Powoli szłam za waderą, nie odzywając się. Była w widocznie nieprzyjemnym nastroju po tym, jak potraktował ją smok, a ja nie chciałam jej jeszcze bardziej irytować. Słuchałam więc jak nuci coś pod nosem, ostrożnie stawiając łapy.
Przyglądałam się jej cieniu. Zawsze mnie to interesowało — jak światło zatrzymuje się na jakimś obiekcie, a czarna plama obok odzwierciedla każdy ruch.
Nagle jednak zamiast jednego cienia, na horyzoncie pojawił się jeszcze jeden, a korytarz rozbrzmiał dźwiękiem nie jednego zestawu łap, ale dwóch. Wadera obróciła lekko głowę do tyłu, zaledwie na tyle, żeby zerknąć okiem, i przyśpieszyła kroku. Podreptałam za nią, nawet nie śmiąc się odwrócić. Teraz jak się nad tym zastanawiam, to było to skrajnie nieodpowiedzialne, ale nie czułam wtedy żadnego zagrożenia. Mój instynkt, który zawsze ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem, był w tamtym czasie nieaktywny, a ja zwykłam była mu ufać. Tak więc kątem oka śledziłam dodatkowy cień i zorientowałam się, że należy do szczupłego basiora średniego wzrostu.
Nie chciałam ostrzec Etain. Byłam pewna, że w razie czego poradziłaby sobie, a o siebie się nie martwiłam.
W pewnym momencie znalazłyśmy (czy raczej znaleźliśmy) się w ślepej uliczce i nie byłoby w niej niczego wyjątkowego, gdyby tylko nie znajdowała się tam mała sadzawka wypełniona po brzegi wodą. W powietrzu unosił się dyskretny zapach soli.
Wadera już miała zanurzyć łapę w zbiorniku wodnym, gdy przerwał jej niski, cichy głos:
— Na twoim miejscu bym tego nie robił.
Odwróciłam się szybko.
Owszem, był to basior, zgadłam więc. Jednak wyglądał dosyć nietypowo, ponieważ jego sierść miała najjaśniejszy odcień bieli, jaki kiedykolwiek widziałam. Kolor oczu nieznajomego podchodził pod bardzo jaskrawy błękit, a nos miał dziwaczny, bo z lekka różowawy. Basior nie zrobił na mnie dobrego wrażenia - może to przez to, że trzymał się trochę sztywno, wyprostowany był jak struna, a grymas na jego pysku miał być chyba uśmiechem, ale wyszedł trochę nieudany.
Czy tutaj wszystko, co żyje, musi być białe?, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos.
— Niby dlaczego? — spytała Etain.
— To kwas — odparł basior, a uśmiech na jego pysku nieco zbladł. — Wyżre ci łapę aż do kości.
Przez chwilę zapanowała cisza, którą przerwał nie kto inny, jak moja towarzyszka podróży.
— Od jak dawna nas śledzisz? — Wadera zmierzyła wilka spojrzeniem.
— Od paru minut — wyznał bez skrępowania. — Nieczęsto mam tu towarzystwo.
— Kim jesteś? — dorzuciłam swoje trzy grosze.
— Wilkiem, którego dusza trochę za bardzo wingerowała w ciało — odpowiedział nieco tajemniczo. — A na imię mi Łapa.
— Czego od nas chcesz? — Etain uniosła jedną brew.
— Towarzystwa. Jestem nieco samotny. — Wilk uśmiechnął się przepraszająco.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz