną
władały były jasne i określone twardymi przyczynami, a jednak mimo to nie
miałam pojęcia, jak powinnam się zachować.
Gdybym była
sama, z pewnością wycofałabym się i uciekła, może dała się ponieść emocjom i
wszczęła walkę. Teraz natomiast, choć sojusznicy oddaleni byli ode mnie o dobre
kilka kroków, czułam się, jakby przytrzymywali mnie na miejscu. Poczułam, że w
moich żyłach zaczęła krążyć nowa siła; biorąc głęboki oddech, zebrałam do serca
całą swą odwagę.
– Co za
spotkanie – zaśmiałam się nerwowo, zerkając to na Opal, to na swoją własną
grupę. – Czyżby zbierała się ekipa na poprawiny? – przygryzłam wargę,
przypominając sobie, że istniał co najmniej jeden dobry powód, dla którego nie
powinnam teraz sięgać po alkohol.
< Szkiełko, mój najdroższy?
>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz