środa, 29 października 2014
Koniec żałoby!
Kończymy żałobę po Hiacyncie i Gai. Kolor tła znów zmieni się na błękitny.
Wasz samiec alfa,
Beryl
wtorek, 28 października 2014
Od Beryla CD Eclipse
Wojsko zabrało Elipse i nie widziałem jej przez długi czas. To znaczy... nie wiem, czy był długi, lecz minuty wydawały mi się kwadransami, zaś same kwadranse... ech. Nieważne.
Dwa wilki patrzyły na mnie z uśmiechem. Coraz bardziej żałowałem, że próbowałem rozwiązać sprawę pokojowo. Powinienem był wziąć do pomocy wszystkie siły wojskowe WSC. Być może, gdy nie będziemy wracać ponad dwa dni, ktoś zainteresuje się tym i doniesie siłom wojskowym... ale... czy wtedy nie będzie już za późno? Czy wtedy Eclipse i ja będziemy jeszcze żyć?? Gdzie Eclipse...? gdzie Mundus?! Przepadli...
- No, co? - jeden z wilków spojrzał na mnie z pobłażliwym, lecz drwiącym uśmiechem.
- No nic... - popatrzyłem na niego zły go granic możliwości.
- Zaraz będzie przedstawienie... - zachichotał inny wilczur.
- Co będzie? - zapytałem z grozą.
- Ty i twoja... koleżanka zostaniecie zrównani z ziemią... - wilk zaczął warczeć - ale dosłownie!
- Ależ, czemu odrazu tak gwałtownie... - zapytałem - przecież my nie chcieliśmy źle!
- Nie mamy ostatnio rozrywki... - wilk uśmiechnął się krzywo.
- Nie! Nie nami - zjeżyłem sierść.
- Nie ważne kim - ziewnął - zostaniemy tu jakiś czas, a potem pójdziemy dalej.
Nagle, nastąpiło wydarzenie, które miało uratować nas od śmierci. Mundusie... czekałem na ciebie długo i traciłem nadzieję, że przybędziesz. Jednak, nie zostawiłeś nas w potrzebie.
Ptak cicho, niezauważenie podszedł do wilków od strony lasu. Teraz czekałem już tylko na pomysłowość i przychylność Mundusa. Zarówno ja, jak i Eclipse byliśmy na niego zdani.
- Dzień dobry! - Mundus krzyknął, zbliżywszy się do pierwszego lepszego wilka. Ten drgnął i obejrzał się za siebie.
- Dobry, nie dobry... - mruknął wilk.
- Kogoście to zchwytali? - Mundek zapytał bez emocji.
- Taki... tu - odrzekł basior.
- To dobrze, chwalebnie... - ptak uśmiechnął się do mnie. Nie wiedziałem, o co chodziło, jednak nietypowe zachowanie jest kluczowym punktem wszystkich zawiłych lecz skutecznych planów Mundusa. Tych, które zawsze działają. Czy uda się i tym razem?
- A wiecie, w ogóle, kto to jest? - zapytał Mundus wilka, patrząc się na niego niby konspiracyjnie, niby bez przejęcia.
- No nie - wypalił wilczur - a kto? To ktoś z tamtej watahy.
- Pasożyty... - Mundus mruknął sam do siebie i pokręcił głową. Następnie powiedział głośno - to samiec alfa Watahy Srebrnego Chabra i jego siostra - Mundek (nie wiem dlaczego) podkreślił mocnym akcentem nazwę watahy, jakby miało to istotne znaczenie... tak, czy inaczej, zadziałało.
- Tej watahy?
- Tej - Mundus zaakcentował swoje słowo.
- Ach... to zmienia postać... - nie dokończył. Pobiegł do przywódcy i coś mu długo tłumaczył. Mundus tymczasem podszedł do mnie szybko.
- Ty ich znacz? - zapytałem.
- Nie - odpowiedział pośpiesznie Mundus - ale w społeczeństwie trzeba być stanowczym i pewnym siebie - skończył temat i ściszył głos - musisz szybko się uwolnić... inaczej na nic moja improwizacja! Szybko! Gdzie Eclipse?
Wskazałem łapą miejsce, gdzie wilki zabrał waderę. Mundus szybko udał się we wskazanym kierunku, a ja zacząłem szarpać sznurki, którymi byłem przywiązany do drzewa.
Mundus po chwili wrócił.
- Gdzie Eclipse? - zapytałem zdziwiony.
- Jest już poinstruowana. Wie, co zrobić gdy plan się powiedzie i gdy się nie uda...
Przegryzłem jeden ze sznurków. Mundus pomógł mi z rozwiązaniem drugiego... i nadszedł przywódca wilków.
- Teraz uważaj. Jeśli on coś zauważy, możemy żegnać się z życiem! - szepnął Mundus.
Zacząłem pośpiesznie rozplątywać sznurek. Mundus rozmawiał z przywódcą wojska. Nagle sznurek przerwał się, a ja, nieprzygotowany na ten ruch, wylądowałem na ziemi.
Mundus posłał mi zrezygnowane i wściekłe spojrzenie.
- Więc to tak! - krzyknął wilczur - wy tu za naszymi plecami! Patrzcie no! Oto przetarte i przegryzione sznurki, rozwiązany powróz! No, ptaku błękitny! Zapłacicie mi za to, wszyscy troje! Przynieście tu też wilczycę!
Teraz także i Mundus został przywiązany długim sznurkiem do drzewa.
Wilki przyprowadziły Eclipse.
< Eclipse? >
Dwa wilki patrzyły na mnie z uśmiechem. Coraz bardziej żałowałem, że próbowałem rozwiązać sprawę pokojowo. Powinienem był wziąć do pomocy wszystkie siły wojskowe WSC. Być może, gdy nie będziemy wracać ponad dwa dni, ktoś zainteresuje się tym i doniesie siłom wojskowym... ale... czy wtedy nie będzie już za późno? Czy wtedy Eclipse i ja będziemy jeszcze żyć?? Gdzie Eclipse...? gdzie Mundus?! Przepadli...
- No, co? - jeden z wilków spojrzał na mnie z pobłażliwym, lecz drwiącym uśmiechem.
- No nic... - popatrzyłem na niego zły go granic możliwości.
- Zaraz będzie przedstawienie... - zachichotał inny wilczur.
- Co będzie? - zapytałem z grozą.
- Ty i twoja... koleżanka zostaniecie zrównani z ziemią... - wilk zaczął warczeć - ale dosłownie!
- Ależ, czemu odrazu tak gwałtownie... - zapytałem - przecież my nie chcieliśmy źle!
- Nie mamy ostatnio rozrywki... - wilk uśmiechnął się krzywo.
- Nie! Nie nami - zjeżyłem sierść.
- Nie ważne kim - ziewnął - zostaniemy tu jakiś czas, a potem pójdziemy dalej.
Nagle, nastąpiło wydarzenie, które miało uratować nas od śmierci. Mundusie... czekałem na ciebie długo i traciłem nadzieję, że przybędziesz. Jednak, nie zostawiłeś nas w potrzebie.
Ptak cicho, niezauważenie podszedł do wilków od strony lasu. Teraz czekałem już tylko na pomysłowość i przychylność Mundusa. Zarówno ja, jak i Eclipse byliśmy na niego zdani.
- Dzień dobry! - Mundus krzyknął, zbliżywszy się do pierwszego lepszego wilka. Ten drgnął i obejrzał się za siebie.
- Dobry, nie dobry... - mruknął wilk.
- Kogoście to zchwytali? - Mundek zapytał bez emocji.
- Taki... tu - odrzekł basior.
- To dobrze, chwalebnie... - ptak uśmiechnął się do mnie. Nie wiedziałem, o co chodziło, jednak nietypowe zachowanie jest kluczowym punktem wszystkich zawiłych lecz skutecznych planów Mundusa. Tych, które zawsze działają. Czy uda się i tym razem?
- A wiecie, w ogóle, kto to jest? - zapytał Mundus wilka, patrząc się na niego niby konspiracyjnie, niby bez przejęcia.
- No nie - wypalił wilczur - a kto? To ktoś z tamtej watahy.
- Pasożyty... - Mundus mruknął sam do siebie i pokręcił głową. Następnie powiedział głośno - to samiec alfa Watahy Srebrnego Chabra i jego siostra - Mundek (nie wiem dlaczego) podkreślił mocnym akcentem nazwę watahy, jakby miało to istotne znaczenie... tak, czy inaczej, zadziałało.
- Tej watahy?
- Tej - Mundus zaakcentował swoje słowo.
- Ach... to zmienia postać... - nie dokończył. Pobiegł do przywódcy i coś mu długo tłumaczył. Mundus tymczasem podszedł do mnie szybko.
- Ty ich znacz? - zapytałem.
- Nie - odpowiedział pośpiesznie Mundus - ale w społeczeństwie trzeba być stanowczym i pewnym siebie - skończył temat i ściszył głos - musisz szybko się uwolnić... inaczej na nic moja improwizacja! Szybko! Gdzie Eclipse?
Wskazałem łapą miejsce, gdzie wilki zabrał waderę. Mundus szybko udał się we wskazanym kierunku, a ja zacząłem szarpać sznurki, którymi byłem przywiązany do drzewa.
Mundus po chwili wrócił.
- Gdzie Eclipse? - zapytałem zdziwiony.
- Jest już poinstruowana. Wie, co zrobić gdy plan się powiedzie i gdy się nie uda...
Przegryzłem jeden ze sznurków. Mundus pomógł mi z rozwiązaniem drugiego... i nadszedł przywódca wilków.
- Teraz uważaj. Jeśli on coś zauważy, możemy żegnać się z życiem! - szepnął Mundus.
Zacząłem pośpiesznie rozplątywać sznurek. Mundus rozmawiał z przywódcą wojska. Nagle sznurek przerwał się, a ja, nieprzygotowany na ten ruch, wylądowałem na ziemi.
Mundus posłał mi zrezygnowane i wściekłe spojrzenie.
- Więc to tak! - krzyknął wilczur - wy tu za naszymi plecami! Patrzcie no! Oto przetarte i przegryzione sznurki, rozwiązany powróz! No, ptaku błękitny! Zapłacicie mi za to, wszyscy troje! Przynieście tu też wilczycę!
Teraz także i Mundus został przywiązany długim sznurkiem do drzewa.
Wilki przyprowadziły Eclipse.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Beryla
Wzieli biednego Beryla i przywiązali do drzewa. Straszliwie się bałam. Widziałam jak do Beryla podeszły dwa wilki. Jeden był cały szary a drugi brązowo-rudy. W ten podszedł do mnie przeogromny szaro-czarno-biały wilk z blizną pod prawym okiem. Miał poważny wyraz pyska:
Wszyscy się na niego patrzyli. Zrozumiałam że to ich przywódca. Podszedł do mnie i z poważnej miny stał się mały mieszek drwiące ze mnie.
- Chłopcy! Mamy tu małą rozrywkę - Gdy to powiedział zaczął się podejrzliwie śmiać. Zaraz po nim jego "poddani"
- O co wam chodzi?
- O co? To nie twoja sprawa maleńka. A gdybyś się dowiedziała to byś była rozerwana na strzępy na oczach twego towarzysza
- Rozerwana?! - Cołam się kilka kroków do tyłu z uszami położonymi po sobie
- Nie martw się - Uśmiechnął się - Będziesz nam służyć inaczej
- C-co? Służyć? W-w jaki sposób?
- Widzisz. Nasze wojsko nie często spotyka wadery. - Podszedł do mnie i wyszeptał do ucha - Moi chłopcy pragną partnerki - Zaczął się śmiać. Odszedł trochę ode mnie. Po chwili powiedział - Do lochu z nią! - Podszedł do Beryla - Niech patrzy na jego śmierć. - Wilki zawyły a on odszedł. Byłambardzo zdenerwowana. Na ułamek sekundy zobaczyłam Beryla. Coś mówił ale nie wiem co. Może to były ostatnie słowa? Ale to nie może być prawdą! Gdzie jest Mundus?!
< Beryl? >
Wszyscy się na niego patrzyli. Zrozumiałam że to ich przywódca. Podszedł do mnie i z poważnej miny stał się mały mieszek drwiące ze mnie.
- Chłopcy! Mamy tu małą rozrywkę - Gdy to powiedział zaczął się podejrzliwie śmiać. Zaraz po nim jego "poddani"
- O co wam chodzi?
- O co? To nie twoja sprawa maleńka. A gdybyś się dowiedziała to byś była rozerwana na strzępy na oczach twego towarzysza
- Rozerwana?! - Cołam się kilka kroków do tyłu z uszami położonymi po sobie
- Nie martw się - Uśmiechnął się - Będziesz nam służyć inaczej
- C-co? Służyć? W-w jaki sposób?
- Widzisz. Nasze wojsko nie często spotyka wadery. - Podszedł do mnie i wyszeptał do ucha - Moi chłopcy pragną partnerki - Zaczął się śmiać. Odszedł trochę ode mnie. Po chwili powiedział - Do lochu z nią! - Podszedł do Beryla - Niech patrzy na jego śmierć. - Wilki zawyły a on odszedł. Byłambardzo zdenerwowana. Na ułamek sekundy zobaczyłam Beryla. Coś mówił ale nie wiem co. Może to były ostatnie słowa? Ale to nie może być prawdą! Gdzie jest Mundus?!
< Beryl? >
niedziela, 26 października 2014
Od Beryla CD Eclipse
- Muszę... - zwiesiłem głowę - bo ja muszę ci coś powiedzieć - westchnąłem.
- Tak? - zapytała wadera.
- Hiacynt powiedział mi w tajemnicy, że... nie powiesz nikomu?
- Nie - wadera szybko dała słowo, że nie powie nikomu.
- Hiacynt powiedział mi, że pod granicami watahy osiedliły się obce wojska innej watahy - pełen emocji, z blaskiem w oczach kontynuowałem - od kilku dni, podchodzą pod nasze granice i straszą członków WSC i wszystkich, którzy są pod ręką. Żołnierze ci, mają ze sobą spory zapas jedzenia i bynajmniej nie wygląda na to, żeby mieli odejść.
- Chcesz powiedzieć, że oni mogą wywołać wojnę?
- Gdzie tam! - prawie podskoczyłem. Oby tylko to nie była prawda! Ale nie... - mamy dużo większe siły zbrojne. Aczkolwiek, nie powinno ich tu być. Czy... pójdziesz ze mną jutro dowiedzieć się, o co chodzi? Miała iść Murka, ale nie dała rady... kompletnie załamała się psychicznie. Do śmierci rodziców, doszły jeszcze problemy w domu i... pff... ty, jako nauczyciel, może będziesz umiała dogadać się z tymi warchołami?
- No cóż... nie widzę przeszkód - odpowiedziała Eclipse. Jeśli ma to pomóc watasze...
- Dziękuję! - rozpromieniłem się.
~~ Nazajutrz... ~~
Udaliśmy się do obozu obcego wojska. Dla pewności, poszedł z nami Mundus - jak wiemy, świetny psycholog, a ponadto ptak bardzo silny duchem i ciałem. Z nim mogliśmy czuć się, jako tako bezpieczni. Wojsko składało się z sześciu rosłych wilczurów. Gdy zobaczyli mnie i Eclipse (Mundus niedostrzeżony patrolował sytuację z góry), podeszli mamrocząc coś pod nosem i zaczęli zadowoleni przekrzykując się:
- Ooo! Mamy gości!
- Prosimy!
- Goście! Ktoś ważny...
Nie dając dość nam do słowa, zawiedli nas na łąkę, na której leżało kilka zajęcy, drobna łania i jakieś zioła.
Nie chcąc odmawiać gościnnym wilkom, zjedliśmy szybko to, co nam zaoferowali, po czym zacząłem delikatnie:
- Mamy pewną sprawę... wasz oddział, poniekąd bezprawnie pojawił się na naszych terenach. Nasza prośba jest następująca... czy moglibyście odsunąć swoje wojska od naszych terenów?
- O! - krzyknął jeden - chcą nas wygonić! Nie damy się!
Kilku jeszcze powtórzyło jego ostatnie słowa, po czym mogłem kontynuować:
- Więc czy możecie przestać napad... straszyć członków naszej watahy?
- Nie! - zakrzyknęło kilku. Dwóch basiorów chwyciło mnie i... nie przypuszczał bym, że to zrobią. Nie przypuszczałbym, gdy zaprosili nas do "stołu" i sympatycznie z nami rozmawiali. Otórz wilki złapały mnie i przywiązały do drzewa (nie wiem, skąd wzięli powróz).
- Dzikusy... - warknąłem. Spojrzałem w niebo. Mundus gdzieś znikł. Wiedziałem jednak, że nie zostawi nas w potrzebie. Zawsze można było ni nim polegać - dowiedziałem się o tym, już gdy współpracowaliśmy za dawnych lat, w wojsku. Jeden z wilczurów, podszedł do Eclipse i popatrzył drwiąco na przestraszoną waderę. Zaśmiał się.
Nie widziałem więcej, gdyż dwa wielkie wilki, zaczęły się nade mną pastwić.
- Już my się wami zajmiemy - mruczały rozeźlone.
< Eclipse? >
- Tak? - zapytała wadera.
- Hiacynt powiedział mi w tajemnicy, że... nie powiesz nikomu?
- Nie - wadera szybko dała słowo, że nie powie nikomu.
- Hiacynt powiedział mi, że pod granicami watahy osiedliły się obce wojska innej watahy - pełen emocji, z blaskiem w oczach kontynuowałem - od kilku dni, podchodzą pod nasze granice i straszą członków WSC i wszystkich, którzy są pod ręką. Żołnierze ci, mają ze sobą spory zapas jedzenia i bynajmniej nie wygląda na to, żeby mieli odejść.
- Chcesz powiedzieć, że oni mogą wywołać wojnę?
- Gdzie tam! - prawie podskoczyłem. Oby tylko to nie była prawda! Ale nie... - mamy dużo większe siły zbrojne. Aczkolwiek, nie powinno ich tu być. Czy... pójdziesz ze mną jutro dowiedzieć się, o co chodzi? Miała iść Murka, ale nie dała rady... kompletnie załamała się psychicznie. Do śmierci rodziców, doszły jeszcze problemy w domu i... pff... ty, jako nauczyciel, może będziesz umiała dogadać się z tymi warchołami?
- No cóż... nie widzę przeszkód - odpowiedziała Eclipse. Jeśli ma to pomóc watasze...
- Dziękuję! - rozpromieniłem się.
~~ Nazajutrz... ~~
Udaliśmy się do obozu obcego wojska. Dla pewności, poszedł z nami Mundus - jak wiemy, świetny psycholog, a ponadto ptak bardzo silny duchem i ciałem. Z nim mogliśmy czuć się, jako tako bezpieczni. Wojsko składało się z sześciu rosłych wilczurów. Gdy zobaczyli mnie i Eclipse (Mundus niedostrzeżony patrolował sytuację z góry), podeszli mamrocząc coś pod nosem i zaczęli zadowoleni przekrzykując się:
- Ooo! Mamy gości!
- Prosimy!
- Goście! Ktoś ważny...
Nie dając dość nam do słowa, zawiedli nas na łąkę, na której leżało kilka zajęcy, drobna łania i jakieś zioła.
Nie chcąc odmawiać gościnnym wilkom, zjedliśmy szybko to, co nam zaoferowali, po czym zacząłem delikatnie:
- Mamy pewną sprawę... wasz oddział, poniekąd bezprawnie pojawił się na naszych terenach. Nasza prośba jest następująca... czy moglibyście odsunąć swoje wojska od naszych terenów?
- O! - krzyknął jeden - chcą nas wygonić! Nie damy się!
Kilku jeszcze powtórzyło jego ostatnie słowa, po czym mogłem kontynuować:
- Więc czy możecie przestać napad... straszyć członków naszej watahy?
- Nie! - zakrzyknęło kilku. Dwóch basiorów chwyciło mnie i... nie przypuszczał bym, że to zrobią. Nie przypuszczałbym, gdy zaprosili nas do "stołu" i sympatycznie z nami rozmawiali. Otórz wilki złapały mnie i przywiązały do drzewa (nie wiem, skąd wzięli powróz).
- Dzikusy... - warknąłem. Spojrzałem w niebo. Mundus gdzieś znikł. Wiedziałem jednak, że nie zostawi nas w potrzebie. Zawsze można było ni nim polegać - dowiedziałem się o tym, już gdy współpracowaliśmy za dawnych lat, w wojsku. Jeden z wilczurów, podszedł do Eclipse i popatrzył drwiąco na przestraszoną waderę. Zaśmiał się.
Nie widziałem więcej, gdyż dwa wielkie wilki, zaczęły się nade mną pastwić.
- Już my się wami zajmiemy - mruczały rozeźlone.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Beryla
Kilka dni mineło po tym wszystkim. Przez te całe wydarzenie byłam zagubiona. Byłam na polowaniu. Bardzo mi brakowało Hiacynta. Wtedy podszedł do mnie Mundus ze smutnym wyrazem twarzy.
- Witaj Eclipse jak ci mija dzień?
- A jaki ma być?
- To bardzo smutne ale tiedyś prędzej czy później miało się to stać.
- Masz rację ale Hiacynt mógł mi o tym wszystkim powiedzieć abym sięnie martwiła.
- Mógłby ale tego nie zrobił. Teraz to tylko przeszłoś a musisz patrzeć w przyszłość
- Gdyby nie ten kamień... te jelenie te całe zdarzenie... Och
- Myślisz że to przez to?
- Myślę że tek jednak tego nie wiem. A co by mieli do tego jego rodzina? Może gdyby to się nie stało to by jeszcze trochę z nami był.
- Myślę że jeleine wiedziały o chorobie Hiacynta dlatego skrócili wyrok.
- Myślisz?
- Tak - Pokiwał głową - Ale tego nie wiemy
Wtedy zobaczyłam wychodzącego z krzaków Beryla
- O.... Witaj Berylu
Ukłoniłam się lekko. Mundus zrobił to samo
- Ale co wy robicie? To że jestem Alfą to nie znaczy że musicie mnie traktować inaczej.
- Masz rację przepraszam - Zchyliłam łeb - Jak się czujesz po utracie rodziny?
- Źle, bardzo źle ale co można poradzić?
- No nic - Posmutniałam
- Eclipse dlaczego jesteś smutna?
- Ech to przez to że.... nie ważne
- Doprawdy? Wiesz że możesz powiedzieć
- Wiem ale nie, nie powiem
- Ok. Eclipse jesteś głodna?
- No trochę
- To choć.
Porzegnaliśmy sięz Mundusem i poszliśmy na polowanie. Upolowaliśmy ogromnego jelenia.
- Eclipse będziesz ze mną szczera?
- Oczywiście że będę. A co ci przyszło do głowy? - Trochę się przeraziłam
< Beryl? >
- Witaj Eclipse jak ci mija dzień?
- A jaki ma być?
- To bardzo smutne ale tiedyś prędzej czy później miało się to stać.
- Masz rację ale Hiacynt mógł mi o tym wszystkim powiedzieć abym sięnie martwiła.
- Mógłby ale tego nie zrobił. Teraz to tylko przeszłoś a musisz patrzeć w przyszłość
- Gdyby nie ten kamień... te jelenie te całe zdarzenie... Och
- Myślisz że to przez to?
- Myślę że tek jednak tego nie wiem. A co by mieli do tego jego rodzina? Może gdyby to się nie stało to by jeszcze trochę z nami był.
- Myślę że jeleine wiedziały o chorobie Hiacynta dlatego skrócili wyrok.
- Myślisz?
- Tak - Pokiwał głową - Ale tego nie wiemy
Wtedy zobaczyłam wychodzącego z krzaków Beryla
- O.... Witaj Berylu
Ukłoniłam się lekko. Mundus zrobił to samo
- Ale co wy robicie? To że jestem Alfą to nie znaczy że musicie mnie traktować inaczej.
- Masz rację przepraszam - Zchyliłam łeb - Jak się czujesz po utracie rodziny?
- Źle, bardzo źle ale co można poradzić?
- No nic - Posmutniałam
- Eclipse dlaczego jesteś smutna?
- Ech to przez to że.... nie ważne
- Doprawdy? Wiesz że możesz powiedzieć
- Wiem ale nie, nie powiem
- Ok. Eclipse jesteś głodna?
- No trochę
- To choć.
Porzegnaliśmy sięz Mundusem i poszliśmy na polowanie. Upolowaliśmy ogromnego jelenia.
- Eclipse będziesz ze mną szczera?
- Oczywiście że będę. A co ci przyszło do głowy? - Trochę się przeraziłam
< Beryl? >
Żałoba!
Niestety, już drugi raz musimy pożegnać naszą parę alfa.
Z powodu ich odejścia, nasza wataha pogrąży się w 3 dniowej żałobie. Tak jak poprzednio, zmienimy kolor tła na czarny.
Wasz samiec alfa,
Beryl
Z powodu ich odejścia, nasza wataha pogrąży się w 3 dniowej żałobie. Tak jak poprzednio, zmienimy kolor tła na czarny.
Wasz samiec alfa,
Beryl
Odeszli!
Hiacynt - powód: śmierć
Gaja - powód: śmierć
Teler - powód: śmierć
Storczyk - powód: śmierć
Alicja - powód: śmierć
Rozalia - powód: śmierć
Od Beryla CD Eclipse
Chciało mi się płakać. Wszyscy odeszli. To znaczy... wszyscy oprócz Rozalki - jednak i tej nie wróżę już więcej niż jeden dzień.
Eclipse zapytała, jak to się stało.
- To... starość i wycieńczenie - odpowiedziałem z głębokim westchnięciem - jeszcze wczoraj byli zdrowi. Gaja, Rozalia, Teler, Storczyk, Alicja... ale tata zaczął chorować już jakiś czas temu.
- Może udajmy się do jaskini Rozalii i... - przypomniałem sobie, ze przecież Telera już nie ma. Chciałem spędzić te ostatnie chwile z ciocią, puki nie odejdzie: jak wszyscy.
Powędrowaliśmy do jaskini Rozalki i, wcześniej, Telera.
Ale cóż się okazało... Teler nie umarł, a zapadł w śpiączkę. Leżał teraz obok Rozalii na ziemi.
Rozalia oddychała ciężko. Przy niej siedziała Katia, Lenek, Lulek i Murka zalewająca się łzami.
Przed jaskinią, oparty o ścianę, cały drżąc stał Mundus. Miał zamknięte oczy i zwieszoną głowę. Obok niego stał, co chwila nerwowo machając skrzydłami Lotos - orzeł, towarzysz Rozalii. Praktycznie go nie znam.
Gdy podeszliśmy cicho do towarzyszy, Mundus nie przestając trwać w milczeniu ani nie otwierając oczu, skinął głową. Lotos rzucił tylko na nas przelotne spojrzenie i drżącym głosem wyrzekł:
- Dzień dobry...
Weszliśmy do jaskini, wypełnionej lamentami.
- Katio - szepnąłem patrząc na basiora leżącego z boku - co z Telerem?
- To już kwestia kilku minut - westchnęła szybko Katia, podając Rozalii jakieś leki.
Niebawem w jaskini zjawiły się Maja i Rea. Powiedziały, że Lotar i Arion, wraz z kilkoma innymi szeregowcami, musiał przed kilkoma dniami wyruszyć na tereny jakiejś innej watahy.
Ze zgrozą i przygnębieniem pomyślałem, jaka "niespodzianka" spotka ich, gdy wrócą do WSC. Nie ma już matki, ojca... ani Storczyka, ani, Alicji, ani Rozalii, ani Telera - którzy przecież także byli bliską rodziną.
Rozalka umarła kilka minut później.
Teler na chwilę tylko przebudził się ze śpiączki, by nic nie mówiąc, również przestać oddychać.
Miałem być nowym samcem alfa WSC. Zostało to ustalone wśród rodzeństwa, po powrocie moich braci. Było tyle spraw, którymi trzeba się zająć... jak to zrobić, gdy tak niedawno straciło się prawie całą bliską rodzinę?
Na szczęście cała wataha pomagała mi w podejmowaniu decyzji ważnych dla WSC. Po kilku dniach nieco otrząsnąłem się po stracie rodziców.
Podczas samotnego spaceru po lesie, spotkałem Mundusa i Eclipse. Rozmawiali po cichu na nieznany mi temat.
< Eclipse? >
Eclipse zapytała, jak to się stało.
- To... starość i wycieńczenie - odpowiedziałem z głębokim westchnięciem - jeszcze wczoraj byli zdrowi. Gaja, Rozalia, Teler, Storczyk, Alicja... ale tata zaczął chorować już jakiś czas temu.
- Może udajmy się do jaskini Rozalii i... - przypomniałem sobie, ze przecież Telera już nie ma. Chciałem spędzić te ostatnie chwile z ciocią, puki nie odejdzie: jak wszyscy.
Powędrowaliśmy do jaskini Rozalki i, wcześniej, Telera.
Ale cóż się okazało... Teler nie umarł, a zapadł w śpiączkę. Leżał teraz obok Rozalii na ziemi.
Rozalia oddychała ciężko. Przy niej siedziała Katia, Lenek, Lulek i Murka zalewająca się łzami.
Przed jaskinią, oparty o ścianę, cały drżąc stał Mundus. Miał zamknięte oczy i zwieszoną głowę. Obok niego stał, co chwila nerwowo machając skrzydłami Lotos - orzeł, towarzysz Rozalii. Praktycznie go nie znam.
Gdy podeszliśmy cicho do towarzyszy, Mundus nie przestając trwać w milczeniu ani nie otwierając oczu, skinął głową. Lotos rzucił tylko na nas przelotne spojrzenie i drżącym głosem wyrzekł:
- Dzień dobry...
Weszliśmy do jaskini, wypełnionej lamentami.
- Katio - szepnąłem patrząc na basiora leżącego z boku - co z Telerem?
- To już kwestia kilku minut - westchnęła szybko Katia, podając Rozalii jakieś leki.
Niebawem w jaskini zjawiły się Maja i Rea. Powiedziały, że Lotar i Arion, wraz z kilkoma innymi szeregowcami, musiał przed kilkoma dniami wyruszyć na tereny jakiejś innej watahy.
Ze zgrozą i przygnębieniem pomyślałem, jaka "niespodzianka" spotka ich, gdy wrócą do WSC. Nie ma już matki, ojca... ani Storczyka, ani, Alicji, ani Rozalii, ani Telera - którzy przecież także byli bliską rodziną.
Rozalka umarła kilka minut później.
Teler na chwilę tylko przebudził się ze śpiączki, by nic nie mówiąc, również przestać oddychać.
Miałem być nowym samcem alfa WSC. Zostało to ustalone wśród rodzeństwa, po powrocie moich braci. Było tyle spraw, którymi trzeba się zająć... jak to zrobić, gdy tak niedawno straciło się prawie całą bliską rodzinę?
Na szczęście cała wataha pomagała mi w podejmowaniu decyzji ważnych dla WSC. Po kilku dniach nieco otrząsnąłem się po stracie rodziców.
Podczas samotnego spaceru po lesie, spotkałem Mundusa i Eclipse. Rozmawiali po cichu na nieznany mi temat.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
- Eh trzeba to jakoś przetrwać... - Spóściłam łeb.
- Masz rację Eclipse. - Hiacynt podszedł do stworka i powiedział - Mały stworza jak będziesz przy nas tak długo to lepiej powiedz jak mamy cię nazywać
- Mówcie mi Lunadej. W skrócie Lun. Rozumiecie?
- Oczywiście - Odpowiedział z niechęcią Mundus
- Dobrze to chodzcie - Uśmiechnął się Lun
A więc wyruszyliśmy. Droga trwała tyle samo co w tamtą strone. Lunadej szedł na przodzie a ja, Hiacynt i Mundus w tyle. Rozmawialiśmy o różnych sprawach takich jak co my powiemy wszystkim? czemu nie możemy jeść mięsa? a Mundus? Wtedy żal nam było nas samych. Szliśmy jak na skazanie. Lunadej był tak wredny że podchodził do nas i jadł albo jakieś małe zwierzątko ale rośline. Przez to stawaliśmy się głodniejsi a Lun się z tego śmiał. Wyszukaliśmy jaskinię dla Lunadej'a aby nie kręcił sięw całej watasze. Był mało zadowolony z tego co wybraiśmy ale nie miał innego wyjścia. Byliśmy zmęczeni ale jak powiedziały jelenie możemy się dzisiaj najeść do syta aby już jutro tego nie robić. I tak się stało. Ja i Hiacynt poszliśmy na polowanie. Upolowaliśmy żubra. Zjedliśmy go całego. Do tego zjedliśmy po dwa zające. Mundus najadł się owoców. Wróciliśmy do Lun'a. Przywitał nas radośnie.
- O! Już jesteście! I jak smakował ostatni posiłek przed głodówką? - Powiedziałam radośnie? Raczej sarkaztycznie. Śmiał się z nas a nam było głupio. Zachodził już słońce. Pożegnaliśmy się ze sobą i poszliśmy do swoich jaskiń. Szłam powoli, ze spuszczonym łbem. Gdy zauważyłam moją jaskinię wzdychłam głęboko i weszłam do niej. Położyłam się jednak nie mogłam zasnąć. Patrzałam na gwiazdy. Gwiazdy tak jagby chciały mi coś powiedziać ale nie umiem czytać z gwiazd. Niestety. Po długim namyślaniu i patrzeniu się w gwiazdy nareście zasnełam. Wstałam wczesnego ranka. Byłam przymulona. Wczoraj Lunadej powiedział że od razu jak wstaniemy iść do niego. Poszłam. Byłam tam pierwsza. Nie odzywałam się do Lunadej'a ale on wręcz przeciwnie. Wciąż mówił do mnie ze śmiechem. Ja tylko przewracałam oczami. W ten do jaskini wszedł Mundus i zmarnowany Hiacynt. Popatrzyłam się na Hiacynta. Podeszłam do niego
- Hiacynt co ci jest? Dobrze się czujesz?
- Tak.
Odeszłam od niego. Słyszałam że z bólu "syczał". Byłam tym zdenerwowana. Bałam się o Hiacynta. Wkońcu dużo razem prześliśmy. Lunadej powiedział to co mieliśmy wiedziać. Wkońcu wyszliśmy z jaskini. Mieliśmy się najeść. Oczywiście ja i Hiacynt jakiś owoców a Mundus miał mu służyć. Tak mieliśmy przez całe dni. Od naszego wyroku mineły już sześć dni. Jak się okazało rośliny i owoce nie były takie złe a Mundus się zbytnio nie męczył. Kilka dni później zauwarzyłam że Hiacynt coraz gorzej się czuje. Wciąż go namawiałam aby poszedł do Kati aby mu pomogła ale on sięupierał że nic mu nie jest. Od wyroku mineły już dwa tygodnie. Martwiłam się coraz bardziej o Hiacynta. Pewnego dnia Hiacynt nie przyszedł na poranne spotkanie z Lunadej'em. Po spotkaniu poszłam zobaczyć co z nim jest. Jak się okazało Hiacynt spał. Nie chciałam go budzić. Od wyroku mineły trzy tygodnie i trzy dni. Hiacynt coraz żadziej się pokazywał. Ja, Mundus i Lunadej poszliśmy do jeleni. Jelenie okazały litość i skróciły nam wyrok. Poszłam z tą nowiną do Hiacynta. Byłam bardzo szczęśliwa. Upolowałam jelenia i zaniosłam go do jaskini Hiacynta. Jak sięokazało go tam nie było. Po długim poszukiwaniu dowiedziałam się że jest on u Kati. Katia wpóściła mnie do Hiacynta.
- Hiacynt co ci jest?
- Eh nic - Jak zawsze był uśmiechnięty
- Powiedz. Proszę
- Ej zaraz zaraz czy ty masz mięso?
- Tak! Przyszłam z nowiną że skrócili nam wyrok za dobre sprawowanie. I upolowałam dla ciebie jelenia. Jadz ze mną.
- Ok
Hiacynt i ja zaczeliśmy jeść na świerzym powietrzu przed jaskinią Katii
- Mmm wspaniałe mięso - Powiedział Hiacynt
- Masz rację - Zamerdałam ogonem - Ale Hiacynt mam do ciebie jedno pytanie
- Tak?
- Czemu nic m nie mówisz?
- Ale w jakim sęsie?
- No jak mieliśmy wyrok to ty od pewnego czasu się źle czujesz. Czemu nic m nie mówisz?
- Bo nie chcę o tym mówić
- Eh rozumiem ale mogłeś powiedziać że nie chceszz o tym mówić dużo wcześniej.
- Dzięki za wyrozumiałość
- Nie ma za co
- A co z Mundusem?
- A co może robić?
- Lata?
- Oczywiście
Zaczeliśmy się śmiać. Po sytym posiłku pożegnałam sięz Hiacyntem i poszłam do pięknego miejsca.
Dwa dni póżniej
Nie martwiłam się już Hiacyntem bo wiem że jest w dobrych łapach ale miałam dziwne przeczucie. Nie martwiłam się tym. Wtedy Wyczułam wilka za mnią. Odwróciłam się. Był to Beryl
- Och Beryl. Wystraszyłeś mnie
- Doprawdy? Oj to przepraszam - Beryl był bardzo smutny
- Ej co się dzieje?
- N-no bo. Eh choć ze mną. Muszę ci coś powiedzieć
Zaczeliśmy iść. Weszliśmy do lasu. Był tam naprawde pięknie. Doszliśmy do jeziora dziewięciu cieni. Przez całą drogę nikt nic nie mówił. Panowała ponura atmosfera. Gdy doszliśmy do jeziora Beryl odezwał się
- To co chcę ci powiedzieć znajduje się tu
- Co? Ale o co chodzi?
- Napij się wody
- Ale ja nie jestem spragniona
- Eh to ja się napije.
Gdy Beryl się napoił coś się ukazało w wodzie.
- To jest mój ojciec i matka oraz moje wójostwo
- Ale co chcesz mi powiedzieć?
- Wiem że bardzo się martwiłaś o mego ojca ale już nie musisz
- Co?!
- To jezioro ukazuje martwych przodków a ojciec matka i wójostwo...
- Czy oni umarli?
- Tak
- Ale j-jak?
< Beryl? >
- Masz rację Eclipse. - Hiacynt podszedł do stworka i powiedział - Mały stworza jak będziesz przy nas tak długo to lepiej powiedz jak mamy cię nazywać
- Mówcie mi Lunadej. W skrócie Lun. Rozumiecie?
- Oczywiście - Odpowiedział z niechęcią Mundus
- Dobrze to chodzcie - Uśmiechnął się Lun
A więc wyruszyliśmy. Droga trwała tyle samo co w tamtą strone. Lunadej szedł na przodzie a ja, Hiacynt i Mundus w tyle. Rozmawialiśmy o różnych sprawach takich jak co my powiemy wszystkim? czemu nie możemy jeść mięsa? a Mundus? Wtedy żal nam było nas samych. Szliśmy jak na skazanie. Lunadej był tak wredny że podchodził do nas i jadł albo jakieś małe zwierzątko ale rośline. Przez to stawaliśmy się głodniejsi a Lun się z tego śmiał. Wyszukaliśmy jaskinię dla Lunadej'a aby nie kręcił sięw całej watasze. Był mało zadowolony z tego co wybraiśmy ale nie miał innego wyjścia. Byliśmy zmęczeni ale jak powiedziały jelenie możemy się dzisiaj najeść do syta aby już jutro tego nie robić. I tak się stało. Ja i Hiacynt poszliśmy na polowanie. Upolowaliśmy żubra. Zjedliśmy go całego. Do tego zjedliśmy po dwa zające. Mundus najadł się owoców. Wróciliśmy do Lun'a. Przywitał nas radośnie.
- O! Już jesteście! I jak smakował ostatni posiłek przed głodówką? - Powiedziałam radośnie? Raczej sarkaztycznie. Śmiał się z nas a nam było głupio. Zachodził już słońce. Pożegnaliśmy się ze sobą i poszliśmy do swoich jaskiń. Szłam powoli, ze spuszczonym łbem. Gdy zauważyłam moją jaskinię wzdychłam głęboko i weszłam do niej. Położyłam się jednak nie mogłam zasnąć. Patrzałam na gwiazdy. Gwiazdy tak jagby chciały mi coś powiedziać ale nie umiem czytać z gwiazd. Niestety. Po długim namyślaniu i patrzeniu się w gwiazdy nareście zasnełam. Wstałam wczesnego ranka. Byłam przymulona. Wczoraj Lunadej powiedział że od razu jak wstaniemy iść do niego. Poszłam. Byłam tam pierwsza. Nie odzywałam się do Lunadej'a ale on wręcz przeciwnie. Wciąż mówił do mnie ze śmiechem. Ja tylko przewracałam oczami. W ten do jaskini wszedł Mundus i zmarnowany Hiacynt. Popatrzyłam się na Hiacynta. Podeszłam do niego
- Hiacynt co ci jest? Dobrze się czujesz?
- Tak.
Odeszłam od niego. Słyszałam że z bólu "syczał". Byłam tym zdenerwowana. Bałam się o Hiacynta. Wkońcu dużo razem prześliśmy. Lunadej powiedział to co mieliśmy wiedziać. Wkońcu wyszliśmy z jaskini. Mieliśmy się najeść. Oczywiście ja i Hiacynt jakiś owoców a Mundus miał mu służyć. Tak mieliśmy przez całe dni. Od naszego wyroku mineły już sześć dni. Jak się okazało rośliny i owoce nie były takie złe a Mundus się zbytnio nie męczył. Kilka dni później zauwarzyłam że Hiacynt coraz gorzej się czuje. Wciąż go namawiałam aby poszedł do Kati aby mu pomogła ale on sięupierał że nic mu nie jest. Od wyroku mineły już dwa tygodnie. Martwiłam się coraz bardziej o Hiacynta. Pewnego dnia Hiacynt nie przyszedł na poranne spotkanie z Lunadej'em. Po spotkaniu poszłam zobaczyć co z nim jest. Jak się okazało Hiacynt spał. Nie chciałam go budzić. Od wyroku mineły trzy tygodnie i trzy dni. Hiacynt coraz żadziej się pokazywał. Ja, Mundus i Lunadej poszliśmy do jeleni. Jelenie okazały litość i skróciły nam wyrok. Poszłam z tą nowiną do Hiacynta. Byłam bardzo szczęśliwa. Upolowałam jelenia i zaniosłam go do jaskini Hiacynta. Jak sięokazało go tam nie było. Po długim poszukiwaniu dowiedziałam się że jest on u Kati. Katia wpóściła mnie do Hiacynta.
- Hiacynt co ci jest?
- Eh nic - Jak zawsze był uśmiechnięty
- Powiedz. Proszę
- Ej zaraz zaraz czy ty masz mięso?
- Tak! Przyszłam z nowiną że skrócili nam wyrok za dobre sprawowanie. I upolowałam dla ciebie jelenia. Jadz ze mną.
- Ok
Hiacynt i ja zaczeliśmy jeść na świerzym powietrzu przed jaskinią Katii
- Mmm wspaniałe mięso - Powiedział Hiacynt
- Masz rację - Zamerdałam ogonem - Ale Hiacynt mam do ciebie jedno pytanie
- Tak?
- Czemu nic m nie mówisz?
- Ale w jakim sęsie?
- No jak mieliśmy wyrok to ty od pewnego czasu się źle czujesz. Czemu nic m nie mówisz?
- Bo nie chcę o tym mówić
- Eh rozumiem ale mogłeś powiedziać że nie chceszz o tym mówić dużo wcześniej.
- Dzięki za wyrozumiałość
- Nie ma za co
- A co z Mundusem?
- A co może robić?
- Lata?
- Oczywiście
Zaczeliśmy się śmiać. Po sytym posiłku pożegnałam sięz Hiacyntem i poszłam do pięknego miejsca.
Dwa dni póżniej
Nie martwiłam się już Hiacyntem bo wiem że jest w dobrych łapach ale miałam dziwne przeczucie. Nie martwiłam się tym. Wtedy Wyczułam wilka za mnią. Odwróciłam się. Był to Beryl
- Och Beryl. Wystraszyłeś mnie
- Doprawdy? Oj to przepraszam - Beryl był bardzo smutny
- Ej co się dzieje?
- N-no bo. Eh choć ze mną. Muszę ci coś powiedzieć
Zaczeliśmy iść. Weszliśmy do lasu. Był tam naprawde pięknie. Doszliśmy do jeziora dziewięciu cieni. Przez całą drogę nikt nic nie mówił. Panowała ponura atmosfera. Gdy doszliśmy do jeziora Beryl odezwał się
- To co chcę ci powiedzieć znajduje się tu
- Co? Ale o co chodzi?
- Napij się wody
- Ale ja nie jestem spragniona
- Eh to ja się napije.
Gdy Beryl się napoił coś się ukazało w wodzie.
- To jest mój ojciec i matka oraz moje wójostwo
- Ale co chcesz mi powiedzieć?
- Wiem że bardzo się martwiłaś o mego ojca ale już nie musisz
- Co?!
- To jezioro ukazuje martwych przodków a ojciec matka i wójostwo...
- Czy oni umarli?
- Tak
- Ale j-jak?
< Beryl? >
sobota, 25 października 2014
Od Lenka CD Amy
Następnego ranka, słońce wstało jak zawsze i nic nie wskazywało na istnienie tragicznych wydarzeń dni poprzednich.
Gdy się obudziłem, Amy i Wektor jeszcze spali a Mundus siedział przy wyjściu z jaskini obserwując świat. Nagle Wektor zapiszczał i niespokojnie przekręcił się na drugi bok. Musiał mieć zły sen, bo instynktownie wtulił się do sierści Amy. Wadera zamrugała, powoli otworzyła oczy.
- Dzień dobry - przywitałem się.
- Ććśś... - wadera uciszyła mnie i popatrzyła na szczeniaka. Wstała delikatnie żeby go nie obudzić. - Witaj jak się spało - Usiadła z uśmiechem na przeciwko mnie.
- Bardzo dobrze - przeciągnąłem się - nic mnie nie obudziło, nic nie szeleściło tajemniczo...
- Cieszę się - uśmiechnęła się Amy -Co robimy... - Spojrzala na malego.
- Nie wiem - pokręciłem głową - powinniśmy chyba zobaczyć, czy nigdzie nie ma żadnych rzezimieszków. To w końcu chwilowo niezamieszkane tereny, więc jakieś zbiry mogły tu wtargnąć.
-Sprawdzic tereny ? - Spytala
- Sprawdźmy razem! - chwyciłem waderę za łapę.
- To chodz - Usmiechnela sie - Mundus zostanie z malym.
- Zostanie, albo nie zostanie - uciął z wyższością Mundus.
- Mundek... - popatrzyłem na ptaka błagalnie - nie rób problemów!
-Idźcie - machnął skrzydłem.
- Jak zostanie sam... To wyjde z siebie... - wyszla z jaskini.
- I stanie obok! - krzyknął Mundus za wychodzącą waderą. Nie słuchając go, pobiegłem za Amy.
- Zrobmy to szybko... Chce wrocic zanim maly sie obudzi.
- Tak... - przytaknąłem. Poszedłem za Amy w kierunku skały, pod którą wczoraj zchwytaliśmy zbójców.
Wędrówka nie zajęła nam dużo czasu, to miejsce wiało chłodem i lodem.
- Chłodno dziś... - przełknąłem ślinę.
- Chłodno... - przytaknęła Amy.
Nagle usłyszeliśmy złowieszczy chichot. Zza skał wyłoniło się kilkanaście szakali i... zgadnijcie kto? Oczywiście, była to pewna czarna wadera, siostra Amy...
- Czego chcesz....
- Jak to czego ? Chce walczyc o To co mi zabralas.
- Slonce bylo moje !
- Nie... Ono bylo moje... - Ashley spojrzala sie na Amy. Zaczelo sie robic ciemno, ksiezyc zaslonil slonce.
- Nawet o tym nie mysl siostro.... - Amy napiela miesnie, ksiezyc ustapil. Slonce zaczelo swiecic mocniej.
- Moglibyśmy zawołać specjalistę od egzorcyzmów... - cofnąłem się o krok. Miałem na myśli pewną, błękitną, znaną nam już osobę. Tymczasem Amy zaczęła warczeć i podchodzić do Ashley. Ta, przybrała pozycję bojową i syknęła:
- Chcesz walczyć...? Nie wiesz, na co się powołujesz!
- O nie! - coś podsunęło mi pewną myśl - przecież Amy teraz ma słońce... jest tak samo silna, jak ty! - przerwałem, gdyż poczułem silny ból.
- Zostaw go Ashley... - Amy skoczyla na wadera przygniatajac ja do ziemi bol ustapil.
- Co się stało? - zapytałem, otrzepując się z piasku.
- Zostaw? - zaśmiała się Ashley - popatrz!
Znów poczułem ból. Był jeszcze silniejszy niż poprzednio...
- Nie prowokuj mnie siostro... - otoczyl nas krag ognia... Nasze futra zaczely sie palic.
- Przepraszam...! - krzyknąłem głośno - ale czy mógłbym nie być szczurem doświadczalnym waszych mocy? Amy! - w tej chwili rzuciłem się na pomoc waderze.
- Lenek nie podchodz ! - Krzyknela - To walka pomiedzy nia a mna. - Wadery walczyly w kregu ognia, na przemian bylo ciemno jak i jasno. Slonce zakrywalo ksiezyc, slychac bylo odglosy walki. W jednym momencie wszystko ucichlo, slyszalem tylko bicie wlasnego serca jak i strzelajace plomienie. Nagle cos wybuchlo, Amy lezala gdzies daleko obok swojej siostry. NIe ruszaly sie.
-Amy... - powiedziałem cicho. Podszedłem szybko do wadery. Zbadałem puls. Bł tak słaby, że ledwo dało się go wyczuć.
- Lenek... - Usmiechnela sie. - Opiekuj sie mlodym wilczkiem....
- Tfu! - z odrazą przeciąłem łapą powietrze - jakże możesz tak mówić!! Serca nie masz - dodałem ciszej, podnosząc waderę z ziemi. Szlismy powolnym krokiem do jaskini, polozylem ja na ziemi. Wektor byl przestraszony podszedl niepewnie do Amy i usiadl obok niej. Wpatrywal sie w nia, jego oczy sie zaszklily. Ja w tym czasie zwiesilem leb, spojrzalem na nia. Oddychala ciezko, z jej bokiem zaczelo sie cos dziac slonce zaczelo sie przemieszczac... Nagle pojawile sie drugie znamie w ksztalcie polksiezyca... Przeplataly sie ze soba.
- Znowu Ashley próbuje zabrać Amy słońce - powiedziałem bardzo cicho, obserwując Amy. Siedzieliśmy z Mundusem i Wektorem nad waderą. Chyba sie mylilismy, Amy miala na swoim boku 2 znamiona, Slonce oraz Ksiezyc... A to oznaczalo... Ashley... Zostala pokonana...
Właśnie dotarło to do mnie. Jakby... jakiś wewnętrzny głos mi to podpowiedział. Jeżeli moje przypuszczenia się sprawdzą... Amy zamrugala Oddychala bardzo ciezko.
- Gdzie ja jestem...
- Jak to gdzie? - zapytał z kolei Mundus - nie przesadzaj.
- W jaskini, Amy - uśmiechnąłem się - nie przejmuj się prowokatorami.
Wadera powoli wstała.
- Wszystko mnie boli...
- Może masz połamane kości...?! - ze zgrozą spojrzałem na waderę.
- Nie wiem... - Wadera przeciagnela sie lekko - Troche boli, ale da sie zyc... Wracajmy do domu.
- Tak! - krzyknąłem - ale jeśli znowu ktoś nas napadnie...?
- Nikt nie napadnie... Bedziemy szli powoli.
- A więc idźmy - westchnąłem.
Wyszliśmy z jaskini. Tym razem, wszyscy czworo: Amy, Wektor, Mundus i ja.
Podążaliśmy wolnym krokiem przez las.Maly basior trzymal sie caly czas Amy, jakby to ona byla jego matka. Po godzinie marszu dotarlismy do granicy watahy, skierowalismy sie w strone jaskini.
- Jak to dobrze być znowu w domu, u siebie! - krzyknąłem radośnie.
- Prawda - Amy usmiechnela sie - Ale co z Wektorem - Dodala ciszej
- Może... powinien zostać na terenie WSC, z nami? - zapytałem.
Przecież jest tu jakaś opieka nad szczeniętami... Amy: przecież ty jesteś opiekunką szczeniąt. Jest jeszcze Wyndbain. Ona przecież może ci pomóc i... zaopiekujecie się Wektorem. Oczywiście z pewnością każdy członek watahy pomoże wam.
- Chetnie sie nim zaopiekuje. - Usmiechnela sie - Chodz wektor Odpoczniesz sobie w Jaskini.
Nagle naszym oczom ukazały się trzy duże wilki. Po chwili pojawiło się ich więcej.
- Kto to... - Amy Zaslonila malego swoim cialem.
- Zobacz... - szepnął jeden z wilków - jaka ładna czwórka! Bierzemy?
- Bierzemy! - zachichotał drugi. Tylko trzeci nie odzywał się w ogóle.
- Czego chcecie... - Amy napiela miesnie, byla gotowa do skoku jak i do ataku.
Tymczasem wilki zbliżały się bez słowa.
Nagle, rzuciły się na nas... po chwili ja i Amy leżeliśmy obezwładnieni na ziemi.
Mundus wzleciał z Wektorem w górę...
- Puszczaj ! - Amy zaczela sie szarpac.
- Nie, moja pani! - wilczur trzymający waderę uśmiechnął się z drwiną w głosie.
-Czego od nas chcecie? - zapytałem, starając się uwolnić z uścisku wilczura.
- Idziecie z nami! - odpowiedział jeden z nich.
Cóż było robić? Wilki były zbyt silne, byśmy mogli ich pokonać. Mundek i Wektor zniknęli w lesie. Ufałem Mundusowi i wiedziałem, że Wektor będzie bezpieczny, jednak mimo wszystko, bałem się o nich. Może owe wilki znajdą ich i również złapią?
- Powiecie mi w końcu co tu się dzieje....
- Nie wiem - machnąłem łapą - jedynym sposobem by się dowiedzieć, jest pójście z nimi.
W głębi duszy byłem ciekawy, kto odpowiada za porwanie nas, jednakowoż miałem nadzieję, że nie przekonamy się o tym zbyt szybko. Amy mruknęła coś pod nosem. Po chwili zaczęło się sciemniac, spojrzalem w górę to był księżyc. Znamie wadery świeciło się, nie minęło 5min a już było strasznie ciemno.
- Co... się dzieje? - wilki zapatrzone w niebo zaczęły nas puszczać. Trach!! Amy wyrwała się z objęć wilczura. Starałem się uczynić to samo, jednak jeden z wilków złapał mnie natychmiast. Reszta pobiegła za Amy.Slyszalem odglosy walki w lesie po paru chwilach wrocila Amy. Byla poraniona ale jeszcze sie trzymala.
- Puszczac go... - Warknela jej oczy zaczely sie swiecic. Basiory pouciekaly,kiedy byli wystarczajaco daleko Amy przestala juz byc agresywna. Dopiero teraz widzialem, ze ledwo trzymac sie na lapach.
- Amy... - zbliżyłem się niepewnie do wadery - chodź. Jesteś słaba, musimy znaleźć jaskinię i... naszych dwojga przyjaciół.
Zacząłem nawoływać Mundusa i Wektora. Po chwili zjawili się, wychodząc zza drzew. Opowiedziałem im wszystko, na co Mundek wyrzekł:
- Przed chwilą byliśmy w jaskini. Ładna i przestronna. Możemy w niej spokojnie przenocować.
Wektor podbiegł do Amy i przytulił się do niej mocno.
- No hej - Przytuliłam go do siebie. - Spokojnie nic mi nie jest. - Uśmiechnęła się. - To chodźmy trzeba przenocować. - Skierowaliśmy się w stronę owej jaskini miała ona 2 komory, jedna z nich była cieplejsza niż druga. - Wektor zostaniesz z mundusem w jaskini ? my pójdziemy do tej drugiej komory.
- No dobrze... - Mały przytulił się do niej i zaraz potem wraz z moim przyjacielem poszli spać. Ja z Amy skierowałem się w drugą stronę, położyliśmy się na małym wzniesieniu.
Po chwili z drugiej komory doszły mnie cichy śmiech i tupanie. Skierowałem się w tamtą stronę.
- Witaj, Wektorze - przywitałem się ze szczeniakiem, który po cichu przemykał się z jednej komory, do drugiej - co tu robisz, tak późno?
- Mundus nie wie, że przechodzę. Obudź go i powiedz, że mnie nie ma.
Z drugiego kąta jaskini, usłyszeliśmy głos:
- Doskonale wiem, Wektorze, że przechodzisz. Aczkolwiek miło, że informujesz. Z chęcią pójdę razem z tobą. Mam się opiekować twoją osobą - Mundek podniósł się i lekko uśmiechnął. Zdaje mi się, że lubi Wektora.Pokiwalem z usmiechnel lbem, wrocilem do Amy, ktora lezala na kamiennej posadzce. Polozylem sie obok niej ta wtulila sie w moja siersc .
Zasnęliśmy. Nazajutrz, znowu obudził mnie wesoły śmiech i krzyki z zewnątrz jaskini.
"Widocznie Mundek i Wektor już wstali" pomyślałem, ziewając. Dzień zapowiadał się pięknie.
- Co to za krzyki - Amy podniosła się leniwie.
- Ach, widzisz - ziewnąłem - nasi przyjaciele wciąż młodzi duchem dyskutują beztrosko.
- Rozumiem - Wadera usiadla obok mnie - Jak sie spalo usmiechnela sie do mnie.
Popatrzyłem na Amy. Siedziała senna obok mnie. Zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Pobiegłem natychmiast uciszyć Wektora i Mundusa. Ale... zastałem ich śpiących na swoich miejscach! Tymczasem coś nadal hałasowało na zewnątrz...
- Czekaj zaraz sprawdze co to za halasy... - Amy wyszla na zewnatrz.
Siedziałem przez dłuższą chwilę, czekając na Amy. W końcu zaniepokoiłem się i wyszedłem za nią.
- Amy? - rozejrzałem się naokoło.
Wadera lezala przed jaskinia, dotarlo do mnie ze zrodlem halasu byly pobliskie stado saren. Amy lezala bez ruchu na ziemi.
- To tylko sarenki - podszedłem do wadery - może zapolujemy? Amy...?
Samica nie odpowiedziala. - Amy ! - Zaczalem ja szturchac.
- Ugh... - Wadera powoli odtworzyla oczy. - Ale mnie glowa boli... chyba na chwile odplynelam.
- Nic ci nie jest? - zapytałem zaniepokojony - już lepiej? Może wody? Chcesz? - zasypywałem waderę pytaniami.
- Spokojnie nic mi nie jest... chwilowa słabość. - Uśmiechnęła się lekko.
- Tak...? To dobrze - westchnąłem uspokojony. Usłyszeliśmy ciche kroki. Mundus zaspany stanął w przejściu między komorami jaskini.
- Witajcie... nie przeszkadzam?
- Nie, wejdż - odpowiedziała Amy - czemu Wektor i ty tak długo spaliście? Wydawało mi się że są z was ranne ptaszki! - zaśmiała się.
- Coś przez całą noc starało się nas obudzić... terkotało i chichotało złowieszczo... gdy wychodziłem zobaczyć kto to, niczego nie było przed jaskinią.
- Moze szpieg - Amy przekrecila lekko leb.
- Nie - Mundus machnął skrzydłem - szpieg by tak nie hałasował.
- Może on przypadkiem...? - zapytałem.
- Ależ skąd! Nie ma mowy - śmiał się i hałasował celowo: przez całą noc!
- Nie wiem jak wy chlopcy... Ale ja chyba ide dalej spac... - Amy polozyla sie na ziemi.
- Wyjdę i rozejrzę się - ziewnąłem - może on jeszcze gdzieś tam jest.
- Badz ostrożny... - Amy usmiechnela siw lekko.
- Oczywiście - odwzajemniłem uśmiech i wyszedłem. Rozejrzałem się wokoło. Nagle coś z wielką siłą uderzyło mnie w głowę...
< Amy? >
Gdy się obudziłem, Amy i Wektor jeszcze spali a Mundus siedział przy wyjściu z jaskini obserwując świat. Nagle Wektor zapiszczał i niespokojnie przekręcił się na drugi bok. Musiał mieć zły sen, bo instynktownie wtulił się do sierści Amy. Wadera zamrugała, powoli otworzyła oczy.
- Dzień dobry - przywitałem się.
- Ććśś... - wadera uciszyła mnie i popatrzyła na szczeniaka. Wstała delikatnie żeby go nie obudzić. - Witaj jak się spało - Usiadła z uśmiechem na przeciwko mnie.
- Bardzo dobrze - przeciągnąłem się - nic mnie nie obudziło, nic nie szeleściło tajemniczo...
- Cieszę się - uśmiechnęła się Amy -Co robimy... - Spojrzala na malego.
- Nie wiem - pokręciłem głową - powinniśmy chyba zobaczyć, czy nigdzie nie ma żadnych rzezimieszków. To w końcu chwilowo niezamieszkane tereny, więc jakieś zbiry mogły tu wtargnąć.
-Sprawdzic tereny ? - Spytala
- Sprawdźmy razem! - chwyciłem waderę za łapę.
- To chodz - Usmiechnela sie - Mundus zostanie z malym.
- Zostanie, albo nie zostanie - uciął z wyższością Mundus.
- Mundek... - popatrzyłem na ptaka błagalnie - nie rób problemów!
-Idźcie - machnął skrzydłem.
- Jak zostanie sam... To wyjde z siebie... - wyszla z jaskini.
- I stanie obok! - krzyknął Mundus za wychodzącą waderą. Nie słuchając go, pobiegłem za Amy.
- Zrobmy to szybko... Chce wrocic zanim maly sie obudzi.
- Tak... - przytaknąłem. Poszedłem za Amy w kierunku skały, pod którą wczoraj zchwytaliśmy zbójców.
Wędrówka nie zajęła nam dużo czasu, to miejsce wiało chłodem i lodem.
- Chłodno dziś... - przełknąłem ślinę.
- Chłodno... - przytaknęła Amy.
Nagle usłyszeliśmy złowieszczy chichot. Zza skał wyłoniło się kilkanaście szakali i... zgadnijcie kto? Oczywiście, była to pewna czarna wadera, siostra Amy...
- Czego chcesz....
- Jak to czego ? Chce walczyc o To co mi zabralas.
- Slonce bylo moje !
- Nie... Ono bylo moje... - Ashley spojrzala sie na Amy. Zaczelo sie robic ciemno, ksiezyc zaslonil slonce.
- Nawet o tym nie mysl siostro.... - Amy napiela miesnie, ksiezyc ustapil. Slonce zaczelo swiecic mocniej.
- Moglibyśmy zawołać specjalistę od egzorcyzmów... - cofnąłem się o krok. Miałem na myśli pewną, błękitną, znaną nam już osobę. Tymczasem Amy zaczęła warczeć i podchodzić do Ashley. Ta, przybrała pozycję bojową i syknęła:
- Chcesz walczyć...? Nie wiesz, na co się powołujesz!
- O nie! - coś podsunęło mi pewną myśl - przecież Amy teraz ma słońce... jest tak samo silna, jak ty! - przerwałem, gdyż poczułem silny ból.
- Zostaw go Ashley... - Amy skoczyla na wadera przygniatajac ja do ziemi bol ustapil.
- Co się stało? - zapytałem, otrzepując się z piasku.
- Zostaw? - zaśmiała się Ashley - popatrz!
Znów poczułem ból. Był jeszcze silniejszy niż poprzednio...
- Nie prowokuj mnie siostro... - otoczyl nas krag ognia... Nasze futra zaczely sie palic.
- Przepraszam...! - krzyknąłem głośno - ale czy mógłbym nie być szczurem doświadczalnym waszych mocy? Amy! - w tej chwili rzuciłem się na pomoc waderze.
- Lenek nie podchodz ! - Krzyknela - To walka pomiedzy nia a mna. - Wadery walczyly w kregu ognia, na przemian bylo ciemno jak i jasno. Slonce zakrywalo ksiezyc, slychac bylo odglosy walki. W jednym momencie wszystko ucichlo, slyszalem tylko bicie wlasnego serca jak i strzelajace plomienie. Nagle cos wybuchlo, Amy lezala gdzies daleko obok swojej siostry. NIe ruszaly sie.
-Amy... - powiedziałem cicho. Podszedłem szybko do wadery. Zbadałem puls. Bł tak słaby, że ledwo dało się go wyczuć.
- Lenek... - Usmiechnela sie. - Opiekuj sie mlodym wilczkiem....
- Tfu! - z odrazą przeciąłem łapą powietrze - jakże możesz tak mówić!! Serca nie masz - dodałem ciszej, podnosząc waderę z ziemi. Szlismy powolnym krokiem do jaskini, polozylem ja na ziemi. Wektor byl przestraszony podszedl niepewnie do Amy i usiadl obok niej. Wpatrywal sie w nia, jego oczy sie zaszklily. Ja w tym czasie zwiesilem leb, spojrzalem na nia. Oddychala ciezko, z jej bokiem zaczelo sie cos dziac slonce zaczelo sie przemieszczac... Nagle pojawile sie drugie znamie w ksztalcie polksiezyca... Przeplataly sie ze soba.
- Znowu Ashley próbuje zabrać Amy słońce - powiedziałem bardzo cicho, obserwując Amy. Siedzieliśmy z Mundusem i Wektorem nad waderą. Chyba sie mylilismy, Amy miala na swoim boku 2 znamiona, Slonce oraz Ksiezyc... A to oznaczalo... Ashley... Zostala pokonana...
Właśnie dotarło to do mnie. Jakby... jakiś wewnętrzny głos mi to podpowiedział. Jeżeli moje przypuszczenia się sprawdzą... Amy zamrugala Oddychala bardzo ciezko.
- Gdzie ja jestem...
- Jak to gdzie? - zapytał z kolei Mundus - nie przesadzaj.
- W jaskini, Amy - uśmiechnąłem się - nie przejmuj się prowokatorami.
Wadera powoli wstała.
- Wszystko mnie boli...
- Może masz połamane kości...?! - ze zgrozą spojrzałem na waderę.
- Nie wiem... - Wadera przeciagnela sie lekko - Troche boli, ale da sie zyc... Wracajmy do domu.
- Tak! - krzyknąłem - ale jeśli znowu ktoś nas napadnie...?
- Nikt nie napadnie... Bedziemy szli powoli.
- A więc idźmy - westchnąłem.
Wyszliśmy z jaskini. Tym razem, wszyscy czworo: Amy, Wektor, Mundus i ja.
Podążaliśmy wolnym krokiem przez las.Maly basior trzymal sie caly czas Amy, jakby to ona byla jego matka. Po godzinie marszu dotarlismy do granicy watahy, skierowalismy sie w strone jaskini.
- Jak to dobrze być znowu w domu, u siebie! - krzyknąłem radośnie.
- Prawda - Amy usmiechnela sie - Ale co z Wektorem - Dodala ciszej
- Może... powinien zostać na terenie WSC, z nami? - zapytałem.
Przecież jest tu jakaś opieka nad szczeniętami... Amy: przecież ty jesteś opiekunką szczeniąt. Jest jeszcze Wyndbain. Ona przecież może ci pomóc i... zaopiekujecie się Wektorem. Oczywiście z pewnością każdy członek watahy pomoże wam.
- Chetnie sie nim zaopiekuje. - Usmiechnela sie - Chodz wektor Odpoczniesz sobie w Jaskini.
Nagle naszym oczom ukazały się trzy duże wilki. Po chwili pojawiło się ich więcej.
- Kto to... - Amy Zaslonila malego swoim cialem.
- Zobacz... - szepnął jeden z wilków - jaka ładna czwórka! Bierzemy?
- Bierzemy! - zachichotał drugi. Tylko trzeci nie odzywał się w ogóle.
- Czego chcecie... - Amy napiela miesnie, byla gotowa do skoku jak i do ataku.
Tymczasem wilki zbliżały się bez słowa.
Nagle, rzuciły się na nas... po chwili ja i Amy leżeliśmy obezwładnieni na ziemi.
Mundus wzleciał z Wektorem w górę...
- Puszczaj ! - Amy zaczela sie szarpac.
- Nie, moja pani! - wilczur trzymający waderę uśmiechnął się z drwiną w głosie.
-Czego od nas chcecie? - zapytałem, starając się uwolnić z uścisku wilczura.
- Idziecie z nami! - odpowiedział jeden z nich.
Cóż było robić? Wilki były zbyt silne, byśmy mogli ich pokonać. Mundek i Wektor zniknęli w lesie. Ufałem Mundusowi i wiedziałem, że Wektor będzie bezpieczny, jednak mimo wszystko, bałem się o nich. Może owe wilki znajdą ich i również złapią?
- Powiecie mi w końcu co tu się dzieje....
- Nie wiem - machnąłem łapą - jedynym sposobem by się dowiedzieć, jest pójście z nimi.
W głębi duszy byłem ciekawy, kto odpowiada za porwanie nas, jednakowoż miałem nadzieję, że nie przekonamy się o tym zbyt szybko. Amy mruknęła coś pod nosem. Po chwili zaczęło się sciemniac, spojrzalem w górę to był księżyc. Znamie wadery świeciło się, nie minęło 5min a już było strasznie ciemno.
- Co... się dzieje? - wilki zapatrzone w niebo zaczęły nas puszczać. Trach!! Amy wyrwała się z objęć wilczura. Starałem się uczynić to samo, jednak jeden z wilków złapał mnie natychmiast. Reszta pobiegła za Amy.Slyszalem odglosy walki w lesie po paru chwilach wrocila Amy. Byla poraniona ale jeszcze sie trzymala.
- Puszczac go... - Warknela jej oczy zaczely sie swiecic. Basiory pouciekaly,kiedy byli wystarczajaco daleko Amy przestala juz byc agresywna. Dopiero teraz widzialem, ze ledwo trzymac sie na lapach.
- Amy... - zbliżyłem się niepewnie do wadery - chodź. Jesteś słaba, musimy znaleźć jaskinię i... naszych dwojga przyjaciół.
Zacząłem nawoływać Mundusa i Wektora. Po chwili zjawili się, wychodząc zza drzew. Opowiedziałem im wszystko, na co Mundek wyrzekł:
- Przed chwilą byliśmy w jaskini. Ładna i przestronna. Możemy w niej spokojnie przenocować.
Wektor podbiegł do Amy i przytulił się do niej mocno.
- No hej - Przytuliłam go do siebie. - Spokojnie nic mi nie jest. - Uśmiechnęła się. - To chodźmy trzeba przenocować. - Skierowaliśmy się w stronę owej jaskini miała ona 2 komory, jedna z nich była cieplejsza niż druga. - Wektor zostaniesz z mundusem w jaskini ? my pójdziemy do tej drugiej komory.
- No dobrze... - Mały przytulił się do niej i zaraz potem wraz z moim przyjacielem poszli spać. Ja z Amy skierowałem się w drugą stronę, położyliśmy się na małym wzniesieniu.
Po chwili z drugiej komory doszły mnie cichy śmiech i tupanie. Skierowałem się w tamtą stronę.
- Witaj, Wektorze - przywitałem się ze szczeniakiem, który po cichu przemykał się z jednej komory, do drugiej - co tu robisz, tak późno?
- Mundus nie wie, że przechodzę. Obudź go i powiedz, że mnie nie ma.
Z drugiego kąta jaskini, usłyszeliśmy głos:
- Doskonale wiem, Wektorze, że przechodzisz. Aczkolwiek miło, że informujesz. Z chęcią pójdę razem z tobą. Mam się opiekować twoją osobą - Mundek podniósł się i lekko uśmiechnął. Zdaje mi się, że lubi Wektora.Pokiwalem z usmiechnel lbem, wrocilem do Amy, ktora lezala na kamiennej posadzce. Polozylem sie obok niej ta wtulila sie w moja siersc .
Zasnęliśmy. Nazajutrz, znowu obudził mnie wesoły śmiech i krzyki z zewnątrz jaskini.
"Widocznie Mundek i Wektor już wstali" pomyślałem, ziewając. Dzień zapowiadał się pięknie.
- Co to za krzyki - Amy podniosła się leniwie.
- Ach, widzisz - ziewnąłem - nasi przyjaciele wciąż młodzi duchem dyskutują beztrosko.
- Rozumiem - Wadera usiadla obok mnie - Jak sie spalo usmiechnela sie do mnie.
Popatrzyłem na Amy. Siedziała senna obok mnie. Zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Pobiegłem natychmiast uciszyć Wektora i Mundusa. Ale... zastałem ich śpiących na swoich miejscach! Tymczasem coś nadal hałasowało na zewnątrz...
- Czekaj zaraz sprawdze co to za halasy... - Amy wyszla na zewnatrz.
Siedziałem przez dłuższą chwilę, czekając na Amy. W końcu zaniepokoiłem się i wyszedłem za nią.
- Amy? - rozejrzałem się naokoło.
Wadera lezala przed jaskinia, dotarlo do mnie ze zrodlem halasu byly pobliskie stado saren. Amy lezala bez ruchu na ziemi.
- To tylko sarenki - podszedłem do wadery - może zapolujemy? Amy...?
Samica nie odpowiedziala. - Amy ! - Zaczalem ja szturchac.
- Ugh... - Wadera powoli odtworzyla oczy. - Ale mnie glowa boli... chyba na chwile odplynelam.
- Nic ci nie jest? - zapytałem zaniepokojony - już lepiej? Może wody? Chcesz? - zasypywałem waderę pytaniami.
- Spokojnie nic mi nie jest... chwilowa słabość. - Uśmiechnęła się lekko.
- Tak...? To dobrze - westchnąłem uspokojony. Usłyszeliśmy ciche kroki. Mundus zaspany stanął w przejściu między komorami jaskini.
- Witajcie... nie przeszkadzam?
- Nie, wejdż - odpowiedziała Amy - czemu Wektor i ty tak długo spaliście? Wydawało mi się że są z was ranne ptaszki! - zaśmiała się.
- Coś przez całą noc starało się nas obudzić... terkotało i chichotało złowieszczo... gdy wychodziłem zobaczyć kto to, niczego nie było przed jaskinią.
- Moze szpieg - Amy przekrecila lekko leb.
- Nie - Mundus machnął skrzydłem - szpieg by tak nie hałasował.
- Może on przypadkiem...? - zapytałem.
- Ależ skąd! Nie ma mowy - śmiał się i hałasował celowo: przez całą noc!
- Nie wiem jak wy chlopcy... Ale ja chyba ide dalej spac... - Amy polozyla sie na ziemi.
- Wyjdę i rozejrzę się - ziewnąłem - może on jeszcze gdzieś tam jest.
- Badz ostrożny... - Amy usmiechnela siw lekko.
- Oczywiście - odwzajemniłem uśmiech i wyszedłem. Rozejrzałem się wokoło. Nagle coś z wielką siłą uderzyło mnie w głowę...
< Amy? >
środa, 22 października 2014
Od Hiacynta CD Eclipse
Zobaczyliśmy tego dziwnego stworka, który miał nas pilnować podczas "głodówki". Zanim to jednak nastąpiło, prowadziliśmy zajmującą, oburzoną rozmowę:
- Nienawidzę ucisku zwierzęcia przez zwierzę - westchnął Mundus.
-Przecież przed chwilą sam straszyłeś ich NIKL'em! - zwróciłem uwagę.
- To co innego. Próbowałem jakoś nas uratować i... w pewnym sensie się udało.
- Ale przyznaj się, "ptaku niebieski", czemuś skłamał, gdy była mowa o weganiźmie?- zapytałem z uśmiechem.
- Zgadnij! - Mundek posłał mi zażenowane spojrzenie.
- Egoista - wzruszyłem ramionami.
- Egocentryk - poprawił mnie Mundus.
- To przecież nie mogło się udać! - popatrzyłem na Mundusa nieco zdziwiony, gdyż zazwyczaj nie popełniał TAK fatalnych błędów.
- Nie musiało, przyjacielu - ale mogło.
- Co masz na myśli? - zapytałem znów, znudzony.
- Gdyby poczęstowali mnie na przykład kuropatwą, czy innym, niewielkim ptakiem, byłbym w stanie to przełknąć.
- Czyli jesz mięso...? - chciałem się upewnić.
- Oczywiście, że nie! - obruszył się ptak.
- Haha! - zaśmiała się Eclipse - ale się nie udało!
- Ano, nie - zasępił się Mundus - co TO tu robi?! - wskazał łapą stworka, który miał nas pilnować podczas głodówki. Ten, siedział na trawie i najwyraźniej na nas czekał...
- Wasze konsekwencje muszą zostać wyciągnięte! - uśmiechnął się beztrosko...
< Eclipse? >
- Nienawidzę ucisku zwierzęcia przez zwierzę - westchnął Mundus.
-Przecież przed chwilą sam straszyłeś ich NIKL'em! - zwróciłem uwagę.
- To co innego. Próbowałem jakoś nas uratować i... w pewnym sensie się udało.
- Ale przyznaj się, "ptaku niebieski", czemuś skłamał, gdy była mowa o weganiźmie?- zapytałem z uśmiechem.
- Zgadnij! - Mundek posłał mi zażenowane spojrzenie.
- Egoista - wzruszyłem ramionami.
- Egocentryk - poprawił mnie Mundus.
- To przecież nie mogło się udać! - popatrzyłem na Mundusa nieco zdziwiony, gdyż zazwyczaj nie popełniał TAK fatalnych błędów.
- Nie musiało, przyjacielu - ale mogło.
- Co masz na myśli? - zapytałem znów, znudzony.
- Gdyby poczęstowali mnie na przykład kuropatwą, czy innym, niewielkim ptakiem, byłbym w stanie to przełknąć.
- Czyli jesz mięso...? - chciałem się upewnić.
- Oczywiście, że nie! - obruszył się ptak.
- Haha! - zaśmiała się Eclipse - ale się nie udało!
- Ano, nie - zasępił się Mundus - co TO tu robi?! - wskazał łapą stworka, który miał nas pilnować podczas głodówki. Ten, siedział na trawie i najwyraźniej na nas czekał...
- Wasze konsekwencje muszą zostać wyciągnięte! - uśmiechnął się beztrosko...
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
Jako iż jestem tu "nowa" nie wiem co to ten Nikl jednak jedno wiedziałam doskonale. Mundus chce ich skłonić aby nas póścili. Bo przeciaż jak on to powiedział gdy dowie się o tym całym wydarzeniu Nikl to im może się coś stać. Jak też zrozumiałam wszyscy się tego Nikl boją a Mundus ukratkiem naśmiewał się z jeleni. Stałam po prawiej stronie Mundusa. Koło mnie stał Hiacynt. Mundus tłumaczył jeszcze jeleniom o całym tym zdarzeniu i konsekwencjach. W ten jelenie poszły się naradzić. Ich grupa liczzyła ok. 8 osobników. Co chwilę z kręgu wychylała się głowa która sprawdzała czy wciąż tam jesteśmy. Po naradzie jelenie podeszły do nas.
- Niebieski ptaku przyznajemy ci racje. Gdybyśmy zrobili ten czyn bez zgody Nikl to scięto by nam głowy. Jednak gdy przyznaje ci racje to nie znaczy że możecie od tak odejść. Za próbę kradziejstwa poniesiecie kare. Kara bedzie wysoka ale nie aż tak jak scięcie. Hanuk! - Wykrzyknął imię któregoś z jeleni. Z tłumu wyszedł jasno-brązowy jeleń. Jeleń który wyszedł z tłumu podszedł do nas. W ten powiedział z lekką chrypą i przekonaniem.
- Wasza kara będzie polegać na tym że przejdziecie na weganizm. Przynajmniej przez miesiąc ine możecie jeść mięsa.
Ja i Hiacynt załamaliśmy się.
- M-miesiąc bez m-mięsa?! - Przełknełam z trudnością ślinę
- Ha! Hahaha.... - Mundus zaczął się rechotać. Tak się śmieł że aż powalił się na ziemie.
- To w takim razie co my mamy jeść? - Zapytał Hiacynt
- To co roślinożercy
- Czyli...? - Spytałam. Wtedy Mundus dokończył
- Roślinki! Hahaha....
Byliśmy rozpaczeni. Wtedy jeleń powiedział
- Dzisiaj możecie ostatni raz zanurzyć swe kły w mięsie. Najedzcie się do syta bo już jutro będą rośliny
- Ale co jeżeli nie dotrzymają obietnicy? - Zapytał sięMundus
- I właśnie dlatego będzie przy was oto to stworzenie lasu:
Ono będzie was pilnować i powie nam co robicie i gdzie idziecie.
- Hahahaha!! - Mundus śmiał się w niebo głosy jednak go kara dosięgła
- Ty natomiast niebieski ptaku dostaniesz inną karę
- Ależ ja też się żywię mięstem- Posmutniał Mundus. Chciał bgo przechytrzyć
- Tak? To znadz to mięso. - Jeleń podał mu mięso królika - Co tak stoisz? Jedz!
Mundus przełknął ślinę i schylił siędo mięca. Gdy miał mięso w swoim dziobie od razu wypluwał.
- Haha nie jesteś mięsożercą! Twoja kara będzie polegać na tym że nie będziesz latał przez miesiąc i będziesz słuchać się wszystkich. Do tego będziesz pracował dla nas
- C-co?! - Zdziwił się Mundus. Szczerze my też się zdziwiliśmy. - Ja mam komuś służyć?!
- Oczywiście. Nam. Dziękuje możecie odejść. A ty ptaku. Gdy ktoś z nas cię zobaczy i zawoła ty masz pomuc. Nie ważne że to będzie żałosne, przygnębujące i beznadziejne masz to zrobić. Zrozumiano?
Mundus schylił łeb i powiedział
- A co jeżeli tego nie zrobie? Lub nie zrobimy?
- To wtedy pójdziemy ze skargą do Nikl.
- Ach oczywiście - Zniżył się Mundus.
Hiacynt pokręcił głową i zaczął odchodzić. Wtedy ja się wtrąciłam.
- Hej! Zaraz, zaraz. A jeżeli ja nawet nie wiem co to jest to całe Nikl?
- Wtedy nie musisz tego robić ale wiem że ty to znasz. Przecież należysz do tej watahy.
- Tak ale ja tu się nie urodziłam. Przybyłam tu pare miesięcy temu.
- Eh i co mnie to?!
- To że ja się nie zgadzam żeby mnie i moich przyjaciół więzić! - Trochę się zdenerwowałam a nawet bardzo. Użyłam wszystkich moich mocy. Zaczełam się świecić, moje oczy świeciły a wszyscy zaczeli się cofać. Wtedy jeleń powiedział
- N-no dobra, dobra! M-możecie już sobie iść! - Jeleń był zdenerwowany i się bał tak jak inni. Chciałam się na niego rzucić ale gdy powiedział że możemy odejść to się uspokoiłam. Ja, Hiacynt i Mundus odeszliśmy bez żadnych kar i tym podobnych.
- Jednak czasami moje moce się na coś przydają - Uśmiechnełam się - Dobrze że to była tylko iluzja moich mocy
- Co?! - Powiedzieli równo
- No a co myśleliście. Gdybym połączyla wszystkie swoje żywoły to by mnie tu już nie było. Moje moce razem połączone to coś złego. Bym się zmieniła w coś nieokreślonego. W coś podobnego do demona czy coś takiego
- To czyli że nawet dobrze że to nie było na prawde?
- Tak. To co idziemy nad wodospad
Chłopcy spojrzeli na siebię i przytakneli. Poszliśmy. Na miejscu zobaczyliśmy...
< Hiacynt? >
- Niebieski ptaku przyznajemy ci racje. Gdybyśmy zrobili ten czyn bez zgody Nikl to scięto by nam głowy. Jednak gdy przyznaje ci racje to nie znaczy że możecie od tak odejść. Za próbę kradziejstwa poniesiecie kare. Kara bedzie wysoka ale nie aż tak jak scięcie. Hanuk! - Wykrzyknął imię któregoś z jeleni. Z tłumu wyszedł jasno-brązowy jeleń. Jeleń który wyszedł z tłumu podszedł do nas. W ten powiedział z lekką chrypą i przekonaniem.
- Wasza kara będzie polegać na tym że przejdziecie na weganizm. Przynajmniej przez miesiąc ine możecie jeść mięsa.
Ja i Hiacynt załamaliśmy się.
- M-miesiąc bez m-mięsa?! - Przełknełam z trudnością ślinę
- Ha! Hahaha.... - Mundus zaczął się rechotać. Tak się śmieł że aż powalił się na ziemie.
- To w takim razie co my mamy jeść? - Zapytał Hiacynt
- To co roślinożercy
- Czyli...? - Spytałam. Wtedy Mundus dokończył
- Roślinki! Hahaha....
Byliśmy rozpaczeni. Wtedy jeleń powiedział
- Dzisiaj możecie ostatni raz zanurzyć swe kły w mięsie. Najedzcie się do syta bo już jutro będą rośliny
- Ale co jeżeli nie dotrzymają obietnicy? - Zapytał sięMundus
- I właśnie dlatego będzie przy was oto to stworzenie lasu:
Ono będzie was pilnować i powie nam co robicie i gdzie idziecie.
- Hahahaha!! - Mundus śmiał się w niebo głosy jednak go kara dosięgła
- Ty natomiast niebieski ptaku dostaniesz inną karę
- Ależ ja też się żywię mięstem- Posmutniał Mundus. Chciał bgo przechytrzyć
- Tak? To znadz to mięso. - Jeleń podał mu mięso królika - Co tak stoisz? Jedz!
Mundus przełknął ślinę i schylił siędo mięca. Gdy miał mięso w swoim dziobie od razu wypluwał.
- Haha nie jesteś mięsożercą! Twoja kara będzie polegać na tym że nie będziesz latał przez miesiąc i będziesz słuchać się wszystkich. Do tego będziesz pracował dla nas
- C-co?! - Zdziwił się Mundus. Szczerze my też się zdziwiliśmy. - Ja mam komuś służyć?!
- Oczywiście. Nam. Dziękuje możecie odejść. A ty ptaku. Gdy ktoś z nas cię zobaczy i zawoła ty masz pomuc. Nie ważne że to będzie żałosne, przygnębujące i beznadziejne masz to zrobić. Zrozumiano?
Mundus schylił łeb i powiedział
- A co jeżeli tego nie zrobie? Lub nie zrobimy?
- To wtedy pójdziemy ze skargą do Nikl.
- Ach oczywiście - Zniżył się Mundus.
Hiacynt pokręcił głową i zaczął odchodzić. Wtedy ja się wtrąciłam.
- Hej! Zaraz, zaraz. A jeżeli ja nawet nie wiem co to jest to całe Nikl?
- Wtedy nie musisz tego robić ale wiem że ty to znasz. Przecież należysz do tej watahy.
- Tak ale ja tu się nie urodziłam. Przybyłam tu pare miesięcy temu.
- Eh i co mnie to?!
- To że ja się nie zgadzam żeby mnie i moich przyjaciół więzić! - Trochę się zdenerwowałam a nawet bardzo. Użyłam wszystkich moich mocy. Zaczełam się świecić, moje oczy świeciły a wszyscy zaczeli się cofać. Wtedy jeleń powiedział
- N-no dobra, dobra! M-możecie już sobie iść! - Jeleń był zdenerwowany i się bał tak jak inni. Chciałam się na niego rzucić ale gdy powiedział że możemy odejść to się uspokoiłam. Ja, Hiacynt i Mundus odeszliśmy bez żadnych kar i tym podobnych.
- Jednak czasami moje moce się na coś przydają - Uśmiechnełam się - Dobrze że to była tylko iluzja moich mocy
- Co?! - Powiedzieli równo
- No a co myśleliście. Gdybym połączyla wszystkie swoje żywoły to by mnie tu już nie było. Moje moce razem połączone to coś złego. Bym się zmieniła w coś nieokreślonego. W coś podobnego do demona czy coś takiego
- To czyli że nawet dobrze że to nie było na prawde?
- Tak. To co idziemy nad wodospad
Chłopcy spojrzeli na siebię i przytakneli. Poszliśmy. Na miejscu zobaczyliśmy...
< Hiacynt? >
niedziela, 19 października 2014
Od Hiacynta CD Eclipse
- Co wyście zrobili?! - Mundus otrzepał się z piasku - omal go nie uszkodziliście!
- Próbowaliśmy cię ratować... - odpowiedziała Eclipse - jeżeli jeszcze jest co ratować.
- Ale jak to tak: poważnego urzędnika po ziemi jak snopek słomy targać? - ptak uspokoił się nieco.
- Powa... żnego urzędnika? - zdziwiłem się - przecież...
- Nie ważne, nie ważne! - ptak po swojemu machnął skrzydłem i wypowiedział te słowa tak przekonująco, iż nie miałem ochoty o nic więcej pytać - wy macie swoje hierarchie, inni mają swoje!
Widzę, że i Mundusowi przeszło już to chore zainteresowanie kamieniem.
Nagle do jaskini, weszły trzy jelenie. Jeden z nich nie odzywał się - tylko patrzył, jakby był gotowy do ataku. Drugi wręcz przeciwnie - mówił bardzo często. Trzeci przytakiwał drugiemu i czasami komentował jego słowa. Przywitały się i zaczęły przemowę. Mundus ze zrezygnowaniem (jakby wiedział o co chodzi. Skąd?) usiadł na ziemi i westchnął. Następnie poradził, byśmy zrobili to samo, gdyż może owa przemowa chwilę potrwać.
- Dzień dobry - powiedział jeden z jeleni - czy państwo są może przybyszami zainteresowanymi naszym kamieniem - "Łobiem"?
- Tak! - odpowiedział zdecydowanie Mundus.
-A więc, zgodnie z kodeksem piątym z ustawy o nietykalności mienia komunalnego i ruchomego, paragraf trzynasty, ustęp pięćdziesiąty drugi...
- pięćdziesiąty trzeci! - poprawił go Mundek bez emocji.
- Ustęp pięćdziesiąty trzeci, za próbę kradzieży, przywłaszczenia sobie mienia ruchomego i komunalnego, zostajecie skazani na śmierć po przez rosz... rossstrze... roszsczelanie... rosz z czele...
- Rozstrzelanie - znów dorzucił Mundus.
- Tak. Rozstrzelanie. Dziękuję - uśmiechnął się jelonek - wina stresu... - spojrzał na nas - bez możliwości umorzenia wyroku i bez możliwości wpłaty kaucji na czas nieokreślony.
Wyszli.
- Surowe przepisy... - wyjąkałem.
- Co to było?! O co chodziło? - dopytywała Eclipse.
- Nie zrozumiesz - ziewnął Mundus.
- Kara śmierci... ja tego nie przeżyję... - jęczałem.
- Hipochondryk - powiedział z lekką wyższością Mundek.
- Kiedy oni chcą wykonać wyrok? - zapytałem.
- Właśnie - dodała z przejęciem Eclipse.
- A co ja jestem? Encyklopedia? - Mundus zadał pytanie, jak można przypuszczać, retoryczne - lepiej się zapytajcie, czym! - zachichotał.
- Rzeczywiście! - krzyknąłem - czym oni chcą nas rozstrzelać?
- Nie mają pistoletu - znów ziewnął ptak.
Do jaskini znów wkroczyły trzy jelenie.
- Idziemy! - zakomenderował jeden z nich.
Udaliśmy się z jeleniami na łąkę.
- Z braku pistoletu, posłużymy się rogami - z wyższością stwierdził jakiś, pewnie bardzo ważny osobnik.
- Ale, ale! - odrzekł Mundus, bardzo oburzonym tonem, po czym podniósł skrzydło do góry - czy wiecie, na co się decydujecie? Czy wiecie, że taka bezprawna egzekucja, może pociągnąć... co ja mówię! Pociągnie za sobą odpowiedzialność sądową w Najwyższej Izbie Kontroli Leśnej?!
Powinienem chyba wyjaśnić teraz, czym jest owa Najwyższa Izba Kontroli Leśnej. Otóż, NIKL był instytucją założoną kiedyś przez jakąś watahę. NIKL rozrósł się potem bardzo, aż w końcu stał się "Sejmem" większości watah mieszczących się w pobliżu WSC - jak i niej samej. Nic więcej o tej tajemniczej instytucji nie wiadomo, poza tym, że wszyscy którzy wiedzieli o istnieniu NIKL'a, bali się bliższej konfrontacji z nim. Tak więc, jelenie spojrzały po sobie z zaniepokojeniem. Mundus natomiast, kontynuował:
- Przecież gdy NIKL dowie się o tym samosądzie, wszyscy jak tu stoicie, zostaniecie oskarżeni. Ale gratuluję odwagi - pokiwał głową niby to z uznaniem, jednak tylko Eclipse i ja dostrzegliśmy nic nie znaczący, przebiegły uśmiech i wesołe iskierki w oczach naszego błękitnego obrońcy.
< Eclipse? >
- Próbowaliśmy cię ratować... - odpowiedziała Eclipse - jeżeli jeszcze jest co ratować.
- Ale jak to tak: poważnego urzędnika po ziemi jak snopek słomy targać? - ptak uspokoił się nieco.
- Powa... żnego urzędnika? - zdziwiłem się - przecież...
- Nie ważne, nie ważne! - ptak po swojemu machnął skrzydłem i wypowiedział te słowa tak przekonująco, iż nie miałem ochoty o nic więcej pytać - wy macie swoje hierarchie, inni mają swoje!
Widzę, że i Mundusowi przeszło już to chore zainteresowanie kamieniem.
Nagle do jaskini, weszły trzy jelenie. Jeden z nich nie odzywał się - tylko patrzył, jakby był gotowy do ataku. Drugi wręcz przeciwnie - mówił bardzo często. Trzeci przytakiwał drugiemu i czasami komentował jego słowa. Przywitały się i zaczęły przemowę. Mundus ze zrezygnowaniem (jakby wiedział o co chodzi. Skąd?) usiadł na ziemi i westchnął. Następnie poradził, byśmy zrobili to samo, gdyż może owa przemowa chwilę potrwać.
- Dzień dobry - powiedział jeden z jeleni - czy państwo są może przybyszami zainteresowanymi naszym kamieniem - "Łobiem"?
- Tak! - odpowiedział zdecydowanie Mundus.
-A więc, zgodnie z kodeksem piątym z ustawy o nietykalności mienia komunalnego i ruchomego, paragraf trzynasty, ustęp pięćdziesiąty drugi...
- pięćdziesiąty trzeci! - poprawił go Mundek bez emocji.
- Ustęp pięćdziesiąty trzeci, za próbę kradzieży, przywłaszczenia sobie mienia ruchomego i komunalnego, zostajecie skazani na śmierć po przez rosz... rossstrze... roszsczelanie... rosz z czele...
- Rozstrzelanie - znów dorzucił Mundus.
- Tak. Rozstrzelanie. Dziękuję - uśmiechnął się jelonek - wina stresu... - spojrzał na nas - bez możliwości umorzenia wyroku i bez możliwości wpłaty kaucji na czas nieokreślony.
Wyszli.
- Surowe przepisy... - wyjąkałem.
- Co to było?! O co chodziło? - dopytywała Eclipse.
- Nie zrozumiesz - ziewnął Mundus.
- Kara śmierci... ja tego nie przeżyję... - jęczałem.
- Hipochondryk - powiedział z lekką wyższością Mundek.
- Kiedy oni chcą wykonać wyrok? - zapytałem.
- Właśnie - dodała z przejęciem Eclipse.
- A co ja jestem? Encyklopedia? - Mundus zadał pytanie, jak można przypuszczać, retoryczne - lepiej się zapytajcie, czym! - zachichotał.
- Rzeczywiście! - krzyknąłem - czym oni chcą nas rozstrzelać?
- Nie mają pistoletu - znów ziewnął ptak.
Do jaskini znów wkroczyły trzy jelenie.
- Idziemy! - zakomenderował jeden z nich.
Udaliśmy się z jeleniami na łąkę.
- Z braku pistoletu, posłużymy się rogami - z wyższością stwierdził jakiś, pewnie bardzo ważny osobnik.
- Ale, ale! - odrzekł Mundus, bardzo oburzonym tonem, po czym podniósł skrzydło do góry - czy wiecie, na co się decydujecie? Czy wiecie, że taka bezprawna egzekucja, może pociągnąć... co ja mówię! Pociągnie za sobą odpowiedzialność sądową w Najwyższej Izbie Kontroli Leśnej?!
Powinienem chyba wyjaśnić teraz, czym jest owa Najwyższa Izba Kontroli Leśnej. Otóż, NIKL był instytucją założoną kiedyś przez jakąś watahę. NIKL rozrósł się potem bardzo, aż w końcu stał się "Sejmem" większości watah mieszczących się w pobliżu WSC - jak i niej samej. Nic więcej o tej tajemniczej instytucji nie wiadomo, poza tym, że wszyscy którzy wiedzieli o istnieniu NIKL'a, bali się bliższej konfrontacji z nim. Tak więc, jelenie spojrzały po sobie z zaniepokojeniem. Mundus natomiast, kontynuował:
- Przecież gdy NIKL dowie się o tym samosądzie, wszyscy jak tu stoicie, zostaniecie oskarżeni. Ale gratuluję odwagi - pokiwał głową niby to z uznaniem, jednak tylko Eclipse i ja dostrzegliśmy nic nie znaczący, przebiegły uśmiech i wesołe iskierki w oczach naszego błękitnego obrońcy.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
Byliśmy otoczeni ze wszystkich stron. Spojrzałam się na wszystkie kąty lecz wszystkie wyjścia były zamknięte przez jelenie i inne. Spojrzałam się na Hiacynta bo chcałam go spytać o radę jednak jak się do niego odwróciłam on też tak jak Mundus patrzał się na kamień. Obydwoje byli w trańsie ale oczym to znaczy? Co to jest za kamień. Wtedy zrozumiałam że gdy się patrzy na kamień to jest się zahipnotyzowanym dlatego nie patrzyłam się na kamień jednak coś mnie korciło aby na niego spojrzeć. Ciekawość pierwszy stopień do piekła a Mundus i Hiacynt o tym zapomnieli i ja powoli też o tym zapominałam. Spojrzałam się na kamień kątem oka. Czułam się bardzo dziwnie. Na szczęście otrząsnełam się. Wybiłam z transu Hiacynta. Przewróciłam go a ten wpadł na kamienie. Chciałam aby się odskną. Po kilku próbach otrząśnięcia Hiacynta wkońcu się udało. Hiacynt był zagubiony, wystraszony i nie wiedział gdzie jest.
- E-eclipse co się d-dzieje?
- Spojrzałeś się na ten kamień i zostałeś poddany hipnozie.
- C-co? Ale ja nic n-nie pamiętam. Co s-się ze mną działo?
- Nie odzywałeś się tylko gapiłeś w ten kamień. Nawet nie dawałeś żadnych oznak życia.
- Hę?
- Spójrz na Mundusa
Odwróciliśmy głowy w stronę Mundusa.
- Wyglądałeś jak on
- N-naprawdę?
- Tak... Ten kamień ma jakąś moc. Jakąś tajemniczą moc. A te zwierzęta tego pilnują aby tego nie zabrał.
- No właśnie. Gdy byłem w tym trańsie chciałem zabrać ten kamień. Pochłoneła mnie chciwość.
- Trzeba uratować naszego przyjaciela z tego transu
- Masz rację
Wskoczyliśmy na Mundusa. Ten wleciał na kamienie jak Hiacynt. Ale on dostał mocniej. Mundus był oburzony.
< Hiacynt? >
- E-eclipse co się d-dzieje?
- Spojrzałeś się na ten kamień i zostałeś poddany hipnozie.
- C-co? Ale ja nic n-nie pamiętam. Co s-się ze mną działo?
- Nie odzywałeś się tylko gapiłeś w ten kamień. Nawet nie dawałeś żadnych oznak życia.
- Hę?
- Spójrz na Mundusa
Odwróciliśmy głowy w stronę Mundusa.
- Wyglądałeś jak on
- N-naprawdę?
- Tak... Ten kamień ma jakąś moc. Jakąś tajemniczą moc. A te zwierzęta tego pilnują aby tego nie zabrał.
- No właśnie. Gdy byłem w tym trańsie chciałem zabrać ten kamień. Pochłoneła mnie chciwość.
- Trzeba uratować naszego przyjaciela z tego transu
- Masz rację
Wskoczyliśmy na Mundusa. Ten wleciał na kamienie jak Hiacynt. Ale on dostał mocniej. Mundus był oburzony.
< Hiacynt? >
sobota, 18 października 2014
Od Hiacynta CD Eclipse
Nagle dało się słyszeć chrobot i dudnienie. Można by powiedzieć: długo nie czekaliśmy na Mundusa. Na zewnątrz ujrzeliśmy tłum jeleni. Mundek, razem z nieszczęsnym kamieniem, ponownie znalazł się w grocie.
- Wróciłeś...? - Eclipse z niewidocznym zdziwieniem spojrzała na Mundusa.
- Nie. Nie wróciłem - mruknął niezadowolony ptak - zostałem bezczelnie wrzucony do tej dziury.
- Jak to? Przez te... - wskazałem łapą szczelinę-wejście do jaskini - jelenie?
- Przez kogóż by innego? - bezemocjonalnie przeciągnął się Mundus - powiem więcej: wy również nie wyjdziecie - zachichotał złowieszczo.
Wyjrzałem z jaskini. Zdążyłem tylko zobaczyć stado jeleni stojące przed wejściem, po czym o mało nie zostałem stratowany przez jednego z nich.
- Eclipse... - zacząłem - Mnudus ma rację. Już chyba wiem, czego one tak pilnują...
- Długoście się musieli domyślać! - prychnął oburzony Mundus - już trzy razy próbowałem wydostać się z tej przeklętej nory i nigdy mnie nie przepuściły!
Mundek usiadł naprzeciwko kamienia i zaczął się w niego wpatrywać.
Nagle poczułem się dziwnie... ja chyba także chcę go zabrać. Przywłaszczyć sobie... tylko sobie...
Podszedłem do kamienia.
Eclipse westchnęła. Powiedziała:
- Jak my się stąd wydostaniemy... ale... Hiacyncie! Czy coś się dzieje?
Bowiem ja również uśmiechnąłem się chciwie, patrząc na skałę. Po chwili jednak, udało mi się zdusić to w sobie. Starałem się na nią nie patrzeć.
< Eclipse? >
- Wróciłeś...? - Eclipse z niewidocznym zdziwieniem spojrzała na Mundusa.
- Nie. Nie wróciłem - mruknął niezadowolony ptak - zostałem bezczelnie wrzucony do tej dziury.
- Jak to? Przez te... - wskazałem łapą szczelinę-wejście do jaskini - jelenie?
- Przez kogóż by innego? - bezemocjonalnie przeciągnął się Mundus - powiem więcej: wy również nie wyjdziecie - zachichotał złowieszczo.
Wyjrzałem z jaskini. Zdążyłem tylko zobaczyć stado jeleni stojące przed wejściem, po czym o mało nie zostałem stratowany przez jednego z nich.
- Eclipse... - zacząłem - Mnudus ma rację. Już chyba wiem, czego one tak pilnują...
- Długoście się musieli domyślać! - prychnął oburzony Mundus - już trzy razy próbowałem wydostać się z tej przeklętej nory i nigdy mnie nie przepuściły!
Mundek usiadł naprzeciwko kamienia i zaczął się w niego wpatrywać.
Nagle poczułem się dziwnie... ja chyba także chcę go zabrać. Przywłaszczyć sobie... tylko sobie...
Podszedłem do kamienia.
Eclipse westchnęła. Powiedziała:
- Jak my się stąd wydostaniemy... ale... Hiacyncie! Czy coś się dzieje?
Bowiem ja również uśmiechnąłem się chciwie, patrząc na skałę. Po chwili jednak, udało mi się zdusić to w sobie. Starałem się na nią nie patrzeć.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
- No właśnie. Skąd ty tutaj jesteś?!
- Przechadzałem się kiedy zobaczyłem to błyszczące coś - Ptak był tak wpatrzony w ten kamień jak by był zachipnotyzowany. Ale co to jest?
- Mundusie - Powiedział Hiacynt - Czy ty wiesz co to jest?
- Nie do końca - Mundus spojrzał się na Hiacynta - Ale co mnie to obchodzi - Machnął tym swoim niebieskim skrzydłem - Możę jak to zabiorę do watahy to będę wiedział.
- Ależ Mundusie czy to nie będzie kradziez?
- Będzie lecz... chcę to zbadać
- Mundusie my tego nie ruszamy zrozumiałeś?
- Oczywiście - Pochylił swój łeb do ziemi. Ale jego mina stała się znów radosna. - Wy nie możecie ale ja tak!
- C-co? Oco ci chodzi? - Spytałam zaniepokojona.
Po krótkiej chwili zobaczyliśmy że Mundus chce wykraść kamień. Był już dwa metry nad ziemią i kamieniem w szponach. Skoczyłem na niego aby póścił jednak on odleciał. Odleciał a nawet nie wiemy gdzie.
- To co teraz robimy?
- No nie wiem
- Gdybyśmy wiedzieli co to jest to by nie było z tym takiego problemu. - Najwyraźniej posmutniałam
- Och Eclipse nie smuć się. To nei twoja wina że Mundus jest chciwy i do tego ma skrzydła.
- Eh... Co teraz poczniemy?! - Spojrzałam się w Hiacynta z poczuciem winy i zdenerwowaniem.
< Hiacyncie? >
- Przechadzałem się kiedy zobaczyłem to błyszczące coś - Ptak był tak wpatrzony w ten kamień jak by był zachipnotyzowany. Ale co to jest?
- Mundusie - Powiedział Hiacynt - Czy ty wiesz co to jest?
- Nie do końca - Mundus spojrzał się na Hiacynta - Ale co mnie to obchodzi - Machnął tym swoim niebieskim skrzydłem - Możę jak to zabiorę do watahy to będę wiedział.
- Ależ Mundusie czy to nie będzie kradziez?
- Będzie lecz... chcę to zbadać
- Mundusie my tego nie ruszamy zrozumiałeś?
- Oczywiście - Pochylił swój łeb do ziemi. Ale jego mina stała się znów radosna. - Wy nie możecie ale ja tak!
- C-co? Oco ci chodzi? - Spytałam zaniepokojona.
Po krótkiej chwili zobaczyliśmy że Mundus chce wykraść kamień. Był już dwa metry nad ziemią i kamieniem w szponach. Skoczyłem na niego aby póścił jednak on odleciał. Odleciał a nawet nie wiemy gdzie.
- To co teraz robimy?
- No nie wiem
- Gdybyśmy wiedzieli co to jest to by nie było z tym takiego problemu. - Najwyraźniej posmutniałam
- Och Eclipse nie smuć się. To nei twoja wina że Mundus jest chciwy i do tego ma skrzydła.
- Eh... Co teraz poczniemy?! - Spojrzałam się w Hiacynta z poczuciem winy i zdenerwowaniem.
< Hiacyncie? >
czwartek, 16 października 2014
Od Hiacynta CD Eclipse
Postanowiliśmy wrócić na miejsce, gdzie zaatakowały nas jelenie. Tym razem, zwierzęta nie zwracały na nas najmniejszej uwagi. Podeszliśmy do nich ostrożnie. Eclipse zauważyła, że na granicy lasu, w ciemności, widać skały. Cicho zbliżyliśmy się do nich i obeszliśmy dookoła. W wąskiej szczelinie było wejście do jaskini... powoli wsunęliśmy się do środka.
Gdy nasze oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzeliśmy błyszczący przedmiot. Naprzeciw niego, tępo w niego wpatrzony siedział, znany już nam osobnik. Osobnik ten, na chwilę niechętnie oderwał wzrok od błyszczącego przedmiotu i zdziwiony spojrzał na nas. Machnął swym BŁĘKITNYM skrzydłem i znów wbił wzrok w błyskotkę.
- Mm... Mun... - wskazałem łapą osobnika - skąd ty...
< Eclipse? >
Gdy nasze oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzeliśmy błyszczący przedmiot. Naprzeciw niego, tępo w niego wpatrzony siedział, znany już nam osobnik. Osobnik ten, na chwilę niechętnie oderwał wzrok od błyszczącego przedmiotu i zdziwiony spojrzał na nas. Machnął swym BŁĘKITNYM skrzydłem i znów wbił wzrok w błyskotkę.
- Mm... Mun... - wskazałem łapą osobnika - skąd ty...
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
Przyglądałam się z uwagą na jelenie. Były pełne odwagi że nie uciekły. Hiacynt był już zdenerwowany tą sytuacją dlatego wstał jednak ja wolałam przyglądać się ich zachowaniu. Były jakby zahipnotyzowaneale czym? Wtedy Hiacynt wybił mnie z myślenia
- Eclipse rusz się! Mogą cię jeszcze stratować!
- Masz rację - Wstałam - Ale nie uważasz że z nimi jest coś nie tak?
Zaczeliśmy się powoli wycofywać
- Masz rację. Jakby były w transie. Ale o co im dokładnie chodzi?
- Nie wiem - Pokiwałam głową.
Przez przypadek złamałam leżący patyk. Jelenie najwyraźniej zdenerwowały się. Ruszyły na nas
- Eclipse!
- Tak?
- W nogi!!
Zaczeliśmy uciekać. Zwierzęta chciały nas przepędzić. Kiedy już nas zostawiły powiedziałam
- One chyba czegoś pilnują czegoś dla nich bardzo cennego
- Tak uważasz?
- Tak. przecież nie tylko te jelenie się na nas rzuciły ale i inne stworzenia które były blisko nas. One coś kryją i nie chcą abyśmy to zobaczyli
- Może się boją że to coś zabierzemy?
- Chyba tak. Ale trzeba to będzie sprawdzić
< Hiacynt? >
- Eclipse rusz się! Mogą cię jeszcze stratować!
- Masz rację - Wstałam - Ale nie uważasz że z nimi jest coś nie tak?
Zaczeliśmy się powoli wycofywać
- Masz rację. Jakby były w transie. Ale o co im dokładnie chodzi?
- Nie wiem - Pokiwałam głową.
Przez przypadek złamałam leżący patyk. Jelenie najwyraźniej zdenerwowały się. Ruszyły na nas
- Eclipse!
- Tak?
- W nogi!!
Zaczeliśmy uciekać. Zwierzęta chciały nas przepędzić. Kiedy już nas zostawiły powiedziałam
- One chyba czegoś pilnują czegoś dla nich bardzo cennego
- Tak uważasz?
- Tak. przecież nie tylko te jelenie się na nas rzuciły ale i inne stworzenia które były blisko nas. One coś kryją i nie chcą abyśmy to zobaczyli
- Może się boją że to coś zabierzemy?
- Chyba tak. Ale trzeba to będzie sprawdzić
< Hiacynt? >
Od Hiacynta CD Eclipse
- Ach... - westchnąłem - jestem przepełniony. Piękna była ta wczorajsza pełnia! Nie uważasz...?
- Tak - uśmiechnęła się Eclipse.
- Mam nadzieję... - zmieniłem temat - że Mundus niedługo odzyska pamięć. Dotychczas, prawie zawsze przychodził z Murką popatrzeć na pełnię. Teraz włóczy się całymi dniami sam po lesie i wzdycha.
Nagle zobaczyliśmy stado pięknych, wielkich jeleni. Nie wiem dlaczego, nie przestraszyły nie nas. Mało tego! Zaczęły powoli się zbliżać. Zaniepokojony wstałem. Jelenie nadal podchodziły bliżej.
- Tak - uśmiechnęła się Eclipse.
- Mam nadzieję... - zmieniłem temat - że Mundus niedługo odzyska pamięć. Dotychczas, prawie zawsze przychodził z Murką popatrzeć na pełnię. Teraz włóczy się całymi dniami sam po lesie i wzdycha.
Nagle zobaczyliśmy stado pięknych, wielkich jeleni. Nie wiem dlaczego, nie przestraszyły nie nas. Mało tego! Zaczęły powoli się zbliżać. Zaniepokojony wstałem. Jelenie nadal podchodziły bliżej.
Popatrzyłem na Eclipse. Wadera przyglądała się zwierzętom z uwagą, jakby zaraz również miała zerwać się na nogi.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
Zaczęło robić się coraz jaśniej a ja coraz śpiąca. Nie na łapę idzie mi siedzenie całą nocbez żadnego snu. Ziewnełam mocno. Przeciągnełam się i powiedziałam:
- Robi się już ran a ja długo nie spałam. Przepraszam lecz muszę was opóścić i iść na drzemkę
- Spokojnie rozumiemy - Powiedział Hiacynt
- Moiść spać - Roześmiała się Gaja - Przecież nikt ci w tym nie przeszkodzi.
- Prawda. To do zobaczenia później - Porzegnałam się i odeszłem. Weszłam do mojej jaskini i się położyłam. W mgnieniu oka zasnełam. Obudziłam się coś koło południa. Wyszłam z jaskini. Rozciągnełam się i ruszyłam na polowanie. Szłam zaspanym krokiem potykając się o kamyszki i wystające korzenie drzew. Nawet prawie zasnełam co doprowadziło że na kogoś wpadłam. Był to Hiacynt.
- Witaj Eclipse
Wtedy odsknełam się.
- O witaj Hiacyncie
- Czy nie spałaś?
- Spałam lecz nie zbyt długo. Doskwiera mi głód
- To się dobrze składa bo ja też idę na polowanie.
- A no właśnie. Czy w watasze nie ma danych osobników którzy polują?!
- Oczywiście że są jednak możemy sami. Prawda Eclipse?
- No prawda
Heh - Uśmiechnął się Hiacynt - To chodz. Znam dość dobre miejsce na polowanie.
- Dobrze to prowadz
Szliśmy bardzo długo jednak opłacało się. Było tam tyle zwierzyny. Tyle gatunków zwierząt że da się zliczyć. Od tych najmniejszych myszek po bardzo duże żubry. By wybraliśmy za cel jelenia olbrzymiego. Był bardzo smaczny. Po zjedzeniu go Hiacynt powiedział:
< Hiacynt? >
- Robi się już ran a ja długo nie spałam. Przepraszam lecz muszę was opóścić i iść na drzemkę
- Spokojnie rozumiemy - Powiedział Hiacynt
- Moiść spać - Roześmiała się Gaja - Przecież nikt ci w tym nie przeszkodzi.
- Prawda. To do zobaczenia później - Porzegnałam się i odeszłem. Weszłam do mojej jaskini i się położyłam. W mgnieniu oka zasnełam. Obudziłam się coś koło południa. Wyszłam z jaskini. Rozciągnełam się i ruszyłam na polowanie. Szłam zaspanym krokiem potykając się o kamyszki i wystające korzenie drzew. Nawet prawie zasnełam co doprowadziło że na kogoś wpadłam. Był to Hiacynt.
- Witaj Eclipse
Wtedy odsknełam się.
- O witaj Hiacyncie
- Czy nie spałaś?
- Spałam lecz nie zbyt długo. Doskwiera mi głód
- To się dobrze składa bo ja też idę na polowanie.
- A no właśnie. Czy w watasze nie ma danych osobników którzy polują?!
- Oczywiście że są jednak możemy sami. Prawda Eclipse?
- No prawda
Heh - Uśmiechnął się Hiacynt - To chodz. Znam dość dobre miejsce na polowanie.
- Dobrze to prowadz
Szliśmy bardzo długo jednak opłacało się. Było tam tyle zwierzyny. Tyle gatunków zwierząt że da się zliczyć. Od tych najmniejszych myszek po bardzo duże żubry. By wybraliśmy za cel jelenia olbrzymiego. Był bardzo smaczny. Po zjedzeniu go Hiacynt powiedział:
< Hiacynt? >
wtorek, 14 października 2014
Od Hiacynta CD Eclipse
Westchnąłem. Cała nasza wataha jeszcze przez jakiś czas wpatrywała się tępym, zachwyconym wzrokiem w księżyc i gwiazdy. Odszukałem w tłumie Lerkę i zagadnąłem:
- Dzień dobry Lerko. Gdzie się podziewa nasz drogi Mundek?
- Nie wiem - odpowiedziała zdziwiona wadera - chyba też wyszedł z naszej jaskini... ale nie widziałam gdzie.
- Ach... - pokiwałem głową. Powędrowałem z powrotem do Eclipse, Gai i Beryla.
- Witajcie - zacząłem zadowolony, jakby nigdy nic.
- Przecież przed chwilą się widzieliśmy! - roześmiała się Gaja. Wydaje mi się, że przez tą pełnię, wszyscy jesteśmy rozkojarzeni.
Siedzieliśmy dalej, co chwila słysząc jakieś rozmiłowane westchnienia. Księżyc powoli zachodził. Z każdą minutą zaczęło robić się jaśniej.
< Eclipse? >
- Dzień dobry Lerko. Gdzie się podziewa nasz drogi Mundek?
- Nie wiem - odpowiedziała zdziwiona wadera - chyba też wyszedł z naszej jaskini... ale nie widziałam gdzie.
- Ach... - pokiwałem głową. Powędrowałem z powrotem do Eclipse, Gai i Beryla.
- Witajcie - zacząłem zadowolony, jakby nigdy nic.
- Przecież przed chwilą się widzieliśmy! - roześmiała się Gaja. Wydaje mi się, że przez tą pełnię, wszyscy jesteśmy rozkojarzeni.
Siedzieliśmy dalej, co chwila słysząc jakieś rozmiłowane westchnienia. Księżyc powoli zachodził. Z każdą minutą zaczęło robić się jaśniej.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
- Ten jeleń jest przepyszny!
- Masz rację
Jedliśmy go bardzo długo. Gdy już skończyliśmy byliśmy pełni. Poszliśmy na plażę. Było tam naprawde pięknie. Patrzeliśmy na palmy słuchaliśmy szumu fal i zobaczyliśmy mewy. Te ptaki są bardzo zabawnie. Nagle coś mi się przypomniało.
- Dzisiaj jest piękna pełnia księżyca. Idziesz na te wydarzenie?
- Pewnie pójdę tak jak cała nasza wataha. To przecież trzeba zobaczyć. Prawda?
- Oczywiście.
Rozmawialiśmy jeszcze o innych rzeczach. Wtedy razem zauwarzyliśmy że już się ściemnia.
- Trzeba już ruszać. Prawda?
- Prawda
I ruszyliśmy. Powiedzieliśmy już wszystkim o pełni księżyca. Poszliśmy na łąke oddaloną od watahy. Gdy już się zaczeło wszystko wyglądało tak:
- Jeju jak tu pięknie.
Nie zauwarzyłam że koło mnie siedzi Beryl, Gaja i Hiacynt. Zachwycali się tam tak samo jak ja. Wtedy Hiacynt powiedział
- Eclipse skąd znasz te miejsce?
- Pamiętam je z moich podróży. Często tu przychodziłam
- A jak długo wędrowałaś? - Spytała Gaja
- Dosyć długo. Ale nie chcę o tym rozmawiać. Chcę teraz z wami oglądać pełnię księżyca.
- Masz rację - Beryl uśmiechnął się do mnie
Trochę się zarumieniłam.
< Hiacynt? >
- Masz rację
Jedliśmy go bardzo długo. Gdy już skończyliśmy byliśmy pełni. Poszliśmy na plażę. Było tam naprawde pięknie. Patrzeliśmy na palmy słuchaliśmy szumu fal i zobaczyliśmy mewy. Te ptaki są bardzo zabawnie. Nagle coś mi się przypomniało.
- Dzisiaj jest piękna pełnia księżyca. Idziesz na te wydarzenie?
- Pewnie pójdę tak jak cała nasza wataha. To przecież trzeba zobaczyć. Prawda?
- Oczywiście.
Rozmawialiśmy jeszcze o innych rzeczach. Wtedy razem zauwarzyliśmy że już się ściemnia.
- Trzeba już ruszać. Prawda?
- Prawda
I ruszyliśmy. Powiedzieliśmy już wszystkim o pełni księżyca. Poszliśmy na łąke oddaloną od watahy. Gdy już się zaczeło wszystko wyglądało tak:
- Jeju jak tu pięknie.
Nie zauwarzyłam że koło mnie siedzi Beryl, Gaja i Hiacynt. Zachwycali się tam tak samo jak ja. Wtedy Hiacynt powiedział
- Eclipse skąd znasz te miejsce?
- Pamiętam je z moich podróży. Często tu przychodziłam
- A jak długo wędrowałaś? - Spytała Gaja
- Dosyć długo. Ale nie chcę o tym rozmawiać. Chcę teraz z wami oglądać pełnię księżyca.
- Masz rację - Beryl uśmiechnął się do mnie
Trochę się zarumieniłam.
< Hiacynt? >
poniedziałek, 13 października 2014
Od Amy CD Lenka
Wszystko mnie bolalo, nie moglam sie ruszyc. Slyszalam glos Lenka, otworzylam oczy.
- Co sie...
- Nie mam pojęcia - odpowiedział basior - Ashley zniknęła i jest coraz jaśniej.
- Nie moge sie ruszyc...
- Może jesteś sparaliżowana?! - wilk z przerażeniem zerwał się na równe nogi. Doskoczył do mnie nie wiedząc co robić - ale nie... wtedy nie mogłabyś mówić - odetchnął z ulgą.
- Nic nie pamiętam...Co się działo...
- Ashley zabrała ci słońce - powiedział - ale... Amy, czy ty masz je nadal?
- Moje slonce ! - Spojrzalam na swoje biodro. Wyblakle znamie, bylo ledwo widoczne.
- Nie martw się - Lenek machnął łapą - przecież słońce jest na niebie!
- Dziwnie sie bez niego czuje... Jej mocy...
- Chm... jeśli już po kłopocie, to może czymś się rozerwiemy? Wiesz może, gdzie Mundus? - Lenek rozejrzał się wokoło - Po raz niewiadomo który, przepadł bez wieści!
- Tu jestem, przyjacielu! - dało się słyszeć z góry. Podnieśliśmy głowy i zobaczyliśmy na tle nieba czerwone nogi. Reszty niestety widać nie było, gdyż rublie na bezchmurnym niebie, kamuflują się pierwszorzędnie. Stworzenie wylądowało obok nas.
- Ech... pojawia się i znika! "Na kłopoty Bednarski" - zakpił Lenek.
-Dobrze, dobrze - Mundus wyglądał na zadowolonego z siebie. Nie słuchał wcale Lenka.
- A coś ty taki wesoły? - zapytałam. Ptak wzruszył ramionami. - Trzeba sie ruszyc... - Wstalam ledwo - Musze cos zrobic Ashley moze przejac slonce... Dokladnie za 4 tygodnie... Wted bd Zacmienie ksiezyca.
- Amy... - basior złapał mnie za łapę - ja naprawdę... ja cię kocham... szkoda, że mówię ci to w takich okolicznościach.
Poczulam sie jakos dziwnie, przytulilam sie do niego. Bylam mniejsza od basiora, wtulilam sie w jego siersc.
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Wszyscy troje.
Nagle, dało się słyszeć trzask. Coś śmignęło tuż przed nami... To bylo mlode sarny, zasmialam sie. Takie male, a moze wystraszyc. W tym czasie basior nachylil sie do mnie i pocalowal mnie. Nie spodziewalam sie tego, nagle okieznala mnie jakas inna moc. Oderwalismy sie od siebie, moje znamie w ksztalcie slonca zaczelo sie swiecic.
- Co się sta... ło... - Lenek szeroko otworzył oczy wpatrując się w zniamię - świeci... - dodał w zamyśleniu.
- Czyli moja magia wrocila... - Spojrzalam w niebo, skupilam sie. Slonce przesunelo sie o kilkanascie stop w prawo.
- Amy! - uradował się Lenek - czyli jesteśmy uratowani?!
- Wyglada na to ze tak. Mam nad nim pelna wladze... Czuje sie silniejsza...
Basior odetchnął z ulgą. Wszystko wskazywało na to, że cała ta historia, nareszcie dobrze się skończy.
Momentalnie przypomnialam sobie o mojej mamie - Moja matka - krzykelam.
Pobiegliśmy szybko na miejsce, w którym poprzednio znajdowała się moja matka. Zastaliśmy tam tylko... Pustke... Jakby wszyscy sie wyniesli. NIe bylo zywej duszy.
- Co się tu dzieje...? - zapytał zdezorientowany Lenek.
- Znowu ich gdzies zabrala....
- Tak myślisz? Może uciekli... - zastanawiał się zdenerwowany basior - ale przecież masz już swoje słońce!
- Wiem... właśnie dlatego zostawiła moje tereny w spokoju... Jestem teraz za nie odpowiedzialna.
- Naprawdę? - uśmiechnął się wilczur - ale... zaraz zaraz. Czy Mundus jest z nami? Ostatnimi czasy tak często przepada, że nie wiem, czy jest obok, czy... ech.. znów zniknął.
- Ależ jestem tutaj! - usłyszeliśmy zza skały głos - mało tego! Nie tylko ja...!
- Co znowu... - Spojrzalam na niego
Mundus zniknął za skałami i nie powiedział już nic.
- Amy... - Lenek złapał mnie za łapę - może lepiej tam nie idź... zobaczę, co się dzieje.
-Okej... - Przysiadlam na ziemi.
Basior również zniknął za skałami. Przez chwilę nie wychodził. Nie było słychać żadnego dźwięku... nagle rozległ się gduchot i okrzyki triumfalne Lenka i Mundusa.
- Ach, ty... - uradowany wilczur darł się rodośnie w niebogłosy.
- Nie będziecie po dobrej ziemi chodzić, pasożyty jeden z drugim!
Dało się słyszeć jęk.
- Co się stalo... - Wstałam to nie mogła być moja siostra ona tak łatwo się nie poddaje. Pewnie to jej kolejna sztuczka.
-Amy - Lenek uradowany wyjrzał zza skały - chodź tu czym prędzej! Złapaliśmy ich... ich...
Zaraz po nim pojawił się Mundus.
- Oczywiście, że to nie twoja siostra. Ona nie ma tu nic do rzeczy. To dwoje jakichś rozbójników - ptak wskazał na dwa wilki leżące na ziemi - niech wiedzą, zbóje, że z nami nie warto się bić!
- Niestety to nie jest moja rodzina... - Przysiadlam na ziemi westchenalm cicho. Spojrzalam na moja skale, teraz ta ziemia nalezala do mnie musialam sie nia opiekowac.
- Ach... - Mundus machnął skrzydłem - może to i nie twoja rodzina, jednakowoż schwytaliśmy właśnie złoczyńców! Czy to nie powinno cię obchodzić?
- Nic mi nie zrobili...
- Ha! Ale nam zrobili! - zakrzyknąłem radośnie - zaczęli nas atakować!
- Ciekawe, w jakim celu - mruknął Mundus. Podszedł do jednego z wilków i niepostrzeżenie chwycił go za gardło. Syknął:
- Powiesz, czy nie powiesz?
- Wole zginać.
Mundus uśmiechnął się dumnie.
- W takim razie może twój towarzysz powie... albo posiedzicie dłużej. Ja mam czas!
- Snisz... - Wilk warknal odepchnal ptaka od siebie i ogrodzil sie kregiem ognia. Zniknal na naszych oczach.
- Ooho... - Mundus otrząsnął się z piasku - Lenku: pilnuj drugiego, bo gotów uciec!
Basior doskoczył do wilka leżącego na ziemi. Złapał go za skórę na karku i mocna trzymał. Wilczur zapiszczał, szarpał się widać ze chciał uciec. Nie mogłam nic zrobić.
- Co z nim zrobicie.
- Zapytamy... - Mundus podszedł nieśpiesznie do wilczura patrząc mu prosto w oczy - ... o to i owo...
- Powodzenia... Ja się przejdę po terenach.
- A idź, idź! - uśmiechnął się Mundus - wilku - teraz z kolei wolno i wyraźnie, można nawet powiedzieć że z cieniem współczucia w głosie, zwrócił się do "rozbójnika" - jeśli powiesz, czegoście do tyfusa od nas chcieli, być może puścimy cię wolno. Liczę, że się dogadamy.
- Spadaj - Powiedział wilczur zaraz potem zniknął
- Nie wiem co teraz zrobić... - Siedziałam na ziemi.
- Miałaś iść, to idź - ziewnął nie zrażony niczym Mundus - jeśli nie będziemy mieli więcej do czynienia z tymi rzezimieszkami, na nic nam było pytać o powód ich napaści...
- Chodzi mi o to... Ze nie wiem co robic... Teraz jestem odpowiedzialna za te tereny...
- Ach.. - ptak popatrzył na skałę, pod którą staliśmy - radzę ci odpocząć, a później zastanawiać się "co dalej".
- Wracamy ?
- Z chęcią - westchnął z nieopisaną ulgą Lenek.
- Za duzo sie dzis dzialo, trzeba odpoczac.
- Masz rację, Amy. Musimy jednak znaleźć spokojniejsze miejsce. Zaraz się ściemni.
- Macie jakies propozycje ?
- Proponuję wejść do lasu - basior podniósł łapę.
Kiwnelam lbem, podnioslam sie z ziemi i skierowalam sie w wybranym kierunku. Lenek oraz mundus dolaczyli do mnie po kilku chwilach. Szlismy jakies pare minut, moim oczom ukazala sie jaskinia.
- Moze zanocujemy tutaj ?
- Możemy. Wejdę i sprawdzę, czy nikogo tam nie ma - Lenek zniknął w ciemności. Usłyszeliśmy cichy chrobot.
- Lenek wszystko okey ..? - Podeszlam blizej wejscia.
- Ach... tak. Już okey - basior wyszedł roztrzęsiony z jaskini - chodź i zobacz sama.
- Co sie tam dzieje... - weszlam do srodka. Od moje futra bilo swiatlo lekko rozswietlilo jaskinie. Zobaczylam tam małe, przestraszone wilcze szczeniątko. /siedziało na środku jaskini, drżąc z zimna. Na mój widok pisnęło.
- Nie boj sie... - Podeszlam blizej. - Nic Ci nie zrobie - Wolnym krokiem podeszlam do przestraszoneg malca i polozylam sie na przeciwko niego.
Maleństwo popatrzyło na nas i szeroko otworzyło oczy.
- Jak się tu znalazłeś? - zapytał Lenek. Szczenię przez chwilę nic nie mówiło, aż w końcu wydobyl z siebie dzwiek.
- Moi rodzice... Nie zyja... - Maly zaczal plakac.
- Hej... Nie placz.... - Wstalam i podeszlam do niego siadajac obok. - Nie placz.
- Kim byli twoi rodzice? - Lenek zbliżył się do płaczącego szczeniaka.
- Mama była Beta a tata Alfą... Urodziłem się w watasze słońca... - Malcowi znowu zaniósło się na płacz.
- Nie płacz. - Przytulilam go do siebie wszystko będzie dobrze.
- Może twoi rodzice żyją... zaginęli? -dalej dochodził Lenek.
- Nie... widziałem jak ich zabił... Byłem wtedy w krzakach... Wszędzie było pełno krwi... Uciekłem do jaskini jak tylko miałem okazję... -Malec patrzył ślepo w dal był jeszcze mały takie coś to może byc szok.
- Lenek co robimy...
- Nie wiem... - basior smutno spojrzał na malca.
- Musimy go wziąć ze sobą - Mundus postawił sprawę jasno.
- A potem co... - Katem oka widzialam jak malec ziewa. Polozylam sie malec zrobil to samo wtulajac sie w moja siersc. - Trzeba mu zalatwic matke.
- Ha - Mundus przeciągnął się - czy ktoś oprócz mnie umie się opiekować dziećmi?
- Ja... - zaczął Lenek.
- Wiem, że ty nie! - uciął ptak.
Westchnelam, spojrzalam na malca trzasl sie z zimna okrylam go swoim ogonem.
- A więc zostajemy tu na noc - westchnął Lenek.
- Musimy... - Powiedzialam.
Nagle z zewnątrz usłyszeliśmy piski i porykiwania.
- Boje sie... - Powiedzial Malec.
- Spokojnie nic Ci sie nie stanie...
- Wektor... Na imie mi Wektor...
- Przy mnie jestes bezpieczny, badz spokojny.
- Tak mowila moja mama... - Wilczowi znow zebralo sie na lzy.
- Prosze Cie nie placz... - Przyblizylam swoj leb do jego lba. Basiorek sie wtulil. Do jaskini weszly kojoty... To one wydawaly takie dzwieki.
- Sprzymierzeniec, czy wróg? - rzucił bez przejęcia Mundus.
- Chyba to 2...
- Oddajcie nam tego malego... - Powiedzial jeden z nich.
- Bardzo mi przykro... nie oddamy - warknął Lenek - Mundusie...
Ptak rzucił się na kojoty. Zaraz po nim, skoczył Lenek. Walka trwała długo.
- Lenek... Badz ostrozny... - Ja zostalam z Malcem, kiedy przeciwnicy zostali pokonani odetchnelam z ulga. Zmyli sie w mgnieniu oka.
- Sabaki... - Mundus pokręcił głową.
Maluch lezal obok mnie, byl juzs spokojny oddychal miarowo. Chlopacy zaczeli dyskutowac o jakims tam temacie. Nie sluchalam ich za bardzo, bardziej zajelam sie Wektorem biedaczek stracil rodzicow.
- Nie ! - Krzyknal nagle Mundus. Maluch sie poruszyl, dopiero teraz zdalam sobie spraw, ze spal.
- Mundus... - Skarcilam go - On juz spi... Troche ciszej
- Śpi, nie śpi - mruknął Mundus - jutro nie istnieje.
- O czym ty mowisz...
- Gdybyście ignoranci wiedzieli... - ptak machnął skrzydłem - to był cytat.
- Nieważne - ziewnął Lenek - może chodźmy już spać?
- Mi pasuje... - Ziewnelam, malec byl wtulony w moja siersc. Ja zasnelam dosyc szybko nawet nei wiem kiedy odplynelam.
< Lenek? >
- Co sie...
- Nie mam pojęcia - odpowiedział basior - Ashley zniknęła i jest coraz jaśniej.
- Nie moge sie ruszyc...
- Może jesteś sparaliżowana?! - wilk z przerażeniem zerwał się na równe nogi. Doskoczył do mnie nie wiedząc co robić - ale nie... wtedy nie mogłabyś mówić - odetchnął z ulgą.
- Nic nie pamiętam...Co się działo...
- Ashley zabrała ci słońce - powiedział - ale... Amy, czy ty masz je nadal?
- Moje slonce ! - Spojrzalam na swoje biodro. Wyblakle znamie, bylo ledwo widoczne.
- Nie martw się - Lenek machnął łapą - przecież słońce jest na niebie!
- Dziwnie sie bez niego czuje... Jej mocy...
- Chm... jeśli już po kłopocie, to może czymś się rozerwiemy? Wiesz może, gdzie Mundus? - Lenek rozejrzał się wokoło - Po raz niewiadomo który, przepadł bez wieści!
- Tu jestem, przyjacielu! - dało się słyszeć z góry. Podnieśliśmy głowy i zobaczyliśmy na tle nieba czerwone nogi. Reszty niestety widać nie było, gdyż rublie na bezchmurnym niebie, kamuflują się pierwszorzędnie. Stworzenie wylądowało obok nas.
- Ech... pojawia się i znika! "Na kłopoty Bednarski" - zakpił Lenek.
-Dobrze, dobrze - Mundus wyglądał na zadowolonego z siebie. Nie słuchał wcale Lenka.
- A coś ty taki wesoły? - zapytałam. Ptak wzruszył ramionami. - Trzeba sie ruszyc... - Wstalam ledwo - Musze cos zrobic Ashley moze przejac slonce... Dokladnie za 4 tygodnie... Wted bd Zacmienie ksiezyca.
- Amy... - basior złapał mnie za łapę - ja naprawdę... ja cię kocham... szkoda, że mówię ci to w takich okolicznościach.
Poczulam sie jakos dziwnie, przytulilam sie do niego. Bylam mniejsza od basiora, wtulilam sie w jego siersc.
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Wszyscy troje.
Nagle, dało się słyszeć trzask. Coś śmignęło tuż przed nami... To bylo mlode sarny, zasmialam sie. Takie male, a moze wystraszyc. W tym czasie basior nachylil sie do mnie i pocalowal mnie. Nie spodziewalam sie tego, nagle okieznala mnie jakas inna moc. Oderwalismy sie od siebie, moje znamie w ksztalcie slonca zaczelo sie swiecic.
- Co się sta... ło... - Lenek szeroko otworzył oczy wpatrując się w zniamię - świeci... - dodał w zamyśleniu.
- Czyli moja magia wrocila... - Spojrzalam w niebo, skupilam sie. Slonce przesunelo sie o kilkanascie stop w prawo.
- Amy! - uradował się Lenek - czyli jesteśmy uratowani?!
- Wyglada na to ze tak. Mam nad nim pelna wladze... Czuje sie silniejsza...
Basior odetchnął z ulgą. Wszystko wskazywało na to, że cała ta historia, nareszcie dobrze się skończy.
Momentalnie przypomnialam sobie o mojej mamie - Moja matka - krzykelam.
Pobiegliśmy szybko na miejsce, w którym poprzednio znajdowała się moja matka. Zastaliśmy tam tylko... Pustke... Jakby wszyscy sie wyniesli. NIe bylo zywej duszy.
- Co się tu dzieje...? - zapytał zdezorientowany Lenek.
- Znowu ich gdzies zabrala....
- Tak myślisz? Może uciekli... - zastanawiał się zdenerwowany basior - ale przecież masz już swoje słońce!
- Wiem... właśnie dlatego zostawiła moje tereny w spokoju... Jestem teraz za nie odpowiedzialna.
- Naprawdę? - uśmiechnął się wilczur - ale... zaraz zaraz. Czy Mundus jest z nami? Ostatnimi czasy tak często przepada, że nie wiem, czy jest obok, czy... ech.. znów zniknął.
- Ależ jestem tutaj! - usłyszeliśmy zza skały głos - mało tego! Nie tylko ja...!
- Co znowu... - Spojrzalam na niego
Mundus zniknął za skałami i nie powiedział już nic.
- Amy... - Lenek złapał mnie za łapę - może lepiej tam nie idź... zobaczę, co się dzieje.
-Okej... - Przysiadlam na ziemi.
Basior również zniknął za skałami. Przez chwilę nie wychodził. Nie było słychać żadnego dźwięku... nagle rozległ się gduchot i okrzyki triumfalne Lenka i Mundusa.
- Ach, ty... - uradowany wilczur darł się rodośnie w niebogłosy.
- Nie będziecie po dobrej ziemi chodzić, pasożyty jeden z drugim!
Dało się słyszeć jęk.
- Co się stalo... - Wstałam to nie mogła być moja siostra ona tak łatwo się nie poddaje. Pewnie to jej kolejna sztuczka.
-Amy - Lenek uradowany wyjrzał zza skały - chodź tu czym prędzej! Złapaliśmy ich... ich...
Zaraz po nim pojawił się Mundus.
- Oczywiście, że to nie twoja siostra. Ona nie ma tu nic do rzeczy. To dwoje jakichś rozbójników - ptak wskazał na dwa wilki leżące na ziemi - niech wiedzą, zbóje, że z nami nie warto się bić!
- Niestety to nie jest moja rodzina... - Przysiadlam na ziemi westchenalm cicho. Spojrzalam na moja skale, teraz ta ziemia nalezala do mnie musialam sie nia opiekowac.
- Ach... - Mundus machnął skrzydłem - może to i nie twoja rodzina, jednakowoż schwytaliśmy właśnie złoczyńców! Czy to nie powinno cię obchodzić?
- Nic mi nie zrobili...
- Ha! Ale nam zrobili! - zakrzyknąłem radośnie - zaczęli nas atakować!
- Ciekawe, w jakim celu - mruknął Mundus. Podszedł do jednego z wilków i niepostrzeżenie chwycił go za gardło. Syknął:
- Powiesz, czy nie powiesz?
- Wole zginać.
Mundus uśmiechnął się dumnie.
- W takim razie może twój towarzysz powie... albo posiedzicie dłużej. Ja mam czas!
- Snisz... - Wilk warknal odepchnal ptaka od siebie i ogrodzil sie kregiem ognia. Zniknal na naszych oczach.
- Ooho... - Mundus otrząsnął się z piasku - Lenku: pilnuj drugiego, bo gotów uciec!
Basior doskoczył do wilka leżącego na ziemi. Złapał go za skórę na karku i mocna trzymał. Wilczur zapiszczał, szarpał się widać ze chciał uciec. Nie mogłam nic zrobić.
- Co z nim zrobicie.
- Zapytamy... - Mundus podszedł nieśpiesznie do wilczura patrząc mu prosto w oczy - ... o to i owo...
- Powodzenia... Ja się przejdę po terenach.
- A idź, idź! - uśmiechnął się Mundus - wilku - teraz z kolei wolno i wyraźnie, można nawet powiedzieć że z cieniem współczucia w głosie, zwrócił się do "rozbójnika" - jeśli powiesz, czegoście do tyfusa od nas chcieli, być może puścimy cię wolno. Liczę, że się dogadamy.
- Spadaj - Powiedział wilczur zaraz potem zniknął
- Nie wiem co teraz zrobić... - Siedziałam na ziemi.
- Miałaś iść, to idź - ziewnął nie zrażony niczym Mundus - jeśli nie będziemy mieli więcej do czynienia z tymi rzezimieszkami, na nic nam było pytać o powód ich napaści...
- Chodzi mi o to... Ze nie wiem co robic... Teraz jestem odpowiedzialna za te tereny...
- Ach.. - ptak popatrzył na skałę, pod którą staliśmy - radzę ci odpocząć, a później zastanawiać się "co dalej".
- Wracamy ?
- Z chęcią - westchnął z nieopisaną ulgą Lenek.
- Za duzo sie dzis dzialo, trzeba odpoczac.
- Masz rację, Amy. Musimy jednak znaleźć spokojniejsze miejsce. Zaraz się ściemni.
- Macie jakies propozycje ?
- Proponuję wejść do lasu - basior podniósł łapę.
Kiwnelam lbem, podnioslam sie z ziemi i skierowalam sie w wybranym kierunku. Lenek oraz mundus dolaczyli do mnie po kilku chwilach. Szlismy jakies pare minut, moim oczom ukazala sie jaskinia.
- Moze zanocujemy tutaj ?
- Możemy. Wejdę i sprawdzę, czy nikogo tam nie ma - Lenek zniknął w ciemności. Usłyszeliśmy cichy chrobot.
- Lenek wszystko okey ..? - Podeszlam blizej wejscia.
- Ach... tak. Już okey - basior wyszedł roztrzęsiony z jaskini - chodź i zobacz sama.
- Co sie tam dzieje... - weszlam do srodka. Od moje futra bilo swiatlo lekko rozswietlilo jaskinie. Zobaczylam tam małe, przestraszone wilcze szczeniątko. /siedziało na środku jaskini, drżąc z zimna. Na mój widok pisnęło.
- Nie boj sie... - Podeszlam blizej. - Nic Ci nie zrobie - Wolnym krokiem podeszlam do przestraszoneg malca i polozylam sie na przeciwko niego.
Maleństwo popatrzyło na nas i szeroko otworzyło oczy.
- Jak się tu znalazłeś? - zapytał Lenek. Szczenię przez chwilę nic nie mówiło, aż w końcu wydobyl z siebie dzwiek.
- Moi rodzice... Nie zyja... - Maly zaczal plakac.
- Hej... Nie placz.... - Wstalam i podeszlam do niego siadajac obok. - Nie placz.
- Kim byli twoi rodzice? - Lenek zbliżył się do płaczącego szczeniaka.
- Mama była Beta a tata Alfą... Urodziłem się w watasze słońca... - Malcowi znowu zaniósło się na płacz.
- Nie płacz. - Przytulilam go do siebie wszystko będzie dobrze.
- Może twoi rodzice żyją... zaginęli? -dalej dochodził Lenek.
- Nie... widziałem jak ich zabił... Byłem wtedy w krzakach... Wszędzie było pełno krwi... Uciekłem do jaskini jak tylko miałem okazję... -Malec patrzył ślepo w dal był jeszcze mały takie coś to może byc szok.
- Lenek co robimy...
- Nie wiem... - basior smutno spojrzał na malca.
- Musimy go wziąć ze sobą - Mundus postawił sprawę jasno.
- A potem co... - Katem oka widzialam jak malec ziewa. Polozylam sie malec zrobil to samo wtulajac sie w moja siersc. - Trzeba mu zalatwic matke.
- Ha - Mundus przeciągnął się - czy ktoś oprócz mnie umie się opiekować dziećmi?
- Ja... - zaczął Lenek.
- Wiem, że ty nie! - uciął ptak.
Westchnelam, spojrzalam na malca trzasl sie z zimna okrylam go swoim ogonem.
- A więc zostajemy tu na noc - westchnął Lenek.
- Musimy... - Powiedzialam.
Nagle z zewnątrz usłyszeliśmy piski i porykiwania.
- Boje sie... - Powiedzial Malec.
- Spokojnie nic Ci sie nie stanie...
- Wektor... Na imie mi Wektor...
- Przy mnie jestes bezpieczny, badz spokojny.
- Tak mowila moja mama... - Wilczowi znow zebralo sie na lzy.
- Prosze Cie nie placz... - Przyblizylam swoj leb do jego lba. Basiorek sie wtulil. Do jaskini weszly kojoty... To one wydawaly takie dzwieki.
- Sprzymierzeniec, czy wróg? - rzucił bez przejęcia Mundus.
- Chyba to 2...
- Oddajcie nam tego malego... - Powiedzial jeden z nich.
- Bardzo mi przykro... nie oddamy - warknął Lenek - Mundusie...
Ptak rzucił się na kojoty. Zaraz po nim, skoczył Lenek. Walka trwała długo.
- Lenek... Badz ostrozny... - Ja zostalam z Malcem, kiedy przeciwnicy zostali pokonani odetchnelam z ulga. Zmyli sie w mgnieniu oka.
- Sabaki... - Mundus pokręcił głową.
Maluch lezal obok mnie, byl juzs spokojny oddychal miarowo. Chlopacy zaczeli dyskutowac o jakims tam temacie. Nie sluchalam ich za bardzo, bardziej zajelam sie Wektorem biedaczek stracil rodzicow.
- Nie ! - Krzyknal nagle Mundus. Maluch sie poruszyl, dopiero teraz zdalam sobie spraw, ze spal.
- Mundus... - Skarcilam go - On juz spi... Troche ciszej
- Śpi, nie śpi - mruknął Mundus - jutro nie istnieje.
- O czym ty mowisz...
- Gdybyście ignoranci wiedzieli... - ptak machnął skrzydłem - to był cytat.
- Nieważne - ziewnął Lenek - może chodźmy już spać?
- Mi pasuje... - Ziewnelam, malec byl wtulony w moja siersc. Ja zasnelam dosyc szybko nawet nei wiem kiedy odplynelam.
< Lenek? >
niedziela, 12 października 2014
Od Lerki
Przechadzałam się po lesie, bez konkretnego celu.
Rozmyślałam nad sensem życia i innymi tego typu sprawami. Spoglądałam na niebo, na ptaki płynące po nim, niczym statki... Nagle mój wzrok przykuły szeleszczące gałęzie. Coś kryło się za nimi...
Moim oczom ukazał się obcy basior. Spojrzał na mnie zdziwiony i zapytał:
- Witam... czy to może Polana Życia?
- Tam... za tymi skałami - odpowiedziałam, wskazując łapą kilka głazów, za którymi widniała jasna, przyjemna polana. Słychać było szumiący strumień.
- Dziękuję... - wilk wyszedł z krzaków i skierował się na Polanę Życia.
Jak się później dowiedziała, wilkiem tym, był Sei - basior, który niedawno dołączył do Watahy Srebrnego Chabra.
< Sei`u? >
Rozmyślałam nad sensem życia i innymi tego typu sprawami. Spoglądałam na niebo, na ptaki płynące po nim, niczym statki... Nagle mój wzrok przykuły szeleszczące gałęzie. Coś kryło się za nimi...
Moim oczom ukazał się obcy basior. Spojrzał na mnie zdziwiony i zapytał:
- Witam... czy to może Polana Życia?
- Tam... za tymi skałami - odpowiedziałam, wskazując łapą kilka głazów, za którymi widniała jasna, przyjemna polana. Słychać było szumiący strumień.
- Dziękuję... - wilk wyszedł z krzaków i skierował się na Polanę Życia.
Jak się później dowiedziała, wilkiem tym, był Sei - basior, który niedawno dołączył do Watahy Srebrnego Chabra.
< Sei`u? >
piątek, 10 października 2014
Od Hiacynta CD Eclipse
- Eclipse... - zacząłem - Mundek chyba nie jest względem nas do końca szczery.
- Co masz na myśli?
- To zachowanie nie... jakby to powiedzieć: nie w jego stylu - wyrzekłem delikatnie.
- Nie wiem... tak czy inaczej, brakuje mi tego dawnego Mundusa - pokiwała głową wadera.
- A może on się naprawdę tak zmienił? Nawet dla mnie jest bardziej uprzejmy - kontynuowałem.
- To wydaje się mało prawdopodobne. Ale, ale... Gerania mówiła, że utraci pamięć tylko na jakiś czas - zwróciła uwagę Eclipse.
- Mam nadzieję, że odzyska ją szybko. Nie spodziewałem się, że kiedyś to powiem.
Udaliśmy się na polowanie. Udało nam się schwytać sporego Jelenia Wirginijskiego. Zajadaliśmy się mięsem ze smakiem.
< Eclipse? >
- Co masz na myśli?
- To zachowanie nie... jakby to powiedzieć: nie w jego stylu - wyrzekłem delikatnie.
- Nie wiem... tak czy inaczej, brakuje mi tego dawnego Mundusa - pokiwała głową wadera.
- A może on się naprawdę tak zmienił? Nawet dla mnie jest bardziej uprzejmy - kontynuowałem.
- To wydaje się mało prawdopodobne. Ale, ale... Gerania mówiła, że utraci pamięć tylko na jakiś czas - zwróciła uwagę Eclipse.
- Mam nadzieję, że odzyska ją szybko. Nie spodziewałem się, że kiedyś to powiem.
Udaliśmy się na polowanie. Udało nam się schwytać sporego Jelenia Wirginijskiego. Zajadaliśmy się mięsem ze smakiem.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
Mundus zachowywał się bardzo... podejrzanie. To znaczy był bardzo miły. Dlaczego? Tego ja i Hiacynt nie wiemy. Mundus był dla nas bardzo miły. Wkońcu zabrałam Hiacynta na stronę
- Hiacyncie to już przesada
- Ale w jakim znaczeniu?
- Bo to dobrze że Mundus już mnie nie atakuje ale brakuje mi tego. To znaczy brakuje mi tego starego Mundusa.
- Tak ale co możemy zrobić?
- Tego nie wiem. Jednak chcę aby to mu przeszło.
- Co? Ale jeżeli mu to przejdzie to... to
- Ach no wiem. Ale ty też nie możesz już tego wytrzymać
- Tak masz rację. Ale to co było to przeszłość a teraz to całkiem nowy początek. Rozumiesz?
- Tak...
Podeszliśmy do Mundusa. Wkońcu pogodziłam się z tym że Mundus będzie dla mnie miły jednak ja tego nie lubię. Nie lubię być w centrum uwagi. Podeszłam do Mundusa
- Mundusie. Dlaczego jeteś dla nas taki miły?
- Droga Eclipse. Czy chcesz abym cię traktował jak na ten przykład Hiacynta? Bezczelnie, lekceważąco, źle?
- Tak... Wolę być taka jak inni niż być w centrum uwagi.
- Dobrze uszanuję twoje zdanie
- Dziękuje. Hiecyncie jestem głodna idę na polowanie. Idziesz ze mną?
- Oczywiście - Pomerdał ogonem
I odeszliśmy od Mundusa. Wtedy Hiacynt zaczął rozmowę:
< Hiacynt? >
- Hiacyncie to już przesada
- Ale w jakim znaczeniu?
- Bo to dobrze że Mundus już mnie nie atakuje ale brakuje mi tego. To znaczy brakuje mi tego starego Mundusa.
- Tak ale co możemy zrobić?
- Tego nie wiem. Jednak chcę aby to mu przeszło.
- Co? Ale jeżeli mu to przejdzie to... to
- Ach no wiem. Ale ty też nie możesz już tego wytrzymać
- Tak masz rację. Ale to co było to przeszłość a teraz to całkiem nowy początek. Rozumiesz?
- Tak...
Podeszliśmy do Mundusa. Wkońcu pogodziłam się z tym że Mundus będzie dla mnie miły jednak ja tego nie lubię. Nie lubię być w centrum uwagi. Podeszłam do Mundusa
- Mundusie. Dlaczego jeteś dla nas taki miły?
- Droga Eclipse. Czy chcesz abym cię traktował jak na ten przykład Hiacynta? Bezczelnie, lekceważąco, źle?
- Tak... Wolę być taka jak inni niż być w centrum uwagi.
- Dobrze uszanuję twoje zdanie
- Dziękuje. Hiecyncie jestem głodna idę na polowanie. Idziesz ze mną?
- Oczywiście - Pomerdał ogonem
I odeszliśmy od Mundusa. Wtedy Hiacynt zaczął rozmowę:
< Hiacynt? >
czwartek, 9 października 2014
Od Hiacynta CD Eclipse
- Hmm... - zacząłem przeżuwając resztki mięsa - wiesz Berylu... Mundus stracił pamięć.
- Co? Jak to?! - zapytał wilk.
- Po prostu nie pamięta Eclipse. Ani niczego, co jest z nią związane.
- Niesamowite... - pokręcił głową wilk.
Był już wieczór. Rozeszliśmy się do swych jaskiń. Nazajutrz, odwiedziłem Eclipse. Uznaliśmy, że możnaby odwiedzić Mundusa i zobaczyć, czy nadal objęty jest "Anty-Konfliktem" w postaci utraty pamięci.
Jak przypuszczaliśmy, ptak siedział pod jaskinią opierając się o ścianę.
- Witaj, Hiacyncie - przywitał mnie cicho.
- Witaj, Mundusie! - udałem, że nie znam powodu jego smutku - czemuż to siedzisz tu sam?
- Może to dziwne, ale ja z zeszłego tygodnia kompletnie nic nie pamiętam! - odpowiedział.
- Dziwne... - wymieniliśmy z Eclipse porozumiewawcze spojrzenia. Doznałem uczucia, iż pierwszy raz odkąd pamiętam, Mundus nie wie o czymś, o czym ja wiem...
- Ach, właśnie! - krzyknąłem - Mundusie: chciałbym ci przedstawić Eclipse. Niedawno dołączyła do naszej watahy.
- Miło mi poznać - Mundus bez jakichkolwiek emocji, wyciągnął skrzydło do wadery.
- Mi także - Eclipse była nie co zdziwiona.
Zaczęliśmy rozmowę o mało ważnych rzeczach. Następnie udaliśmy się do jaskini Katii, która poprosiła Eclipse, by zjawiła się za kilka dni na kontrolę zdrowia.
Mundus zmienił się nie do poznania. Teoretycznie był tym samym, wrednym inteligentem co wcześniej, a jednak nie wtrącał się w nie swoje sprawy, nie docinał nam na każdym kroku, nie był nawet niemiły. Zacząłem powoli tęsknić za jego starszym "wcieleniem".
W przeciągu jednego dnia, Mundek osiągnął zenit uprzejmości.
< Eclipse? >
- Co? Jak to?! - zapytał wilk.
- Po prostu nie pamięta Eclipse. Ani niczego, co jest z nią związane.
- Niesamowite... - pokręcił głową wilk.
Był już wieczór. Rozeszliśmy się do swych jaskiń. Nazajutrz, odwiedziłem Eclipse. Uznaliśmy, że możnaby odwiedzić Mundusa i zobaczyć, czy nadal objęty jest "Anty-Konfliktem" w postaci utraty pamięci.
Jak przypuszczaliśmy, ptak siedział pod jaskinią opierając się o ścianę.
- Witaj, Hiacyncie - przywitał mnie cicho.
- Witaj, Mundusie! - udałem, że nie znam powodu jego smutku - czemuż to siedzisz tu sam?
- Może to dziwne, ale ja z zeszłego tygodnia kompletnie nic nie pamiętam! - odpowiedział.
- Dziwne... - wymieniliśmy z Eclipse porozumiewawcze spojrzenia. Doznałem uczucia, iż pierwszy raz odkąd pamiętam, Mundus nie wie o czymś, o czym ja wiem...
- Ach, właśnie! - krzyknąłem - Mundusie: chciałbym ci przedstawić Eclipse. Niedawno dołączyła do naszej watahy.
- Miło mi poznać - Mundus bez jakichkolwiek emocji, wyciągnął skrzydło do wadery.
- Mi także - Eclipse była nie co zdziwiona.
Zaczęliśmy rozmowę o mało ważnych rzeczach. Następnie udaliśmy się do jaskini Katii, która poprosiła Eclipse, by zjawiła się za kilka dni na kontrolę zdrowia.
Mundus zmienił się nie do poznania. Teoretycznie był tym samym, wrednym inteligentem co wcześniej, a jednak nie wtrącał się w nie swoje sprawy, nie docinał nam na każdym kroku, nie był nawet niemiły. Zacząłem powoli tęsknić za jego starszym "wcieleniem".
W przeciągu jednego dnia, Mundek osiągnął zenit uprzejmości.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
Byłam zdziwiona jak i pod wielkim wrażeniem. Mundus zapomniał o wszystkich złych żeczach związanych ze mną a ja? Ja wkońcu mogłam odetchnąć z ulgą. Uśmiechnełam się do ptaka który tworył rymy.
- Przepraszamy za najście
- No właśnie po co wy tu przyśliście?
- Em... - Przerwał mi Hiacynt
- Zobaczyć czy w jaskini jest Murka i Andrei chciałem z nimi trochę porozmawiać jednak widzę że ich niema
- Dobrze. To idziecie?!
Mundus jak to Mundus. Zapomniał o mojej i jego sprawie lecz wciąż był taki sam.
- Oczywiście - Powiedziałam prawie równo z Hiacyntem. Odwróciliśmy się i ruszyliśmy.
- Tak bardzo się cieszę że ta sprawa się zakończyła choć na jakiś czas.
- Eclipse myślę że to będzie długo trwać zanim on sobie to wogóle przypomni. Nawet i pamięć może mu nie powróci. Ale zostawmy już ten temat. Jesteś może głodna?
- Och tak i to bardzo
- Proszę za mną
Poszliśmy na polanę życia. Jak się okazało nie byliśmy tam sami. Był tam także Beryl. Polował samotnie. Podeszliśmy do niego
- Witaj Berylu! - Powiedziałam radośnie
- O witam cię panno Eclipse - Ukłonił się. Spojrzł się na Hiacynta - I witaj ojcze.
- Czemu polujesz sam?
- No nie wiem. Poprostu muszę trochę odsapnąć. A wy co tu robicie?
- Ja i Eclipse będziemy polować
- Oczywiście Berylu możesz z nami - Uśmiechnełam się a Beryl odwzajemnił się tym samym.
Zaczeliśmy polowanie. Zauważyłam stado muflonów. Ja wraz z Hiacyntem i Berylem upolowaliśmy dużego i młodego samca. Zaczeła się nasza uczta. Mięso było bardzo dobre. Wtedy Hiacynt zaczął rozmowe:
< Hiacynt? >
- Przepraszamy za najście
- No właśnie po co wy tu przyśliście?
- Em... - Przerwał mi Hiacynt
- Zobaczyć czy w jaskini jest Murka i Andrei chciałem z nimi trochę porozmawiać jednak widzę że ich niema
- Dobrze. To idziecie?!
Mundus jak to Mundus. Zapomniał o mojej i jego sprawie lecz wciąż był taki sam.
- Oczywiście - Powiedziałam prawie równo z Hiacyntem. Odwróciliśmy się i ruszyliśmy.
- Tak bardzo się cieszę że ta sprawa się zakończyła choć na jakiś czas.
- Eclipse myślę że to będzie długo trwać zanim on sobie to wogóle przypomni. Nawet i pamięć może mu nie powróci. Ale zostawmy już ten temat. Jesteś może głodna?
- Och tak i to bardzo
- Proszę za mną
Poszliśmy na polanę życia. Jak się okazało nie byliśmy tam sami. Był tam także Beryl. Polował samotnie. Podeszliśmy do niego
- Witaj Berylu! - Powiedziałam radośnie
- O witam cię panno Eclipse - Ukłonił się. Spojrzł się na Hiacynta - I witaj ojcze.
- Czemu polujesz sam?
- No nie wiem. Poprostu muszę trochę odsapnąć. A wy co tu robicie?
- Ja i Eclipse będziemy polować
- Oczywiście Berylu możesz z nami - Uśmiechnełam się a Beryl odwzajemnił się tym samym.
Zaczeliśmy polowanie. Zauważyłam stado muflonów. Ja wraz z Hiacyntem i Berylem upolowaliśmy dużego i młodego samca. Zaczeła się nasza uczta. Mięso było bardzo dobre. Wtedy Hiacynt zaczął rozmowe:
< Hiacynt? >
Od Hiacynta CD Eclipse
Pędziłem za Eclipse. Bałem się, że wadera doznała szoku przez to gwałtowne "lądowanie".
Dogoniłem ją, zdyszaną nad brzegiem rzeki. Tej sławetnej rzeki, w której już raz byłem zmuszony się zanurzyć. Z powodu Eclipse i Mundusa.
- Eclipse... - zacząłem.
- Nie zbliżaj się - wadera ciężko dyszała - odsuń się natychmiast!
- Ale, Eclipse! - jęczałem - proszę! Posłuchaj... pójdziemy teraz do Katii. Zaparzy ci ziółek...
- Dobrze - waderze załamał się głos. Zaczęła płakać. Nagle, ni stąd, ni zowąd pojawiła sie właśnie Katia. Jakiś szczęśliwy przypadek widocznie to sprawił...
- Co tu się stało?! Byłam w pobliżu i zbierałam zioła. Usłyszałam płacz...
- Eclipse. Doznała szoku powypadkowego - wyjaśniłem Katii całą sytuację.
- Musi odreagować i trochę się uspokoić. To zaraz przejdzie.
Razem z Katią zawlekliśmy drżącą Eclipse do "szpitala". Długo zajęło jej dojście do siebie.
~~ Następnego dnia... ~~
Wściekły i żądny zemsty udałem się wraz z Eclipse do jaskini Murki i Andreia. Ostatni raz ten towarzysz naruszył prawo. Ostatni raz. Dłużej, nie będę się powstrzymywać.
W głębi duszy wiedziałem, że z Mundusem nie wygram. Muszę liczyć na jego honor. Jedyna cecha owego ptaka, na której można było polegać.
W jaskini nikogo nie było, lecz Mundek siedział sam na zewnątrz. Eclipse bała się podejść bliżej, więc sam zbliżyłem się do groty. Przywitałem go chłodno.
- Mundusie! Skończyły się dobre czasy! - po czym zostałem okrutnie zgaszony:
- Niezmiernie mi przykro. Myślałem jednak, że to Gaja jest twoją partnerką...
- Co?! - zawrzałem z wściekłości - oczywiście, że Gaja! Eclipse ma się coraz lepiej!!
- To ona jeszcze żyje?! - wykrzyknął towarzysz wstając.
Rzeczywiście. Relacje niektórych członków watahy okazały się prawdą: nie dość, że zapomniałem już, co powiedzieć, w tej chwili nie wyrzekłbym nic takiego. Zabrakło mi słów.
- Jesteś niesamowity...! - poi tak wiedziałem z niedowierzaniem. Co prawda, nie miało to znaczyć absolutnie nic pochlebnego, lecz Mundek z premedytacją i złośliwym uśmiechem mruknął:
- Wiadomo.
Nagle, zdarzyła się rzecz niesłychana. Wszystko zniknęło. Eclipse i ja, pojawiliśmy się na jakiejś nieznanej łące.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytałem.
- Nie... - pokręciła głową wadera.
Nagle usłyszeliśmy czysty, kobiecy głos.
- Nie bójcie się i nie martwcie. Zaraz wrócicie do domu!
Przed nami, stanęli Mundus i Gerania - czarna wadera, pomagająca wilkom w różnych kłopotach (więcej informacji: Patrz: "Kroniki taktyki: Postacie legend").
- Co chcesz zrobić Geranio...? - otworzyłem oczy ze zdumienia.
- Hiacyncie! - zaśmiała się Gerania - wielokrotnie pomagałam twojemu ojcu i matce, więc wam też pomogę. Wiem, że ostatnio Mundus stanowi jaki taki problem?
- Tak... - spojrzałem ze złością na ptaka, stojącego u boku czarnej wilczycy.
- Myślę, że bez niego wasza wataha straciła by część swojego uroku! - znów melodyjnie zaśmiała się Gerania. Mimowolnie również się uśmiechnąłem - wobec tego, nie powinien odchodzić tak szybko - popatrzyła na mnie z cieniem gniewu w oczach.
- Ależ na niego nie ma innego sposobu - jęknąłem.
- Och, jest! - zachichotała - na każdego jest sposób. NASZ DROGI Mundus musi na jakiś czas utracić pamięć.
- Ja nie... - pod błękitną istotą ugięły się nogi. Zrobiło mi się go... nawet żal.
- Mundusie - wilczyca zwróciła się do ptaka - będziesz pamiętał tyle, ile potrzeba. Kłopoty z Eclipse się skończą! Żegnajcie!
Znów pojawiliśmy się przed jaskinią Murki i Andreia. Wszyscy troje. Jednak tym razem, ja stałem nieco z boku, a Eclipse naprzeciw Mundka.
- Gdzież znajduję się? - ptak rozejrzał się naokoło.
- Jak to gdzie... - zaczęła Eclipse, jednak zaraz przypomniała sobie słowa Geranii.
- Tutejsze koguty nie dość, że fałszują, to niewieścim głosem swe pienia intonują... - Mundus zaczął klecić rymy...
< Eclipse? Trafiła kosa na kamień :) >
Od Eclipse CD Hiacynta
Mundus oznajmił mi że wróbel bezpiecznie odleciał jednak coś się ze mną dzieje. Dostałam olbrzymich drgawek. Jak słyszałam Mundus już komuś tak zrobił. Chyba Jenny. Wszystko przeleciało mi przed oczyma. Zaczełam ciężko oddychać. Rozglądałam się gwałtownie niczego ani nikogo nie rozpoznawając. Bardzo się bałam. Wszystko widziałam przez mgłę i wszystko było rozmazane. Hiacynt chciał mnie uspokoić jednak bez skótku. Zaczełam się rozglądać nad drogą ucieczki jednak jej nie znalazłam. W tym momęcie nie panowałam nad sobą. Panowały nademną emocje. Użyłam swoich mocy aby nikt się do mnie nie zbliżał i uciekłam. Zaczełam biec przed siebie potykając się o kamienie i korzenie, ocierając się o drzewa przez które traciłam trochę futra. Słyszałam jak wołają abym sie zatrzymała jednak ja uciekłam.
< Hiacyncie co było dalej? >
< Hiacyncie co było dalej? >
Od Hiacynta CD Eclipse
Stanąłem jak wryty! Cóż mogłem zrobić?? Mundus zaczął pikować z Eclipse w szponach, jakby miał zaraz trzasnąć nią o ziemię.
- Beryl! krzyknąłem żałośnie - na co czekasz?!
Skrzydlaty basior również otrząsnął się z otumanienia. Czy było za późno?
Oto Mundus zatrzymał się tuż nad ziemią i jakby nigdy nic, usiadł spokojnie... razem z Eclipse.
Wadera zaczęła drżeć, a Mundek pokładał się ze śmiechu... nikczemny typ!
- Czego się śmiejesz, prowokatorze? - krzyknąłem.
- Bo jesteście... tacy głu... głupi! - błękitek dusił się od śmiechu.
- Ty kreaturo wredna! - krzyknął Arion - przecież ty już kiedyś... och! - uderzył się łapą w czoło.
- Pamiętam - mruknąłem - Jenny. Też dostała drgawek, gdy zacząłeś tak gwałtownie spadać na ziemię*.
- Oczywiście...! - ptak śmiał się dalej - każdy dostanie drgawek przy takiej prędkości.
Podbiegłem do Eclipse. Siedziała na ziemi, cała drżąc.
- A... wróbe... el? - zapytała.
- E tam! Wróbel - machnął skrzydłem Mundus - odbił się od drzewa i odleciał!
< Eclipse? >
* Patrz: "Od Storczyka CD Jenny"
- Beryl! krzyknąłem żałośnie - na co czekasz?!
Skrzydlaty basior również otrząsnął się z otumanienia. Czy było za późno?
Oto Mundus zatrzymał się tuż nad ziemią i jakby nigdy nic, usiadł spokojnie... razem z Eclipse.
Wadera zaczęła drżeć, a Mundek pokładał się ze śmiechu... nikczemny typ!
- Czego się śmiejesz, prowokatorze? - krzyknąłem.
- Bo jesteście... tacy głu... głupi! - błękitek dusił się od śmiechu.
- Ty kreaturo wredna! - krzyknął Arion - przecież ty już kiedyś... och! - uderzył się łapą w czoło.
- Pamiętam - mruknąłem - Jenny. Też dostała drgawek, gdy zacząłeś tak gwałtownie spadać na ziemię*.
- Oczywiście...! - ptak śmiał się dalej - każdy dostanie drgawek przy takiej prędkości.
Podbiegłem do Eclipse. Siedziała na ziemi, cała drżąc.
- A... wróbe... el? - zapytała.
- E tam! Wróbel - machnął skrzydłem Mundus - odbił się od drzewa i odleciał!
< Eclipse? >
* Patrz: "Od Storczyka CD Jenny"
Od Eclipse CD Hiacynta
Byłam bardzo rozkojarzona jednak gdy juz się odsknełam zauwarzyłam że Mundek patrzy na mnie z grymasem na twarzy. Przez chwilę nie wiedziałam oco tak dokładnie chodzi ale po chwili namysłu i rozejrzenia się zauwarzyłam że Mundus trzyma bezbronnego wróbla. Tego samego wróbla uratowałam kiedyś. Od tamtego razu Mundus i ja zaczeliśmy żywić do siebie urazę. Podeszłam powoli do Mundusa mówiąc:
- Mundusie. Czemu dręczysz tak tego wróbla?
- Ponieważ on uraził moją dumę
- Aha. To dlatego go dręczysz?
- No tak...
- Wypóść go Mundusie przecież nikt ci nigdy nie dorówna.
- Jednak on musi ponieść karę!
Po swojej wypowiedzi Mundus zaczął przygniatać małego wróbla. Jego szpony nie dość że przudaszły ofiarę do ziemi to jeszcze dusiły. Sama coś o tym wiem. Zdenerwowałam się i wskoczyłam na Mundusa. Nie zauwarzyłam jednego szczegółu. Mundus znów potrafi latać. Rzucił wróblem o drzewo a mnie zrzucił z grzbietu.
- Eclipse ostrzegam cię odejć jeśli ci życie miłe...!
Otrząsnełam się i spojrzałam na Mundusa
- Nigdy. Będę stawała w obronie mniejszych i bezsilnych.
Po moich słowach Mundus naprawdę się zdenerwował. Chwicił mnie w swoje szpony i wzbił się w powietrze. Zaczął krąrzyć nad Hiacyntem i jego dziećmi. W krótce Mundus zatrzymał się w powietrzu. Jednak nie miał dobrych zamiarów. Zaczął lecieć z wielką prędkością na ziemię. Chyba wiem co chce zrobić. Chce mnie póścić przy samej ziemi abym trzasneła o nią i no nie wiem... zgineła?
< Hiacyńcie? Pomocy proszę! >
- Mundusie. Czemu dręczysz tak tego wróbla?
- Ponieważ on uraził moją dumę
- Aha. To dlatego go dręczysz?
- No tak...
- Wypóść go Mundusie przecież nikt ci nigdy nie dorówna.
- Jednak on musi ponieść karę!
Po swojej wypowiedzi Mundus zaczął przygniatać małego wróbla. Jego szpony nie dość że przudaszły ofiarę do ziemi to jeszcze dusiły. Sama coś o tym wiem. Zdenerwowałam się i wskoczyłam na Mundusa. Nie zauwarzyłam jednego szczegółu. Mundus znów potrafi latać. Rzucił wróblem o drzewo a mnie zrzucił z grzbietu.
- Eclipse ostrzegam cię odejć jeśli ci życie miłe...!
Otrząsnełam się i spojrzałam na Mundusa
- Nigdy. Będę stawała w obronie mniejszych i bezsilnych.
Po moich słowach Mundus naprawdę się zdenerwował. Chwicił mnie w swoje szpony i wzbił się w powietrze. Zaczął krąrzyć nad Hiacyntem i jego dziećmi. W krótce Mundus zatrzymał się w powietrzu. Jednak nie miał dobrych zamiarów. Zaczął lecieć z wielką prędkością na ziemię. Chyba wiem co chce zrobić. Chce mnie póścić przy samej ziemi abym trzasneła o nią i no nie wiem... zgineła?
< Hiacyńcie? Pomocy proszę! >
wtorek, 7 października 2014
Od Hiacynta CD Eclipse
Zacząłem rozmowę ze swoimi dziećmi.
- Arionie, Berylu... Lotarze... - wymieniałem - Maju i Reo - odetchnąłem z ulgą - oto Eclipse. Nie wiem czy już się znacie, jednak dla pewności wolałem sprawdzić...
- Ależ oczywiście, że się nie znamy - uśmiechnął się Beryl - witam, panno Eclipse.
- Witam szanowną panią - ukłonił się Lotar.
Kilka minut później, gdy Eclipse zapoznała się ze wszystkimi, usłyszałem przeraźliwy pisk. Nie trzeba się było długo domyślać... to Mundek odzyskał zdolność lotu i właśnie dopadł przerażonego wróbla, na którego czyhał już od dawna. Ściskając małego winowajcę, lekko osiadł na ziemi i popatrzył na ptaka triumfalnie.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia...? Ostatnie życzenie?
- Puuuszczaj, papugo niebieska! - wyjąkał wróbel, próbując się wyrwać.
- Mówiąc to, decydujesz się na dalszą wojnę ze mną. Zastanowiłeś się dobrze? Odszczekaj to szybko! Może ci wybaczę...
Wróbelek skulił się, jednak zaraz powiedział cichutko:
- Przepraszam! Puścisz mnie w końcu?
- Nie zamierzam. Chyba, że jakaś stojąca tu osobistość, postawi sobie za cel uratowanie cię i odbierze mi możliwość... to nie byłoby trudne - to mówiąc, rozejrzał się po stojącym naokoło tłumie i zatrzymał wzrok na Eclipse.
< Eclipse? >
Od Eclipse CD Hiacynta
Obudziłam się przez krzyk Paganinego. Przeciągnełam się. Wzdychnełam głęboko i podeszłam do wilków. Zastanawiałam się co im powiedzieć. Wkońcu zadecydowałam.
- Em cześć
Paganini chciał już mi odpowiedzieć lecz Aryst'o Teles zamnknął mu pysk jednak sam mi odpowiedział.
- Co chcesz?!
Widać było gołym okiem że Paganiny już mi wybaczył lecz Aryst'o Telez darzył mnie mroźnym spojrzeniem.
- Przepraszam was bardzo. Proszę wubaczcie mi. Proszę
- Ty chyba sobie żartujesz. Oczywiście że ci nie wybaczymy
Wtedy wtrącił się Paganini
- Ty jej nie wybaczysz lecz ja nie umiem się gniewać na przyjaciółkę której nie widziałem przez bardzo długo. Aryst'o Telesie jeżeli gniewasz się na Eclipse powiedz ale za co?
Aryst'o Teles chyba był zaszokowanym pytaniem Paganiniego ale odpowiedział.
- Dlaczego się na nią gniewam? Dlatego bo nas zostawiła a teraz nie może docenić tego że jesteśy tutaj obok niej.
- Ależ ja to doceniam
- No jakoś tego nie widzę!
- Bo nie chcesz tego zobaczyć
- Wiesz co Eclipse? Przestań już wymyślać te swoje bajeczki.
- Ale...
- Eclipse wybaczyć to ci całkiem nie wybaczę lecz nie masz się oco martwić
Aryst'o Teles przytulił mnie. I powiedział szeptem aby nikt tego nie usłyszał
- Kochałem cię i nadal cię kocham. Jak cię po raz pierwszy od tylu lat ujrzałem byłem bardzo szczęśliwy.
- Naprawde?- Najwyraźniej zarumieniłam się
- Oczywiście - I lekko polizał mnie w policzek
Uwolnił mnie z uścisku i powiedział
- Niestety musimy już opóścić to wspaniałe wiejsce. Dziękujemy za gościnę i przepraszamy za kłopoty.
- Do następnego spotkania - Dodał Paganini
I wyszli radośni z uśmiechami na twarzy.
- Do widzenia - Powiedział Hiacynt
- I szerokiej drogi - Dodał Mundus
- Powodzenia w życiu! - Krzyknełam w ostatniej chwili.
Moi przyjaciele pobiegli przed siebie i już ich nie wiedzieliśmy. Wtedy Hiacynt i Mundus podeszli do mnie. Mundus spytał się
- Co ci powiedział Artyst'o Teles?
- No właśnie? - Dopowiedział Hiacynt
- Powiedział że mnie kocha
- To dlaczego z nimi nie odeszłaś?
- Bo wiem że nie będziemy szczęśliwi w związku. W szczegulności że to mój przyjaciel a nie obiekt westchnień.
- To nawet się cieszę że nas nie opóściłaś - Usmiechnął się Hiacynt
- Ja też
I wyszliśmy przed jaskinię. Poszliśmy na plażę zachodnią. Tam spotkaliśmy trójkę wilków. Jeden z nich miał skrzydła a drugi natomiast był koloru brązowego jednak trzeci koloru białego. Skrzydlaty wilk był bardzo ładny powiem prawdę spodobał mi się jednak nie znam go. Hiacynt powiedział że są to jego synowie. Skrzydlaty ma na imię Beryl, brązowy Arion a białego umaszczenia nazywał się Lotar. Powiedział też że ma dwie córki Rea i Maję. Podeszliśmy do trzech wilków. Beryla, Ariona i Lotara. Wtedy Hiacynt powiedział:
< Hiacynt? >
- Em cześć
Paganini chciał już mi odpowiedzieć lecz Aryst'o Teles zamnknął mu pysk jednak sam mi odpowiedział.
- Co chcesz?!
Widać było gołym okiem że Paganiny już mi wybaczył lecz Aryst'o Telez darzył mnie mroźnym spojrzeniem.
- Przepraszam was bardzo. Proszę wubaczcie mi. Proszę
- Ty chyba sobie żartujesz. Oczywiście że ci nie wybaczymy
Wtedy wtrącił się Paganini
- Ty jej nie wybaczysz lecz ja nie umiem się gniewać na przyjaciółkę której nie widziałem przez bardzo długo. Aryst'o Telesie jeżeli gniewasz się na Eclipse powiedz ale za co?
Aryst'o Teles chyba był zaszokowanym pytaniem Paganiniego ale odpowiedział.
- Dlaczego się na nią gniewam? Dlatego bo nas zostawiła a teraz nie może docenić tego że jesteśy tutaj obok niej.
- Ależ ja to doceniam
- No jakoś tego nie widzę!
- Bo nie chcesz tego zobaczyć
- Wiesz co Eclipse? Przestań już wymyślać te swoje bajeczki.
- Ale...
- Eclipse wybaczyć to ci całkiem nie wybaczę lecz nie masz się oco martwić
Aryst'o Teles przytulił mnie. I powiedział szeptem aby nikt tego nie usłyszał
- Kochałem cię i nadal cię kocham. Jak cię po raz pierwszy od tylu lat ujrzałem byłem bardzo szczęśliwy.
- Naprawde?- Najwyraźniej zarumieniłam się
- Oczywiście - I lekko polizał mnie w policzek
Uwolnił mnie z uścisku i powiedział
- Niestety musimy już opóścić to wspaniałe wiejsce. Dziękujemy za gościnę i przepraszamy za kłopoty.
- Do następnego spotkania - Dodał Paganini
I wyszli radośni z uśmiechami na twarzy.
- Do widzenia - Powiedział Hiacynt
- I szerokiej drogi - Dodał Mundus
- Powodzenia w życiu! - Krzyknełam w ostatniej chwili.
Moi przyjaciele pobiegli przed siebie i już ich nie wiedzieliśmy. Wtedy Hiacynt i Mundus podeszli do mnie. Mundus spytał się
- Co ci powiedział Artyst'o Teles?
- No właśnie? - Dopowiedział Hiacynt
- Powiedział że mnie kocha
- To dlaczego z nimi nie odeszłaś?
- Bo wiem że nie będziemy szczęśliwi w związku. W szczegulności że to mój przyjaciel a nie obiekt westchnień.
- To nawet się cieszę że nas nie opóściłaś - Usmiechnął się Hiacynt
- Ja też
I wyszliśmy przed jaskinię. Poszliśmy na plażę zachodnią. Tam spotkaliśmy trójkę wilków. Jeden z nich miał skrzydła a drugi natomiast był koloru brązowego jednak trzeci koloru białego. Skrzydlaty wilk był bardzo ładny powiem prawdę spodobał mi się jednak nie znam go. Hiacynt powiedział że są to jego synowie. Skrzydlaty ma na imię Beryl, brązowy Arion a białego umaszczenia nazywał się Lotar. Powiedział też że ma dwie córki Rea i Maję. Podeszliśmy do trzech wilków. Beryla, Ariona i Lotara. Wtedy Hiacynt powiedział:
< Hiacynt? >
Subskrybuj:
Posty (Atom)