Dogoniłem ją, zdyszaną nad brzegiem rzeki. Tej sławetnej rzeki, w której już raz byłem zmuszony się zanurzyć. Z powodu Eclipse i Mundusa.
- Eclipse... - zacząłem.
- Nie zbliżaj się - wadera ciężko dyszała - odsuń się natychmiast!
- Ale, Eclipse! - jęczałem - proszę! Posłuchaj... pójdziemy teraz do Katii. Zaparzy ci ziółek...
- Dobrze - waderze załamał się głos. Zaczęła płakać. Nagle, ni stąd, ni zowąd pojawiła sie właśnie Katia. Jakiś szczęśliwy przypadek widocznie to sprawił...
- Co tu się stało?! Byłam w pobliżu i zbierałam zioła. Usłyszałam płacz...
- Eclipse. Doznała szoku powypadkowego - wyjaśniłem Katii całą sytuację.
- Musi odreagować i trochę się uspokoić. To zaraz przejdzie.
Razem z Katią zawlekliśmy drżącą Eclipse do "szpitala". Długo zajęło jej dojście do siebie.
~~ Następnego dnia... ~~
Wściekły i żądny zemsty udałem się wraz z Eclipse do jaskini Murki i Andreia. Ostatni raz ten towarzysz naruszył prawo. Ostatni raz. Dłużej, nie będę się powstrzymywać.
W głębi duszy wiedziałem, że z Mundusem nie wygram. Muszę liczyć na jego honor. Jedyna cecha owego ptaka, na której można było polegać.
W jaskini nikogo nie było, lecz Mundek siedział sam na zewnątrz. Eclipse bała się podejść bliżej, więc sam zbliżyłem się do groty. Przywitałem go chłodno.
- Mundusie! Skończyły się dobre czasy! - po czym zostałem okrutnie zgaszony:
- Niezmiernie mi przykro. Myślałem jednak, że to Gaja jest twoją partnerką...
- Co?! - zawrzałem z wściekłości - oczywiście, że Gaja! Eclipse ma się coraz lepiej!!
- To ona jeszcze żyje?! - wykrzyknął towarzysz wstając.
Rzeczywiście. Relacje niektórych członków watahy okazały się prawdą: nie dość, że zapomniałem już, co powiedzieć, w tej chwili nie wyrzekłbym nic takiego. Zabrakło mi słów.
- Jesteś niesamowity...! - poi tak wiedziałem z niedowierzaniem. Co prawda, nie miało to znaczyć absolutnie nic pochlebnego, lecz Mundek z premedytacją i złośliwym uśmiechem mruknął:
- Wiadomo.
Nagle, zdarzyła się rzecz niesłychana. Wszystko zniknęło. Eclipse i ja, pojawiliśmy się na jakiejś nieznanej łące.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytałem.
- Nie... - pokręciła głową wadera.
Nagle usłyszeliśmy czysty, kobiecy głos.
- Nie bójcie się i nie martwcie. Zaraz wrócicie do domu!
Przed nami, stanęli Mundus i Gerania - czarna wadera, pomagająca wilkom w różnych kłopotach (więcej informacji: Patrz: "Kroniki taktyki: Postacie legend").
- Co chcesz zrobić Geranio...? - otworzyłem oczy ze zdumienia.
- Hiacyncie! - zaśmiała się Gerania - wielokrotnie pomagałam twojemu ojcu i matce, więc wam też pomogę. Wiem, że ostatnio Mundus stanowi jaki taki problem?
- Tak... - spojrzałem ze złością na ptaka, stojącego u boku czarnej wilczycy.
- Myślę, że bez niego wasza wataha straciła by część swojego uroku! - znów melodyjnie zaśmiała się Gerania. Mimowolnie również się uśmiechnąłem - wobec tego, nie powinien odchodzić tak szybko - popatrzyła na mnie z cieniem gniewu w oczach.
- Ależ na niego nie ma innego sposobu - jęknąłem.
- Och, jest! - zachichotała - na każdego jest sposób. NASZ DROGI Mundus musi na jakiś czas utracić pamięć.
- Ja nie... - pod błękitną istotą ugięły się nogi. Zrobiło mi się go... nawet żal.
- Mundusie - wilczyca zwróciła się do ptaka - będziesz pamiętał tyle, ile potrzeba. Kłopoty z Eclipse się skończą! Żegnajcie!
Znów pojawiliśmy się przed jaskinią Murki i Andreia. Wszyscy troje. Jednak tym razem, ja stałem nieco z boku, a Eclipse naprzeciw Mundka.
- Gdzież znajduję się? - ptak rozejrzał się naokoło.
- Jak to gdzie... - zaczęła Eclipse, jednak zaraz przypomniała sobie słowa Geranii.
- Tutejsze koguty nie dość, że fałszują, to niewieścim głosem swe pienia intonują... - Mundus zaczął klecić rymy...
< Eclipse? Trafiła kosa na kamień :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz