- Eh trzeba to jakoś przetrwać... - Spóściłam łeb.
- Masz rację Eclipse. - Hiacynt podszedł do stworka i powiedział - Mały stworza jak będziesz przy nas tak długo to lepiej powiedz jak mamy cię nazywać
- Mówcie mi Lunadej. W skrócie Lun. Rozumiecie?
- Oczywiście - Odpowiedział z niechęcią Mundus
- Dobrze to chodzcie - Uśmiechnął się Lun
A więc wyruszyliśmy. Droga trwała tyle samo co w tamtą strone. Lunadej szedł na przodzie a ja, Hiacynt i Mundus w tyle. Rozmawialiśmy o różnych sprawach takich jak co my powiemy wszystkim? czemu nie możemy jeść mięsa? a Mundus? Wtedy żal nam było nas samych. Szliśmy jak na skazanie. Lunadej był tak wredny że podchodził do nas i jadł albo jakieś małe zwierzątko ale rośline. Przez to stawaliśmy się głodniejsi a Lun się z tego śmiał. Wyszukaliśmy jaskinię dla Lunadej'a aby nie kręcił sięw całej watasze. Był mało zadowolony z tego co wybraiśmy ale nie miał innego wyjścia. Byliśmy zmęczeni ale jak powiedziały jelenie możemy się dzisiaj najeść do syta aby już jutro tego nie robić. I tak się stało. Ja i Hiacynt poszliśmy na polowanie. Upolowaliśmy żubra. Zjedliśmy go całego. Do tego zjedliśmy po dwa zające. Mundus najadł się owoców. Wróciliśmy do Lun'a. Przywitał nas radośnie.
- O! Już jesteście! I jak smakował ostatni posiłek przed głodówką? - Powiedziałam radośnie? Raczej sarkaztycznie. Śmiał się z nas a nam było głupio. Zachodził już słońce. Pożegnaliśmy się ze sobą i poszliśmy do swoich jaskiń. Szłam powoli, ze spuszczonym łbem. Gdy zauważyłam moją jaskinię wzdychłam głęboko i weszłam do niej. Położyłam się jednak nie mogłam zasnąć. Patrzałam na gwiazdy. Gwiazdy tak jagby chciały mi coś powiedziać ale nie umiem czytać z gwiazd. Niestety. Po długim namyślaniu i patrzeniu się w gwiazdy nareście zasnełam. Wstałam wczesnego ranka. Byłam przymulona. Wczoraj Lunadej powiedział że od razu jak wstaniemy iść do niego. Poszłam. Byłam tam pierwsza. Nie odzywałam się do Lunadej'a ale on wręcz przeciwnie. Wciąż mówił do mnie ze śmiechem. Ja tylko przewracałam oczami. W ten do jaskini wszedł Mundus i zmarnowany Hiacynt. Popatrzyłam się na Hiacynta. Podeszłam do niego
- Hiacynt co ci jest? Dobrze się czujesz?
- Tak.
Odeszłam od niego. Słyszałam że z bólu "syczał". Byłam tym zdenerwowana. Bałam się o Hiacynta. Wkońcu dużo razem prześliśmy. Lunadej powiedział to co mieliśmy wiedziać. Wkońcu wyszliśmy z jaskini. Mieliśmy się najeść. Oczywiście ja i Hiacynt jakiś owoców a Mundus miał mu służyć. Tak mieliśmy przez całe dni. Od naszego wyroku mineły już sześć dni. Jak się okazało rośliny i owoce nie były takie złe a Mundus się zbytnio nie męczył. Kilka dni później zauwarzyłam że Hiacynt coraz gorzej się czuje. Wciąż go namawiałam aby poszedł do Kati aby mu pomogła ale on sięupierał że nic mu nie jest. Od wyroku mineły już dwa tygodnie. Martwiłam się coraz bardziej o Hiacynta. Pewnego dnia Hiacynt nie przyszedł na poranne spotkanie z Lunadej'em. Po spotkaniu poszłam zobaczyć co z nim jest. Jak się okazało Hiacynt spał. Nie chciałam go budzić. Od wyroku mineły trzy tygodnie i trzy dni. Hiacynt coraz żadziej się pokazywał. Ja, Mundus i Lunadej poszliśmy do jeleni. Jelenie okazały litość i skróciły nam wyrok. Poszłam z tą nowiną do Hiacynta. Byłam bardzo szczęśliwa. Upolowałam jelenia i zaniosłam go do jaskini Hiacynta. Jak sięokazało go tam nie było. Po długim poszukiwaniu dowiedziałam się że jest on u Kati. Katia wpóściła mnie do Hiacynta.
- Hiacynt co ci jest?
- Eh nic - Jak zawsze był uśmiechnięty
- Powiedz. Proszę
- Ej zaraz zaraz czy ty masz mięso?
- Tak! Przyszłam z nowiną że skrócili nam wyrok za dobre sprawowanie. I upolowałam dla ciebie jelenia. Jadz ze mną.
- Ok
Hiacynt i ja zaczeliśmy jeść na świerzym powietrzu przed jaskinią Katii
- Mmm wspaniałe mięso - Powiedział Hiacynt
- Masz rację - Zamerdałam ogonem - Ale Hiacynt mam do ciebie jedno pytanie
- Tak?
- Czemu nic m nie mówisz?
- Ale w jakim sęsie?
- No jak mieliśmy wyrok to ty od pewnego czasu się źle czujesz. Czemu nic m nie mówisz?
- Bo nie chcę o tym mówić
- Eh rozumiem ale mogłeś powiedziać że nie chceszz o tym mówić dużo wcześniej.
- Dzięki za wyrozumiałość
- Nie ma za co
- A co z Mundusem?
- A co może robić?
- Lata?
- Oczywiście
Zaczeliśmy się śmiać. Po sytym posiłku pożegnałam sięz Hiacyntem i poszłam do pięknego miejsca.
Dwa dni póżniej
Nie martwiłam się już Hiacyntem bo wiem że jest w dobrych łapach ale miałam dziwne przeczucie. Nie martwiłam się tym. Wtedy Wyczułam wilka za mnią. Odwróciłam się. Był to Beryl
- Och Beryl. Wystraszyłeś mnie
- Doprawdy? Oj to przepraszam - Beryl był bardzo smutny
- Ej co się dzieje?
- N-no bo. Eh choć ze mną. Muszę ci coś powiedzieć
Zaczeliśmy iść. Weszliśmy do lasu. Był tam naprawde pięknie. Doszliśmy do jeziora dziewięciu cieni. Przez całą drogę nikt nic nie mówił. Panowała ponura atmosfera. Gdy doszliśmy do jeziora Beryl odezwał się
- To co chcę ci powiedzieć znajduje się tu
- Co? Ale o co chodzi?
- Napij się wody
- Ale ja nie jestem spragniona
- Eh to ja się napije.
Gdy Beryl się napoił coś się ukazało w wodzie.
- To jest mój ojciec i matka oraz moje wójostwo
- Ale co chcesz mi powiedzieć?
- Wiem że bardzo się martwiłaś o mego ojca ale już nie musisz
- Co?!
- To jezioro ukazuje martwych przodków a ojciec matka i wójostwo...
- Czy oni umarli?
- Tak
- Ale j-jak?
< Beryl? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz