Jastrzębie.
Roan powinien być przerażony, a przynajmniej tak mu się zdawało, gdy zorientował się, że jego śladem po niebie ponad stepami podąża kilka jastrzębi, ich głosy roznoszące się złowieszczo na tym niemal zupełnym pustkowiu. Zamiast tego, basior postanowił skorzystać z okazji na wypełnienie ostatniego dnia treningu, wykańczając go serią ćwiczeń dla zwinności.
Zatrzymawszy się na niewielkim wzniesieniu, Roan zwrócił się w stronę drapieżnych ptaków, które zaczęły zataczać koła ponad nim, a gdy jeden z nich w końcu skierował się w dół, celując w wilka, ten uskoczył w ostatniej chwili. Zaraz potem musiał rzucić się w bok, uciekając przed atakiem następnego ptaka. Póki co, nawet nie próbował ich atakować. I tak wątpił, że mu się uda. Na jastrzębia polował może trzy, cztery razy w życiu — zawsze wystarczała mu zwierzyna naziemna, prosta do pokonania, niewymagająca od niego zbyt wiele wysiłku.
Uniki na początku szły mu całkiem dobrze, ale nie szło mu gładko. Próby ocalenia skóry od trzech widocznie wygłodniałych, drapieżnych ptaków, które były aż tak zdesperowane, że podążyły za wilkiem, nie były wcale tak łatwe, jak by się wydawało. Nie było więc dla niego żadnym zaskoczeniem, gdy nagle poczuł ból na jednej z tylnych łap draśniętej szponami któregoś jastrzębia. Syknął i skupił się na dalszym unikaniu ich ataków, ale w końcu zaczęło się to stawać zwyczajnie zbyt trudne, a jego grzbiet i łapy były zbyt pochlastane — nie tragicznie, ale wystarczająco, by umożliwić ptakom łatwiejsze dobranie się do niego, gdyby choć na chwilę się rozproszył.
Roan, niewiele myśląc, rzucił się biegiem tam, skąd przybył. Radził już sobie z gorszym bólem, więc rany od drapieżników nie zrobiły mu wielkiej różnicy — aczkolwiek był pewien, że gdyby został w jednym miejscu, szybko przegrałby starcie z jastrzębiami.
Wiatr był nieobecny, ale pęd powietrza podczas biegu nadal był odczuwalny, nieprzyjemnie ścierając się z otwartymi ranami basiora. Wilk przeklinał się w myślach za własną głupotę, szczególnie teraz, gdy wciąż słyszał nad swoim łbem krzyki jastrzębi. Uciekał przez długi czas, wciąż mając wrażenie, że ptaki siedzą mu na ogonie — i rzeczywiście, przez bardzo długi czas tak właśnie było, ale w końcu drapieżniki poddały się. Roan jednak zatrzymał się dopiero gdy zniknął między drzewami lasu.
Dysząc ciężko, znalazł jakąś niewielką, w miarę ustronną jaskinię i wślizgnął się do niej, układając się wygodnie pod ścianą i zirytowanym spojrzeniem analizując własne rany. Nie mógł uwierzyć, że właśnie zrobił to, co właśnie zrobił.
Cóż, przynajmniej w końcu udało mu się dopiąć swego.
Trening został zakończony.
Gratulacje!
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz