sobota, 2 marca 2019

Od Zero

Na szczęście zaczęło się przejaśniać.
Temperatura trochę się podniosła, więc nie drżałem z zimna. Słońce wychyliło się nieśmiało zza chmur, rozświetlając śnieg, którego z dnia na dzień było coraz mniej. Odkryta ziemia była mokrym błotem, którego w miarę możliwości starałem się unikać. 
Konsumowałem właśnie resztki posiłku, a mianowicie małego zająca, który nieopatrznie napatoczył się pod moje łapy, gdy naszła mnie dziwna myśl. 
Zwykle samotność mi nie przeszkadzała, ba, czułem się w miarę lepiej, kiedy nikt mi nie ślęczał nad uchem i nie mogłem popełnić żadnych błędów w dziedzinie kontaktów społecznych, ale zacząłem się zastanawiać, co by było, gdybym tutaj umarł. Tak nagle, nie wiem, zawał serca czy coś w tym rodzaju.
Czy moje ciało leżałoby tu, póki by się nie rozłożyło i nie wspomogło trawy, czy może coś by je zjadło? A może jakiś wilk natknąłby się na nie, wzdrygnął się i odszedł jak najdalej?
Najmilszą mi myślą była sytuacja, w której jakiś członek watahy, której byłbym częścią, znalazł mnie, powiadomił innych i zostałbym pogrzebany, tak jak każdy wilk powinien. 
Niestety, potem stwierdziłem, że nikt i tak by się tym nie zainteresował, ale może alfa musiałaby gdzieś odznaczyć, że jeden wilk zginął...? Może ktoś żałowałby, że kogoś zabrakło...? Może ktoś kiedyś pomyślałby: "Szkoda, że Zero nie żyje. Przydałby się teraz"...? Może ktoś zapłakałby na wspomnienie o mnie...? 
Jak każda istota społeczna, zapragnąłem gdzieś przynależeć. Decyzja była szybka i za niedługo będę jej żałować. Kości wraz z resztkami mięsa, którego nie udało mi się w siebie wepchnąć, zakopałem pod najbliższym drzewem i ruszyłem przed siebie z myślą, żeby dołączyć do pierwszej lepszej watahy, jaką znajdę.
O dziwo, nie musiałem długo szukać. Tak, jakby los postanowił być dla mnie łaskawy i szybko spełnić moją zachciankę. Wystarczyły mi trzy dni drogi pokonywanej szybkim spacerem, żeby wpaść na szarego wilka (swoją drogą wyglądającego jak królik...). Los chciał, żeby okazał się on alfą tutejszej Watahy Srebrnego Chabra. Szczęście widocznie obserwowało mnie z niedaleka, bo zaproponował mi dołączenie. Oczywiście zgodziłem się, nawet z pewnym zadowoleniem. Kto by pomyślał, że życzenia tak szybko się spełniają. Czy gdybym zażyczył sobie jelenia, jak szybko by tu przybiegł (przy tej myśli rozejrzałem się na wszelki wypadek)?
Na szybko ustaliliśmy, że zostanę pomocnikiem. Nie miałem żadnej konkretnej specjalizacji, byłem w miarę dobry w każdej dziedzinie, a przynajmniej na tyle, żeby móc komuś pomóc, poza tym szybko się uczyłem, więc to stanowisko w miarę mi odpowiadało. 
Już miałem zapytać Zawilca (bo tak też nazywał się alfa), czy oprowadzi mnie po terenach, ale nie wyglądał, jakby to było jego marzenie. 
— Czy jest w tej watasze jest jeszcze jakiś pomocnik? — zagadnąłem zamiast tego.
— Tak, Kou. Na pewno ją poznasz, jest zielona — odparł. Pożegnał się i odszedł.
Czy to był jakiś watahowy żart? 
Wzruszyłem w duchu ramionami i udałem się w swoją stronę.
Po drodze zagadnąłem jakiegoś wilka o informacje dotyczące owej Kou, ale nie dowiedziałem się niczego nowego. 
Już miałem się poddać i iść znaleźć jakąś jaskinię, żeby nie spędzić nocy na zewnątrz, tak, jak już od dłuższego czasu mi się zdarzało, ale kątem oka zauważyłem jakieś mignięcie. Czyżby jakiś wilk? Odwróciłem się w tamtą stronę. Owszem, jakiś wilk. Jednak z tej odległości nie mogłem ocenić ani płci, ani niczego innego. 
Gdyby nie to, że nie lubię czuć się niedoinformowany, a tym bardziej nie znoszę się gubić, czyli w wolnym tłumaczeniu potrzebowałem przewodnika, najchętniej po prostu bym odszedł. Zamiast tego westchnąłem głęboko i przywołałem na pysk uśmiech.
— Dzień dobry — przywitałem się grzecznie, na tyle głośno, żeby potencjalny rozmówca usłyszał. Pewnie nie była to Kou (nie zauważyłem żadnych znaków sugerujących, że ten wilk jest w jakimkolwiek sensie „zielony”), ale nie sprawiło mi specjalnego zawodu. Prędzej czy później i tak ją spotkam.

< Potencjalny rozmówca? :D >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz