Etain była chyba zadowolona z tej wizyty. Rozglądała się z niewyraźną ciekawością, oglądała mijane przez nas wilki, z uwagą obserwując wszystkie świecące w ciemności oczy. Tak przynajmniej myślałem dopóki po dłuższym czasie nie zorientowałem się, że jest to po prostu zwykła ostrożność. Ale i to dobre. Świadczyło na pewno o mniejszym lub większym zainteresowaniu naszej członkini otaczającym ją światem. Wataha Wielkich Nadziei, choć nie w tak dużym stopniu jak WSC, również prowadziła swoje drobne, nocne życie i podczas takiej nocnej przechadzki można było natknąć się na niejednego jej członka. Na całe szczęście, było tam nieprzeciętnie bezpiecznie i zazwyczaj nawet najsłabsze szczenię mogło przedostać się przez jej strzeżone skrupulatnie dniem i nocą tereny "suchą stopą". Historia wybitnie rozwiniętej kultury stróżowania zapoczątkowana została u nas już bardzo dawno temu, a jej niewątpliwym prekursorem był niejaki Lenek, basior-stróż. Osobnik całkowicie pochłonięty przez swoje zajęcie, do tego stopnia, że nigdy nawet nie założył rodziny. Był to nasz prawy wilk o dobrym sercu, jakiego wspomina się nawet wiele lat po śmierci.
- To jaskinia alf - mówiłem cicho, gdy przechodziliśmy obok widniejących w ciemności zarysów niewielkiej, acz sprawiające nieokreślone wrażenie potężnej jaskini, pogrążonej w ciemności jak wszystko wokół - to znaczy - tu przerwałem gwałtownie, zbierając myśli, które nagle stanęły na mojej drodze i w ciągu sekundy zupełnie zmieniły plany opowieści, którą ułożyłem w głowie - znaczy, do niedawna była to jaskinia alf. Teraz stała się siedzibą sekretarza watahy, który częściowo przejął funkcję starych przywódców. Myślę, że to jego powinnaś poznać najpierw. Wiesz, dobrze to zrobić na "w razie czego". Musisz bowiem wiedzieć, że z naszymi sojusznikami w WWN utrzymujemy bardzo dobre stosunki i niejednokrotnie pomagamy sobie wzajemnie. Lepiej więc zatem, jeśli wszyscy będziemy się dobrze znać... i wiesz, w ogóle - nie bardzo wiedziałem, jak sprytnie zakończyć ten monolog, postanowiłem więc użyć starego, dobrego braku ładnego zakończenia.
Wypowiadając te słowa miałem dziwne wrażenie, że nie będę mieć już zbyt wielu okazji do ich powtórzenia. Świat zmieniał się szybko, pędził do przodu, nie zwalniając i nie zatrzymując się, a my, jego mali pasażerowie, z coraz większą trudnością oglądaliśmy się za siebie. W tamtej chwili przyszło mi też do głosy, że niebawem stan rzeczy, jaki teraz wydaje się dla nas oczywisty, może ulec zmianie gwałtowniejszej i bardziej spektakularnej, niż można przypuszczać. A nieśmiałą zapowiedzią tego jest ta z pozoru niewielka zmiana w strukturach zarządzania WWN.
- Możemy wejść do środka, niebawem świta - kontynuowałem. Albo poczekać tu, aż zrobi się zupełnie jasno.
- To dobry pomysł - rzekła niemal ochoczo wadera - poczekajmy.
- Jeśli mam być szczera, zaczynam się robić głodna - zwróciła uwagę Etain - dzisiaj... a może raczej wczoraj praktycznie niczego nie jadłam. Cały dzień tej nudnej przeprawy przez las - dodała ciszej.
- Czyżbyśmy coś przeoczyli? - niepewnie spojrzałem na mojego przyjaciela.
- A ty nie jesteś głodny? - przerwała wilczyca. Choroba, rzeczywiście trochę byłem. Ale wygląda na to, że zająłem się opowiadaniem i udało mi się na chwilę zapomnieć o moim wewnętrznym, wszechobecnym nieszczęściu, które, do czego będąc mną można było dojść po dłuższym zastanowieniu, nie było wcale takie bezbrzeżne. To już jakiś postęp.
- Zawilcu, poczuj się trochę - rzucił w moją stronę Mundus - mógłbyś załatwić u tutejszych łowców świeżego mięsa, powinni mieć z nocy.
- A nie mógłbyś ty... - z przerażenia szerzej otworzyłem oczy. Nigdy nie lubiłem rozmów z obcymi.
- Przypominam ci, że miałeś udać się do nich już kilka, jak nie kilkanaście dni temu i wciąż odwlekasz tą wizytę. Sekretarz od dawna chciał ustalić odpowiadające obu stronom warunki wspólnych polowań i zasady najmniej szkodliwego zdobywania zwierzyny.
Ach, tak. Przypomniałem sobie o swoim kolejnym niespełnionym obowiązku i zrobiło mi się jeszcze gorzej.
- Może zrobię to... ale jeszcze nie dzisiaj?
- A inne zwierzęta cierpią.
- No dobrze, dobrze - niemal warknąłem, jednak powstrzymała mnie przed tym stara blokada psychiczna. Nie chciałem jednak, by ktoś cierpiał przeze mnie choćby przez jeden dodatkowy dzień - w takim razie idę już do tych wilków... pójdziesz chociaż ze mną, Mundurek?
- Dasz sobie radę. Nie jesteśmy tu sami - nieznacznym ruchem głowy wskazał na Etain - biegnij, kobieta czeka na posiłek.
Robiąc jeszcze większe oczy, zamaszyście pokiwałem głową na znak zgody i odwróciłem się na pięcie, obierając za cel nieodległą jaskinię łowców. Za plecami usłyszałem jeszcze tylko słowa mojego towarzysza:
- Wybacz, że wygląda to wszystko trochę nieprofesjonalnie, ale jak na nasze warunki jesteśmy dobrze zorganizowaną społecznością. A zresztą, pewnie cię to nie interesuje...
- Skąd wiedziałeś? - jej odpowiedź zbudowana była chyba z czystej ironii.
- Kogo obchodzą projekty, których nikt się nie trzyma i zasady, które można obejść - czy mi się zdaje, czy właśnie usłyszałem w jego głosie nutkę... nie, jeśli to kolejne z jego dziwnych badań nad psychiką wilczą, najwyraźniej weszły one na następny poziom.
Dalszego ciągu rozmowy jeśli w ogóle jakiś był nie usłyszałem, oboje bowiem umilkli, a ja biegłem przed siebie, z jednym tylko celem. Niespodziewanie szybko udało mi się załatwić to co było do załatwienia, zdobyć śniadanie i przy okazji dowiedzieć się, że nici z naszej wizyty u sekretarza watahy. Wyruszył dwa dni wcześniej na jakąś wyprawę dyplomatyczną i wróci najprędzej następnego dnia po południu. Z początku trochę żałowałem, ale w drodze powrotnej do towarzyszy wędrówki zrezygnowałem z dalszego zamartwiania się wszystkim wokół i zdecydowałem się na pójście na przysłowiowy żywioł. Pierwszy raz w życiu chyba...
- Słuchaj, nie uważam, żeby wizyta tutaj była dobrym pomysłem po drugim dniu mojego członkostwa w tej watasze. Nie zamierzam odpowiadać na więcej pytań, czy to samca alfa, czy tylko sekretarza - usłyszałem głos Etain.
- Obiecuję, nie będzie żadnych pytań. Sekretarz to nasz dobry znajomy, wypada więc, aby i te piękne oczy poznały go teraz, a nie na przykład w razie problemów granicznych. A nie zaprzeczysz chyba, że pomylenie dyplomaty z wrogiem i przypadkowe wypatroszenie go gdzieś przy granicy nie należy do małych błędów.
- Wróciłem! - oznajmiłem głośno, wyłaniając się spomiędzy krzaków - sekretarza nie ma w WWN. Spotkanie nie wyszło.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz