Na podstawie piosenki
Spada & Elen Levon - " Cool Enough"
Zacznijmy od tego, że niebo było dziś mocno zachmurzone. Oko wprawnego obserwatora dostrzegłoby pewnie latające po nim jaskółki, ale o czym tu w ogóle wspominać, jeśli dokładnie wszyscy z nas byli już tak zatankowani, że zamiast podnosić głowę i refleksyjnie patrzeć w niebo, mogli jedynie spomiędzy mchów wydłubywać białe myszki, nieistniejące zresztą?
Nie pamiętałem już wcale, jak się tam znalazłem, ani jakie były moje stare plany na dalszą część dnia. Nad jeziorem panował względny spokój. Powietrze było gęste od unoszących się w nim oparów i ciężkie od wilgoci. Trwające właśnie lato podarowało każdemu z nas błogie uczucie pustki w duszy, pustki, którą czym prędzej należało czymkolwiek zapełnić, aby nie wessać się do własnego środka jak przekłuty balonik.
Podniosłem jedną z łap, wpatrując się w nią przez sekundę czy dwie, zanim znów opadła bezwładnie, przygnieciona wszechobecną duchotą i czyimś bokiem. Sennie napiąłem mięśnie gałek ocznych, by móc dostrzec tego, kto właśnie grzmotnął na mnie całym swoim ciężarem.
- O... - przymrużyłem oczy - hej... ?
- Dzień dobry - wymamrotał wilk, podnosząc się ciężko - Magnus jestem. Widocznie pomyliłem moje tylne łapy... z twoimi.
- Nie ma sprawy - ponownie uniosłem uwolnioną przednią kończynę, tym razem w przyjaznym geście - twoje też są fajne.
Rozejrzałem się. Wokół leżał zgrabny wianuszek upleciony z ciał moich przyjaciół i sąsiadów, a nieco dalej, po prawej stronie, stał jakiś ciemny basior, melancholijnie wpatrując się dal i dmuchając w dziwną, małą rurkę.
- Co ty tam masz? - w moim rozumku zapalił się nagle jakiś podejrzliwy płomień. Wstałem i zrobiłem chwiejny krok w kierunku postaci. Coś kazało mi skontrolować ją i odebrać ów dziwny, pewnie nielegalny przedmiot.
- Co? - odwrócił się w moją stronę - chcesz jednego?
Zatrzymałem się zdumiony. Przez chwilę powtarzałem jego słowa w głowie, słowo po słowie.
- No... - przytaknąłem wolno.
- Zwiń to, zaciągnij się - udzielił mi szybkiej instrukcji. Przez moment patrzyłem jak zombie na to, co wcisnął mi do łapy - ech, nigdy, przenigdy nie będziemy mieli tego dość - przeciągnął się beztrosko i nadgarstkiem podniósł coś, co przez cały czas miał na czole. Dopiero teraz przyjrzałem mu się i zamarłem, widząc, że jego osobliwą czapką jest... przednia część wilczej czaszki.
- Ufff - mój świat zdawał się teraz wirować jeszcze mocniej.
W pewnej chwili coś zaszeleściło między gałęziami. Kilka dziewcząt siedzących obok nas zaczęło klaskać.
Wbiłem mętny wzrok w coś, co wyłaniało się właśnie zza krzaków. Dwa łosie. Na jednym okrakiem siedziała Tiska, trzymając za sobą wilczycę, w której szybko rozpoznałem Karę, na drugim natomiast, niczym legendarny rycerz, jechał Paketenshika.
- Oczęta przetarte poranną rosą?! - krzyknęła szara kierowniczka wycieczki - leśne zioła na kolację zebrane?! - słysząc wśród towarzystwa entuzjastyczne potwierdzenie, nonszalanckim ruchem wyciągnęła z zanadrza duże, ciemne okulary i założyła je - no to jedziemy.
- Hej, dziewczyny! - rzucił Magnus, jedną nogą podpierając się o ziemię, by zachować równowagę i nie spaść z naszego, (to jest, Pakiego) łosia, na którym siedzieliśmy teraz we czterech - dokąd właściwie jedziemy?
- Do WSJ - odparła Kara - na festiwal mięsa!
Na miejscu czekały na nas roześmiane grupki wesoło konwersujących wilków przekrzykujących się przez chmury ziołowego dymu oraz tony przeróżnych zapachów i smaków, jeśli liczyć oczywiście piętnaście różnych odmian naleweczek. Oprócz nich wiśniowa oranżadka i inne takie bajery.
- Co z nim zrobisz?
Kara wzruszyła ramionami.
- Później zabiorę go do domu. Papatki, braciszku - cmoknęła związanego basiora w czoło i wepchnęła pod nasze łosie, stojące na uboczu - nie miej mi za złe, że pożyczyłam sobie twoje zimne ognie. Impreza jest, mogą się przydać!
Wszyscy skakali i bawili się, klaszcząc, trzymając się za łapki i tańcząc wokół ognisk. Jedno tylko nie dawało mi spokoju.
- Gdzie jest to mięso? - szepnąłem do Kary, która zaraz obok mnie, podrygiwała w rytm muzyki.
- Jakie mięso? - rzuciła zdziwiona. Podrapałem się w głowę - mówiłeś coś?
- Nie, tak mi się tylko... nieważne.
- Co się spinasz, łosie Tiski, ogień Magnusa i rozluźniamy się, proszę bardzo, rozluźniamy się wszyscy z ziołowymi herbatkami! Łapy w górę, hahagha!
Nagle gwar rozgorzał jeszcze silniej, rozbrzmiewając na całej polanie, falującej od naszych ruchów. Tłum rozstąpił się, a spośród harmidru zaczęły klarować się pojedyncze okrzyki na czyjąś cześć.
- Co się dzieje? - zapytałem głośniej, wypatrując źródła ogólnej radości.
- Aaaaa! - zapiszczała rudowłosa wadera - mamy nowych króla i królową balu!
To powiedziawszy, złapała mnie za łapę i pociągnęła za sobą, zbliżając się do oka wilczego cyklonu. Dopiero teraz spostrzegłem dwójkę osobników, tańczących pośrodku zgromadzenia.
- Hehe, to ten koleś z czaszką na głowie! - uśmiechnąłem się, spoglądając na towarzyszkę - a kim jest tamta dziewczyna?
- To Talaza, moja kumpela! Dawajcie, Słońca! Pokażcie im jak się tańczy!
- Proszę Państwa, co za szalone popołudnie! Te emocje zapamiętacie jeszcze na długo! - rozległ się głos wodzireja uroczystości. Grafitowy, z lekka pręgowany basior gestem uciszył orkiestrę i zakrzyknął - a jak wyjątkowe emocje, to mamy tu i wyjątkową parę królewską! Nasz nowy król, ta uniesiona głowa, te perfumy a'la dziczyzna! I nasza piękna królowa! Sprawia, że wszystkie chłopaki się zatrzymują! Gdyby nosiła podkolanówki, podciągałaby je do końca! - to mówiąc, przyozdobił głowy hucznie powitanych wilków kwiatowymi wiankami.
Po chwili udało nam się przedostać bliżej parkietu, gdzie przystanęliśmy na chwilę. Kara i ja popatrzyliśmy po sobie. Z każdą chwilą byłem coraz bliżej zdobycia się na odwagę i zaproszenia jej do tańca.
- Hej, zatańczymy? - obok usłyszałem nagle czyjś słodki głos. Odwróciłem głowę i z osłupieniem zdałem sobie sprawę, że królowa balu właśnie wzywa mnie na parkiet.
- Tak, pewnie - z nieco tępawym uśmiechem zbliżyłem się do niej, przez chwilę próbując wymyślić jakiś błyskotliwy tekst na podryw.
- No więc, tu mieszkasz?
Wilczyca zaśmiała się dźwięcznie.
- Dziwny żart - powiedziała w końcu - mieszkamy razem, w WSC, nie zauważyłeś, skarbie?
- Skarbie?
- Obraziłeś się, czy co? - to mówiąc, dała mi buziaka - chociaż, porozmawiamy w domu, mężusiu. Pijani czy na haju, teraz i tak wszyscy... są pijani. A ja jestem teraz złą dziewczynką - pociągnęła mnie w samo centrum wirujących w tańcu par. Oszołomiony ciągłym ruchem, jak i wszystkim, czego zdążyłem już tego dnia spróbować, dreptałem za nią bez słowa. Dzień chylił się ku końcowi, a wszystko wokół rozświetlało własnym światłem, w którym rozpoznawałem płomienie ognisk, jasne kropki gwiazd, jeszcze jaśniejsze fruwających wśród zmroku świetlików oraz ostre błyski zimnych ogni, które Kara pożyczyła od brata. Znów usłyszałem głos Talazy - i już nic mnie teraz nie zatrzyma.
- Poczekaj - nagle zatrzymałem się - a więc jesteś moją partnerką! A przed chwilą, tam, tańczyłaś z tamtym, o, basiorem! - obejrzałem się za siebie, jakby próbując przypomnieć sobie wszystkie szczegóły.
- Teraz, teraz...
Rozmowę przerwały narastające, rozemocjonowane krzyki dochodzące z miejsca, gdzie przechowywane były nalewki. Nie zdążyliśmy nawet odwrócić się i zorientować, co jest ich źródłem, gdy nagle wszystko, co wcześniej znajdowało się z tamtej strony, wybuchło.
Niebo rozświetliła pomarańczowa łuna.
- Co to do pioruna było?! - ryknąłem, jeszcze bardziej niż przed chwilą ogłuszony.
- Ach, wszystko jedno, pewnie ktoś trafił ogniem w skład alkoholu! - zawołała wilczyca, a pozostałe słowa już praktycznie wykrzyczała, przedzierając się przez odgłosy kolejnych eksplozji i wrzasków przerażonego grona - ja chce po prostu stracić rozum, chociaż na tę jedną noc, latać wysoko, bo mamy tylko jedno życie!
- Co mówisz?! - przechyliłem ucho w jej stronę, próbując wyłapać sensowne zdania. Zauważyłem, że las po jednej stronie polany zajął się ogniem.
- Mówię, że chcę po prostu stracić rozum, chociaż na tę jedną noc!!! - w tym momencie jakiś panikujący wilk z krzykiem przebiegł pomiędzy nami, przepychając się przez wrący tłum. Wadera ponownie ujęła moją łapę i przywarła do futra na mojej piersi - i latać wysoko, bo mamy tylko jedno życie!
- Powinnaś to ściągnąć - powiedziałem, bardziej sam do siebie, biorąc pod uwagę głośność, jaką musiałbym osiągnąć, aby słowa dotarły do jej uszu, po czym zdjąłem z jej czoła wianek, który właśnie zaczynał płonąć - chyba robi się ostro!
Wokół nas panował coraz większy chaos i dezorganizacja. Wszyscy, którzy nie zdążyli zejść z parkietu, biegli teraz po prostu przed siebie, wpadając na innych i tratując się nawzajem. Jakichś dwóch nieopodal nas chyba się pobiło.
Przycisnąłem ją do siebie. Nie widziałem już niczego, co działo się wokół, słyszałem tylko kakofonię zlewających się grzmienia i kociokwiku.
Zamknąłem oczy.
- Kotku, czy jesteśmy już wystarczająco fajni?
- Byliśmy naprawdę, naprawdę źli - zaśmiała się głośniej - czy kiedykolwiek przestaniemy?! Czemu mielibyśmy kiedykolwiek przestać? Nigdy nie przestaniemy. Zawrócić, po co?
Umilkła, jedynie przytulając ją z całej siły czułem niewyraźne bicie jej serca. Delikatnie skierowałem nas w stronę wyjścia z polany. Wśród ognia rozświetlającego płonące paniką twarze znajomych i nieznajomych oraz dymu wiążącego ich wrzaski jeszcze w gardle, wolnym krokiem zeszliśmy z polany.
- Proszę się uspokoić, spokojnie, sytuacja opanowana! - cała drużyna wilków z wiadrami krzątała się po miejscu zdarzenia i dogaszała tlące się gdzieniegdzie płomienie. Dym rozwiewał wiatr, a mieszając go z pyłkami roślin i światłami, nadawał mu wiele barw. Krzyki ucichły ostatecznie, gdy wszyscy poczuli się zupełnie bezpieczni. Część z nas siedziała, a część leżała pod drzewami, rozluźniając się po trudnym czasie napięcia. W obliczu przedłużającego się spokoju, niektórzy zaczęli cicho ze sobą rozmawiać, a nawet chichotać czy podśpiewywać. Jeszcze później, małymi grupkami, wstawali i zaczynali rozchodzić się do domów.
Reszta naszych przyjaciół zniknęła gdzieś w tłumie i przestałem już nawet myśleć o ponownym odnalezieniu ich. Najważniejsza osoba leżała obok mnie, jedną z łap kreśląc w powietrzu jakieś znaki i nucąc coś po cichu, czasem tylko leniwie zwracając oczy ku przechodzącym nad nami gościom imprezy.
Na chwilę jeszcze oderwałem wzrok od rozbieganego towarzystwa i podążyłem za odległymi dźwiękami cichej muzyki, na którą wcześniej nie zwróciłem uwagi.
Przez chwilę nasłuchiwałem w zamyśleniu. Nastrojowe tony były zasługą jednej tylko gitary. Przy ostatnim ognisku, ukrytym gdzieś wśród drzew, siedziały jeszcze dwie osoby. Jeden głos śpiewał coś, czysto, lecz średnio już rytmicznie, dzięki czemu mogłem zorientować się, że to właśnie on gra na gitarze, której melodia wydawała się równie nietrzeźwa.
- A gdybym był...
- ...Krogulcem! - zawtórował mu drugi, kobiecy głos, lecz nagle przerwał - nie... krogulcem nie.
- A czemu nie? Wolisz wyższych? - zawahał się pierwszy. Przez chwilę słychać było jedynie rozbrzmiewające wokół cykanie świerszczy - a to się nawet dobrze składa.
Koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz