Do walki stanęłam z oczyszczonym umysłem i uśmiechem na pysku, całkowicie spokojna. Nie czułam strachu przed porażką ani otrzymaniem zbytnich obrażeń, być może przez fakt, że Aisu walczyła przed momentem z basiorem i obie byłyśmy teraz podobnie zmęczone, a ponadto podczas obserwacji zmagań tej dwójki odniosłam wrażenie, że władająca lodem polega bardziej na swojej zwinności, a jej zęby rzadko idą w ruch.
Stanęłam mocno na ubitym już śniegu. Wypełniania mnie ekscytacja i radość ze staczanego pojedynku, dlatego, kiedy stojący na uboczu samiec dał nam sygnał do startu, pierwsza rzuciłam się do walki. Skoczyłam na waderę, ta jednak zgrabnie zniżyła się do ziemi i odskoczyła, nim zdążyłam ją dotknąć. Skoczyłam na równe łapy i, nie tracąc czasu, ponownie wykonałam atak. Uderzyłam łapami w jej klatkę piersiową, pozbawiając ją równowagi i sprawiając, że upadła niezgrabnie. Moje zęby klapnęły tuż nad jej szyją, bardziej by zmusić ją do oddania zwycięstwa, niż by ją rzeczywiście zranić. Wadera musiała się chwilę poszarpać, jednak koniec końców udało jej się wstać. Nie tracąc czasu, ruszyła do ataku, pod wpływem którego zachwiałam się, jednak udało mi się utrzymać na łapach. Przez myśl przemknęło mi, że wadera jest mniejsza ode mnie i choć nie można było odmówić jej mięśni, była ode mnie słabsza. Uśmiechnęłam się triumfalnie, wiedząc, że walka zmierza ku końcowi i wykorzystując moment, w którym wadera była blisko, wgryzłam się jej w kark. Pisnęła, wbijając pazury w moje łapy i klatkę piersiową. Pchnęłam ją na ziemię, z której momentalnie się podniosła, choć widziałam już w jej oczach ból. Mój kolejny atak przeprowadzony z tak dobrej pozycji okazał się decydujący, wadera upadła i już nie wstała. Dysząc, spojrzałam na chwilę w niebo, przyjmując do wiadomości swój tryumf i nieco się nim napawając, po czym, by być honorowa, pomogłam waderze wstać.
- Wybacz mi tę ranę na karku - rzuciłam, sama nie wiedząc po co.
Zdawałam sobie sprawę, że takie jest ryzyko prowadzenia pojedynków, jednak krwawiące obrażenie wydawało mi się być dość bolesne, zwłaszcza w porównaniu z zadrapaniami, które ja otrzymałam.
- W porządku - rzekła.
Co jak co, ale w stosunku do wadery odniosłam pozytywne wrażenie. Była naprawdę sympatyczna, z pewnością bardziej niż ja, wcale nie tak oschła i ponura, jak mogłoby się wydawać. Dobra dusza, co więcej mówić.
- Może kiedyś spróbujemy jeszcze raz, inny styl, zasady albo na same moce. Moje pnącza kontra twój lód. Zrobiłby się bałagan - powiedziałam w zamyśleniu.
Skinęła głową.
- Miła propozycja, ale teraz już muszę...
- Iść - dokończyłam za nią - No wiem. Wracam razem z tobą, w porządku?
Nie czekając na odpowiedź, rzuciłam do Kryzysa:
- To na razie, wracaj lepiej do swoich.
- Cześć - odrzekł nieco zdziwiony, po czym zniknął za krzakiem.
Upewniwszy się jeszcze raz, że nasze rany pozwalają nam na ruszenie w dalszą drogę, ja i Aisu zaczęłyśmy kroczyć przez ośnieżony las. Wcale nie planowałam być natrętna i iść z nią aż do samego Alfy, bo i po co mi to, ale kawałek można było pokonać w towarzystwie. Może uda mi się poznać tego przyjaciela, którego brązowo-biała wspomniała przed walką.
<Aisu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz