- Wiesz, Szkiełko, przepraszam za niedyskrecję... - Opal niepewnie zamachała ogonem i spojrzała na mnie rzeczywiście przepraszająco. Nie przenosząc na nią wzroku wbitego w drogę kilkanaście metrów przed nami, mruknąłem.
- Nie ma potrzeby.
- Nie spędzacie dnia, no wiesz, razem? - zapytała więc wprost, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- No właśnie... - zmarszczyłem brwi - mieliśmy. Tak naprawdę mieliśmy. Poszła po wodę... i zniknęła.
Wadera nie odezwała się już więcej, ale jeszcze przez chwilę sprawiała wrażenie zamyślonej. Przedłużająca się cisza zaczynała działać mi na nerwy.
- Chciałem, żebyśmy pobyli dziś we dwoje. Czy tak nie powinno robić młode małżeństwo pierwszego dnia po własnym weselu? Teraz nawet nie wiem, gdzie jest. Mam tylko nadzieję, że nic się nie stało. Nie wierzę, że tak po prostu mnie zostawiła, mówiąc, że zaraz wróci.
- W porządku, poszukamy i zobaczymy. Nie ma powodu, by zadręczać się przedwcześnie - dodała poważniej, przez chwilę chcąc chyba powiedzieć coś jeszcze, ostatecznie jednak milcząc dopóki nie wyszliśmy z lasu, a naszym oczom nie ukazała się Polana Życia.
- O, patrz, ktoś od was. Może ją widział.
Ciężko wypuściłem powietrze z płuc, przez chwilę zbierając się do zawołania wilka.
- Naoru! - krzyknąłem w końcu, widząc, że pijący przed chwilą z jeziora basior szykuje się do odejścia. Szybko odwrócił pysk w naszą stronę, z pytaniem w oczach zbierając myśli - nie widziałeś tu może Talazy? Taka biała wadera...
- Kogo? - zawołał, nastawiając uszu. Skrzywiłem się lekko i skinąłem głową do towarzyszki, byśmy podeszli bliżej.
- Talaza, moja partnerka - stanęliśmy naprzeciw wilka. Wolno pokręcił głową, jeszcze zanim skończyłem mówić - nie widziałeś jej?
- Nie, dziś nikogo tu nie było. Ani w lesie, na północy.
- Dzięki - mruknąłem, chcąc jak najgrzeczniej zakończyć rozmowę. Moje myśli były już i tak wystarczająco poplątane, bym chciał zmuszać się do kolejnych, nie niosących za sobą już niczego pytań.
Opuszczając Polanę Życia, zdążyłem tylko odhaczyć na swojej liście następne sprawdzone miejsce.
Wraz z przemierzanymi kilometrami, z upływem kolejnych minut i dążących w znane i nieznane kroków, zacząłem łapać się na tym, że mój niepokój stopniowo zanikał. To dziwne, bo, hej, czy nie powinno być odwrotnie?
Mimo to pojawiały się pytania, zadawaniem których próbowałem usprawiedliwić swój spokój, graniczący teraz z obojętnością. Co tak naprawdę mogło się stać? Zabłądziła? Pfff. Czy to bandyci? Nie, kto niby? A może miała straszny wypadek?
Choć pierwszym odruchem była desperacka próba niedopuszczenia do siebie ostatniej myśli, dotarła ona do mnie zaskakująco mocno. Drgnąłem, po czym, ochłonąwszy trochę i pokręciłem głową, chcąc odpędzić wizje, które od razu zaserwował mi mózg.
Nagle złapałem jakiś trop. A raczej kawałek niewyraźnej chmury śladu jakiegoś tropu. Uniosłem głowę i postawiłem uszy najwyżej, jak się dało.
Nikłe zapachy mieszały się, mogłem więc wnioskować, że osobników było kilkoro. Przyspieszyłem, a za mną nieco zdziwiona towarzyszka wyprawy.
Nagle stanęliśmy prawie naprzeciwko siebie, Talaza i ja. Pierwszym wyrazem, który wkradł się na mój pysk, był uśmiech, ale nie zdążył zagościć na im na stałe i zniknął tak szybko, jak się pojawił, wyczuwając w zachowaniu wilczycy coś, czego się nie spodziewał.
- Co za spotkanie. Czyżby zbierała się ekipa na poprawiny? - zaśmiała się, ale w jej głosie nie mogłem wyczuć radości ze spotkania. Chwileczkę... spotkała mnie przypadkiem, spacerując z tamtą dwójką po lesie? A co w ogóle robili razem o tej porze? Miała przecież wrócić do mnie.
Mój ogon, który przed chwilą zaczął machać lekko nad ziemią, teraz zawisł nieruchomo tuż nad ziemią.
- Nie, chociaż to świetny pomysł... - uśmiechnąłem się znów, przypominając sobie, jak się nazywam i czyim partnerem jestem - tak naprawdę, szukaliśmy cię.
- Szukaliście mnie? - jej słowa były otoczone taką ilością ciszy, że zabrzmiały niemal jak echo z tysiącletniej, opuszczonej jaskini.
- Szukaliśmy cię. I wiesz co? - w tak specyficznym momencie, postanowiłem zachować zupełną powagę, choć między wierszami, mieszała się ona ze strapieniem. Przełknąłem ślinę, opuszczając pozycję obok Opal i zbliżając się do małżonki - chodźmy do domu. Wieczór się zbliża. Wybaczcie, przyjaciele, dzięki, Opal. Czas na nas - kiedy stanąłem przy niej, przez chwilę zastanawiałem się, czy zadać to banalne, a jednak jedno z wielu podobnych tego dnia pytań. W końcu wyszeptałem przez zaciśnięte zęby - co robiłaś?
< Tazaluś? Słoneczko Ty moje okrąglutkie? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz